Po wyborach partia rządząca zaczyna walkę o uczelnie wyższe. Wybuch kolejnej fali pandemii odłożył w czasie nadchodzące zmiany, ale nie sprawił, że rząd z nich zrezygnuje.
Reforma edukacji wyższej przeprowadzona przez Jarosława Gowina była reformą sposobu zarządzania nauką w Polsce, która nie spełniła dążeń ideologicznych dużej części obozu władzy.
Andrzej Duda przegrał wybory wśród ludzi młodszych i wykształconych, co Ryszard Terlecki przypisywał brakowi reformy programowej, która by szła za reformą organizacyjną. Polityk Prawa i Sprawiedliwości miał na myśli głównie programy szkolne.
Jednak środowiska związane ze Zjednoczoną Prawicą od dawna żądały ograniczenia głoszenia poglądów równościowych na uczelniach wyższych.
Tekst historyka kultury Tadeusza Koczanowicza publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Wybór Przemysława Czarnka na stanowisko ministra edukacji i nauki jest wyraźnym sygnałem, że partia Jarosława Kaczyńskiego postanowiła zaradzić jednocześnie brakowi poparcia wśród młodych ludzi, ograniczyć wolność uczelni i wykształcić nowe, konformistyczne elity, które będą mogły objąć stanowiska w instytucjach i spółkach zależnych od państwa oraz bronić stanu posiadania obecnej władzy, a także – co ważniejsze – wspomóc budowanie sprzyjającej jej hegemonii kulturowej.
Innymi słowy, doprowadzić do sytuacji, w której większość poglądów równościowych zostanie kompletnie zmarginalizowana lub wykluczona z polskiej sfery publicznej.
Chodzi o stworzenie takiego systemu politycznego, w którym, nawet jeżeli będzie jakaś opozycja zdolna do przejęcia władzy, to będzie podzielać większość poglądów obecnej władzy na kwestie społeczne, kulturowe i międzynarodowe.
Jest to zadnie nowego ministra, który ma odpowiadać za zideologizowanie edukacji na wszystkich szczeblach. Jego nominacja nie wiązała się bowiem ze szczególnymi kompetencjami, czy doświadczeniem, ani nawet pozycją w partii, ale z radykalnie prawicowymi poglądami. OKO.press analizowało je wielokrotnie, np. tu, tu, tu, tu i tu.
Nominacja Czarnka w związanych z rządem środowiskach opiniotwórczych została odczytana jednoznacznie jako zapowiedź walki z poglądami i postawami niezgodnymi z linią rządu na uniwersytetach.
Marzena Nykiel, redaktorka naczelna głównego prorządowego portalu wpolityce.pl napisała w felietonie:
„Szkolnictwo wyższe […] nie miało szczęścia. Pseudonaukowe Gender studies, które rozsiadły się po uniwersytetach, kształciły kolejne roczniki intelektualistów wypaczonych przez lewicową propagandę. […] Czas to wszystko uporządkować, odsiać ideologię od nauki, przywrócić wolność myślenia i dyskusji na uniwersytetach stłamszonych poprawnością polityczną, oddać nauczycielom narzędzia wychowawcze i zabrać się za formowanie zdrowych i oddanych szkolnictwu nauczycieli. Prof. Przemysław Czarnek ma możliwości, by się z tym zmierzyć”.
W innym tekście Nykiel wręcz wezwała:
„Ideologia gender wdziera się w światową naukę, pełniąc funkcję jaką niegdyś pełnił marksizm. Chodzi o wprowadzenie nowego rozumienia człowieka i świata, nowego opisywania zjawisk społecznych i kulturowych, czytanych w nowym, genderowym kluczu.
Gender studies nie kończą, ale dopiero zaczynają pseudonaukową wędrówkę ideologów. Bierne przyglądanie się temu zjawisku z naiwną wiarą w naukowy pluralizm jest wyjątkowo zgubne. […]
Potrzebny jest pilny namysł nad kształtem polskiej edukacji na wszystkich poziomach nauczania. Połączenie MEN z ministerstwem nauki stwarza możliwość stworzenia spójnych programów, strategii edukacyjnych i formacyjnych, które mają szansę odbudować jakość polskiego nauczania, co ma bezpośredni wpływ na kształt polskich elit.
Prof. Przemysław Czarnek jawi się jako człowiek, który wszystkie te sprawy doskonale rozumie. Oby ten najmocniejszy element rekonstrukcji rządu, okazał się dla dobra Polski elementem zwycięskim”.
Wolność przez wykluczenie
Wicepremier Jacek Sasin wypowiadał się w tym samym duchu:
„Dzisiaj to jest próba wprowadzania do edukacji nowych ideologii, narzucenie nowych ideologii – ideologii LGBT przede wszystkim i tutaj pan profesor Czarnek będzie stanowił zaporę i dlatego jest dzisiaj tak bardzo mocno przez te środowiska atakowany – one wiedzą, że będzie trudniej, że dzisiaj, kiedy to pan profesor Przemysław Czarnek będzie ministrem, będzie dużo trudniej te próby narzucania ideologii w tym obszarze realizować”.
W wywiadzie udzielonym Onetowi na pytanie co będzie z uczelniami wyższymi, sam Czarnek odpowiedział:
„Będziemy wzmacniać to środowisko i uwalniać naukę, która dziś bywa torpedowana tzw. poprawnością polityczną, która nie ma nic wspólnego z wolnością nauki”.
Konstrukcje intelektualne stojące za nawoływaniem do tych zmian są paradoksalne. Ich autorzy i autorki
domagają się wolności akademickiej, która ma być zagwarantowana przez wykluczenie pewnych treści z nauczania, w imię powstrzymania zguby, na którą ma narażać „naiwny” pluralizm nauki.
W imię tej rzekomej wolności, kolejne roczniki intelektualistów mają nie uczyć się koncepcji utożsamianych z lewicą, a jedynie tych konserwatywnych – które zapewne, według wzywających do zmian, są dążeniem do prawdy.
W przededniu reformy humanistyki
Wolność – polegająca na zniewoleniu – jest generalnym mechanizmem działania rządu Zjednoczonej Prawicy, który państwo traktuje jak łup i „w imię pluralizmu” przejmuje kolejne sfery życia kulturalnego, społecznego i ekonomicznego, żeby pozbyć się różnie definiowanego „układu” służącego „obcym siłom”.
W tym duchu wypowiadała się wiceministra kultury Magdalena Gawin w czasie dyskusji w ramach kongresu z cyklu „Polska Wielki Projekt”.
Prelegentka powiedziała wprost, że znajdujemy się w przededniu reformy humanistyki. Polityczka zaznaczyła, że sytuacja, w której rząd Niemiec aktywnie tworzy politykę dotyczącą uczelni wyższych, trwanie w sytuacji, w której polski rząd wycofuje się z uczelni, jest niebezpieczne.
Wiceministra uważa, że wolności na uniwersytetach w Europie Środkowo-Wschodniej jest mniej dlatego, że istnieją zjawiska, które nie istnieją na Zachodzie, np. zmonopolizowanie badań nad jakimś tematem przez konkretne środowiska, które uważają, że tylko one mogą zabierać głos na dany temat i być poza krytyką. Nie wyjaśniła jednak o jakie środowiska i tematy chodzi.
Postulowała rozwiązanie problemów humanistyki – tak jak ona je widzi – przez premiowanie badań z wykorzystaniem źródeł pierwotnych oraz tych ważnych ze względu na polski interes narodowy.
Przy silnie postulowanym przez wiceministrę aktywnym udziale państwa w kształtowaniu polityki naukowej, staje się jasne, że chodzi jej o interes polski, definiowany z punktu widzenia rządów Zjednoczonej Prawicy.
Magdalena Gawin sprzeciwiła się ideom dosłownej cenzury i zaproponowała wsparcie publikacji konserwatywnych, które ukazywałaby się obok publikacji z zakresu gender studies, tak, jakby teraz się nie ukazywały.
Dość chaotyczne spostrzeżenia Gawin dotyczące problemów nauk humanistycznych sprowadzały się do krytyki odejścia od badań historii narodowej na rzecz lokalnej i porzucenia historii polityki na rzecz historii społecznej i antropologii kultury.
Innymi słowy do przekonania, że należy ręcznie sterować tym jak się uprawia humanistykę, wedle przekonań wiceministry.
Nie wskazała bowiem żadnej obiektywnej przesłanki za tym, że polityką nie powinno zajmować się z punktu widzenia antropologii kultury, a historii pisać przyjmując perspektywę regionu, a nie narodu.
Jej główna propozycja rozwiązująca te „problemy” polegała na przejściu od systemu grantowego do systemu dotacji przedmiotowej, czyli rozdzielanej przez władze uczelni wedle uznania dla istniejących zespołów.
Czyli powrotu do czasów sprzed reformy minister Barbary Kudryckiej, a także zmiany w punktacji na rzecz polskich pism. Takie hasła mogą przemawiać do części humanistów, wiceministra nawet wspomniała, że sojuszników trzeba szukać możliwie szeroko. Należy jednak pamiętać, że celem tych propozycji nie jest docenienie innego sposobu finansowania humanistyki, ale większa kontrola metodologii i treści badań.
Frustracja władzy
Oczywiście zarówno nominacja Przemysława Czarnka jak i plany reformy humanistyki snute przez Magdalenę Gawin wynikają z frustracji władzy spowodowanej nonkonformizmem środowisk akademickich w Polsce oraz poczuciem niepewności z powodu pozostawania dużej części życia społecznego poza kontrolą władzy politycznej.
Przedstawiciele obozu władzy nie mogą pojąć, że skierowanie całej machiny propagandowej obozu władzy przeciwko LGBTQ+ nie wpłynęło na odstąpienie od używania metodologii gender czy queer studies w badaniach humanistycznych i społecznych oraz że pięć lat rządów nie zachęciło osób z wyższym wykształceniem do popierania rządu.
Prawdopodobnie część z nich naprawdę uważa, że jest to spisek międzynarodówki lewicowej, czy rządu niemieckiego, aby zniszczyć katolicyzm i zwalczać polską rację stanu.
Nie są w stanie dopuścić myśli, że badacze i badaczki po prostu chcą prowadzić badania nad regionami, używać pojęć antropologii kultury w myśleniu o polityce, czy pisać historie używając metodologii gender studies i nie ma w tym jakiegoś drugiego dna, spisku i manipulacji, który trzeba zwalczyć, żeby wprowadzić „prawdziwą wolność”.
Środowiska rządowe i powiązane z rządem inspirują się także zapewne Viktorem Orbánem i wprowadzonym za jego rządów zakazem uprawiania gender studies oraz wymuszoną przez niego wyprowadzką Central European University z Budapesztu do Wiednia.
A także decyzją parlamentu rumuńskiego, który niedawno przegłosował zakaz nauczania na uczelniach wyższych o płci kulturowej w oderwaniu od płci biologicznej. Mają nadzieje, że jest to międzynarodowa fala, która odwróci to, co uważają za „ofensywę lewicy” w edukacji.
Te pomysły i zmiana ministra nie są zresztą odosobnione. Wedle doniesień wPolityce.pl, premier ma ogłosić przeciw „ofensywie lewicy” promującej tzw. „pedagogikę wstydu” wielki projekt obejmujący kulturę, sztukę, edukację i organizacje pozarządowe pt. „Polska na TAK”. W ramach projektu m.in. przed każdą szkołą ma stanąć maszt z flagą narodową i ma zostać zwiększona liczba godzin historii.
Jeżeli te zapowiedzi się spełnią, będzie to wielkie wyzwanie dla środowisk akademickich, które będą musiały bronić niezależności swoich dyscyplin i uniwersytetu jako instytucji i idei.
Po dwóch reformach narzucających silną parametryzację i ewaluacje badań naukowych, zapewne propozycje rządowe, aby złagodzić „punktozę”, będą atrakcyjne, ale okupione wyrzeczeniem się niezależności i podjęciem badań wedle metod oraz celów wskazanych przez rząd.
Nie należy jednak się spodziewać wycofania rządu z reform organizacyjnych, które raczej nie dopuszczają poważnej ingerencji w same uczelnie, więc te pomysły będą realizowane poprzez finansowe zachęty skierowane do osób uprawiających już naukę w taki sposób, jak chcieliby Przemysław Czarnek i Magdalena Gawin.
Doprowadzi to do sytuacji, w której państwo będzie promować i wspierać tylko określone treści, ale wówczas obrona gender studies czy antropologii kultury stanie się obroną wolności uniwersytetu i sensu uprawiania humanistyki.
Mnie tylko ciekawi, czy jak zrobią "porządek" z humanistami to następne będą nauki ścisłe, i jak dajmy na to badania biologiczne nie będą zgodne z linią bioetyczną Kościoła Katolickiego, to tym gorzej dla nich.
Nie dostaną wsparcia od Zioberii.
Dla pocieszenia powiem, że Polacy mają doświadczenia w takich akcjach jak tzw. "latający uniwersytet" w czasach zaborów albo tajne komplety pod okupacją hitlerowską – a przecież jeszcze ciągle żyją niektórzy uczestnicy tych ostatnich i ich doświadczenia mogą okazać się bezcenne. No i ciekawe, jak PiS powstrzyma młodzież od studiów za granicą (choć problemy z nostryfikacją dyplomów będą nieuniknione).
I jakos PRL tez nie zdolala zdusic opozycji mimo ciaglej propagandy. Dalismy rade wtedy damy i teraz. Internetu nie dadza rady zamknac. Im wiecej indoktrynacji tym wiecej wstod mlodych nieposluszenstwa. I juz. Niech cisna, szybciej peknie
Proszę nie przesadzać z tymi osiągnięciami podziemia intelektualnego z lat hitleryzmu i bolszewizmu. Koszty były niepomiernie. Zmarnowanie setek, może tysięcy utalentowanych i uczciwych osób, emigracja, zanik współpracy z postępowym światem. Efekty dyskryminacji przez władzę robotniczo – chłopska mamy właśnie teraz. To rodzice z awansu społecznego i ich dzieci. Tacy jak Duda, zwany prezydentem i setki innych.
Proszę pomyśleć jakie straty poniosła Polska w wyniku współpracy Krk z kolejnymi reżimami.
PS wiem, że można wskazać wiele pozytywnych przykładow osób z wansu społecznego, ale tak się dziwnie składa, że są one obecnie w opozycji.
To samo miałam napisać 🙂
Wbrew pozorom ten projekt PiS jest stosunkowo łatwy do realizacji. Zwłaszcza przy tak rozbudowanej jak obecnie inwigilacji społeczeństwa. Towarzyszy temu współpraca państwa z Krk, której w czasach Cyrankiewicza i Gomułki nie było. Dyskryminacja osób nie wyznających religi piso-episkopalnej zacznie się od edukacji, poprzez szkolnictwo wyższe do ośrodków naukowych. Lepsze szkoły podstawowe staną się nieosiągalne dla dzieci i nauczycieli opozycjonista. . Wstęp na wyższe uczelnie będzie uwarunkowany opinią proboszcza. Podobnie z dostępem do badań naukowych, grantów, staży zagranicznych. Już obecnie w środowiskach nauczycieli i naukowców zaczynają przeważać zwolennicy PiS lub konformiści. W wyniku tytyły naukowe "docent" i "profesor" stają się dla opozycji obelgą. Ich wartość merytoryczna jest zerowa. Takich Czarnków są już tysiące. Polska staje się krajem ciemnoty i zacofania, pod znakiem białego orła z krzyżem w d…
Faszyzm w natarciu…
Wykluczeni za poglądy zostali profesorowie: Krzysztof Jasiewicz, Aleksander Nalaskowski, Jacek Bartyzel. Krytyka Leociaka, Grabowskiego, Grossa, Engelking to antysemityzm i katolickie kołtuństwo.
Żydzi sami zapracowali na Holocaust. Ofiary niebywałego mordu na skalę przemysłową są winni.
Rafał A Ziemkiewicz "Cham niezbuntowany. Roz. 7. Antysemityzm, z którego powinniśmy być dumni, Żydzi jak ludzie". Tam znajdzie pan odpowiedź. Na YouTube fragment w wersji audio – za darmo. Oczywiście, jak pan się nie brzydzi czytać/ słuchać Ziemkiewicza.
Ktoś kto taką filozofię prezentuje dyskwalifikuje się do jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji. To o Ziemkiewiczu. Z profesorem jest trudniejsza sprawa, gdyż będąc na eksponowanym stanowisku powinien jeszcze reprezentować zasady moralne, więc nie tylko dyskwalifikuje się do dyskusji, ale jeszcze należy mu się duży kop z wszelkich środowisk naukowych. I ma pan rację, brzydzę się. Raz czytałem Ziemkiewicza i to było o jeden raz za dużo.
Nie zawiódł mnie pan. Pan tak szybko z prądem, że na refleksję brakuje czasu. Dalej jest tylko noc.
Panie Katolicki, pan też tylko potwierdza przypuszczenie, że katolicyzm potrzebny jest mendom do usprawiedliwienia swojej a'moralności.
Zwróćmy uwagę na manipulację w tekście pani Nykiel – konkretnie chodzi o sformułowanie "Prof. Przemysław Czarnek". Tak postawiony skrót przysługuje profesorowi mianowanemu na ten tytuł przez Prezydenta RP, potocznie nazywanemu "profesorem belwederskim", którym Przemysław Czarnek NIE JEST. On jest tylko zatrudniony na stanowisku profesora na KUL, mając stopień naukowy doktora habilitowanego. W związku z tym prawidłowy tytuł pana Czarnka wygląda tak: dr hab. Przemysław Czarnek, profesor KUL. Rozumiem, że przeciętny zjadacz chleba nie odróżnia takich niuansów, ale w elektoracie PiS są też przecież ludzie z dyplomami uniwersyteckimi – tyle że nie każdy musi znać karierę akademicką pana Czarnka i wtedy będzie sądził, że jest on naprawdę profesorem mianowanym. Tak tworzy się biernym, miernym, ale wiernym aureolę autorytetu.
PS. Mój wpis dotyczy pewnych kwestii formalnych i manipulowania niuansami, natomiast nie wypowiadam się o merytorycznej jakości doktoratu i habilitacji pana Czarnka – nie znam ich i nie mam kwalifikacji prawniczych, więc nie mnie oceniać.
Dodam, że całość uprawnień KUL do nadawania stopni naukowych jest mocno wątpliwa. Sprawę badał NIK, podważając te uprawnienia w odniesieniu do kilku kierunków studiów w tej uczelni.
Czarnek jest za głupi, żeby reformować naukę od strony treści. Za nim stanie co najwyżej ako.poznan, KUL i akademia Rydzyka.
W PRLu w tym kierunku niewiele zdziałano. W Polsce nikt Miczurina poważnie nie traktował. W fizyce nawet powaźni rosyjscy naukowcy jak Fok nie mieli zwolenników. W dziedzinie historii jesteśmy sprzężeni z Zachodem, Snyder, Davies, Engelking, Grabowski, Gros … wbrew zakazom kwitł strukturalizm, choć dwie strukturalistki oskarźono, że były lesbijkami („ideologia LGBTC”).
A jak to nie pomoże to nowe Ministerstwo Edukacji i Nauki dołączy do MSWiA na czele którego stanie profesor Mariusz Kamiński. Może pod taką nazwą: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Administracji i Edukacji Narodu?
Oj, brzmi wizjonersko 😱😱😱
Stalin już pokazał gdzie profesorowie zimują.Patrz Sołżenicyn"Krąg pierwszy".Z ciekawości pytam czy zostaną powołane kaczystowskie WUML-e gdyż odpowiedniki" docentów marcowych" już są np.Czarnek.
Pan Czarnek nie ma "kwalifikacji" docentów marcowych, gdyż ma habilitację, a marcowymi zostawali ludzie nawet bez doktoratu, a zdarzało się, że i bez magisterki. W "marcu" byłam na trzecim roku studiów i doświadczyłam tej sytuacji.
Przytłaczająco zgodny wybór Profesora Alojzego Nowaka na rektora UW sugeruje raczej umiarkowany nonkonformizm środowisk akademickich… Rektor jest teoretykiem chińskiej Nowej Ekonomii Strukturalnej, ochoczo wdrażanej przez Morawieckiego, zasiada w radach państwowych spółek i przejawia "centrystyczne" nastawienie.
Ataki PiS na wyższe uczelnie przypominają działania moczarowców w latach sześćdziesiątych.
Wszyskie działania PiS przypominają PRL.
Panie Skladanowski. Przy braku argumentów wychodzi z pana zwykły cham. Proponuję kliknąć wzmiankowany przeze mnie fragment na YouTube i dowiesz się pan "Jak to z Jasiewiczem było". Przez 10 minut słuchania pańska "moralności" nie ucierpi.
Panie Katolicki, do pana nic nie dociera. Z człowiekiem zdyskredytowanym nie prowadzi się rozmowy, a wysłuchiwanie go to rodzaj dyskusji. A co do pana: jeżeli pan broni obwiniania ofiar o przestępstwa, to kim pan jest jak nie mendą moralną?
I tak trzymać na bazie i po linii. Wszystko układa się w całość. Teraz przyszedł czas prymitywnego chama, który nawet zapomniał jak brzmią przykazania Dekalogu. No cóż, takie mamy czasy, w których głupota zasługuje na uznanie.
Nie zachwycam się Ziemkiewiczem, ale też nie pogardzam nim, tylko dlatego, że jego książki – a zwłaszcza ostatnia – nie podoba się tzw. salonowi Michnika. Pisze pan "jeżeli pan broni obwiniania ofiar o przestępstwa". Gdzie pan się tego doczytał? Niestety jest pan zwykłym manipulatorem, ze skłonnościami do obrażania ludzi, przy braku argumentów. Jeżeli pan nie czytał co napisał ws. Jasiewicza – tylko mała część podrozdziału "Żydzi jak ludzie" – Ziemkiewicz (można się z nim nie zgodzić) i ubliża mi, to kim pan jest? Pan odrzuca a priori wszystko co dla pana niewygodne.
Spróbuję wstawić- jeśli się da – niewielką część tego "obrazoburczego" podrozdziału.
Żydzi jak ludzie
Wielu historykom zdarzyło się, że świadomie bądź nieświadomie znaleźli się na drodze forsowanej narracji historycznej i źle się to dla nich skończyło. Albo spychano ich gdzieś na margines debaty publicznej, albo żeby ich ustalenia w oczach publiczności unieważnić, pozbawiano dobrego imienia, insynuując rasistowskie uprzedzenia czy sympatie pronazistowskie. Nie brak było w ostatnich dziesięcioleciach przykładów posługiwania się w celu zaszczucia ludzi głoszących niewygodną prawdę oszczerstwami, grubymi manipulacjami i represjami administracyjnymi. Jedną z ofiar jest tutaj profesor Krzysztof Jasiewicz. Jego przypadek jest o tyle typowy, że do niszczenia go użyto oczywistego pretekstu. To naturalnie od lat sprawdzona metoda działania. Sprytna „policja myśli” nie atakuje wprost tego, co uznaje za „herezję” wobec jedynie słusznej, obowiązującej wersji, wiedząc, że w ten sposób by ową herezję nagłośniła i spopularyzowała. Szuka się – nawet jeśli wymaga to długiego, cierpliwego czekania – czegoś zupełnie z istotą sprawy niezwiązanego. Jakiegoś zdania na tyle niefortunnego, że można je wyrwać z kontekstu, przekręcić albo w inny sposób zmanipulować. Wtedy rusza maszyna hejtu, która nie pozostawia zaatakowanemu szansy na wyjaśnienia i obronę.
W przypadku Jasiewicza użyto wywiadu dla specjalistycznego magazynu historycznego, w którym mówiąc o rozmaitych aspektach antysemityzmu, wskazywał on na rozmaite działania Żydów, które ściągały na nich nienawiść, szczególnie warstw niższych – działania tego rodzaju, jak wspominane choćby w cytatach zawartych w poprzednim rozdziale. Wyjaśniał nimi ową tak eksponowaną w antypolskiej propagandzie „obojętność Polaków” wobec zagłady ich żydowskich sąsiadów. Pomijając już, że w warunkach okupacji, kiedy nie tylko za aktywną pomoc dla prześladowanych, ale nawet sam „brak czujności”, czyli na przykład niezawiadomienie władz okupacyjnych o ukrywającym się gdzieś Żydzie, karano śmiercią całą rodzinę „winnego”, bycie „nieobojętnym” wymagało heroizmu, jakiego nikt od nikogo nie ma prawa wymagać (a już szczególnie nie ma prawa wymagać go od naszych poddanych okupacyjnej grozie przodków jakiś amerykański bubek, którego największą traumą w życiu mogło być oblanie sobie czerwonym winem ulubionych spodni) – to trzeba też zrozumieć, że w oczach wielu świadków Zagłady, którzy wcześniej padali ofiarą wyzysku czy spekulacji ze strony Żydów, sami oni na siebie te prześladowania ściągnęli. Stwierdzenie to zostało podane w sposób jasny i niepozostawiający pola do nadinterpretacji.
Ale niestety, aby „podkręcić” wywiad, magazyn zrobił z tych kilku słów tytuł: „Żydzi sami sobie byli winni?”. Mimo iż te słowa de facto nie pochodziły od Jasiewicza i nie oddawały wyrażonych przez niego w wywiadzie poglądów, posłużyły za pretekst do zorkiestrowanej propagandowej nagonki, której skutkiem było między innymi wyrzucenie go z funkcji kierownika zakładu w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk oraz postępowanie prokuratorskie, wszczęte z donosu kapusiów z tak zwanego Towarzystwa Dziennikarskiego i stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita. Jak zwykle w takich razach, postępowanie skończyło się stwierdzeniem, że zarzuty są bezpodstawne, i umorzeniem, ale dopiero po kilku latach, gdy już nikt o tym nie pamiętał, w związku z czym w żaden sposób to reputacji oplutego historyka nie poprawiło. Jednak, powtórzę, nieszczęsny tytuł wywiadu był tylko pretekstem. Co było prawdziwym powodem? Podejrzewam, że wcześniejsza o kilka lat książka Jasiewicza „Rzeczywistość sowiecka 1939–1941 w świadectwach polskich Żydów”. Książka, którą zaatakować było nijak, bo jest naukowa, doskonale udokumentowana, osadzona na solidnej bazie źródłowej.
. I na dodatek nie sposób w niej znaleźć żadnego śladu antysemickiego uprzedzenia, żadnego przejawu antysemityzmu czy jakiejkolwiek niepoprawności. Ale zarazem jest to książka, która z punktu widzenia głosicieli holokaustiańskiej narracji historycznej musi być postrzegana jako stokroć groźniejsza niż najbardziej nawet radykalne antyżydowskie pamflety. Oto odzyskuje Jasiewicz dla zbiorowej pamięci czas i świat zupełnie z niej wyparty, nieistniejący – wschodnie ziemie Rzeczypospolitej Polskiej podczas pierwszej okupacji sowieckiej, przed niespodziewanym atakiem Hitlera na swojego dotychczas najlepszego sojusznika w czerwcu 1941 roku. Przyśpieszona sowietyzacja, niszczenie przez Stalina polskości, a zwłaszcza – wszystkich śladów państwa polskiego. Priorytetem jest dla NKWD eksterminacja polskich urzędników, policjantów, wojskowych oraz ich rodzin, następnie zaś eksterminacja i wywózka całego polskiego żywiołu Kresów, począwszy od warstw przywódczych i wykształconych. Wszystko inne zostawia sobie stalinowska bezpieka na później. Wszyscy nie-Polacy żyją więc w warunkach względnego spokoju. Oczywiście, jakikolwiek opór stawiany okupantowi karany jest surowo i brutalnie, ale panuje przekonanie, że kto, mając szczęście nie być Polakiem, pozostaje bierny i posłuszny, może się uważać za bezpiecznego
To dotyczy oczywiście wszystkich mniejszości zniszczonej przez Stalina i Hitlera II Rzeczypospolitej, także Białorusinów i Ukraińców – ale ponieważ analizowane są źródła żydowskie, właśnie Żydzi znajdują się w centrum tej opowieści. Opowieści o sytuacji modelowo odwrotnej niż to, co działo się w okupowanej przez Niemców Polsce centralnej – raczej już po roku 1941, ale współczesna pamięć nie odróżnia niuansów w niemieckim podejściu do Żydów przed konferencją w Wannsee i po niej. Tutaj to Polacy są wziętymi na pierwszy ogień Żydami, a Żydzi mają nadzieję wyjść z opresji bardziej obronną ręką. I jak się w tej odwróconej sytuacji zachowują Żydzi? Prawda, najstraszliwiej niepoprawna, wydaje się banalna i oczywista: zachowują się różnie. Są tacy, którzy gorliwie kolaborują z Sowietami. Czy to dlatego, że wierzą w komunizm, czy to z nienawiści do Polaków jako narodu, czy dla prywatnej zemsty albo z żądzy zysku, wysługują się, wskazując NKWD, gdzie ukrywa się żona polskiego oficera z jego dziećmi, szpiegując, donosząc i uczestnicząc w pracach kolaboracyjnych władz lub w ich propagandzie. Są i tacy, którzy starają się Polakom pomóc, przestrzec, gdy wiedzą o zbliżającym się aresztowaniu, podrzucić trochę jedzenia, ukryć polskie
dziecko. Czy to w imię zwykłej ludzkiej przyzwoitości, czy z wdzięczności za jakieś doznane wcześniej dobro. Obie te grupy są stosunkowo wąskie. Najliczniejsi są ci pośrodku – ci, którzy się zwyczajnie boją wychylić. Chowają się po domach, starają się nie podpaść, nie rzucić w oczy, polskim wywożonym sąsiadom może i po cichu szczerze współczują, ale nie będą dla nich ryzykować. Czyli, w największym skrócie – Żydzi zachowują się analogicznie jak w sytuacji odwrotnej, po drugiej stronie kordonu rozgraniczającego chwilowo ZSSR od III Rzeszy, zachowują się Polacy. Mniej więcej tak samo jak – uwzględniając dużo mniejsze kary, jakie tam groziły – zachowywali się pod okupacją Francuzi, Belgowie, Włosi czy Anglicy z Wysp Normandzkich. Jedni wykazują się szlachetnością, drudzy podłością, większość się boi. W języku narracji syjonistycznej „biernie współuczestniczą” w dokonywanych przez okupanta zbrodniach.
Spróbujmy spojrzeć na to oczyma ludzi, którzy klaskali na jerozolimskim Forum Holokaustu Mosze Kantorowi albo parę lat wcześniej na Kongresie Syjonistycznym Beniaminowi Netanjahu, gdy ten obwieszczał historyczne odkrycie, że Hitler sam z siebie wcale nie chciał Holokaustu i został do niego namówiony przez wielkiego muftiego Jerozolimy (!). Z tego właśnie punktu widzenia: czy istnieje coś bardziej „antysemickiego” niż stwierdzenie, że Żydzi są ludźmi jak inni ludzie i w chwilach próby reagowali mniej więcej tak samo? Że ofiarami zbrodni oszalałego Führera padali ludzie, nie anioły, jeden w drugiego pozbawione jakichkolwiek skaz, nie same niewiniątka, tylko po prostu ludzie, lepsi i gorsi, dranie i łajdacy pospołu ze świętymi, a tak generalnie – po prostu zwyczajni?
Nie oczekuję odpowiedzi, tylko troszeczkę powściągliwości w ocenach ludzi.
Szanowni dyskutanci, zastanówcie się jakie dajecie świadectwo o sobie i pośrednio o Polakach. Licytujecie się kto, kogo bardziej prześladował – Polacy Żydów czy Żydzi Polaków. Kto ścisłej kolaborował z hitlerowcami lub bolszewikami w tych prześladowaniach. Wynik rachunku tych nieprawości nie wynika w waszym ujęciu z faktów historycznych lecz z checi ukrycia prawdy. Prawdy, że tak Polacy jak i Żydzi winni są współudziału w prześladowaniach. Tradycyjnie nasilacie działania na rzecz ukrywania, tuszowania, przemilczania zbrodni Polaków. Znowu w dyskusjach na ten temat przeważa antysemityzm i bogoojczyźniany patriotyzm.