W pracy dziennikarza błędy się zdarzają. Każdy to wie. Normalnie się to poprawiało i pisało przeprosiny. W sytuacjach spornych szły sprostowania, a działy prawne redakcji to analizowały. Teraz za każdą pomyłkę leci sprostowanie od ludzi władzy. Albo od razu pozew do sądu - mówi Ewa Siedlecka
Właściwie więc nikt nie może czuć się bezpiecznie, jeśli pisze o władzy czy o praworządności - mówi Siedlecka, publicystka "Polityki".
Redakcję „Polityki” obsługuje kancelaria prawna. W razie wniosku o sprostowanie analizuje je, wtedy dziennikarz musi zająć „stanowisko na piśmie”. Potem jest decyzja, czy publikować sprostowanie. Zdarzało się, że ja oceniałam, że warto powalczyć, a prawnicy – że bez szans.
"Nikt mi za moje sprostowania złego słowa nie powiedział, ale mam z tyłu głowy taką myśl, że redakcja może wolałaby dziennikarkę, do której tekstów nie przychodzą sprostowania… A ja jestem dyslektyczką. Mylę cyfry, daty, a także nazwiska. Kiedyś redakcje miały rozbudowane działy korekty i redaktorów, to był system, który dawał wsparcie. Dziś mediów na to nie stać. Kiedyś, jeśli jednak przepuściliśmy błąd, to się prostowało i przepraszało. Teraz jak się pomylę, mam nawet sprawę sądową. Na każde słowo patrzę, sprawdzam, ale często trzeba szybko, a szybkość u kogoś, kto ma upośledzoną analizę wzrokową, oznacza błąd.
"Jestem łatwym celem".
Ewa Siedlecka jest jedną z najbardziej znanych w Polsce dziennikarek piszących o prawie i prawach człowieka. Od 30 lat nazywa rzeczy po imieniu, od zawsze krytykuje rządzących, jeśli uważa, że jest powód. Jest też aktywistką i wytacza władzom sprawy po to, by rozstrzygnąć wątpliwość prawne, znaleźć drogę do rozwiązywania problemu, pokazać innym, jak można posłużyć się prawem w obronie praw człowieka.
Rozmowa w serii "Na celowniku" o "SLAPPach po polsku" - czyli systematycznych prześladowaniach aktywistów, nie tylko przy pomocy działań policyjnych i prokuratorskich. Wcześniej publikowaliśmy rozmowy z Elżbietą Podleśną, Bartem Staszewskim, Laurą Kwoczałą, Katarzyną Kwiatkowską, Pawłem Grzesiowskim, Wojciechem Sadurskim, a także adwokat Sylwią Gregorczyk-Abram i ekspertką od komunikacji Hanną Waśko. Rozmawialiśmy z prof. Marko Milosavljeviciem z Uniwersytetu w Ljubljanie, bo w Słowenii dzieją się podobne rzeczy jak w Polsce. Relacjonowaliśmy też trzy procesy aktywistów: w Sierpcu, Nowym Sączu i Warszawie.
„Na celowniku" to pilotażowy projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji RAFTO, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, Rzecznikiem Praw Obywatelskich w latach 2015-2021. Ma na celu naświetlenie i zdiagnozowanie zjawiska nękania osób zabierających głos w interesie publicznym w Polsce. Publikujemy rozmowy z osobami, które znalazły się "na celowniku", a także z prawniczkami, badaczami, specjalistkami do spraw komunikacji. Materiały będziemy publikować od sierpnia do grudnia 2021 roku. Przeczytajcie więcej:
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: To ile masz tych spraw?
Ewa Siedlecka: Mam sprawy z mojej inicjatywy, które traktuję jak litygacje strategiczne. To bardzo żmudna i obciążająca praca, trzeba zbierać dokumenty, wykuwać argumenty prawne. Ale jestem tu w roli bojowniczki o dobrą sprawę. Mam poczucie słuszności i panuję nad całym procesem. Co innego obsługa aktów oskarżenia władzy (bo takie mam), albo pozwów cywilnych.
To porozmawiajmy o tym osobno. Najpierw Siedlecka bojowniczka.
Wytoczyłam sprawę jeszcze za rządów PO. Chodzi o inwigilację przez służby. Usiłuję doprowadzić do zadania pytania prejudycjalnego Trybunałowi Sprawiedliwości UE o to, czy sytuacja, że obywatel nie może się dowiedzieć, czy był inwigilowany, jest zgodna z prawem Unii.
Bo służby mogą o nas zbierać informacje, a my nigdy możemy się nie dowiedzieć, że zbierali, co zebrali, czy to w ogóle jest prawda, co z tym robią i jak wykorzystują. Dlatego nie można tego tak zostawić.
Musiałam więc zebrać dowody, że nie można się dowiedzieć: zwrócić się do wszystkich służb, które mają prawo inwigilować, i zgromadzić ich odmowy udzielenia informacji, do operatora telekomunikacyjnego, do GIODO - że nie może kontrolować służb. Potem musiałam przejść ścieżkę odwołania się od decyzji GIODO. To trwało z półtora roku. Był też spór o strategię prawną, o narzędzia prawne. Helsińska Fundacja Praw Człowieka we współpracy z kancelarią LSW Leśnodorski, Ślusarek i Wspólnicy, i Fundacją Panoptykon poszli z tym do sądu administracyjnego – i tam sprawa leży trzeci rok. Ja zaś przekonywałam prawników, że tu należy użyć prawa cywilnego, nie administracyjnego – że powinno się wytoczyć sprawę o ochronę dóbr osobistych – dobra, jakim jest wolności wykonywania zawodu dziennikarza bez zagrożenia, że narażam moje źródła informacji na ujawnienie.
W końcu mi się udało i sprawa poszła do sądu. Teraz chodzi o to, by sąd zadał to pytanie prejudycjalne. Bo jak zada, to odpowiedź może być tylko jedna. Już w czasach PO polskie standardy inwigilacyjne nie spełniały norm unijnych, a od tego czasu był wyrok TSUE ws. retencji danych (C-293/12 Digital Rights Ireland Ltd. oraz C-594/12 Kärntner Landesregierung i inni), przyjęto dyrektywę policyjną.
Walczyłam też w sprawie nieopublikowania w 2016 roku wyroków Trybunału Konstytucyjnego przez Beatę Szydło. Prokuratura, mimo wniosków obywateli (w tym mnie), odmówiła wszczęcia śledztwa, i odwołałam się w tej sprawie do sądu. Sąd odmówił mi stwierdzając, że nie jestem tu stroną pokrzywdzoną.
Potem, kiedy ograniczone zostało konstytucyjne prawo do pokojowych zgromadzeń poprzez przepis o zgromadzeniach cyklicznych, które mają pierwszeństwo i ochronę przed kontrdemonstracjami - usiadłam z Obywatelami RP na trasie miesięcznicowego przemarszu PiS. I policja mnie wyniosła, a potem godzinami legitymowała.
Odwołałam się do sądu za bezprawne pozbawienie wolności. Nikt wtedy nie wiedział, że jest taka możliwość. Potem takie zachowanie obywatelskie stało się standardem i ludzie to wygrywali.
Moja sprawa była pierwsza i przegrałam ją. Więc poszłam z tym do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (sprawa jest przyjęta, a RPO złożył tam opinię przyjaciela sądu). Będzie rozstrzygnięcie – i to ważne, bo choć dziś sądy reagują w takich sprawach dobrze, ale nie wiemy, czy to się nie zmieni. Natomiast ETPCz będzie musiał ocenić proceder wielogodzinnego pozbawiania wolności przez legitymowania. I raczej wiadomo, co powie, bo standardy europejskie są jasne.
Zaś w sprawie samego naszego „usiądnięcia” – to była sprawa o wykroczenie – w pierwszej instancji sprawa została umorzona: sędzia Biliński uznał, że nie ma materii na uznanie wykroczenia. Ale poprosiłam o rozstrzygnięcie, czy rzeczywiście występowanie w obronie Konstytucji można uznać za działanie społecznie szkodliwe (bo tylko wtedy można mówić o wykroczeniu).
I sąd w uzasadnieniu po raz pierwszy powiedział jasno, że obrona Konstytucji co do zasady nie jest społecznie szkodliwa.
Prokuratura ten wyrok zaskarżyła i i sąd odwoławczy uznał, że doszło do złamania prawa a sprawa powinna być na rozprawie, nie na posiedzeniu (z tym się akurat zgadzam). Ostatecznie sprawa się przedawniła bez rozstrzygnięcia. Złożyłam na to zażalenie– bo jako obywatelka mam prawo być oceniona, czy złamałam prawo czy nie. Zażalenie zostało odrzucone. Może będzie z tego wniosek do ETPCz?
Wytoczyłam też sprawę – administracyjną (równolegle z dziennikarzem OKO.press Danielem Flisem) o niewpuszczenie nas do Sejmu. Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił zarządzenie Marszałka Sejmu o niewpuszczaniu nas. Więc to wygraliśmy.
Zrobiliśmy też sprawę karną (to było rozpatrywane razem ze sprawą Press Clubu) o to, że Marszałek Sejmu bezprawnymi działaniami naruszył nasze prawo do wykonywania zawodu. To przegraliśmy w obu instancjach.
To niezły wstęp do omówienia spraw z oskarżenia przedstawicieli władzy, czyli Siedlecka jako ofiara slappów.
To trzeba kolei.
Mam zakończoną (minął termin na kasację) sprawę karną wytoczoną przez TVP (to, co ma wiele osób), za komentarz, z którego miało wynikać, że TVP swoim szczuciem na PO doprowadziła do morderstwa prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Wygraliśmy w dwóch instancjach. Oczywiście, zawsze minister sprawiedliwości może złożyć skargę nadzwyczajną do Izby Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego. Ale on z prezesem TVP chyba nie jest w najlepszych stosunkach.
Sprawa z zastępcą rzecznika dyscyplinarnego sędziów sądów powszechnych Przemysławem Radzikiem, karna, za art. 212 KK (zniesławienie), wygrana w I instancji. Chodzi o mój wpis na blogu (a blog to nie publikacja prasowa, którą czyta redaktor i korekta), w którym pomyliłam obu zastępców rzecznika dyscyplinarnego, Radzika i Lasotę. Przeprosiłam, poprawiłam, zostawiłam adnotację o poprawieniu.
W moim wpisie na blogu chodziło o pokazanie nierówności wobec prawa, wprowadzonej w państwie PiS. Jeden z przykładów dotyczył nierównego traktowania sędziów. Sędzia Alina Czubieniak za uchylenie aresztu w sprawie podejrzanego z niepełnosprawnością intelektualną miała dyscyplinarkę, a sędzia Michał Lasota, który nie dopilnował, by molestowana dziewczynka była przesłuchiwana w obecności adwokata sprawcy, przez co sprawa padła, bo przesłuchiwane drugi raz dziecko nie było w stanie powtórzyć zeznania – nie odpowiadał.
I napisałam zamiast Lasota – Radzik.
Nie można było sprostować i przeprosić za pomyłkę?
O błędzie dowiedziałam się od znajomego, który zobaczył twit Radzika z zapowiedzią pozwu. Bo nie było żadnego sygnału czy sprostowania. Sędzia Radzik uważa, że pomyliłam się celowo, że specjalnie naruszyłam jego cześć myląc go z kolegą.
I ta sprawa jest symptomatyczna. Na rozprawie sędzia Radzik zażądał wyłączenia jawności. Demonstracyjnie przy pytaniu sądu o majątek, sytuację rodzinną, kartę karalności, notował. Zawnioskował, by sędzia dołączyła do akt kartę karalności – demonstracyjnie, bo przecież się ją dołącza.
Powiedziałam przed sądem, że sędzia Radzik nadużywa prawa do sądu. Tu nie ma materii na sprawę, do tego każdy sąd w Polsce wie, że on, jako rzecznik dyscyplinarny, ma władzę nad sędziami – także tymi, którym przyjdzie sądzić wniesiona przez niego sprawę. Więc to naprawdę naganne działanie.
Miałam głębokie poczucie, że nie mogę tego przegrać. To była pomyłka, a nie działanie celowe. Ale wszystko to było naprawdę nieprzyjemne.
No i podwójnie została narażona moja wiarygodność. Tak, popełniłam błąd, ale stawanie w roli oskarżonej, odpowiadanie na pytanie, czy korzystałam z pomocy psychiatry, na co chorowałam, wyznawanie, jaki mam majątek, w obecności człowieka władzy i to władzy jednolitej – nie jest komfortowe. Bo wiem, że wszystko, co mówię, będzie skontrolowane, do wszystkiego zajrzy np. skarbówka. Nie to, żebym miała coś do ukrycia, chodzi o poczucie bezpieczeństwa.
Złożyliśmy wnioski dowodowe, ale sędzia je odrzuciła. I zaniepokoiłam się, że jednak może przegram. Ale sąd zamknął postępowanie i uniewinnił mnie.
Myślę, że sądy już się nauczyły, sprawy „wrażliwe” trzeba szybko skończyć. Im dłużej sprawa trwa, tym większe ryzyko, że pojawią się naciski.
Kolejny jest wspólny pozew sędziego SN Konrada Wytrykowskiego i sędziego Macieja Nawackiego (dwa pozwy, jedna sprawa) – o aferę hejterską wobec sędziów. Ma to 27 dziennikarzy, którzy opisywali, jak sędziowie zatrudnieni w Ministerstwie Sprawiedliwości przekazywali oczerniające innych sędziów materiały hejterom na konto @KastaWatch.
W OKO.press taką samą sprawę mają Anna Mierzyńska i Piotr Pacewicz.
Ja mam dodatkowo sprawę za pomylenie ich obu (który z nich zaproponował wysyłanie do I prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf kartki o treści „Wypierdalaj”). Mój adwokat zaproponował sędziemu Nawackiemu przeprosiny, ale ten się nie zgodził (a ja od razu poprawiłam tekst; on jednak nie żądał sprostowania tylko od razu skierował akt oskarżenia).
Jest jeszcze zapowiedź – na razie nie zrealizowana - sprawy o sprostowanie z Trybunału Julii Przyłębskiej, że napisałam, że jakaś sprawa trwa cztery lata – a trwa trzy. Albo o głupią pomyłkę, że napisałam że prezes Przyłębska jest jedyną kobietą w TK, zupełnie zapominając o Krystynie Pawłowicz. No i za pisanie „Trybunał Julii Przyłębskiej” (o to akurat proces by się przydał).
Mam też opublikowane już sprostowanie od wicepremiera Glińskiego, że napisałam, że protestował przeciwko symulowaniu aktu seksualnego przez aktorów porno w Teatrze Polskim we Wrocławiu – tymczasem on protestował przeciwko samemu aktowi (czy do niego doszło, czy nie, nikt zresztą nie wie).
Normalnie nikt by o takie duperele nie przysyłał sprostowań – tylko dawał znać, żeby poprawić.
Teraz przychodzi sprostowanie. Kancelaria prawna bada, ja muszę to wyjaśniać, koszty lecą.
A czy w związku z tym polowaniem na Ciebie coś się dzieje w internecie?
Hejtu nie czytam. Ale faktem jest, że pod moimi wpisami ciągle się pojawia komentarz „Siedlecka powiedziała, że prezydent Duda został przecwelony”.
Co takiego?
No bo to fakt.
W 2015 roku miałam na prawicy opinię dziennikarki sprawiedliwej. Bo krytykowałam pomysł PO, by wybrać „na zapas” przed końcem kadencji Sejmu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. A potem w audycji radiowej Daniela Passenta rozmawialiśmy o sytuacji prezydenta Dudy i jego roli w kryzysie konstytucyjnym. I ja – jako osoba po studiach na resocjalizacji – użyłam więziennego porównania, że Duda jest „przecwelony przez PiS”, że już nie wybije się na niepodległość. Passent tego nie zauważył, ale zrobiła się z tego potworna awantura.
Przeprosiłam od razu. Bo tak nie można mówić o prezydencie.
I cały czas to przypominają?
Tak. Szósty rok. O spontaniczności chyba nie należy tu mówić. To działanie ma jednak wyraźny cel. Na każdego trzeba znaleźć coś, co czyni go niewiarygodnym. Uderzy w reputację i wydobędzie jego słabe strony. A potem to stale powtarzać.
U mnie polega to na eksponowaniu moich drobnych, ale prawdziwych błędów. To powoduje u mnie efekt mrożący jako dziennikarki – boję się, że się znów pomylę.
Ile kosztuje obrona przed SLAPPami?
Dostaję pomoc i wsparcie. Kiedy się okazywało, że mam kolejny proces, to zawsze się odzywało Towarzystwo Dziennikarskie, Press Club albo Fundacja Helsińska. Choć nie robię tak jak inni – którzy o swoich sprawach głośno mówią. Nie umiem robić afer wokół siebie, bo mi to się kojarzy z nieuprawnioną presją na sąd.
Ale ludzie się dowiadują i wspierają. Finansowych kosztów moich prywatnych litygacji strategicznych nie ponoszę, bo znam prawników, którzy chętnie robią to pro bono. Poza tym dla prawnika sprawa w Strasburgu czy Luksemburgu – to rzecz prestiżowa.
Ale na pytanie o prawdziwe koszty powiem tak: Na osoby młode i niedoświadczone łatwo naciskać, bo nie wiedzą, jak się bronić. Przejście przez SLAPP może być dla nich traumą na całe życie. Jak natomiast wiem, jak się bronić, jestem doświadczona. Ale w moim wieku ludzie są często zmęczeni, wypaleni. SLAPPy to uświadamiają.
A poza tym ma się do stracenia reputację.
W cyklu "Na celowniku" publikujemy serię rozmów z aktywistami, prawnikami i naukowcami zajmującymi się zjawiskiem SLAPP. Zbieramy też informacje o SLAPPach. Możesz do nas dołączyć.
Razem możemy nie tylko opisać to, co się dzieje, ale znaleźć sposoby niesienia pomocy.
Piszcie: [email protected]
Projekt "Eye on SLAPPs in Poland" / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.
Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 roku w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.
Nad projektem "Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.
Projekt koordynuje Anna Wójcik, Agnieszka Jędrzejczyk i Piotr Pacewicz
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze