0:000:00

0:00

Podczas tzw. debaty kandydatów na prezydenta w TVP, na koniec uczestnicy mieli minutę na wygłoszenie dowolnej wiadomości do wyborców. Andrzej Duda postanowił chwalić się osiągnięciami PiS i zestawić je z rządami PO-PSL:

„Ostatnie pięć lat to był bardzo dobry czas dla Polski, szczególnie w porównaniu z poprzednimi rządami. Obniżony wiek emerytalny, 500+, 300+, wyprawki dla dzieci, zerowy podatek dla młodych do 26 roku życia, dla seniorów 13. emerytura i wreszcie godziwe waloryzacje. Polakom wreszcie zaczęło się żyć lepiej, bieda wśród dzieci została zredukowana prawie do minimum”.

Dalej prezydent mówił o udanej reakcji PiS na koronawirusa i nadziei na powrót na ścieżkę szybkiego wzrostu gospodarczego.

W ten sposób, Andrzej Duda zdefiniował swoje rządy przez programy socjalne PiS. Skleił się ze swoją partią, nie podkreślał żadnych osiągnięć w polityce zagranicznej, nie prezentował opowieści o silnej Polsce na arenie międzynarodowej. Nie wspomniał też o swoich podróżach po Polsce, o których mówił tak często wcześniej.

"Przez ostatnie osiem lat Polki i Polacy..."

Polityka socjalna PO-PSL oczywiście też istniała, ale nie było dużych, medialnych programów, takich jak 500+. Z bardziej efektownych rzeczy zostało z nami bodaj tylko „kosiniakowe” – świadczenie rodzicielskie, nazwane tak od nazwiska Władysława Kosiniaka-Kamysza, ministra pracy w rządach Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Po globalnym kryzysie 2008 rządy PO-PSL raczej ograniczały wydatki socjalne.

Polska w latach 2009-2014 poszła bowiem drogą oszczędzania na polityce społecznej. Zarówno tej, która tworzy siatkę bezpieczeństwa chroniącą obywateli przed ryzykami społecznymi, jak i tej, która polega na inwestycjach (np. w żłobki, ale też np. aktywizację zawodową). Wyróżnialiśmy się negatywnie na tle innych państw UE, choć kryzys uderzył w polską gospodarkę w mniejszym stopniu.

Pod koniec rządów PO-PSL zaczęło się to zmieniać, ale gdy w 2015 roku PiS program zaproponował program rodzina 500 plus, liberałowie raczej z pomysłu kpili - powtarzali, że Polska nie ma na niego pieniędzy. Kilka medialnych wypowiedzi na czele ze słowami Jana Rostowskiego dało PiS paliwo do atakowania PO przez całe lata. Minister finansów w rządzie Donalda Tuska o obietnicach PiS w 2015 roku mówił: „Na te obietnice, które składa Prawo i Sprawiedliwość pieniędzy nie ma i w ciągu czterech najbliższych lat nie będzie. Jeśli PiS je zrealizuje to doprowadzi do katastrofy”.

Nie mówił o samym 500+ a o wszystkich obietnicach. Ale ta wypowiedź jest przez PiS i zwolenników władzy nieustannie przypominana do dziś. PiS swoimi programami i deklaracjami dowartościował biedniejszą część społeczeństwa, którą rządzący wcześniej wyraźnie pozostawili na uboczu.

Debata o polityce społecznej stała się więc zakładniczką narracji dwóch największych partii. Każdy, kto zwróci uwagę na problemy z programami socjalnymi PO może usłyszeć prosty argument „A za PO…”.

Przeczytaj także:

W OKO.press uważamy jednak, że nie wolno się takiemu szantażowi poddawać - w debacie publicznej głównym punktem odniesienia powinno być raczej możliwe do uzyskania bezpieczeństwo socjalne obywateli, niż historia rządów tej czy innej partii i generowane przez polityków antagonizmy.

W debacie TVP Andrzej Duda wyliczył wszystkie programy rządu PiS, z których jest dumny. O wielu z nich pisaliśmy na bieżąco. Prawie każdy program ma duże plusy, w prawie każdym są strukturalne problemy, które należałoby naprawić, a które w czasach kryzsu mogą boleśnie dać o sobie znać. Prześledźmy je po kolei.

500+, czyli nieudana pomoc demografii, ale niezły socjal

Zacznijmy od 500+, najgłośniejszego programu całych rządów PiS. Politycy opozycji już przyjęli do wiadomości, że program ma duże poparcie społeczne i jest nie do ruszenia. Lewicy przyszło to łatwo, centroprawicy - z większym trudem, ale ostatecznie też go zaakceptowała. Rodzina 500 plus zostanie więc z nami na stałe, a PiS straszący, że opozycja go odbierze, uprawia demagogię.

W debacie publicystycznej sprawa jest bardziej skomplikowana - nie brakuje w niej stereotypów o leniwych ludziach żyjących z socjalu. PiS oczywiście skrzętnie to wykorzystuje i nawet trudno się mu dziwić. Tymczasem można znaleźć aspekty działania programu, które faktycznie moga budzić wątpliwości i skłaniać do stawiania pytań.

I tak, wprowadzając 500+ PiS szeroko chwaliło się, że jest to program prodemograficzny, a dodatkowe pieniądze pozwolą młodym rodzinom łatwiej decydować się na posiadanie dzieci. Po czterech latach od wprowadzenia programu możemy z dużą pewnością powiedzieć: program nie zwiększył w Polsce dzietności. W pierwszym kwartale 2020 roku według GUS urodziło się w Polsce 88 tys. dzieci. To mniej niż w 2015 roku (90 tys.) , przed wprowadzeniem programu. W 2017 roku mieliśmy górkę – 100 tys., od tego czasu liczba co roku spada.

500+ nie pomógł nam wyjść z demograficznej zapaści. W dłuższej perspektywie liczba urodzeń utrzymuje się na podobnym poziomie od 2000 roku, a liczba zgonów spada.

Redukcja biedy, nie likwidacja

Początkowo też program 500+ pomógł zredukować biedę, w tym biedę wśród dzieci. Między 2014 a 2017 rokiem liczba dzieci w skrajnej biedzie spadła prawie dwukrotnie – z 715 tys. do 325 tys. Największy spadek to rok 2016 – o ponad 200 tys. Ale już w 2018 roku mamy wzrost o prawie 100 tys. W całej populacji skrajne ubóstwo wzrosło z 4,3 proc. w 2017 do 5,4 proc. w 2018 roku. Najnowsze dane za 2019 rok powinny pojawić się niedługo. W 2020 ubóśtwo najpewniej wzrośnie.

Zauważalne spadki ubóstwa mieliśmy również z 2014 na 2015 rok, kiedy PiS nie zdążył jeszcze wprowadzić 500+ ani znacząco wpłynąć na polską politykę – rząd Beaty Szydło został zaprzysiężony 16 listopada 2015. Jeśli porównamy więc 2015 z 2018 rokiem (najnowsze dostępne dane), to mamy spadek skrajnego ubóstwa z 6,5 proc. do 5,4 proc. Niewykluczone, że w związku z koronakryzysem po 5 latach rządy PiS właśnie wracają do punktu wyjścia.

PiS nie może więc mówić o likwidacji biedy. Słowa prezydenta o likwidacji biedy wśród dzieci do minimum też są ogromnym nadużyciem.

Jednocześnie, 500 plus nie jest waloryzowane i nikt o takiej waloryzacji nie myśli.

Według kalkulatora inflacji z internetowej strony Ministerstwa Finansów 500 złotych z kwietnia 2016 to równowartość dzisiejszych 454 złotych.

PiS wydał już ponad 100 mld złotych na program teoretycznie prodemograficzny. Nie rozwiązał on jednak problemu starzejącej się populacji. Emeryci w Polsce z roku na rok stanowią coraz większą część społeczeństwa i na razie nic nie wskazuje na to, żeby w kilku najbliższych latach miało się to zmienić. A co PiS zrobił dla nich?

Waloryzacja PiS pogłębia nierówności

Andrzej Duda wspomina o obniżeniu wieku emerytalnego, 13. emeryturze i „wreszcie godziwej” waloryzacji. Zacznijmy od tej ostatniej. W kampanii wyborczej przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi w 2019 roku PiS obiecał: "emeryci i renciści o najniższych świadczeniach otrzymają waloryzację kwotową (...) minimalna coroczna procentowa waloryzacja emerytur i rent nie może być niższa niż 70 zł".

W tym roku rzeczywiście spora część emerytów otrzymała dzięki temu wyższą emeryturę. Nie był to natomiast wzrost o 70 złotych. Emeryci co roku otrzymują waloryzację według zdefiniowanego w ustawie wskaźnika, który ma uwzględniać wysokość inflacji. W tym roku było to 3,56 proc.

W praktyce oznacza to, że propozycja PiS dała części emerytów dodatkowo maksymalnie 27 złotych. Osoba, która w 2019 roku otrzymywała 1200 złotych, według waloryzacji procentowej dostałaby 42,70 zł więcej w tym roku. To mniej niż 70 złotych, dlatego państwo tym razem dołożyło brakującą kwotę. Im wyższe było świadczenie w zeszłym roku, tym mniejszy zysk na nowej zasadzie. Dla osoby, która w zeszłym roku miała 1800 złotych emerytury, to zysk sześciu złotych.

Łącznie obejmuje to około 1/3 emerytów, czyli nieco poniżej dwóch milionów osób. To oczywiście dodatkowe pieniądze dla wielu osób, ale pytanie, czy kwoty od kilku do dwudziestu kilku złotych miesięcznie zasadniczo zmieniają poczucie godności jest warte rozważenia.

Najwięcej zyskują emeryci, którzy otrzymywali świadczenie minimalne. Tu różnica jest zasadnicza – z 1100 do 1200 złotych. Ale nie ma to nic wspólnego z waloryzacją, o której mówił prezydent.

Jednocześnie propozycja PiS stworzyła jeden, dodatkowy problem. Pogłębiła dystans pomiędzy emerytami ze świadczeniem powyżej minimalnego i tymi poniżej.

Aż 333 tys. osób w Polsce już w tej chwili dostaje świadczenie niższe niż minimalne.

To osoby, które nie odprowadzały składek odpowiednio długo (25 lat dla mężczyzn, 20 dla kobiet). Nie zawsze działo się tak z ich winy, często problemem był śmieciowy rynek pracy. I chociaż PiS obiecał, że waloryzacja dla emerytów z najniższymi świadczeniami nie może być niższa niż 70 złotych, to okazało się, że nie dotyczy to tej grupy. Dla nich została jedynie zwykła waloryzacja procentowa, często groszowe.

Trzynastka - dodatkowy transfer

13. emerytura to z kolei rozwiązanie pozasystemowe. Dodatkowe świadczenie, które w jakimś stopniu może pomóc zwłaszcza niezamożnym emerytom, nie wychodzi jednak naprzeciw najważniejszym problemom systemu emerytalnego, jak niższe świadczenia dla kobiet czy właśnie emerytury poniżej świadczenia minimalnego.

Co gorsza, pieniądze na pokrycie tego wydatku (niecałe 12 mld złotych według Ministerstwa Pracy) zostały przekazane z Solidarnościowego Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych, który z tej okazji zmienił nazwę na Fundusz Solidarnościowy. Fundusz został utworzony po protestach osób z niepełnosprawnościami i ich rodziców w 2018 roku.

Aby spełnić jednocześnie przedwyborcze obietnice 13 emerytury i "budżetu bez deficytu" PiS sięgnęło po te pieniądze drenując jednocześnie fundusz rezerwy demograficznej. Ten ekwilibrystyczny zabieg księgowy podważył wiarę wielu osób z niepełnosprawnością w to, że rząd traktuje ich problemy poważnie. Trudno nazwać to spójną polityką społeczną.

Z kolei niższy wiek emerytalny to z jednej strony krótszy czas obowiązkowej pracy, aby otrzymać świadczenie a z drugiej – niższe pieniądze dla emerytów. Debata o tym rozwiązaniu kompletnie nie odnosi się do zróznicowanego statusu emerytów - są tacy, dla których niższy wiek jest wybawieniem (choćby te, które zajmują się ciężką pracą fizyczną), są tacy, których w praktyce wyrzuca z rynku pracy, a przynajmniej pogarsza ich sytuację, choć są chętni i gotowi, by pracować dalej. W narzucanej przez PiS (i NSZZ "Solidarność") debacie na ten temat tych różnic kompletnie nie widać.

Odwrócenie, albo znacząca korekta reformy wieku emerytalnego PiS, to duże wyzwanie dla kolejnych ekip, kiedy problemy z tym związane będą się pogłębiać.

Bez PIT dla młodych - rozwiązywanie nieistniejących problemów

A co dla młodych?

Prezydent mówi o zerowym podatku PIT dla młodych. To również – a jakże – pomysł wyborczy. Zwalnia wszystkie osoby poniżej 26 roku życia (które zarabiają poniżej 7127 złotych miesięcznie) z konieczności płacenia podatku PIT. Nawet stosunkowo dobrze sytuowani młodzi ludzie z kilkuletnim doświadczeniem na rynku pracy nie muszą więc płacić podatku dochodowego.

Według ministerstwa celem tego rozwiązania jest:

  • łatwiejszy start na początku kariery zawodowej;
  • aktywizacja zawodowa;
  • zwiększenie zatrudnienia wśród młodych;
  • zmniejszenie stopy bezrobocia wśród młodych.

„To nie jest właściwa diagnoza ani właściwe rozwiązanie. Problemem młodych osób w Polsce nie jest wysoki PIT” – oceniała dla OKO.press prof. Iga Magda, zajmująca się ekonomią pracy profesor Szkoły Głównej Handlowej.

„W debacie brakuje mowy o osobach, które nie pracują, nie uczą się, nie szkolą i nie szukają pracy. W Polsce mamy ich naprawdę dużo – ok. 800 tysięcy osób 18-29 lat, wiele z nich jest poza rejestrami. To jest ważniejszy problem osób młodych na rynku pracy”.

Zamiast 9 lat edukacji - 300 złotych co roku

Dla najmłodszych natomiast PiS miał 300 złotych na start roku szkolnego. Prezydent mówi o 300+ i wyprawce dla dziecka, ale chodzi o jeden program, który Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nazywa „Dobry Start”. Jego zaletą, tak jak 500+ jest uniwersalność. Pieniądze z programu może dostać każdy, więc znika stygmatyzacja, która często towarzyszy pobieraniu pomocy społecznej. Jego koszt jest też znacznie mniejszy (300 złotych raz w roku) niż 500+.

Program został wprowadzony jeszcze za rządów Anny Zalewskiej w Ministerstwie Edukacji. Na naszych łamach Dorota Łoboda pisała o nim:

„Wyjątkowo przewrotne jest mówienie o wyrównywaniu szans przy pomocy 300 zł przez ministrę, która swoją reformą dramatycznie zwiększyła różnice edukacyjne.

300 zł wypłacane raz do roku nie zatrzyma nadciągających problemów związanych z różnicami społecznymi, których pogłębienie prawdopodbnie niesie ze sobą reforma edukacji Prawa i Sprawiedliwości”.

I rzeczywiście rząd PiS ma na swoim koncie skrócenie obowiązkowej edukacji z 9 do 8 lat. 300+ to z jednej strony uniwersalne świadczenie, które ma pomóc dzieciom biedniejszych osób nie odstawać w szkole, z drugiej – łatanie stworzonych przez siebie problemów transferem pieniężnym.

Niedzisiejsza wyliczanka

Trudno nie odnieść wrażenia, że politycy PiS i Andrzej Duda zaczęli się powtarzać - do znudzenia przypominają kilka wprowadzonych za swoich rządów świadczeń, nie bardzo jednak potrafią wyznaczyć horyzont dalszych działań.

Bardziej skomplikowane programy odpowiadające na palące społeczne potrzeby, takie jak brak tanich mieszkań na wynajem, ugrzęzły w biurokratycznej indolencji - efektów Mieszkania plus po pięciu latach rządów PiS właściwie nie widać.

Wkroczyliśmy właśnie w najpoważniejszy kryzys gospodarczy od 30 lat. Miliony obywateli już doświadczają i jeszcze doświadczą jego negatywnych konsekwencji. Socjalna wyliczanka Andrzeja Dudy brzmi jednak tak, jakby pochodziła sprzed paru lat.

Ta ciepła woda w kranie może jeszcze wystarczyć Dudzie do wygrania wyborów, ale przekonujących planów rozwijania polskiego państwa dobrobytu zupełnie w tym nie widać.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Przeczytaj także:

Komentarze