0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

„Ponowny wybór Andrzeja Dudy, który w ciągu minionych 5 lat z pełnym zaangażowaniem umiejętnie prowadził zainicjowany przez PiS proces pozytywnych zmian w naszym kraju, leży w elementarnym interesie Polski" - przekonywał Jarosław Kaczyński w liście do działaczy Prawa i Sprawiedliwości z 9 czerwca 2020.

Kaczyński przypomniał także, że Andrzej Duda w trakcie swojej prezydentury działał ramię w ramię z rządem PiS.

"Obecny prezydent jest współtwórcą dobrej zmiany, czyli reform w sferze polityki gospodarczej, polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w dziedzinie oświaty i kultury oraz polityki historycznej” - dodał.

„Mamy świetnego, zweryfikowanego przez praktykę kandydata” - cieszył się prezes PiS. Ale to wszystko, co o Andrzeju Dudzie miał do powiedzenia na pięciu gęsto zapisanych stronach.

Z tych kilku zdań wyłania się jednak prawdziwy obraz urzędującej głowy państwa. Andrzej Duda "prowadził zainicjowany przez PiS proces", był "współtwórcą dobrej zmiany". To marny komplement.

Jedynym, co Kaczyński uznał za stosowne docenić, był fakt, że Duda mu się nie sprzeciwiał. To dlatego jest "kandydatem zweryfikowanym przez praktykę".

Obejmując urząd w 2015 roku prezydent przysięgał, że dochowa wierności polskiej Konstytucji, a "dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli" będą dla niego "zawsze najwyższym nakazem". Dochował jednak przede wszystkim wierności partyjnej legitymacji, a najwyższe nakazy płynęły do niego z ul. Nowogrodzkiej.

Przed 2015 rokiem Duda był działaczem partyjnym jakich wielu. Decyzji władz PiS zawdzięcza imponujący polityczny awans, a dług ten od pięciu lat spłaca, godząc się na upokorzenia ze strony własnej partii. Nikt nie traktuje poważnie jego prawa do weta czy konstytucyjnej kontroli, a nawet preferencji w obsadzie stanowisk, jak przekonaliśmy się w przypadku Jacka Kurskiego.

Przeczytaj także:

Oblany test na wierność Konstytucji

W ciągu pięciu lat Duda miał wiele sposobności, by udowodnić, że jest strażnikiem Konstytucji. Za każdym razem zawodził. Nie sprzeciwił się, gdy PiS podporządkowywał sobie Trybunał Konstytucyjny i nie zaprzysiągł legalnie wybranych sędziów. Nie mrugnął też okiem na destrukcyjną "reformę" prokuratury pod dyktando Zbigniewa Ziobry.

Przełom miał nadejść latem 2017 roku, kiedy partia Kaczyńskiego forsowała przez parlament kolejne ustawy sądowe: o ustroju sądów powszechnych, Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Duda pod naporem ulicznych protestów zawetował dwa ostatnie projekty, pierwszy podpisał.

Przez moment wydawało się, że prezydent może wybić się na niezależność. To on miał przedstawić nowe pomysły na reformę SN i KRS. Ale jego projekty były niemal identyczne, jak te wcześniejsze, pod wieloma względami nawet gorsze.

Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro po prostu posłużyli się łagodniejszym wizerunkiem prezydenta, by sprzedać obywatelom swoje pomysły.

Pomysły destrukcyjne dla polskiego porządku prawnego i jawnie sprzeczne z Konstytucją. Jak się później okazało - także z prawem Unii Europejskiej, co potwierdził unijny Trybunał Sprawiedliwości w wyroku z czerwca 2019. Duda już nigdy później nie dystansował się do tych "reform". Wręcz przeciwnie, przodował w atakowaniu "sędziowskiej kasty".

Przykładów jest więcej. Jak pisaliśmy w OKO.press w 2019 roku Duda odesłał do marionetkowego Trybunału Konstytucyjnego nowelę kodeksu karnego, koronny projekt resortu Ziobry. Podobnie jak wielu ekspertów, prezydent podał w wątpliwość tryb jego przyjęcia i niektóre przepisy.

Ale rok później bez wahania podpisał tzw. tarczę antykryzysową 4.0, w której Zbigniew Ziobro przemycił niemal identyczne rozwiązania. Tym samym pozwolił, by koledzy z rządzącej koalicji zadrwili z prezydenckich uprawnień do kontroli konstytucyjnej. Na osłodę dostał przepis, który de facto zaostrzy kary za znieważenie głowy państwa.

Zgodnie z partyjną ideologią

Duda już na samym początku swojej prezydentury Duda miał okazję pokazać, że działa przede wszystkim dla dobra obywateli. Na podpis czekała bowiem ustawa o uzgodnieniu płci, która miała uprościć skomplikowane prawnie procedury. I ułatwić życie dziesiątkom tysięcy osób, które dziś muszą pozwać do sądu własnych rodziców.

Prezydent skorzystał jednak wtedy z prawa do weta. Dlaczego?

"Rozwiązania przyjęte przez parlament dopuszczają m.in. wielokrotną zmianę płci metrykalnej na podstawie uproszczonych procedur oraz nie wymagają wykazania trwałości poczucia przynależności do określonej płci. Ustawa dopuszcza także zawarcie małżeństwa przez osoby tej samej płci biologicznej oraz adopcję przez takie pary dzieci" - napisano w komunikacie Kancelarii Prezydenta w październiku 2015 roku.

"Ideologia przesłoniła zdrowy rozsądek” – oceniła to wówczas Edyta Baker z fundacji Trans-Fuzja.

Również w październiku 2015 złożył weto do ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Jej celem było umożliwienie posługiwanie się językiem regionalnym przed organami powiatu. Duda tłumaczył, że nie oszacowano w niej skutków finansowych dla władz powiatowych.

Ale działacze regionalni przekonywali, że ustawa nie wprowadzała rewolucyjnych zmian. W dodatku gminy, w których już dziś można posługiwać się językiem pomocniczym, wydają na ten cel niewielkie kwoty.

"Jeśli zatem taka niewielka zmiana jest wetowana, to dla nas jest to niepokojący sygnał odnośnie podejścia do polityki mniejszościowej w ogóle pana prezydenta" - wskazywał Rafał Barek, członek Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych.

Jeśli więc Duda miał na celu ochronę obywateli, to tylko tych, których sam uważa za członków narodowej wspólnoty. Potrzeby mniejszości ignorował zgodnie z linią swojej partii.

O tym, że jest gotów wykluczać dalej, aby tylko zostać ponownie wybranym, przekonaliśmy się niedawno. Homofobiczny język Dudy, straszenie nieistniejącą "ideologią LGBT" odcisnęły piętno na tegorocznej kampanii.

Niespełnione obietnice

Choć Andrzej Duda "z pełnym zaangażowaniem umiejętnie prowadził zainicjowany przez PiS proces pozytywnych zmian" to zaplecze partyjne nie dopilnowało, by w tych wyborach mógł pochwalić się wyborcom zrealizowaniem wszystkich obietnic.

Machina legislacyjna PiS działała w ostatnich latach z imponującą prędkością, ale niekoniecznie w celu realizacji planów Dudy.

Poza wprowadzeniem 500 plus, odwróceniem reformy emerytalnej rządu PO-PSL i likwidacją gimnazjów prezydentowi - a właściwie jego partii - nie udało się zbyt wiele. Jak pisał w OKO.press Jakub Szymczak Duda w 2015 roku obiecywał obywatelom także:

  • likwidację NFZ;
  • pomoc dla frankowiczów;
  • program mieszkaniowy;
  • wsparcie rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi;
  • uprawnienia emerytalne dla rodziców, którzy zajmowali się przez wiele lat domem;
  • zapewnienie wzrostu minimalnego wynagrodzenia do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej;
  • zwiększenie uprawnień obywateli w zakresie referendów lokalnych i ogólnokrajowych oraz obywatelskich wniosków ustawodawczych, tak aby nie mogły być odrzucane w pierwszym czytaniu;
  • zbudowanie sieci “diamentowych ambasad” dbających o interesy Polski w wybranych państwach świata;
  • powołanie Narodowej Rady Rozwoju i Rady Przedsiębiorczości dla wsparcia dialogu społecznego;
  • dostępne i bezpłatne przedszkola;
  • program uruchomienia biliona 400 mld zł na inwestycje.

Część obietnic była skądinąd niekorzystna, dobrze więc, że nie weszły w życie. Mając jednak świadomość, że prezydencki bilans wypada dziś słabo, partia zaoferowała Dudzie koło ratunkowe - pozwoliła przejąć rządowy pomysł na bon turystyczny dla ofiar koronawirusa. Nazwano go... turystycznym 500 plus. Pieniądze znowu mają trafić do "polskich rodzin".

Programowe niedociągnięcia pomagają dziś zatuszować media upartyjnione media publiczne. Jak pisaliśmy w OKO.press w czerwcu 2020, u szczytu kampanii, udało im się osiągnąć północnokoreańską doskonałość.

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze