Dziennikarka „Polityki” została skazana przez stołeczny sąd na grzywnę za swoje felietony i komentarz o aferze hejterskiej. Wyrok jest groźnym precedensem, bo może pomóc wyciszać w mediach afery ludzi władzy. Publikujemy niewygłoszoną w sądzie mowę końcową Ewy Siedleckiej
To pierwszy wyrok, który zapadł w związku z głośną w sierpniu 2019 roku aferą hejterską, polegającą na oczernianiu niezależnych sędziów. Po jej wybuchu stanowisko stracił wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. Ale skazano teraz nie osoby, które miały brać udział w aferze, tylko znaną dziennikarkę, która jako jedna z wielu pisała o tej sprawie.
Ewa Siedlecka - na zdjęciu u góry - od lat zajmuje się pisaniem o prawie. Najpierw w „Gazecie Wyborczej”, teraz od kilku lat w „Polityce”. Skazana została przez Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia. W środę 24 listopada 2021 roku sędzia Michał Kowalski orzekł, że jest winna popełnienia czynu pomówienia i znieważenia, za co skazał ją na 3 tysiące złotych grzywny. A wyrok w tej sprawie ma być podany do publicznej wiadomości - przez 30 dni ma wisieć na stronie internetowej stołecznego sądu.
Sąd orzekł, że Siedlecka pomówiła sędziów Macieja Nawackiego z nowej KRS i prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie (z nominacji ministra Ziobry) oraz Konrada Wytrykowskiego z nielegalnej Izby Dyscyplinarnej. Wytrykowski wcześniej był prezesem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, z nominacji resortu Ziobry.
Obaj złożyli przeciwko Siedleckiej prywatny akt oskarżenia za trzy felietony i komentarz z sierpnia i września 2019 roku, w których powiązała ich z grupą hejtującą niezależnych sędziów.
Wytrykowski i Nawacki oskarżyli Siedlecką ze słynnego artykułu 212 kodeksu karnego - przepis mówi o pomówieniu i uznawany jest przez dziennikarzy za knebel do uciszania prasy - i z artykułu 216 kodeksu karnego, który mówi o znieważeniu.
Sąd skazał dziennikarkę, bo uznał, że nie zebrała przed napisaniem felietonów dowodów na udział oskarżających ją sędziów w aferze hejterskiej. Za takie dowody sąd nie uznał publikowanych w mediach screenów z rozmów na komunikatorach (są głównym dowodem na aferę). Sąd ocenił, że mogły zostać zmanipulowane.
A prokuratura, która prowadzi od dwóch lat śledztwo ws. afery - jak dotąd nikt nie dostał zarzutów - odmówiła udostępnienia swoich akt na potrzeby tego procesu.
Oprócz grzywny dziennikarka ma też zapłacić nawiązkę po 2 tysiące złotych dla oskarżycieli. Z uwagi na to, że ten wyrok jest ważny dla wolności prasy i prawa społeczeństwo do pisania o aferach, sprawę opisujemy obszernie, by pokazać jej wszystkie wątki.
Wyrok nie jest prawomocny, Siedlecka zapowiada apelację. „Jeśli ten wyrok się utrzyma, to będzie szczególnie groźny dla dziennikarzy. Zwłaszcza dla osób zajmujących się pisaniem felietonów i komentarzy, w których dziennikarze zamieszczają opinie” - mówi OKO.press Ewa Siedlecka.
Dodaje: „Mój proces pokazał, że prokuratura od dwóch lat nie może wyjaśnić afery hejterskiej. Bo państwo storpedowało jej wyjaśnienie. A teraz poprzez ściganie dziennikarzy opinia publiczna ma się dowiedzieć, że afery hejterskiej nie było. Ma pójść przekaz, że wymyślili ją sobie dziennikarze”.
Więcej o jej stanowisku piszemy w dalszej części tekstu.
Sędziowie Wytrykowski i Nawacki cieszyli się z wyroku, mimo że domagali się dla Siedleckiej surowszej kary. Wnioskowali po 20 tys. zł nawiązki, którą obiecali przekazać na cele społeczne. Wnioskowali też o karę ograniczenia wolności w postaci prac społecznych.
Nawacki chciał nawet ograniczenia wolności na osiem miesięcy - w tym czasie dziennikarka miałaby wykonywać prace społeczne w wymiarze 24 godzin miesięcznie.
Po wyroku w rozmowie z OKO.press oskarżyciele powiedzieli, że nie będą apelować, bo wyrok jest sprawiedliwy. Wystarczy im stwierdzenie przez sąd, że Siedlecka jest winna oraz to, że wyrok zostanie podany do informacji społeczeństwa.
Sędzia Maciej Nawacki - siedzi - i sędzia Konrad Wytrykowski podczas wygłaszania mów końcowych na procesie jaki wytoczyli Ewie Siedleckiej. Fot. Mariusz Jałoszewski/OKO.press.
Dziennikarkę skazał sędzia Michał Kowalski, który ma kilkunastoletnie doświadczenie w orzekaniu. Z informacji OKO.press wynika, że wcześniej do tej sprawy wylosowany został sędzia Maciej Mitera, prezes Sądu Rejonowego dla Warszawy - Śródmieścia (z nominacji resortu Ziobry) i członek nowej KRS. Ale wnioskował o wyłączenie, bo też jest członkiem nowej KRS, jak jeden z oskarżycieli Maciej Nawacki.
Z informacji OKO.press wynika, że wyłączyć się ze sprawy chciał również sędzia Kowalski. Powołał się na znajomość z Łukaszem Piebiakiem, który po wybuchu afery hejterskiej stracił stanowisko wiceministra sprawiedliwości. Stracił, bo jego nazwisko padło w kontekście tej afery. Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Sąd jednak nie wyłączył ze sprawy kolejnego sędziego. Michał Kowalski jest też wieloletnim członkiem stowarzyszenia sędziów Iustitia. Z informacji OKO.press wynika, że gdy minister Zbigniew Ziobro zaczął przejmować kontrolę nad sądami - i przeprowadził czystki na stanowiskach prezesów sądów, Kowalski dostał od Piebiaka propozycję zostania prezesem śródmiejskiego sądu. Ale ostatecznie nim nie został, bo powiedział o tej propozycji na zebraniu sędziów, prosząc o opinie co ma zrobić.
Sędzia Kowalski do tej pory wydawał różne wyroki. Nie zgodził się na areszt dla sympatyka Strajku Kobiet, za co dostało mu się od prorządowego portalu wPolityce. Uniewinnił też kobiety, które w 2017 roku usiadły na trasie Marszu Niepodległości, by go zablokować.
Z kolei w 2012 roku sędzia Kowalski stał na czele trzyosobowego składu orzekającego, który umorzył bez rozprawy sprawę byłego szefa CBA i wiceprezesa Mariusza Kamińskiego, oskarżonego za nielegalną prowokację CBA w aferze gruntowej z 2007 roku.
To umorzenie zostało uchylone i w procesie sąd pod przewodnictwem sędziego Wojciecha Łączewskiego skazał nieprawomocnie Kamińskiego na więzienie. Proces przed apelacją przerwał jednak prezydent Duda, który uniewinnił Kamińskiego. Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Sędzia Michał Kowalski z Sądu Rejonowego dla Warszawy - Śródmieścia, na rozprawie ws. Ewy Siedleckiej. Fot. Mariusz Jałoszewski/OKO.press.
Przypomnijmy. Afera hejterska wybuchła w sierpniu 2019 roku. Opisała ją dziennikarka Magdalena Gałczyńska z portalu Onet. Po Onecie kolejne wątki sprawy opisywały inne media, w tym „Gazeta Wyborcza” i OKO.press.
Afera wyszła na jaw, bo zaczęła o niej mówić Mala Emi, czyli Emilia Szmydt wówczas prywatnie związana z sędzią, który pracował w ministerstwie sprawiedliwości i nowej KRS.
Szmydt pod nickiem Mala Emi występowała w mediach społecznościowych. Brała udział w hejtowaniu niezależnych sędziów znanych z obrony wolnych sądów, w tym prezesa Iustitii Krystiana Markiewicza, czy Waldemara Żurka. Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Mala Emi miała konto na Twitterze przez, które rozprowadzała informacje oczerniające sędziów. Jak pisał Onet miała uzgadniać swoje akcje z sędziami, którzy poszli na bliską współpracę z ministerstwem sprawiedliwości. W tym kontekście padło nazwisko byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka i kilku sędziów związanych wcześniej z ministerstwem.
Dowodem na kontakty Malej Emi i na uzgadnianie przez nią hejtu na sędziów, były zapisy rozmów z sędziami na komunikatorach i mailach. Prasa publikowała screeny tych rozmów.
Mala Emi miała też mieć dostęp do treści rozmów na komunikatorze WhatsApp, na którym miała być założona grupa „Kasta”.
Według prasy mieli do tej grupy należeć sędziowie kojarzeni z „dobrą zmianą”, w tym Konrad Wytrykowski i Maciej Nawacki. W tej grupie miano wymieniać się różnymi informacjami, w tym - jak pisał Onet - pomysłem na akcję wymierzoną w byłą już I prezes SN Małgorzatę Gersdorf. Pisaliśmy o Wytrykowskim w OKO.press:
Sędziowie powiązani z resortem ministra Ziobry, których nazwiska padły wtedy w kontekście tej afery, zaprzeczali, że należeli do grupy hejterskiej i by brali udział w hejtowaniu niezależnych sędziów. Podważali prawdziwość screenów z rozmów z komunikatorów, twierdząc, że łatwo jest je zmanipulować. Podważali wiarygodność Malej Emi.
Pozwali też część autorów piszących o aferze hejterskiej lub złożyli prywatne akty oskarżenia, w tym wobec Ewy Siedleckiej.
Oskarżenie Siedleckiej może nie być przypadkowe. Jest bowiem uznaną dziennikarką i ostro krytykuje niszczenie wymiaru sprawiedliwości przez obecną władzę. Zaskarżyła też władze do Trybunału w Strasburgu o bezprawne pozbawienie jej wolności, czyli o represje stosowane wobec opozycji ulicznej.
Już sam proces jest dla dziennikarza dotkliwy i wywiera na niego presję. A skazanie jest dodatkowym upokorzeniem i podważaniem jego zawodowych kompetencji. Wyrok skazujący Siedlecką może być wykorzystywany w przyszłości do podważania wartości jej kolejnych publikacji na zasadzie „a to ta, skazana za pisanie nieprawdy”.
Wyrok na znaną dziennikarkę może również być wykorzystany do umniejszana afery hejterskiej. Mówienia, że jej nie było.
Maciej Nawacki i Konrad Wytrykowski złożyli wspólny akt oskarżenia w czerwcu 2020 roku. Więcej zarzutów stawia jej jednak Nawacki. Oskarżają ją za dwa felietony na jej „Blogu konserwatywnym”, za felieton na stronie internetowej „Polityki” oraz za komentarz na Twitterze. Ukazały się one w sierpniu i wrześniu 2019 roku.
Sędziowie Wytrykowski i Nawacki oskarżyli Ewę Siedlecką o pomówienie za wpis na Twitterze, w którym napisała: „Kolejni hejterzy związani z KastaWatch”. I dalej padły m.in. nazwiska Wytrykowskiego i Nawackiego. Siedlecka w tym wpisie odsyłała do tekstu Anny Mierzyńskiej, która w OKO.press w tekście „Afera Piebiaka, macki Ziobry. Ujawniamy kto jeszcze uczestniczył w akcji hejtowania sędziów”, opisała konto KastaWatch.
To hejterskie konto, które nadal działa i służy do oczerniania i atakowania niezależnych sędziów. „Rzeczpospolita” pisała, że jest bliskie osób związanych z resortem sprawiedliwości, bo ukazywały się na nim wrażliwe dane o niezależnych sędziach, z powołaniem się na materiały źródłowe. Pisaliśmy o tym koncie w OKO.press:
To konto wykorzystywano do hejtu na niezależnych sędziów. Ale nie było głównym wątkiem afery hejterskiej. Nie było też bezpośrednio związane z Malą Emi, choć chwaliło jej działalność.
Anna Mierzyńska w swoim tekście, który polecała na Twitterze Siedlecka, opisała kto podawał dalej lub polubił wpisy na KastaWatch. Mierzyńska poddała analizie to konto i napisała, że wśród osób wchodzących w interakcje z nim - np. podając dalej jego treści - byli m.in. Konrad Wytrykowski i Maciej Nawacki.
Pisaliśmy o tym w OKO.press tutaj:
Wytrykowski za ten tekst skierował przeciwko Annie Mierzyńskiej prywatny akt oskarżenia. Zaprzeczał by brał udział w hejtowaniu innych sędziów i, że nie przypomina sobie by podawał dalej treści z KastaWatch.
Tekst Mierzyńskiej został opublikowany w OKO.press już po wybuchu afery hejterskiej, ale jeszcze przed kolejnym tekstem portalu Onet, w którym napisano, że Wytrykowski miał zaproponować akcję wysyłania pocztówek z obraźliwym hasłem „Wyp..aj” do I prezes SN Małgorzaty Gersdorf.
Jako dowód Onet opublikował screeny rozmów z grupy Kasta na WhatsAppie. W akcję miała potem się włączyć Mala Emi - faktycznie takie pocztówki Gersdorf dostała.
Wytrykowski w publikacji Onetu mówił, że nie był w grupie Kasta i zaprzeczył, by był pomysłodawcą wysyłania pocztówek do Gersdorf. Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Za komentarz na Twitterze Wytrykowski i Nawacki postawili Siedleckiej jeden zarzut karny. Zarzucają jej, że nazwała ich hejterami oraz przypisała im związki z kontem KastaWatch. W akcie oskarżenia zarzekają się, że nigdy nie zajmowali się publikacją hejterskich postów w internecie. Zapewniają, że nie byli w siatce osób, która miała organizować hejt na innych sędziów. Ani nie byli zaangażowani w działalność profilu KastaWatch.
Kolejne trzy zarzuty karne stawia dziennikarce sam Nawacki. Oskarża ją za felietony:
- „Autokontrola, czyli kasta sprawdza kastę”, w którym - jego zdaniem - napisała, że był uczestnikiem farmy trolli oraz miała go pomówić o stalking innych sędziów. Tekst Siedleckiej był jej komentarzem o śledztwie ws. afery hejterskiej. Pisała o reakcjach ludzi władzy na aferę, w tym nowej KRS. Siedlecka nie przypisała w nim Nawackiemu wprost udziału w farmie trolli, ani stalkingu innych sędziów.
Napisała tylko, że członkowie nowej KRS też mieli działać w „farmie trolli”. Wymieniła w tym kontekście m.in. nazwisko Nawackiego. Napisała też, że trzeba zbadać, czy ministerstwo sprawiedliwości i nowa KRS udostępniały dane wrażliwe niezależnych sędziów, które wykorzystano później do akcji hejterskiej. Nie napisała, że Nawacki brał udział w stalkingu.
Sędzia Maciej Nawacki - stoi - i sędzia Konrad Wytrykowski wygłaszają mowy końcowe na procesie, który wytoczyli Ewie Siedleckiej. Wytrykowski zaraz po ogłoszeniu wyroku pojechał do nielegalnej Izby Dyscyplinarnej i wziął udział w wydaniu decyzji o zawieszeniu sędziego Piotra Gąciarka. Sędzia został zawieszony na stosowanie orzeczeń ETPCz i TSUE. Na zdjęciu za stołem sędziowskim siedzi sędzia Michał Kowalski. Fot. Mariusz Jałoszewski/OKO.press.
- „Miecz Damoklesa, czyli władza nad władzą”, w którym według Nawackiego określiła go jako uczestnika grupy hejterskiej i pomówiła go o stalking innych sędziów oraz wynoszenie służbowych dokumentów na użytek konta KastaWatch. Siedlecka pisała, że Nawacki był wymieniany jako uczestnik grupy dyskusyjnej Kasta i można by mu postawić zarzut stalkingu oraz wynoszenia dokumentów z KRS na użytek publikacji na koncie KastaWatch. Tylko tyle. Bo komentarz dotyczył głównie innych członków nowej KRS i ich zachowań.
- „KRS uprała brudy w sprawie afery hejterskiej”, w którym napisała, że zaproponował akcję wysyłania pocztówek do I prezes SN z hasłem „Wyp..aj”. Siedlecka w tym tekście pomyliła nazwiska (Onet pomysł tej akcji przypisał Wytrykowskiemu) i po dwóch dniach sama poprawiła swój tekst. Nawacki uznał, że to za mało, czekał na przeprosiny.
Zarówno Wytrykowski, jak i Nawacki zarzucili Siedleckiej, że w swoich publikacjach naraziła ich na utratę zaufania publicznego jako sędziów oraz poniżyła w oczach opinii publicznej. Na rozprawie w środę 24 listopada 2021 roku odbyły się mowy końcowe w tym procesie. Przemawiali Wytrykowski i Nawacki oraz obrońca Siedleckiej. Potem sędzia Michał Kowalski wydał skazujący wyrok.
Nawacki mówił, że wytoczony przez niego proces nie dotyczy wolności prasy, tylko jest reakcją na krzywdę jaka go spotkała z powodu „ordynarnego kłamstwa”. Zarzucił, że w felietonach podano nieprawdziwe, zniesławiające fakty. Mówił o Siedleckiej w lekceważący sposób „ta Pani”. Zarzucał brak rzetelności dziennikarskiej.
Zapewniał, że nie miał związków z kontem KastaWatch, że nikogo nie stalkingował. Mówił, że dziennikarka powinna podać źródła swoich informacji. Zarzucał, że w tym „procederze” są też inni dziennikarze. „Wolność prasy nie polega na fabrykowaniu i powtarzaniu kłamstw” - mówił w mowie końcowej sędzia Maciej Nawacki.
Podkreślał, że zarówno on, jak i Wytrykowski po wybuchu afery hejterskiej wydali oświadczenia, w których odcinali się od udziału w akcji hejtowania niezależnych sędziów. W jego ocenie „czyn” Siedleckiej - czyli jej felietony o aferze - mają wysoki stopień szkodliwości społecznej, bo przypisała im „popełnianie przestępstw”.
Podobnie mówił w mowie końcowej Konrad Wytrykowski. Zaczął od zapewnienia, że wolna prasa to fundament. Ale zaraz dodał, że czwarta władza ma informować. „A tu były nieweryfikowane kłamstwa” - podkreślał. Zarzucał, że dziennikarka podważyła jego kompetencje etyczne i zarzuciła mu działania niegodne sędziego.
Zaznaczał, że powinna wykazać prawdziwość zarzutów i udowodnić, że miał on związek z działalnością hejterską. Zaznaczał, że artykuł 12 prawa prasowego mówi, że dziennikarz nie może się opierać na wątpliwych źródłach, tylko musi sam zweryfikować fakty. „Czy społeczeństwo ma być bombardowane dezinformacją? To zwykłe kłamstwo” - mówił w mowie końcowej Wytrykowski.
Mowę końcową wygłosił też obrońca dziennikarki adwokat Rafał Borkowski. Podkreślał, że Siedlecka pisała o nich hejterzy, bo mieli interakcje z kontem KastaWatch, które operuje nienawistnym językiem.
Mówił, że Wytrykowski sam przyznał w sądzie, że „może” kilka razy polubił wpisy KastaWatch. „A jest on sędzią Sądu Najwyższego” - przypomniał obrońca. Przekonywał, że dziennikarka mogła też pisać o farmie trolli, bo to, co było na KastaWatch, poniżało niezależnych sędziów. I, że Siedlecka nie pomówiła Nawackiego o stalking.
Obrońca przekonywał sąd, że nie można oczekiwać, że dziennikarz - zwłaszcza piszący komentarze - będzie powtórnie, jeszcze raz sprawdzał to, co inni wcześniej napisali o aferze hejterskiej. Podkreślał, że w mediach były screeny z rozmów osób - na komunikatorach -, których nazwiska pojawiły się w kontekście afery hejterskiej. I że to rolą prokuratury jest wyjaśnić jak było, zaś dziennikarz nie może czekać z pisaniem na jej ustalenia.
Dowodził, że swoimi felietonami Siedlecka wzięła udział w debacie publicznej po wybuchu afery. Miała nawet prawo by jej opinie były przesadzone, ale ona tych granic nie przekroczyła.
Sąd zwracał się do prokuratury o udostępnienie akt śledztwa ws. afery hejterskiej, ale prokuratura odmówiła, tłumacząc to dobrem śledztwa. Sąd nie zgodził się jednak na wniosek Siedleckiej, by wystąpić o zabezpieczone notarialnie zapisy rozmów z komunikatorów, które publikowały media piszące o aferze hejterskiej.
Pisaliśmy w OKO.press jak zamiast wyjaśniać sprawę, ściga się ofiary hejtu:
Adwokat Rafał Borkowski, podczas wygłaszania mowy w obronie Ewy Siedleckiej. Fot. Mariusz Jałoszewski/OKO.press.
Sędzia Michał Kowalski po krótkiej przerwie jeszcze tego samego dnia wydał wyrok skazujący Siedlecką na grzywnę. Uznał ją winną przestępstwa pomówienia i znieważenia. Uznał, że jej czyn ma wysoki stopień szkodliwości społecznej, choć nie skazał jej na prace społeczne jak chcieli Nawacki i Wytrykowski. Zasądził też na ich rzecz dużo mniejsze nawiązki.
Sędzia uznał, że polubienie hejterskich wpisów na koncie KastaWatch nie oznacza, że ktoś ma związki z tym kontem i aferą hejterską.
Podkreślał w ustnym uzasadnieniu wyroku, że dziennikarz ma przekazywać prawdziwe informacje, poparte wcześniejszą weryfikacją. „Ma podać źródło informacji i sprawdzić ich zgodność z prawdą” - uzasadniał sędzia. Ocenił, że dziennikarka nie dochował tych wymogów. Sędzia uznał, że nie wystarczyło, że Siedlecka oparła się na innych artykułach o aferze hejterskiej.
Powinna sama zweryfikować to, co pisały wcześniej media. Sędzia orzekł bowiem, że screeny rozmów z komunikatorów mogły być sfabrykowane, co lansują osoby, których nazwiska pojawiają się w kontekście afery hejterskiej. „Wolność słowa to nie dowolność. Nieprawda nie realizuje wolności słowa” – dodał sędzia.
Wyrok jest nieprawomocny. OKO.press przeprowadziło transmisję na żywo z ogłoszenia wyroku. Jest ona dostępna tutaj:
Ewa Siedlecka nie była na ogłoszeniu wyroku. Bo tego dnia relacjonowała ważną sprawę w TK Przyłębskiej, który na wniosek ministra sprawiedliwości zdecydował, że przepis Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka dający obywatelom prawo do bezstronnego sądu, nie jest zgodny z Konstytucją. Pisaliśmy o tym wyroku TK Przyłębskiej:
Siedlecka miała jednak przygotowaną mowę końcową na piśmie. Jej obrońca jednak nie odczytał jej na sali rozpraw. Dziennikarka tak komentuje OKO.press skazujący ją wyrok:
„Będzie apelacja. Ten wyrok, jak się utrzyma, będzie niebezpieczny dla wszystkich dziennikarzy. Bo sąd powiedział, że nie można polegać na wiedzy dostępnej w przestrzeni publicznej. Sąd uznał, że nawet pisząc komentarze trzeba każdorazowo zwracać się o zdanie do osoby, o której się pisze”.
Dodaje: „To kpina z publicystyki. Tak nie da się pisać takich form dziennikarskich. Komentarz odnosi się do powszechnie dostępnej wiedzy. I co mam jeszcze raz to potwierdzać u osób, które mogą unikać kontaktu z dziennikarzami? Mam się uganiać za nim dniami lub tygodniami i mogę dopiero coś napisać, jak uda mi się do nich dodzwonić? Ten wyrok zabija komentarz i felieton”.
Siedlecka w rozmowie z OKO.press podkreśla, że jej proces pokazał, że prokuratura przez ponad dwa lata nie wyjaśniła afery hejterskiej.
Z informacji OKO.press wynika, że Prokuratura Okręgowa w Świdnicy - przejęła sprawę z Prokuratury Regionalnej w Lublinie - wystąpiła do USA o pomoc prawną. Zwróciła się o „o zabezpieczenie i wydanie danych retencyjnych dotyczących portali Twitter, WhatsApp, Signal”.
Prokuratura zwróciła się też do „władz Irlandii w zakresie danych będących w dyspozycji Google Ireland Limited”. Prokuratura w Świdnicy informuje, że czas oczekiwania na realizację powyższych wniosków wpływa na wydłużenie postępowania.
Ewa Siedlecka pyta: „Dlaczego prokuratura nie przesłuchała osób, które były opisane w mediach jako uczestnicy afery hejterskiej? Dlaczego nie zabezpieczyła ich komputerów i telefonów? To były twarde dowody. I zostały bezpowrotnie utracone. Nie jest tak, że jedynym dowodem w tej sprawie były dane z Twittera lub Facebooka. Tymczasem sąd mówi, że dopóki nie ma twardego dowodu to dziennikarze nie mogą o czymś pisać. Ale ten dowód może zdobyć tylko prokuratura. Czy o innych aferach też nie będzie można pisać?”.
Siedlecka uważa, że państwo storpedowało wyjaśnienie tej sprawy. „A teraz opinia publiczna ma się dowiedzieć, że tej afery nie było, tylko wyssali ją z palca ją dziennikarze” - mówi dziennikarka.
Podkreśla, że nie da się sfałszować screenów rozmów na komunikatorach, bo wystarczy sprawdzić do kogo należą numery przypisane do danych rozmówców. „To można zweryfikować, wystarczy tylko szybko prowadzić śledztwo i trzeba było od razu zabezpieczyć kluczowe dowody” - dodaje Siedlecka.
Cała jej mowa końcowa, której nie udało się przedstawić w sądzie, jest tutaj:
Media
Sądownictwo
Zbigniew Ziobro
Krajowa Rada Sądownictwa
Ministerstwo Sprawiedliwości
Prokuratura
Sąd Najwyższy
afera hejterska
Ewa Siedlecka
KastaWatch
Konrad Wytrykowski
Łukasz Piebiak
Maciej Nawacki
Małgorzata Gersdorf
pomówienie
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia
sędzia Michał Kowalski
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze