0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. DOMINIK SADOWSKI / Agencja Wyborcza.plFOT. DOMINIK SADOWSK...

Ministerstwo Klimatu i Środowiska zapowiada zmiany w łowiectwie – którym sprzeciwia się Polski Związek Łowiecki i niektórzy myśliwi. „Łowiectwo to trudny temat” – słyszymy od osób związanych z resortem. Wiceminister Mikołaj Dorożała w rozmowie z PAP ogłosił, że już przedstawił Łowczemu Krajowemu listę gatunków ptaków, które miałyby zostać objęte ochroną. Poinformował również o możliwym moratorium na strzelanie do loch dzika, zakazie polowania z noktowizorem i limitach polowań zbiorowych.

„Nie może być takiej sytuacji, że od października do stycznia są prowadzone polowania zbiorowe i las jest praktycznie wyłączony. Moim zdaniem należy wprowadzić limit polowań zbiorowych, w niektórych okresach. Należy także informować o konkretnych godzinach, w jakich takie polowanie się odbywa” – mówił Dorożała.

PZŁ odpowiedział ministrowi, pisząc, że „kategorycznie sprzeciwia się działaniom” resortu. W piątek 9 lutego 2024 Łowczy Krajowy Eugeniusz Grzeszczak, prezes Naczelnej Rady Łowieckiej Marcin Możdżonek i wiceminister Mikołaj Dorożała spotkali się, żeby omówić te postulaty. „Nie były to łatwe rozmowy” – poinformował na Facebooku Dorożała.

Grzeszczak i Możdżonek nagrali po spotkaniu wspólne wideo, w którym zapowiadają sprzeciw środowiska łowieckiego wobec niemal wszystkich pomysłów resortu klimatu.

„Postulaty zakazu polowań na wszystkie gatunki ptaków łownych pochodzą od Koalicji Niech Żyją, która jest pewną grupą światopoglądową i nie powinna mieć wpływu na decyzje jakże ważne dla ekosystemu, przyrody i środowiska łowieckiego z wielowiekową tradycją, liczącego 130 tysięcy członków” – mówi Grzeszczak. Nie wspomina o tym, że ograniczenie lub zakaz polowań na ptaki postulują naukowcy i przyrodnicy, a nie tylko członkowie Niech Żyją (na przykład TUTAJ i TUTAJ).

Marcin Możdżonek w nagraniu podkreśla, że masowy odstrzał dzików w ramach walki z afrykańskim pomorem świń (ASF) jest zgody z wytycznymi Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności. „Myśliwi jako jedna grupa walczy z ASF i wydaje na to własne środki finansowe” – oświadczył prezes NRŁ (o tym, czy masowy odstrzał jest skuteczny i czy myśliwi się z nim zgadzają – piszemy niżej).

Myśliwi o przyszłości łowiectwa

Przedstawiciele myśliwych postulat o ograniczeniu polowań z noktowizorami nazywają „niedorzecznym”, a na limity dotyczące polowań zbiorowych nie są w stanie się zgodzić. Deklarują jedynie współpracę w ustaleniu okresu ochronnego dla ciężarnych loch.

Możdżonek dodaje: „Będziemy walczyć o to, żeby nie ograniczać łowiectwa”.

W OKO.press przez cały styczeń publikowaliśmy teksty dotyczące przyszłości łowiectwa. Do tej dyskusji zaprosiliśmy również myśliwych.

„Wiemy, że łowiectwo potrzebuje zmian” – przyznają zgodnie nasi rozmówcy. Wskazują m.in. na konieczność zmian w szkoleniu myśliwych, ograniczenie odstrzału dzików, a także rewizję listy gatunków łownych. Podkreślają, że środowisko łowieckie od lat nie chce dyskutować ze społeczeństwem.

Na końcu tekstu oddajemy głos prof. Rafałowi Kowalczykowi z Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży, który komentuje argumenty i postulaty myśliwych.

Problemy z polowaniami zbiorowymi

Opisywaliśmy problemy z obwodami łowieckimi i „rezerwowaniem” lasów przez myśliwych. Koła łowieckie publikują plan polowań, według którego odbywają się one codziennie – a mieszkańcy praktycznie tracą prawo do korzystania z lasów. Myśliwi źle oznaczają miejsca polowań, a zgłaszając je gminie – robią to niedbale.

Pisaliśmy o „pomyłkach” z dzikiem, przez które z broni myśliwskiej giną ludzie i chronione gatunki, w tym wilki. Zastanawialiśmy się, jakie kary powinny obowiązywać za „pomyłkę” (odpowiedź: zdecydowanie bardziej surowe niż dziś, kiedy wiele spraw jest umarzanych, a jeśli dochodzi do skazania, to myśliwy dostaje wyrok w zawieszeniu).

Jeden podpis dzieli nas od moratorium

Wyjaśnialiśmy również, jakie argumenty stoją za zakazem polowań na ptaki – i że do ich wprowadzenia wystarczy rozporządzenie ministra klimatu i środowiska.

„Proponujemy pięcioletnie moratorium na polowania na ptaki” – mówił w rozmowie z OKO.press Marcin Kostrzyński, wiceprezes Fundacji Niech Żyją! Profesor Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży postulował przegląd listy gatunków łownych. Poza wykreśleniem z niej ptaków, proponuje, żeby myśliwi przestali polować na borsuki, tchórze i szakale. Nie powinni również polować na jelenie podczas rykowiska.

Sprawdzaliśmy, czy powinno się dokarmiać dzikie zwierzęta (zdaniem ekspertów: zdecydowanie nie), czy myśliwi powinni się badać (zdecydowanie tak – choć dziś są zwolnieni z obowiązku okresowych badań), czy dzieci powinny brać udział w polowaniach (zdaniem psychologów – zdecydowanie nie).

Bezpiecznie realizować hobby

„Przez całe dziesięciolecia polskie społeczeństwo miało do polowania stosunek obojętny” – pisze w odpowiedzi na nasze artykuły Marek Kiedrowski, który pracuje w jednym z wielkopolskich nadleśnictw. Jest członkiem PZŁ, ale, jak mówi, od 20 lat nie poluje. „Przeciętny Kowalski wiedział o tym, że są myśliwi, że polują. Tak jest od stuleci i widocznie tak być musi. Myśliwi jakoś szczególnie się ze swoim hobby w Polsce nie afiszowali, a nieliczna grupka przeciwników łowiectwa siedziała cicho, mając świadomość, że pośród myśliwych zawsze było sporo ludzi wpływowych, z którymi lepiej nie zadzierać” – dodaje.

To, jak zauważa leśnik, zmieniło się w ostatnich latach.

„Wiele osób jest słusznie niezadowolonych, że ktoś wkracza na ich teren, by wykonywać polowanie, nie mając nawet obowiązku powiadamiania o tym właściciela gruntu. Licznie korzystamy z możliwości obcowania z przyrodą i nie chcemy być przeganiani stamtąd, bo właśnie odbywa się polowanie zbiorowe. Niepokoją wszystkich bardzo częste wypadki na polowaniach. Rodzi to słuszne obawy, czy ludzie uzbrojeni w śmiercionośną broń są odpowiedzialni i potrafią bezpiecznie swoje hobby wykonywać” – wylicza.

Brak dialogu

Marek Kiedrowski wspomina również „króla kłusowników”. Paweł P., bo o nim mowa, to lekarz i myśliwy, któremu reportaż poświęciła stacja TVN24. Dziennikarze opublikowali nagrania, na których widać, jak Paweł P. znęca się nad postrzelonymi zwierzętami, poluje po alkoholu, strzela po ciemku z samochodu. „Jeśli na tych filmach są myśliwi, to możemy mówić o wizerunkowym upadku” – pisał po emisji łowiecki blog Wildmen.

Zdaniem Marka Kiedrowskiego niesłuszne jest jednak przypisywanie takich postaw wszystkim myśliwym. „Dziwi jednak fakt, że środowisko łowieckie samo nie próbuje się od takich czarnych owiec uwolnić. Tym sposobem myśliwi sami dostarczają medialnego paliwa przeciwnikom łowiectwa, dając im do ręki argumenty, przed którymi nie da się obronić” – pisze Kiedrowski.

Inni myśliwi się z tym zgadzają.

„Błędem ze strony myśliwych był uparty brak dialogu z całym społeczeństwem, zwłaszcza z przeciwnikami łowiectwa” – dodaje myśliwy z 40-letnim stażem, Maciej Miernik.

„Polski Związek Łowiecki, mający w tym momencie monopol na prowadzenie polowań, to zbyt często źródło wielu patologii i kolesiostwa” – komentuje z kolei Ryszard Czeraszkiewicz, łowczy miejski ze Szczecina i założyciel Szczecińskiego Klubu Przyrodników.

„Chciałbym oczywiście, aby łowiectwo w dalszym ciągu istniało, chociaż zgadzam się z tezą, iż las nie może być tylko dla myśliwych. To dla mnie oczywiste” – mówi Krzysztof (nazwisko do wiadomości redakcji).

Przeczytaj także:

Postulaty myśliwych

Myśliwi, z którymi rozmawialiśmy i którzy przesłali do redakcji swoje uwagi, zwracają uwagę na konieczność:

  • zakazu lub reformy polowań dewizowych oraz prowadzenia przez PZŁ Ośrodków Hodowli Zwierzyny;
  • reformy sposobu edukacji i egzaminowania kandydatów na myśliwych;
  • innego spojrzenia na walkę z ASF – która dziś polega przede wszystkim na rzezi dzików;
  • walki z patologiami łowieckimi, „pomyłkami” i kłusownictwem.

Wśród propozycji znalazły się również takie pomysły, jak:

  • wykreślenie części ptaków z listy gatunków łownych;
  • zmiana sposobu wyznaczania okręgów łowieckich;
  • lepsze dbanie o bioasekurację i rezygnacja z pokotu;
  • ograniczenie liczby myśliwych biorących udział w polowaniach zbiorowych (Ryszard Czeraszkiewicz postuluje, by mogło w nich brać udział maksymalnie 20 myśliwych. „Dziś na niejedno polowanie potrafi przyjechać od 30 do 60 myśliwych w 40 samochodach” – mówi);
  • organizowanie polowań tak, żeby nie zabierały społeczeństwu dostępu do lasów;
  • zniesienie monopolu PZŁ na prowadzenie odstrzału i profesjonalizacja myśliwych.

Myśliwi sceptyczni wobec polowań dewizowych

Jak wyjaśnialiśmy w OKO.press, polowania dewizowe, spadek po czasach komunizmu, to płatne polowania dla osób z zagranicy, na które zezwala prawo łowieckie. Eksperci w rozmowie z OKO.press wskazywali, że takie rozwiązanie pozwala na udział w polowaniach osobom bez odpowiedniego przygotowania, przeczy zasadom ochrony przyrody, a także traktuje życie zwierząt jako rzecz na sprzedaż. Myśliwi mogą po polowaniach – za kolejną opłatą – zabrać trofea, czyli np. poroże.

„Nie jestem miłośnikiem tej formy zdobywania środków finansowych, ale rozumiem przymus wynikający z kiepskiej sytuacji ekonomicznej kół, spowodowanej głównie szkodami w uprawach rolnych” – pisze w mailu do OKO.press myśliwy Maciej Miernik.

Krzysztof, który poluje od 2016 roku, komentuje za to: „Zgadzam się za to z postulatami likwidacji Ośrodków Hodowli Zwierzyny (OHZ) oraz likwidacji tzw. polowań dewizowych. OHZ-y i polowania dewizowe nie mają wiele wspólnego z myślistwem w ogóle”.

Ośrodki Hodowli Zwierzyny mogą być prowadzone przez Lasy Państwowe albo przez PZŁ. W definicji mają zajmować się m.in. prowadzeniem wzorcowego zagospodarowania łowisk, odtwarzaniem populacji zanikających gatunków czy prowadzeniem szkoleń z zakresu łowiectwa. „OHZ to państwo w państwie. Ustawowe cele, które mają realizować te ośrodki, to fasada” – mówił w 2017 roku w OKO.press dr Miłosz Kościelniak-Marszał, myśliwy i adwokat. „Ich rzeczywista rola polega na prowadzeniu komercyjnej gospodarki łowieckiej. Cała ich działalność jest motywowana zyskiem” – dodał.

Problem z obwodami

„Polskie prawo łowieckie w przeciwieństwie do większości przepisów prawa łowieckiego z innych krajów europejskich nie łączy prawa do polowania z prawem własności terenu” – zauważa Marek Kiedrowski, leśnik i członek PZŁ. „Prywatny właściciel gruntu nie ma nic do powiedzenia w kwestii tworzenia obwodów łowieckich, mimo że to jego własność stanowi część takiego obwodu. Mało tego, właściciel gruntu nie otrzymuje z tytułu wydzierżawienia obwodu łowieckiego żadnego profitu” – wyjaśnia. Pieniądze, jak dodaje, trafiają do gmin. Zaznacza również, że opłaty za dzierżawę obwodów łowieckich są znacznie niższe niż w innych krajach europejskich.

„Koła łowieckie, aby jeszcze bardziej zmniejszyć obciążenia finansowe swoich członków, prowadzą sprzedaż odstrzałów myśliwym zagranicznym poprzez tzw. polowania dewizowe. Do kasy kół łowieckich płyną także pieniądze ze sprzedaży tusz upolowanej zwierzyny. Jedynym poważnym obciążeniem dla koła jest obowiązek wypłaty odszkodowań rolnikom za szkody poczynione przez zwierzynę w uprawach rolnych. Takie regulacje sprawiają, że polowanie w Polsce nie jest jakimś szczególnie drogim hobby – pomijając oczywiście zakup broni i optyki” – mówi Kiedrowski.

„Znane są koła, w których funkcjonuje to w takiej skali, że bycie myśliwym staje się wręcz opłacalne. Budzi to spore kontrowersje, jeśli zestawimy to z faktem, że zwierzyna w stanie żywym jest własnością Skarbu Państwa, a upolowana staje się własnością koła” – dodaje.

Krainy łowieckie

Zdaniem Ryszarda Czeraszkiewicza obwody łowieckie powinny zostać ustalone w zupełnie inny sposób niż do tej pory.

„Moglibyśmy wrócić do krain łowieckich. Taki model podziału w Polsce zaproponowano przed wojną. Należy mieć wpływ na populacje zwierzyny w oparciu o krainy przyrodnicze, a nie administracyjne. I tak należy odrębnie prowadzić łowiectwo w krainie Bałtyckiej, na Mazurach, w Karpatach, Sudetach, na Mazowszu itd. Bo choć w Polsce mamy te same gatunki, to różnią się ekologią –pokarmem, liczebnością, szatą.

Mając taki podział na krainy, moglibyśmy dopasowywać gospodarkę łowiecką do warunków panujących w danym regionie. Jeśli jest susza w jednej z krain – wprowadzamy zakaz polowania na ptaki wodne. Gdzieś występuje ASF, w innym regionie nie – nie prowadzimy masowego odstrzału tam, gdzie nie ma ognisk choroby. Takie rozwiązanie dostosowałoby łowiectwo do zmian klimatu, dałoby możliwość zmiany kalendarza polowań w poszczególnych krainach” – wyjaśnia.

Jego zdaniem powinny powstać także „specjalne obszary łowieckie” na terenach zurbanizowanych. „Miasta, tereny wojskowe, przemysłowe – tam jest dużo zwierzyny i zazwyczaj nie wiadomo, jak nią gospodarować, co robić, kiedy zwierzęta wchodzą do miast, komu najlepiej przekazywać dochody ze sprzedaży tusz, czy wypłacać odszkodowania. To wiele setek hektarów na obszarze Polski, na których nie wiemy, co systemowo robić” – dodaje.

Kto wygania dzika z lasu

Marcin Kostrzyński, wiceprezes Fundacji Niech Żyją i były myśliwy, podkreślał w rozmowie z OKO.press, że problem wchodzących do miast m.in. dzików rozwiązałoby zminimalizowanie polowań.

"Intensywne polowanie w lasach jest poważnym błędem. W lesie dzik powinien czuć się bezpiecznie. Powinno się polować na nie wyłącznie na polach, tam, gdzie wyrządzają rolnikom szkodę. Jakbyśmy tak zrobili, dziki zaczęłyby z powrotem mieszkać w lasach” – mówił.

Do tego argumentu odniósł się myśliwy Maciej Miernik w odpowiedzi przesłanej do naszej redakcji. „Migrację zwierzyny do miast powoduje masowe grodzenie upraw i całoroczne dewastowanie lasów zwane »gospodarką leśną«. Zwierzyna w lesie nie ma spokoju. Harwestery niszczą las od ściółki po korony drzew. Prace trwają 24 godziny na dobę, 12 miesięcy w roku. Skończył się okres ciszy w lesie w czasie lęgów i wychowywania młodych” – podkreśla.

Nieskuteczna walka z ASF

Od 2019 roku trwa w Polsce rzeź dzików, pod pretekstem walki z afrykańskim pomorem świń (ASF). To zaraźliwa wirusowa choroba świń i dzików. Jeśli w hodowli świń znajdzie się choć jedno chore zwierzę – trzeba zabić wszystkie, a martwe ciała spalić. To oczywiście wiąże się ze stratami rolników, dlatego ministerstwo zaczęło szukać rozwiązań.

Najlepszym wyjściem z sytuacji – zdaniem resortu rolnictwa, bo eksperci mają na ten temat odmienną opinię – jest masowy odstrzał dzików. Ten trwa do dziś.

Od 1 kwietnia 2022 do 31 marca 2023 roku na terenach obwodów łowieckich dzierżawionych i zarządzanych przez Polski Związek Łowiecki i Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe odstrzelono 221 131 dzików. 65 665 dzików w drodze odstrzału sanitarnego.

Odstrzał przynosi marne efekty na polu walki z ASF. Najwyższa Izba Kontroli podała w swoim raporcie pod koniec 2022 roku, że w latach 2019-2021 myśliwi zastrzelili ponad milion dzików (zarówno w ramach odstrzałów sanitarnych, jak i gospodarki łowieckiej). Jedynie 2,6 proc. zabitych dzików było zarażonych ASF.

„Nie ukrywam, że mamy obiekcje moralne. Bo nawet jeśli przyjąć, że ten odstrzał ma sens, to w gronie kolegów zadajemy sobie pytanie: czy zabić lochę w ciąży, która może być chora na ASF, czy zrezygnować i pozostawić sprawę przyrodzie? To nie są łatwe rozmowy” – mówił w OKO.press anonimowy myśliwy.

Myśliwi: to nie był pomysł PZŁ

Podobnie pomysł resortu rolnictwa ocenia Maciej Miernik: „Redukcja dzików w związku z ASF-em w takiej formie budzi mój głęboki sprzeciw. To przeczy wszystkim zasadom, jakich byłem uczony. Strzelanie do prośnych loch czy prowadzących młode to patologia”.

Podkreśla jednak, że masowy odstrzał nie był pomysłem PZŁ. Inny myśliwy, który chce zostać anonimowy, w odpowiedzi przesłanej do OKO.press zaznacza, że odstrzał wymyślony przez Ministerstwo był przez środowisko łowieckie oprotestowany.

Część środowiska zgadza się z naukowcami, którzy od 2019 powtarzają: nie masowy odstrzał, a bioasekuracja jest rozwiązaniem problemu z ASF. „Wśród myśliwych mnożą się również wątpliwości co do zasadności całej tej akcji, bo wiemy, że zdanie naukowców o sensowności walki z ASF przez intensywne polowania jest bardzo krytyczne” – potwierdzał anonimowy myśliwy w OKO.press w 2019 roku.

Ryszard Czeraszkiewicz, myśliwy ze Szczecina, podkreśla, że koła łowieckie powinny lepiej dbać o tusze upolowanej zwierzyny, zwłaszcza podczas polowań zbiorowych. „Zwierzęta powinny być przewożone w bardziej etyczny sposób – a nie, jak często teraz się zdarza, jak towar rzucone jedno na drugie na przyczepie” – mówi. Jego zdaniem myśliwi powinni zrezygnować z pokotu, czyli zakończenia polowania zbiorowego, podczas którego układa się ciała zabitych zwierząt w rzędach. „Dziś bardziej potrzebna jest wiedza przyrodnicza i autentyczna kultura myśliwych, niż tylko archaiczne »oddawanie hołdu« martwym zwierzętom” – wyjaśnia.

Jak edukować myśliwego

Wiedzę przyrodniczą myśliwi powinni zdobywać podczas szkoleń – zanim dostaną pozwolenie na udział w polowaniach. Tymczasem szkoleniem i egzaminowaniem przyszłych myśliwych zajmuje się sam PZŁ.

„Czy to nie państwowa komisja egzaminacyjna powinna decydować o uprawnieniach, dzięki którym osoba będzie mogła ubiegać się o prawo do posiadania broni myśliwskiej, a później wykonywać polowanie?” – zastanawia się Marek Kiedrowski.

Ryszard Czeraszkiewicz uważa, że szkolenie myśliwych powinno być prowadzone w placówkach edukacyjnych, przez wykwalifikowanych lektorów. „Dzisiaj do egzaminów przygotowują ludzie bez kwalifikacji dydaktycznych, często są to nudne zajęcia. Bywa, że część przyszłych myśliwych nie przychodzi lub obecność wpisywana jest zaocznie. Znam sytuacje, w których wyniki egzaminów były kupowane, a kierownicy szkoleń dla wybranych kandydatów zamieniali formularze testowe. Była taka głośna afera ze Szczecina. Regularnie powtarzają się sytuacje, że promowani są wybrańcy działaczy PZŁ, którzy otrzymują legitymacje łowieckie, a nie widziano ich ani na szkoleniach, ani na egzaminie" – mówi.

Osobne szkolenia, jak dodaje Czeraszkiewicz, powinny być przeznaczone dla myśliwych-amatorów i dla profesjonalistów. To właśnie w rękach zawodowych myśliwych, zrzeszonych w państwowej służbie łowieckiej, powinna być gospodarka łowiecka.

„Lepsze szkolenia to również mniej pomyłek, to bezpieczniejsze polowania”- mówi myśliwy ze Szczecina. „Powinny być wprowadzone testy wiedzy dla myśliwych, którzy chcą polować na ptaki. A same polowania na ptaki powinny zostać ograniczone do zaledwie kilku gatunków: gęsi, kaczek krzyżówek, grzywacza, słonki i ewentualnie kuropatwy oraz bażanta. Pozostałe, jak jarząbek, głowienka, czernica czy łyska, powinny być pod ochroną. Z polowań na ptaki powinny być wyłączone wszystkie obszary chronione np. parki krajobrazowe, tzw. Ptasie Ostoje, oraz miejsca cenne ornitologicznie np. miejsca pierzenia, żerowiska i noclegowiska” – wylicza.

To postulat po części zbieżny z pomysłami organizacji prozwierzęcych. Fundacja Niech Żyją proponuje jednak pięcioletnie moratorium na polowania na ptaki. Po pięciu latach można by było ocenić skutki takich regulacji, a także rozważyć całkowity zakaz polowania na ptaki.

Myśliwi chcą polować w weekendy

Z częścią postulatów, które się pojawiły w tekstach, jakie opublikowaliśmy w OKO.press, myśliwi się nie zgadzają:

  • Krzysztof pisze: „Postulowanie ograniczenia polowań tylko do dni roboczych jest chyba zakamuflowanym hipokryzją zakazem polowań w ogóle. Przeciętny myśliwy, który nie jest bogatym przedsiębiorcą lub prominentnym przedstawicielem wolnego zawodu, w dni robocze przebywa w pracy. Natomiast być może należałoby wprowadzić pewne okresowe ograniczenia dla polowań (jak niedziele handlowe) polegające na tym, iż w danym kompleksie leśnym polowanie można by urządzać np. jedynie co drugi tydzień. Być może dałoby się w ten sposób pogodzić interesy nie-myśliwych z interesami myśliwych”. To odpowiedź na postulat Marcina Kostrzyńskiego, aby myśliwi polowali wyłącznie w dni robocze – dzięki czemu spacerowicze mieliby nieograniczony dostęp do lasu w weekendy. Kiedy w lesie prowadzone jest polowanie, nie wolno do niego wchodzić – pod groźbą nawet roku pozbawienia wolności za „utrudnianie polowania”.
  • Anonimowy myśliwy z Wielkopolski pisze o wkładzie myśliwych w reintrodukcję i odbudowywanie gatunków. „To właśnie polscy myśliwi walczą o to, żeby zająca oraz inne rodzime gatunki uchronić przed zagładą. I warto tu zaznaczyć, że na większości terenów Polski myśliwi zaprzestali polowań na zające”. Zaznacza także, że „myśliwi wraz z leśnikami przyczynili się do restytucji takich gatunków jak żubr, bóbr, głuszec, cietrzew etc.”
  • Myśliwi podkreślają, że nadmiar dużych ssaków roślinożernych zagraża florze lasów. „Presja roślinożerców na florę jest jeszcze większa, gdyż myśliwi w sposób niekontrolowany zasiedlili wiele obszarów gatunkami, które tam nigdy nie występowały, mowa tu o danielu i muflonie. Oba te gatunki wywierają ogromną presję środowiskową, niszcząc wszystko co zielone” – dodaje jednocześnie Marek Kiedrowski.
  • Marek Kiedrowski podkreśla również: „Łowiectwo czy to dla trofeów, czy dla mięsa musi w obecnym stanie przyrodniczym funkcjonować nadal”.

Polowania dla trofeów – niepotrzebne i szkodliwe

„Jestem przeciwnikiem polowania dla trofeów” – mówi w rozmowie z OKO.press prof. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. „To jest zabijanie dla pozyskania jakiejś części zwierzęcia, ale nie po to, żeby je zjeść, tylko żeby sobie powiesić na ścianie. Takie polowania mają coraz mniejszą akceptację społeczną, bo nie ma żadnego związku z zarządzaniem populacjami” – dodaje.

Jak podkreśla, reforma łowiectwa powinna obejmować zakaz polowania podczas rykowiska. „W trakcie rykowiska jelenie wychodzą często na tereny otwarte, co według myśliwych umożliwia lepszą ocenę jego poroża i zastosowanie zasad selekcji. Główną motywacją polowań w czasie rykowiska jest pozyskanie poroża. Ruja, jaką jest rykowisko, to jeden z najważniejszych okresów w życiu zwierząt i jej zakłócanie przez polowania ma wpływ na wiele biologicznych parametrów populacji, jak sukces rozrodczy, zmienność genetyczna, kondycja potomstwa czy wielkość ugrupowań, ale też na aktywność dobową czy selekcję środowisk” – mówi prof. Kowalczyk.

„Trofeistyka to traktowanie wybranych elementów zwierząt jak gadżety. Nieważne stają się przeżycia ze spotkania zwierzyny, ale fotka odciętej głowy z wieńcem... Polowanie podczas rykowiska jest moim zdaniem nieuczciwe – tego jelenia z pięknym porożem powinien móc obserwować przyrodnik, fotograf, zaangażowany turysta, a nie tylko polujący dla trofeów myśliwy” – komentuje Ryszard Czeraszkiewicz.

Profesor Kowalczyk podaje przykład łosi, które są na liście gatunków łownych, jednak zostały objęte moratorium. „Powszechnie uważano, że typową formą poroża łosi w Polsce jest badylarz. Zaprzestanie polowań na ten gatunek w 2001 roku spowodowało, że udział badylarzy w populacji spadł, natomiast znacznie zwiększył się udział półłopataczy i coraz częściej obserwujemy też łopatacze. Brak polowań powoduje, że następuje wzrost wieku samców i nakładają one o wiele większe poroże. To prosty przykład, który pokazuje, że polowania dla trofeów mogą negatywnie wpływać na populację” – wyjaśnia naukowiec.

Drapieżniki regulują populacje

Jeśli chodzi o gatunki ssaków kopytnych, to ich liczebność w Polsce i w Europie rośnie. Co jest wynikiem ocieplenia klimatu, łagodniejszych zim, większej dostępności pokarmu i braku dużych drapieżników w wielu obszarach” – mówi prof. Kowalczyk.

Jak zaznacza, powinniśmy zadbać przede wszystkim o powrót drapieżników do ekosystemu, żeby mogły naturalnie „ograniczać populacje” ssaków kopytnych.

„Widzę rolę łowiectwa właśnie w zarządzaniu gatunkami pospolitymi, szeroko rozprzestrzenionymi, które mogą powodować konflikty. Mówię o sarnie, jeleniu, czy dziku, których odstrzał ma też znaczenie gospodarcze, choć w Polsce nie mamy tradycji jedzenia dziczyzny. Natomiast zarządzanie tymi gatunkami powinno być zgodne z oczekiwaniami i potrzebami społecznymi oraz oparte na wiedzy, na podstawach naukowych. A wiemy, że tego często wśród myśliwych brakuje. Plan łowiecki jest opracowywany na podstawie liczebności gatunków, która z kolei jest ustalana metodą obserwacji całorocznych. To bardzo mało wiarygodna metoda ” – wyjaśnia.

Profesor Rafał Kowalczyk był jednym z sygnatariuszy listu „Reformujmy łowiectwo, zanim będzie za późno”, opublikowanego w 2020 roku. Była to odpowiedź na artykuł w „Rzeczpospolitej” pt. „Popierajmy łowiectwo, zanim będzie za późno”, napisany przez Witolda Daniłowicza, radcę prawnego i myśliwego. Naukowcy pisali w nim: „Odnośnie do szeregu gatunków myśliwi nie wiedzą, ile osobników zabijają, ponieważ nie podejmują nawet próby zbierania takich danych. Dostępne dane o liczebności wspomnianych gatunków należy zatem traktować z dużą ostrożnością – mają bowiem szeroki margines błędu”.

Problemem dzikie zwierzęta? Nie, hodowlane

Sygnatariusze listu zwracali również uwagę na to, że od lat 70. ubiegłego wieku liczebność dzikich kręgowców spadła o ok. 60 proc. w skali globalnej. „Obecnie łączna masa hodowanego przez ludzi drobiu jest ponad dwukrotnie większa niż masa wszystkich dziko żyjących ptaków, a łączna masa wszystkich dzikich ssaków (wliczając wieloryby, słonie i inne wielkie zwierzęta) stanowi około 4 proc. całkowitej masy wszystkich żyjących obecnie na ziemi ssaków – pozostałe 96 proc. dzieli się między zwierzęta hodowlane (60 proc.) i nas samych (36 proc.). Tak ogromna liczebność zwierząt hodowlanych w dużym stopniu przyczynia się do degradacji naszego środowiska życia, dostarczając przy tym ludzkości z pokarmem jedynie ok. jednej szóstej energii i jednej trzeciej białka, a jednocześnie zajmując ponad trzy czwarte terenów rolniczych. W obliczu globalnego kryzysu klimatyczno-ekologicznego potrzebujemy zatem znacznie zmniejszyć liczebność zwierząt hodowlanych, a nie – żyjących pod wciąż rosnącą presją cywilizacji dzikich gatunków” – pisali naukowcy.

Profesor Kowalczyk zgadza się jednocześnie z twierdzeniem, że daniele i muflony, jako gatunki obce, w ogóle nie powinny występować w Polsce. „Hodowla danieli ma dużą tradycję, jednak jest prowadzona wyłącznie w celach łowieckich. Tak nie powinno być”- ocenia.

Jak duże szkody powodują ssaki kopytne?

„Sprawdziłem wysokość odszkodowań, które zostały wypłacone za szkody wyrządzone przez gatunki kopytne. Była to jedna dziesiąta procenta wartości płodów rolnych wyprodukowanych w Polsce. To jest oczywiście duże uproszczenie, ale do pewnego stopnia pokazuje, o czym mówimy” – mówi naukowiec z IBS PAN. Jednocześnie sami myśliwi przyczyniają się do tych szkód: dokarmiając zwierzęta kukurydzą, marchwią czy chlebem. Przyzwyczajają je tym samym do pożywienia, którego w lasach nigdy nie było – naturalnie więc zwierzęta szukają go na polach uprawnych.

Na pytanie o wkład myśliwych w odbudowywanie gatunków, naukowiec odpowiada:

„Gdyby nie pozyskanie łowieckie, to tych populacji nie trzeba by było odbudowywać”.

Podaje ponownie przykład łosi, które niemal wyginęły w Polsce – właśnie przez presję łowiecką. „Potrzebne było moratorium, żeby ten gatunek uratować” – mówi prof. Kowalczyk. „Podobnie jest z kuropatwą czy zającem. Ich liczebność maleje, a polowania nie ustają. Myśliwi odbudowują często więc to, co sami zniszczyli. Często pada argument, że przy odbudowie populacji żubra czy bobra mieli udział myśliwi. Jednak najczęściej to byli naukowcy, przyrodnicy, którzy jednocześnie byli myśliwymi”.

Reformujmy, póki można

„Nie odmawiamy łowiectwu potencjalnie pomocniczej roli w racjonalnym gospodarowaniu zasobami przyrodniczymi i łagodzeniu konfliktów na linii człowiek – dzikie zwierzęta. Uważamy jednak, że obecny model gospodarki łowieckiej nie spełnia kryteriów racjonalnego, zrównoważonego i opartego na wiedzy zarządzania. Przeciwnie, współczesne łowiectwo nie realizuje wielu ważnych funkcji (np. rzetelny monitoring liczebności populacji czy redukcja gatunków obcych), a w ekstremalnych przypadkach (np. gdy myśliwi celowo lub przypadkowo zabijają zwierzęta z gatunków chronionych) wręcz przyczynia się do trwającego zaniku bioróżnorodności„ – pisali naukowcy w liście ”Reformujmy łowiectwo, zanim będzie za późno".

Co jeszcze powinno znaleźć się w tej reformie?

„Wyznaczenie obszarów, gdzie nie powinno być polowań – na przykład w parkach narodowych. Rozumiem pewne uzasadnione przypadki – jak eliminacja gatunków inwazyjnych zagrażających walorom przyrodniczym parku – ale w wielu parkach narodowych mamy ambony i regularne polowania, co moim zdaniem nie powinno mieć miejsca. Zapisy w ustawie o ochronie przyrody wymagają dużej modyfikacji” – mówi prof. Kowalczyk.

Ważne powinno być również dążenie do profesjonalizacji myśliwych. „Nie jesteśmy w stanie zastąpić środowiska łowieckiego wyłącznie profesjonalnymi myśliwymi. Ale jednocześnie powinniśmy mieć wyspecjalizowaną instytucję, zrzeszającą profesjonalnych myśliwych, posiadających wiedzę przyrodniczą. Jeśli byliby tam ludzie wykształceni, przygotowani, to mogliby przygotowywać plany łowieckie, szacować stan populacji, wykonywać polowania w określonych sytuacjach, pomagać wykrywać sprawców »pomyłek z dzikiem«, reagować na sytuacje konfliktowe. Mogliby być wzywani do skrócenia cierpienia zwierzętom potrąconym przez samochody, co często jest dużym problemem ze względu na brak wiedzy służb i uchylanie się od brania odpowiedzialności” – wylicza.

Konsensus ponad podziałami? Będzie trudno

Myśliwi, naukowcy i społecznicy się zgadzają: czas na reformy. Nowy rząd ma przed sobą duże i trudne wyzwanie.

Marek Kiedrowski, leśnik i członek PZŁ, w wiadomości do OKO.press pisze: „Byłoby wręcz idealnie, gdyby strona rządowa, myśliwi, rolnicy, leśnicy, przyrodnicy i samorządowcy usiedli przy jednym stole i bez emocji, ale z wolą pozytywnych zmian pochylili się nad polskim łowiectwem. Wątpię jednak, czy jesteśmy gotowi na konsensus ponad podziałami”.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze