Myślę o tym, co spotkało mnie w Polsce. Wiesz, czego najbardziej nie rozumiem? Gdy byłem w Iraku, wszyscy mówili: „Europa, tam jest wolność, prawo i pokój”, „Jeśli coś ci grozi, uciekaj do Europy”. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy o polskiej granicy i o Wędrzynie, nie uwierzyłbym.
Ludzie którzy „nadużyli procedury uchodźczej” – tak pisze o nich Straż Graniczna. Złożyli w Polsce wnioski o azyl, spędzili kilka miesięcy w zamkniętych ośrodkach, a po wyjściu wyjechali na Zachód. Dla ponad 4 tysięcy Irakijczyków, Kurdyjek czy Syryjczyków, Polska nie była celem, ale szybkim tranzytem do krajów, w których mieszkają już ich bliscy. Zostawili tu jednak swoje odciski palców, nie zawsze wiedząc, że prędzej czy później upomną się o nich unijne procedury. Próbowali uniknąć „dublina”, czyli deportacji do Polski, ukrywając się i uciekając przez kolejne europejskie granice.
W pierwszej części reporterskiego cyklu opowiedzieliśmy historie Zorana z irackiego Kurdystanu i Syryjczyka Ferrana. W drugiej opisaliśmy polskie przejścia kurdyjskiej rodziny Siwan i Kaleda, kolarza z Syrii. W trzeciej części cyklu reportaży o swojej ucieczce do Anglii opowiadają dwaj Kurdowie: poeta z Iraku i Turek.
Wiadomość od Arasa, październik 2022. Jestem w więzieniu dla uchodźców w Krośnie Odrzańskim. 80 osób, po dziewięcioro w pokoju. Nasze środki są nieco ograniczone, ale nie jest źle. Strażnicy traktują nas raczej w porządku.
Mam nadzieję, że niedługo wyjdę na wolność. Jeśli mi pozwolą, najpierw nauczę się języka kraju, w którym zostanę, a potem znajdę pracę i zacznę nowe życie. Byłem już na przesłuchaniu w sądzie, chyba poszło dobrze.
Cześć, od dwóch dni jestem już wolny. Czekam na decyzję w otwartym ośrodku dla uchodźców. Zrozumiałem, że to taki obóz przejściowy. Cały czas mam trochę paranoję, że znajdą mnie tureccy agenci. Dam ci znać, gdy dowiem się, gdzie mnie przeniosą. Mają poinformować w ciągu 15 dni. Mogłabyś znaleźć mi w Polsce jakąś pracę?
Jestem już bezpieczny, daleko od domu. Ale, proszę, zmień moje imię. Na wszelki wypadek.
Możesz tylko napisać, że jestem z Batman w południowo-wschodniej Turcji. Żyją tam razem dwa narody, na pewno o tym słyszałaś. Przez wieki mieszkaliśmy obok siebie w zgodzie, ale potem ktoś postanowił, że wszyscy będziemy Turkami.
Mój naród dostał prawa w Iraku i Syrii, ale w Iranie i Turcji jesteśmy niechcianymi gośćmi. 40 lat temu nasi dziadkowie podnieśli bunt i Turcy spalili nasze wioski, zabili naszych ludzi, a reszcie kazali wyjechać. Uwięzili ponad 20 tysięcy kurdyjskich polityków. Chcieli nas zastraszyć, mordowali ludzi w niewyobrażalny sposób. Dużo wycierpieliśmy. Chyba wie o tym cały świat?
Każdy ma swoją drogę do wolności. Dwóch moich braci wyjechało pracować do Iraku. Trzeci wybrał walkę, jest w górach tak jak wielu naszych przyjaciół. Nie miałem od niego żadnych wieści od 7 lat.
W kwietniu 2022 roku pojechałem do Istambułu, a stamtąd do Mińska. Potem poszedłem do lasu. Byłem tam 10 dni. Najpierw łapali mnie polscy żołnierze i kazali wracać na Białoruś, potem białoruscy popychali w stronę Polski. Pewnej nocy spotkałem w polskim lesie Kurda z Iraku, dał mi numer do „taksówkarza”. Powiedział, że za 2500 euro wywiezie mnie z tego lasu i zabierze do Berlina. Przejechaliśmy całą Polskę, ale pod niemiecką granicą złapała nas policja i wsadziła na ponad pół roku do więzienia. Dalej już wiesz – wypuścili mnie jesienią i kazali jechać do otwartego obozu. Przejechałem znowu przez pół Polski, do Białej Podlaskiej i czekałem tam na decyzję.
Tak, wiem, że pisałem ci, że nauczę się tu języka i będę szukał pracy. Taki był plan. Tylko że jak byłem w Białej Podlaskiej, przyszła decyzja, że nie zostanę uchodźcą i muszą mnie deportować. Nie mam pretensji, rozumiem, że Polska nie chce uchodźców, bo macie ich za już za dużo.
Musiałem szybko coś wymyślić. Przyzwyczaiłem się, że plany zmieniają się z każdą minutą.
Uchodźcy są dobrze poinformowani. Ja też zrobiłem research. Jak nie dostaniesz azylu, to musisz uciekać, bo cię deportują. Jak uciekniesz do innego kraju w Europie, to odeślą cię do poprzedniego. Musiałem więc jechać do jedynego prawdziwie demokratycznego i praworządnego kraju, czyli takiego poza Unią Europejską.
Najpierw pojechałem do Niemiec. Tak jak wszyscy. Zatrzymałem się na kilka dni u przyjaciela. Załatwił mi prawnika, ten potwierdził, że raczej odeślą mnie z powrotem do Polski, a stamtąd do Turcji. Skontaktowałem się z ludźmi, których poznałem w obozach w Polsce. Poradzili mi, żebym popłynął do Anglii tak jak oni. Tak, to bardzo niebezpieczne. Miałem dwie opcje – albo czekać, aż deportują mnie na pewną śmierć, albo zaryzykować.
Do Francji dotarłem sam. Był grudzień, strasznie zimno, deszcz i pełno ludzi w takiej samej sytuacji, jak ja. W Calais spędziłem 12 dni, czekaliśmy na dobry moment. Którejś nocy przemytnicy przywieźli ponton i jakoś o północy weszliśmy do wody. Musiałem wypychać łódź, woda podeszła mi do ramion i już na wstępie byłem cały mokry.
Na tej małej łódce było nas 34 osoby, mężczyźni, kobiety i małe dzieci. Było przeraźliwie zimno. To nie jest wielkie morze, ale fale były ogromne. Po chwili wszyscy byliśmy mokrzy. Płynęliśmy przez 8 godzin i byliśmy już chyba na wodach brytyjskich, gdy na środku morza zepsuł się silnik. Próbowaliśmy dzwonić po pomoc, ale nie było zasięgu. Ludzie krzyczeli i płakali. Myślałem, że tam umrę.
Wypatrzył nas helikopter i wezwał pomoc. Po godzinie przypłynęła po nas angielska ekipa ratunkowa. Płakaliśmy z radości. Potem przez dwa dni leżałem z dreszczami i gorączką.
Zawsze żyłem w strachu przed śmiercią. Odkąd jestem w Anglii, myślę, że wszystko zależy od geografii. Czasem trzeba jej trochę pomóc.
Niektórzy mówią, że Anglia odeśle nas wszystkich do Rwandy. Staram się o tym nie myśleć.
Mój problem polega na tym, że za dużo myślę i za dużo mówię. Jestem poetą, siłą rzeczy zawsze będę opozycjonistą. Mam swoje poglądy, swoje opinie polityczne i głośno o nich mówiłem. Nie będę przecież wychwalał skorumpowanego rządu i cenzury. Będę walczyć o wolność słowa, o prawo do wypowiadania moich myśli. Politykom nie podobały się moje wiersze, moje wykłady i całe to protestowanie. Wsadzili mnie do więzienia, torturowali i grozili śmiercią.
Potem, gdy już wyszedłem, próbowano mnie zabić. Raz uciekłem zamachowcom. Był kolejny protest, aresztowano moich przyjaciół. Tak bardzo bałem się trafić znowu do więzienia.
Nie byłem bogaty. Życie zawdzięczam przyjaciołom. Namówili mnie, żebym uciekł, zrobili zrzutkę na moją podróż. Wystarczyło na jeden bilet, więc zostawiłem moją żonę i ukochane dziecko. Codziennie myślę o nich i o tym kraju, który mnie nie chciał.
Wyjechałem z Iraku 3 października 2021 roku. Od tej pory liczę każdy dzień.
Poleciałem do Dubaju, a stamtąd do Mińska. Na Białorusi spędziłem dokładnie miesiąc – dwanaście dni w mieście, a potem osiemnaście w lesie. Gdy po raz pierwszy spróbowałem przekroczyć granicę, polskie służby złapały mnie i wywiozły z powrotem na Białoruś.
Być może samemu by mi się udało, ale byłem ze starszym ode mnie przyjacielem. Choruje na serce, skończyły mu się lekarstwa i był bardzo słaby. Chciałem biec, ale on nie mógł, bał się, że jego serce nie wytrzyma. A potem spotkaliśmy polskich żołnierzy i stało się coś, czego wtedy nie mogłem zrozumieć.
Trudno opisać, jak mnie wtedy przerazili. Poprosiliśmy ich o pomoc, a oni zaczęli nas szarpać, popychać, strasznie krzyczeli. Wsadzili nas do ciężarówki i wywieźli do lasu. Tej nocy zadzwoniłem do brata w Iraku: „Jesteśmy bardzo chorzy, nie mamy wody. Myślę, że dziś w nocy umrzemy”. Rano znaleźli nas Białorusini i zabrali do obozu w środku lasu. Było strasznie zimno.
Napisałem wtedy wiersz. Przepraszałem w nim mój kraj i mój naród.
Znowu spróbowaliśmy przekroczyć granicę. Baliśmy się znowu trafić na żołnierzy. Ale stał się cud, spotkaliśmy w lesie kobiety. Dały nam gorącą zupę i herbatę, specjalnie je dla nas przyniosły, dały nam suche ubrania. Myślę, że uratowały nam życie. Nigdy nie zapomnę tych przepięknych kobiet z lasu.
Przyjechali żołnierze i dziennikarze. Błagałem przed kamerami, żeby nie wyrzucali nas znowu na Białoruś. Chyba dzięki tym kamerom nas nie wywieźli.
Zamknęli nas w więzieniu.
Najpierw zabrali nas do ośrodka dla uchodźców, gdzieś blisko granicy. A po kilkunastu dniach wywieźli na drugi koniec Polski. Tam nie było ośrodka dla uchodźców, tylko wojskowe więzienie. Strażnicy mówili: „pobędziecie tu 6 miesięcy, a potem będzie decyzja, czy wychodzicie na wolność”.
Tam również spotkałem pięknych ludzi. Nie widziałem ich twarzy, ale dostawałem od nich paczki z jedzeniem i ubraniami. Te piękne kobiety dały mi siłę, by zachować wiarę. Chociaż codziennie odbierali mi ją strażnicy.
Nie spodziewałem się, że będą nas tak traktować.
Po tym, co przeżyłem w Iraku, nie wiedziałem, że ktoś jeszcze może sprawić, żebym czuł się tak podle.
Gdy przewozili nas do tego więzienia, jechaliśmy autobusem z zasłoniętymi oknami, na metalowych siedzeniach. Nic nie widzieliśmy, przez kilka godzin nie mogliśmy iść do toalety. Czuliśmy się jak zwierzęta.
Samego Wędrzyna nie umiem nawet opisać. Siedzieliśmy stłoczeni w pokojach, przerażeni i głodni, jedzenie było straszne, woda w kranie żółta i śmierdząca. Wiedzieliśmy, że wolontariuszki chcą nam wysłać jedzenie i ubrania, ale na początku strażnicy przychodzili i mówili: „są dla was paczki, ale ich nie dostaniecie”.
Próbowali nas zgnębić i zastraszyć, żebyśmy pękli i sami poprosili o deportację. Tylko że ja nie mogłem. Wiedziałem, że w Iraku znowu wsadzą mnie do więzienia albo zabiją. Psychicznie i fizycznie byłem wrakiem, wiedziałem, że muszę wytrzymać. Wielu udało im się złamać, nie mogli znieść tej brutalności i dali się deportować. Zostali ci, którzy naprawdę nie mieli gdzie wracać.
Mój przyjaciel bardzo tam chorował, nie miał swoich lekarstw. Błagałem o pomoc dla niego. Strażnicy gdzieś go zabrali. Gdy wrócił, powiedział, że nie było żadnego lekarza, zamknęli go gdzieś i uderzyli, mówili, że kłamie, bo chce wyjść z obozu. Przysięgał, że potrzebuje lekarza.
Krzyczeli, a on płakał, każdy w swoim języku…
Wiele razy prosiłem o spotkanie z psychologiem. Nigdy mi nie pozwolili. Jedna z kobiet, która mi pomagała, kilka razy prosiła o widzenie. Wpuścili ją dopiero po kilku miesiącach.
Wiosną przenieśli mnie z Wędrzyna do Lesznowoli. Zobaczyłem tam wiele pozbawionych nadziei twarzy, złamanych, pognębionych mężczyzn. Mówili: „jesteśmy tu od miesięcy, nie wiemy, co z nami będzie”. Niektórzy, głównie Kurdowie, w proteście przestali jeść i pić. Chorowali, nie mieli sił, ale strażników to nie obchodziło. Pod ośrodek przyjechali aktywiści, chcieli wejść i porozmawiać z protestującymi, ale im nie pozwolono.
A potem mnie wypuścili. To było coś nie do opisania, szczęście, euforia, jakby wyrosły mi skrzydła.
Wreszcie ta wolność, po którą przyjechałem do Europy.
Gdy wypuszczali mnie z Lesznowoli, nie wiedziałem, gdzie iść. Po prostu otworzyli bramę i zostawili mnie na drodze w lesie. Aktywiści podwieźli mnie do ośrodka otwartego pod Warszawą, ale wiedziałem, że nie zostanę w Polsce.
Musisz mnie zrozumieć. Nie szukałem w Polsce azylu ani pomocy. Nie mogłem być z moją rodziną w Iraku, a w Anglii mam przyjaciół, na których mogę liczyć. Złożyłem wniosek o ochronę w Polsce, bo musiałem. Żeby nie wracać na Białoruś.
W obozie dla uchodźców powiedzieli, że jeśli nie poproszę o azyl i nie złożę odcisków palców, to stamtąd nie wyjdę.
Potem ludzie ostrzegali mnie, że gdziekolwiek nie pojadę, mogą mnie po tych odciskach cofnąć do Polski.
Więc i tak Wielka Brytania to jedyna szansa.
Potem pojechałem do Niemiec. Pomogli mi dobrzy ludzie, dzięki nim choć raz nie musiałem płacić przestępcom. W Niemczech miałem zatrzymać się tylko na kilka dni, nie chciałem nawet zgłaszać się do żadnego ośrodka, ale pojawiły się informacje, że Wielka Brytania odsyłała wszystkich uchodźców do Rwandy.
To był cios. Zgłosiłem się do niemieckiego ośrodka dla uchodźców. Poprosiłem o azyl, ale dostałem odmowę. Powiedzieli, że wiedzą, że złożyłem wniosek w Polsce i mnie tam odeślą. Odwołałem się, dostałem kolejną odmowę.
Policjanci codziennie wchodzili do ośrodka, zabierali jedną, dwie rodziny i odsyłali do Polski. Gdy przyszli po moich przyjaciół, spakowałem się i pojechałem do Dunkierki.
Tych przyjaciół deportowano do Polski, pobyli tam chwilę i znowu uciekli. Chcieli płynąć do Anglii, ale kobieta była w ciąży, postanowili poczekać do porodu. Pojechali do Holandii, ale nie poszli do ośrodka, tylko przeczekali te kilka miesięcy u znajomych.
Ta ostatnia podróż była najbardziej niebezpieczna, ale przyzwyczaiłem się, że jestem trochę między życiem a śmiercią.
W „dżungli” w Dunkierce spędziłem 11 dni. Ta jesień i ten las były zupełnie inne niż rok wcześniej w Polsce. Nie było brutalnych żołnierzy. Wolontariusze rozdawali jedzenie i ubrania, nie chowali się po krzakach.
Któregoś wieczoru wsiedliśmy na mały ponton. Było tam 17, może 20 osób. Nie wahałem się, wiedziałem, że nie mam wyboru.
Możesz usłyszeć i sto opowieści, a i tak nie wyobrazisz sobie, co czują ludzie na morzu. Dookoła ciemność, wielkie, zimne fale i krzyczący ludzie. Spędziłem tam najstraszniejsze godziny życia.
Ale była jedna wielka różnica. Na tej granicy służby pomagają ludziom. Jeśli francuska policja złapie cię na brzegu, to nie pozwoli odpłynąć.
Ale jeśli już jesteś na wodzie, to nie dadzą ci utonąć. Pomogą, a potem dadzą koc i suche ubrania.
W Dover spędziłem tylko kilka dni. Odpowiedziałem na wszystkie pytania i przenieśli mnie do hotelu dla uchodźców w Nottingham. Jestem wśród przyjaciół, złożyłem nowy wniosek o azyl i czekam na decyzję. Ostrzegli mnie, że procedury się ciągną, bo jest mnóstwo ludzi, ale wszystko wygląda naprawdę dobrze.
Nie muszę się już bać więzienia ani w Iraku, ani w Polsce. Kolejne marzenie to zobaczyć moją rodzinę. Czekałem 12 lat na moje dziecko. Czy naprawdę ktoś może myśleć, że zostawiłbym je, gdybym miał wybór?
Myślę o tym, co spotkało mnie w Polsce. Wiesz, czego najbardziej nie rozumiem? Gdy byłem w Iraku, wszyscy mówili: „Europa, tam jest wolność, prawo i pokój”, „Jeśli coś ci grozi, uciekaj do Europy, tam są ludzie, którzy pomogą”. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy o polskiej granicy i o Wędrzynie, na pewno bym nie uwierzył.
Prawa człowieka
Uchodźcy i migranci
Straż Graniczna
azyl kościelny
deportacje
Granica polsko-białoruska
konwencja dublińska
procedury dublińskie
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze