Prezydent Trump nieustannie powtarza, że wystarczyło osiem miesięcy jego prezydentury, by Stany Zjednoczone stały się „najatrakcyjniejszym krajem świata”. „To w istocie złoty wiek Ameryki” – mówił na forum ONZ 23 września. Czy samochwalstwo Trumpa ma uzasadnienie w faktach?
W ciągu ostatnich czterech lat, gdy Donald Trump nie sprawował władzy w USA, świat – i USA – pogrążyły się w chaosie. Trump odziedziczył po Joe Bidenie kraj „w stanie katastrofalnym” – taką wizję dziejów najnowszych regularnie w swoich przemówieniach kreśli amerykański prezydent.
Nie inaczej było podczas przemówienia na forum ONZ we wtorek 23 września.
„Minęło sześć lat, odkąd po raz ostatni stałem w tej sali i przemawiałem do świata. Świata, który w czasie mojej pierwszej kadencji cieszył się dobrobytem i pokojem. Od tamtego momentu wojna zburzyła pokój […]. Era spokoju i stabilności ustąpiła miejsca jednemu z największych kryzysów naszych czasów. A tutaj, w Stanach Zjednoczonych, cztery lata słabości, bezprawia i radykalizmu pod rządami poprzedniej administracji, doprowadziły nasz naród do serii katastrof” – mówił prezydent Donald Trump.
Pomimo że na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ najczęściej porusza się tematy związane z kwestią bezpieczeństwa i pokoju na świecie, Donald Trump zdołał – nie pierwszy raz zresztą – bohaterem swojego przemówienia uczynić siebie samego i swoje rzekomo wielkie osiągnięcia.
Jak podliczył serwis Visual Capitalist, aż 47 proc. jego wypowiedzi było poświęcone jemu samemu i jego administracji, a tylko 17 proc. tematyce polityki zagranicznej, pośród innych, głównie krajowych tematów.
Oprócz denializmu klimatycznego i przechwałek na temat tego, jak to w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy Trumpowi rzekomo udało się doprowadzić do zakończenia siedmiu wojen, przemówienie Trumpa obfitowało w domagające się weryfikacji twierdzenia na temat stanu amerykańskiej gospodarki.
Ta bowiem, według Trumpa, przeżywa obecnie swój „złoty wiek”.
„Rok temu nasz kraj znajdował się w poważnych tarapatach. Jednak dzisiaj, zaledwie osiem miesięcy po objęciu przeze mnie urzędu, jesteśmy najatrakcyjniejszym krajem na świecie i żadne inne państwo nie może się z nami równać” – powiedział Trump.
„Ameryka została obdarzona najsilniejszą gospodarką, najsilniejszymi granicami, najsilniejszą armią, najsilniejszymi przyjaźniami i najsilniejszym duchem spośród wszystkich narodów na Ziemi. To w istocie jest złoty wiek Ameryki” – ogłosił amerykański prezydent.
Trump powtórzył twierdzenia, które powtarza regularnie w swoich przemówieniach przy różnych okazjach:
”W pierwszej kadencji moich rządów zbudowałem najwspanialszą gospodarkę świata. To samo próbuję zrobić teraz, ale tym razem jeszcze więcej i lepiej” – powiedział Trump.
A jak te twierdzenia mają się w zderzeniu z faktami?
Donald Trump twierdzi, że udało mu się pokonać inflację oraz że po czteroletniej prezydenturze Joe Bidena odziedziczył inflację „jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy”. Od czasu, gdy przejął władzę, spadać mają ceny energii, paliw, artykułów spożywczych, a także raty kredytów.
Ale te twierdzenia są dalekie od prawdy.
Rzeczywiście, jak się rzuci okiem na wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI – Consumer Price Index) w ciągu ostatnich 20 lat, to – choć to zaledwie ułamek historii USA – widać, że w okresie prezydentury Joe Bidena (styczeń 2021 – styczeń 2025) inflacja w różnych kategoriach wystrzeliła i dopiero stosunkowo niedawno zaczęła spadać.
Ale gdy się przyjrzy wykresowi bliżej, to zobaczy się, że inflacja w różnych kategoriach produktów i usług – zarówno żywności, jak i energii elektrycznej, czy paliwa – faktycznie wystrzeliła na początku 2021 roku w związku z pandemią i rosła do rekordowych poziomów, które osiągnęła mniej więcej w połowie 2022 roku – w związku z wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie, ale następnie zaczęła spadać i spadała – z różnymi wahaniami – aż do jesieni 2024 roku.
Inflacja wystrzeliła więc w okresie prezydentury Bidena, ale – także w trakcie jego prezydentury – spadła.
Stało się tak przede wszystkim na skutek polityki monetarnej Fedu, czyli amerykańskiego banku centralnego (Fed – Federal Reserve, Rezerwa Federalna), którą zresztą prezydent Trump bardzo krytykował. Zdaniem Trumpa podwyższone stopy procentowe były utrzymywane zbyt długo, co miało negatywnie odbijać się m.in. na kosztach kredytów czy możliwościach inwestycyjnych gospodarki.
Amerykański prezydent chętnie przedstawia Fed jako „winnego” problemów gospodarczych, co pozwala mu dystansować się od trudności. W jego narracji: gdy gospodarka idzie dobrze, to zasługa jego polityki; gdy idzie gorzej to wina Fed albo Demokratów. Wojna Trumpa z Fedem ostatnio weszła na nowy poziom, bo prezydent podjął bardzo kontrowersyjne działania mające na celu wpłynięcie na niezależność banku: chce odwołania jednej z członkiń Rady Gubernatorów banku, Lisy Cook.
„Pod moim przywództwem spadły koszty energii. Spadły ceny benzyny. Spadły ceny artykułów spożywczych. Spadło oprocentowanie kredytów hipotecznych. Pokonaliśmy inflację.”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
A czy przejmując prezydenturę od Joe Bidena w styczniu 2025 roku, Donald Trump odziedziczył po nim rekordową inflację? Nie. Gdy Trump obejmował rządy:
To dużo mniej niż np. w czerwcu 2022, gdy w związku z wybuchem wojny w Ukrainie i zawirowań na rynku surowców energetycznych średni poziom inflacji mierzonej wskaźnikiem CPI sięgnął 9 proc., a dla paliw niemal 60 proc.
Wskaźniki CPI dla poszczególnych grup produktów w styczniu 2025 były duże niższe niż w rekordowych momentach prezydentury Bidena. Trump nie odziedziczył więc „rekordowej inflacji”.
Prawda jest też taka, że po objęciu prezydentury przez Donalda Trumpa w styczniu 2025 roku średnia inflacja jeszcze przez chwilę spadała, aby potem znowu zacząć rosnąć.
Jeszcze w kwietniu 2025 wskaźnik CPI osiągnął najniższy poziom od czterech lat – 2,3 proc., ale już w maju 2025 znowu zaczął rosnąć, by w sierpniu 2025 osiągnąć poziom 3 procent.
To samo dotyczy zmian cen żywności, czy energii elektrycznej. Ich też tej administracji nie udało się powstrzymać.
Jeszcze w styczniu 2025 roku wskaźnik wzrostu cen produktów żywnościowych wynosił 2,5 proc., a w sierpniu 2025 już 3,2 proc. W przypadku cen energii elektrycznej wzrost był jeszcze wyższy – z 1,9 proc. w styczniu 2025 do 6,2 proc. w sierpniu 2025. Spadki cen udało się utrzymać tylko wobec paliw, ale tu też po objęciu prezydentury przez Donalda Trumpa spadek cen wyraźnie wyhamował.
Trump nie „pokonał” więc inflacji. Od początku jego prezydentury wzrost cen na chwilę osłabł, by znowu przyspieszyć.
Inflacja w czasach prezydentury Bidena nie była też najwyższa w historii. Inflacja rok do roku mierzona wskaźnikiem CPI notowana jest od 1913 roku i wielokrotnie była wyższa niż w czerwcu 2022 roku. Np. między 1916 a 1917 rokiem wzrost cen wyniósł średnio 17,8 proc., a dwucyfrowa inflacja utrzymywała się do 1920 roku, a więc aż do końca I wojny światowej. Podobnie było np. podczas kryzysu naftowego w latach 70. XX wieku. Ta dekada to okres tzw. wielkiej inflacji.
„Szybko odwracamy katastrofę gospodarczą, którą odziedziczyliśmy po poprzedniej administracji, w tym rujnujące podwyżki cen i rekordową inflację. Inflację, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy.”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
A jak jest z ratami kredytów? To zależy o jakich kredytach mowa.
Np. średnie oprocentowanie 30-letnich kredytów hipotecznych faktycznie spadło w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy z poziomu 6,65 proc. w styczniu do 6,26 proc. w połowie września 2025. Nieznacznie spadło też średnie oprocentowanie kredytów 15-letnich – z 6,16 proc. 23 stycznia 2025 do 5,41 proc. 18 września 2025. To oznacza realne obniżki wysokości raty dla kredytobiorców.
Ale w przypadku kredytów konsumpcyjnych, kart kredytowych czy kredytów samochodowych spadki są znacznie mniejsze i prawdopodobnie jeszcze nieodczuwalne.
Wskaźnik Bank Prime Loan Rate, czyli oprocentowanie kredytu bankowego, stosowany jako punkt odniesienia dla wielu kredytów na amerykańskim rynku, przez większą część roku utrzymywał się na poziomie 7,5 proc. i dopiero 17 września 2025 spadł o 0,25 p.p. Miało to związek z obniżeniem stóp procentowych przez Rezerwę Federalną. Stopa referencyjna spadła o 25 punktów bazowych do przedziału 4-4,25 proc.
Taka obniżka powoduje zmniejszenie kosztu pożyczek krótkoterminowych przez banki, co przekłada się na tańsze pożyczki, karty kredytowe, a również na kredyty hipoteczne. W tej kwestii możemy uznać, że prezydent Trump mówi prawdę.
A czy prawdą jest to, że jedynym, co wzrosło w pierwszych miesiącach prezydentury Trumpa, to giełda?
Spójrzmy na kluczowe wskaźniki wyników giełdy, takie jak np. indeks S&P 500 lub Nasdaq 100. S&P 500 to indeks, który obrazuje notowania 500 największych spółek notowanych w USA. Nasdaq 100 obejmuje notowania 100 największych spółek notowanych na tej giełdzie.
Te indeksy to jedne z najbardziej miarodajnych wskaźników kondycji całego rynku akcji USA, bo obejmują dużą część wartości rynkowej amerykańskich spółek giełdowych.
Oba indeksy są w trendzie rosnącym, ale wykres wyraźnie pokazuje, że Donald Trump zafundował rynkom także spektakularny wstrząs.
Niedługo po objęciu przez niego prezydentury – mniej więcej w lutym, marcu i kwietniu – rynek doznał nagłych i głębokich spadków. Oba indeksy zaledwie w ciągu siedmiu tygodni spadły o około 20 procent.
Te nagłe i głębokie spadki były związane z zapowiedzią wprowadzenia ceł na najważniejszych partnerów handlowych USA.
Sytuacja ustabilizowała się dopiero pod koniec kwietnia i indeksy zaczęły ponownie gwałtownie rosnąć.
Wstrząsy związane z zapowiedziami ceł były porównywalne do wstrząsów wywołanych pandemią Covid-19 i lockdownem w okresie pierwszej kadencji Trumpa. Nie doprowadziły jednak do tak długotrwałych spadków jak wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie w okresie prezydentury Joe Bidena.
„Jedyne, co wzrosło [pod moim przywództwem – red.], to giełda, która właśnie osiągnęła rekordowy poziom (...). Giełda (...) ma się lepiej niż kiedykolwiek.”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Pomimo zawirowań rynek wrócił na ścieżkę wzrostu, bo jak twierdzą analitycy, inwestorzy bardzo pozytywnie reagują na obietnice obniżenia kosztów kredytów, podatków i deregulacji, którą realizuje administracja Trumpa.
Entuzjazm inwestorów jest wręcz niepokojący.
Amerykańska giełda faktycznie doświadcza ostatnio rekordowych wzrostów. Informują o tym agencje informacyjne (czytaj więcej tu, tu, tu), czy firmy inwestycyjne (tu i tu).
Analitycy zwracają wręcz uwagę na to, że rynek jest coraz bardziej rozgrzany, co rodzi obawę o jego załamanie. Zwłaszcza że widoczne są oznaki osłabienia rynku pracy. Pisze o tym w swojej analizie m.in. „The Guardian”.
Jak wynika z danych serwisu Bloomberg, od wyborów w listopadzie 2024 do końcówki września 2025 indeks S&P 500 wzrósł o 14,21 proc., a Nasdaq 100 o 20,61 proc. (stan na 26 września).
Prawdą jest więc, że amerykańska giełda doświadcza rekordowych wzrostów, ale nie można uznać, że dzieje się tak od momentu objęcia prezydentury przez Trumpa, bo w tym okresie zaliczyła też spektakularne spadki.
A co ze wzrostem gospodarczym i wynagrodzeniami pracowników? Podczas przemówienia w ONZ Donald Trump stwierdził, że „wzrost gospodarczy przyspiesza”, a wynagrodzenia pracowników rosną „w najszybszym tempie od ponad 60 lat”.
Sprawdźmy.
Wzrost gospodarczy faktycznie przyspieszył, ale doszło do tego dopiero w drugim kwartale 2025 roku, a więc nie od momentu objęcia przez Trumpa prezydentury.
Co więcej: według danych amerykańskiego Biura Analiz Ekonomicznych (BEA) w pierwszym kwartale tego roku (styczeń – luty – marzec) odnotowano spadek PKB o 0,6 proc. w ujęciu annualizowanym.
Wzrost odnotowano dopiero w drugim kwartale, kiedy to według szacunku opublikowanego przez Urząd Analiz Ekonomicznych, realny produkt krajowy brutto wzrósł o 3,8 proc. w ujęciu annualizowanym.
Annualizowanie danych to specyficzny sposób podawania danych o PKB w USA. To wyliczenie, które wskazuje, że gdyby tempo wzrostu z danego kwartału utrzymało się przez cały rok, to gospodarka rozwijałaby się właśnie w takim tempie, jak wskazuje annualizowana wartość.
Jak piszą analitycy urzędu w raporcie z wyników, wzrost PKB w drugim kwartale wynikał przede wszystkim ze spadku importu, który jest odejmowany przy obliczaniu PKB, oraz wzrostu wydatków konsumpcyjnych. Zmiany te zostały też częściowo zrównoważone spadkiem inwestycji i eksportu.
Ma więc rację prezydent Trump, gdy mówi, że wzrost gospodarczy przyspieszył. Nie jest on jednak w żaden sposób rekordowy, czy ponadprzeciętny, co widać na powyższym wykresie.
A jak wygląda kwestia wzrostu wynagrodzeń? Prezydent Donald Trump tego nie precyzuje, ale mówiąc o największych wzrostach wynagrodzeń od 60 lat, najpewniej ma na myśli wynagrodzenia pracowników fizycznych (z ang. blue collar workers).
Teza o tym, jakoby wynagrodzenia w tej grupie rosły szybciej w pierwszych pięciu miesiącach prezydentury Trumpa niż za czasów innych prezydentów w XX i XX wieku, pojawiła się w czerwcu 2025. Biały Dom opublikował wówczas informację prasową Departamentu Skarbu, a w mediach mówił o tym szef tego resortu Scott Bessent.
„W ciągu pierwszych pięciu miesięcy urzędowania prezydenta Donalda J. Trumpa realne wynagrodzenia pracowników zatrudnionych na godziny odnotowały największy wzrost od prawie 60 lat [...]. Wzrosły o prawie dwa procent, co stanowi wyraźny kontrast w stosunku do ujemnego wzrostu wynagrodzeń odnotowanego w ciągu pierwszych pięciu miesięcy administracji Bidena” – poinformował Biały Dom.
Ale rzetelne, amerykańskie media, m.in. portal Axios oraz dziennik „Los Angeles Times” pokazują w swoich analizach, że to tylko kreatywne przedstawienie danych.
W pierwszych pięciu miesiącach prezydentury Trumpa wynagrodzenia pracowników fizycznych rzeczywiście rosły szybciej niż w analogicznym okresie prezydentur od Richarda Nixona (1969-1974) począwszy. Jednak takie przedstawienie danych nie pokazuje, że poza tym, w trakcie tych prezydentur, były inne okresy, kiedy wzrosty wynagrodzeń tej grupy pracowników były wyższe niż 1,7 proc. wskazywane przez administrację Trumpa.
„Wzrost realnych wynagrodzeń o 1,7 proc. w ciągu pięciu miesięcy nie jest niczym nadzwyczajnym (...). Na przykład od kwietnia do września ubiegłego roku ten sam wskaźnik wynagrodzeń pracowników fizycznych wzrósł o 3,2 proc. w skali roku” – pisze Axios.
„Los Angeles Times” przywołuje analizę Economic Policy Institute, która zestawia zannualizowane średnie pięciomiesięczne wzrosty wynagrodzeń godzinowych pracowników fizycznych od października 2022 do maja 2025 roku.
Dwanaście razy w badanym okresie były one znacznie wyższe niż 1,7 proc. w pierwszych pięciu miesiącach prezydentury Trumpa.
Spektakularnych wzrostów wynagrodzeń nie widać też w gospodarce ogółem. Jak wynika z danych Urzędu Statystyki Pracy, w okresie urzędowania prezydenta Donalda Trumpa średnie tygodniowe wynagrodzenia rok do roku były wyższe o:
Wynagrodzenia w USA rosną szybciej niż inflacja od maja 2023 – wtedy też nastąpiło odwrócenie negatywnego trendu, który trwał dwa lata.
Ale wzrosty poziomu wynagrodzeń rok do roku rzędu kilku procent miesięcznie to nie są żadne rekordowe wzrosty.
Można się o tym przekonać, analizując wykres zestawiający zmianę średnich tygodniowych zarobków i wskaźnika CPI w ujęciu rok do roku przygotowany przez think tank USA Facts Institute.
„Wzrost gospodarczy przyspiesza (...). Co ważne, płace pracowników rosną w najszybszym tempie od ponad 60 lat. I o to właśnie chodzi, prawda?”.
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
A jak jest z poziomem inwestycji?
Przemawiając na forum ONZ Trump, stwierdził: „W ciągu czterech lat prezydentury Bidena mieliśmy mniej niż 1 bilion dolarów nowych inwestycji w Stanach Zjednoczonych. W ciągu zaledwie ośmiu miesięcy od momentu objęcia przeze mnie urzędu zapewniliśmy zobowiązania i środki finansowe o wartości 17 bilionów dolarów". Temu twierdzeniu prezydenta Donalda Trumpa przyjrzał się CNN.
Zdaniem stacji, przywoływana przez Trumpa liczba jest w najlepszym razie niepotwierdzona.
Stacja wskazuje na to, że zaledwie dzień wcześniej rzeczniczka prasowa Białego Domu Karoline Leavitt podała znacznie niższą kwotę, mówiąc, że Trump „zapewnił prawie 9 bilionów dolarów inwestycji w Stanach Zjednoczonych”. Dodała wprawdzie, że „spodziewamy się, iż kwota ta wkrótce przekroczy 15 bilionów dolarów”, ale to wciąż nie jest wspomniane przez Trumpa 17 bilionów dolarów.
„Zupełnie nie wiadomo też, w jaki sposób te dodatkowe 8 bilionów dolarów miałoby się pojawić w ciągu jednego dnia” – zwraca uwagę CNN.
Stacja podkreśla też, że nawet kwota 9 bilionów dolarów podana przez Leavitt „powinna być traktowana z rezerwą, ponieważ opiera się w dużej mierze na niejasnych, niepełnych zobowiązaniach ze strony innych krajów, które mogą nigdy nie zostać zrealizowane”.
„W ciągu czterech lat prezydentury Bidena mieliśmy mniej niż 1 bilion dolarów nowych inwestycji w USA. W ciągu zaledwie ośmiu miesięcy od momentu objęcia przeze mnie urzędu zapewniliśmy zobowiązania i środki finansowe o wartości 17 bilionów dolarów.”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
I jeszcze jeden wątek na koniec. Donald Trump regularnie twierdzi, że zarówno w okresie jego pierwszej kadencji, jak i teraz, gospodarka USA jest w lepszej kondycji niż kiedykolwiek; że Ameryka znowu jest „najatrakcyjniejszym krajem świata”.
To też nieprawda.
Jak wskazują analitycy portalu Business Insider, rynek pracy w USA wykazuje obecnie oznaki słabnięcia, inflacja pozostaje podwyższona, a nowe cła i ograniczenia imigracyjne mogą dodatkowo podbijać koszty i jednocześnie spowalniać gospodarkę.
Także indeks wolności gospodarczej – Economic Freedom Index za rok 2025, który przez inwestorów traktowany jest jako wskaźnik warunków prowadzenia działalności gospodarczej oraz możliwości inwestowania, sytuuje USA dopiero na 26. miejscu na 184 kraje.
Od momentu objęcia prezydentury przez Trumpa nic tu się jeszcze nie zmieniło.
Pierwszy wpływ administracji Trumpa na tę ocenę warunków prowadzenia działalności w USA zobaczymy najpewniej dopiero w przyszłym roku.
Indeks wolności gospodarczej to wskaźnik, który premiuje w gospodarce to, co za wartość uważa prezydent Trump: możliwie najmniejsze obciążenia dla inwestorów i przedsiębiorców, małą ingerencję państwa w rynek, niskie podatki, deregulację, niski poziom świadczeń społecznych.
Obecnie amerykańska gospodarka uważana jest za „w większości wolną” (z ang. „mostly free”). Spadek wartości indeksu postępuje od 2007 roku, zwłaszcza w okresie rządów Demokratów. Pierwsza prezydentura Trumpa była odwróceniem spadkowego trendu: w kolejnych jej latach analitycy fundacji Heritage, która stworzyła ten wskaźnik, oceniali stan wolności gospodarczej w USA coraz lepiej. Ale rządy Bidena przyniosły kolejne spadki. Biden postawił sobie za cel dokonanie największego od dekad zwrotu w amerykańskiej polityce i zerwanie z obowiązującymi od epoki Reagana wolnorynkowymi dogmatami. Jego prospołeczne reformy i ograniczenia nakładane na biznes, np. w kwestiach środowiskowych, były oceniane negatywnie.
Postępująca deregulacja w Stanach Zjednoczonych, dokonywana przez administrację Trumpa, zostanie najpewniej oceniona pozytywnie. Tego skoku jednak jeszcze nie widać. Poza tym USA, jako największa gospodarka świata, od lat przyciągają najwięcej inwestycji zagranicznych.
Od lat wiadomo też, że prezydentury Demokratów są lepsze dla amerykańskiej gospodarki niż prezydentury Republikanów. To bardzo dobrze zdiagnozowane zjawisko, tzw. prezydencka luka wzrostu lub „prezydencka zagadka”, z ang. presidential puzzle.
Badacze obserwują zaskakująco wyraźną różnicę w wynikach gospodarczych i rynkowych w USA w zależności od tego, która partia obsadza urząd prezydenta, ale nie ma jednej, powszechnie akceptowanej teorii, która wyjaśniałaby ten efekt. Badań, które potwierdzają istnienie tego efektu, jest wiele (m.in. raport Economic Policy Institute, badania NBER – National Bureau of Economic Research).
Kolejną próbę wyjaśnienia tego efektu w 2014 roku podjęła dwójka profesorów ekonomii z Uniwersytetu w Princeton: Alan S. Blinder i Mark W. Watson. W badaniu „Prezydenci a gospodarka Stanów Zjednoczonych: analiza ekonometryczna” naukowcy operacjonalizują i mierzą wpływ danej prezydentury na gospodarkę USA, krzyżując te wyniki z szeregiem innych zmiennych, usiłując wyjaśnić pochodzenie tego zjawiska.
Pomimo że badanie obejmuje 16 pełnych kadencji – od kadencji Harry'ego Trumana (1945-1953) do pierwszej kadencji Baracka Obamy włącznie (2009-2013) i nie obejmuje kadencji Trumpa, to jego wynik jest bezlitosny dla Republikanów i potwierdza istnienie tzw. prezydenckiej luki wzrostu.
Przez cały okres od II wojny światowej amerykańska gospodarka miała się lepiej, gdy rządzili Demokraci, a nie Republikanie.
„Gospodarka Stanów Zjednoczonych rozwijała się szybciej – i osiągała lepsze wyniki – gdy prezydentem Stanów Zjednoczonych był polityk Partii Demokratycznej, a nie Partii Republikańskiej” – piszą autorzy. Wskazują, że różnica w wynikach jest zarówno „duża”, jak i „statystycznie istotna” i dotyczy to w sumie kilkunastu wskaźników, w tym realnego wzrostu PKB.
Gospodarka pod rządami Demokratów generowała:
„W rzeczywistości osiąga ona lepsze wyniki w prawie wszystkich standardowych wskaźnikach makroekonomicznych. Według niektórych miar różnica w wynikach między partiami jest zaskakująco duża – tak duża, że trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, jak niewielki wpływ na gospodarkę większość ekonomistów (a także Konstytucja) przypisuje prezydentowi Stanów Zjednoczonych” – piszą autorzy.
Jak wyliczyli autorzy badania:
„Chociaż biznes głosuje na Republikanów, to jednak lepiej prosperuje za rządów Demokratów” – piszą badacze.
Badacze zadają sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje. Jak piszą, „odpowiedzi nie można znaleźć ani w standardowych zmianach trendów w czasie, ani nawet w bardziej ekspansywnej polityce pieniężnej lub fiskalnej prowadzonej przez demokratów”, nastawionej bardziej na pobudzanie wzrostu gospodarczego i zwiększanie wydatków, nawet kosztem wyższego deficytu albo wyższego ryzyka inflacji.
„Wydaje się raczej, że przewaga demokratów wynika głównie z łagodniejszych wstrząsów naftowych, bardziej sprzyjającego otoczenia międzynarodowego i być może bardziej optymistycznych oczekiwań konsumentów dotyczących najbliższej przyszłości” – piszą autorzy.
To ciekawy wniosek. Jeśli jest coś, co szczególnie charakteryzuje prezydenturę Donalda Trumpa, to jest to właśnie niedbanie o otoczenie międzynarodowe i traktowanie relacji z sojusznikami i partnerami handlowymi w sposób pozbawiony konsekwencji, a niekiedy i szacunku. Czy odbije się to na amerykańskiej gospodarce podczas jego drugiej prezydentury? Zobaczymy.
Pobieżna analiza wskaźników makroekonomicznych dla pierwszej prezydentury Donalda Trumpa i prezydentury Joe Bidena prowadzi do wniosku, że efekt prezydenckiej luki wzrostu się utrzymuje.
Jak wynika z zestawienia opublikowanego na stronie amerykańskiej giełdy Nasdaq, wzrost gospodarczy w okresie pierwszej prezydentury Trumpa wyniósł 2,6 proc., podczas gdy za czasów prezydentury Bidena sięgnął 3,2 proc.
Za czasów pierwszej prezydentury Trumpa wyższe było też bezrobocie – wynosiło 6,4 proc., podczas gdy za prezydentury Bidena bezrobotnych było 4,8 proc. W okresie urzędowania Trumpa niższa była jednak inflacja – 1,4 proc., za czasów Bidena wyniosła ona 5 proc.
Nie jest więc prawdą, że amerykańska gospodarka jakoś szczególnie rosła w okresie pierwszej prezydentury Trumpa i była „w najlepszej kondycji w historii”. Czy prezydentowi Trumpowi uda się odwrócić tą ugruntowaną już w amerykańskiej historii tendencję i mieć lepsze wyniki gospodarcze niż zasiadający w Białym Domu Demokraci? Na pewno jest to jego celem.
Gospodarka
Świat
Donald Trump
inflacja
Partia Demokratyczna
Partia Republikańska
USA
wzrost gospodarczy
zatrudnienie
Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.
Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.
Komentarze