0:00
0:00

0:00

W marcu 2017 roku Piotr Gliński podczas przemówienia w komisji kultury w Sejmie opowiedział o swoim poświęceniu:

"Cztery i pół roku temu zdecydowałem się, dużym kosztem osobistym, wejść do polityki. W owym czasie w Polsce nie funkcjonowała demokracja, nie było wolnych mediów".

Koleżanka Glińskiego z tamtych czasów wspomina, że faktycznie znajomi nie najlepiej przyjęli polityczną woltę "premiera z tabletu" - zgłoszonego przez PiS dwukrotnie w 2012 i 2013 roku. Już wcześniej partia dowartościowała dawnego członka UW (1998-2000) - w 2010 roku prezydent Kaczyński powołał go do Narodowej Rady Rozwoju.

Gliński zapewniał dawnych kolegów, że jak PiS zdobędzie władzę, to "nigdy nie będzie traktować opozycji tak, jak my jesteśmy traktowani". Już wcześniej przedstawiał się jako człowiek sekowany, niedoceniany, poszkodowany. W 2008 roku został profesorem, miał sukcesy naukowe, był prezesem Polskiego Towarzystwa Socjologicznego (2005-2011), ale jego ambicje sięgały wyżej. Jednak nie przebijał się ze swoimi poglądami, nie publikował w "Wyborczej".

Dawni koledzy i koleżanki po fachu obecną polityczną działalnością Glińskiego są zawstydzeni.

Rada Naukowa Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, gdzie afiliowany jest Piotr Gliński, wydała 19 grudnia 2018 bezprecedensowe oświadczenie w sprawie jego wypowiedzi i poczynań.

"Odnosimy wrażenie, że minister stara się podporządkować sferę kultury jednolitej opcji ideowej i narusza przyjęte zasady funkcjonowania instytucji publicznych. Arbitralne decyzje, dotyczące zmian kadrowych w takich instytucjach, lekceważenie głosu ich pracowników i przedstawicieli, wszystko to musi niepokoić" - pisze Rada. I dodaje:

"Za szczególnie żenujące uznajemy niedawne porównanie języka używanego w odniesieniu do partii rządzącej, którą reprezentuje Piotr Gliński, do języka, którym propaganda III Rzeszy posługiwała się wobec Żydów. Takie działania i wypowiedzi uważamy za nielicujące z godnością urzędnika państwowego".

Przeczytaj także:

Niefortunne wypowiedzi to coś, w czym Piotr Gliński się specjalizuje. W 2018 roku również szerokim echem odbijały się jego słowa o "demiurgu-komputerowcu", mitycznej postaci, której jako jedynej udałoby się przygotować Polskę do obchodów Stulecia Odzyskania Niepodległości. Jak tłumaczy, wszystko dlatego, że "dziennikarze mają [z nim] problem", bo jest "zakręcony na punkcie prawdy i dobra".

Jak wolność rozumie Piotr Gliński? I jak ją, w ramach ministerialnych obowiązków ubezpiecza?

Finansowania z klucza, czyli nareszcie wolność

Jak wskazuje w rozmowie z "Sieciami" sam minister, dzięki rządom PiS polscy artyści i twórcy doświadczają niespotykanej dotąd wolności.

"Mamy pełną, dostępną w każdym pilocie, paletę poglądów, wrażliwości, przekonań. To w czasie poprzednich rządów było tylko mrzonką – wszystkie najważniejsze media mówiły wtedy dokładnie to samo i tak samo".

I dalej skarży się jak duże dziecko: "Doświadczyłem tego mocno, kiedy zdecydowałem się wejść do polityki. Pamiętam to jako zderzenie z pędzącym pociągiem. Zakłamanie, manipulacje, pogarda i cenzura w ówczesnej debacie publicznej były szokujące. Tak wyglądały wtedy wolność i demokracja".

Jak wygląda "pełna paleta wrażliwości i przekonań" według Glińskiego mogliśmy się przekonać na przykładzie Festiwalu Malta. Minister cofnął dofinansowanie (300 tysięcy złotych) dla festiwalu w czerwcu 2017 roku. Wydarzyło się to w skandalicznych okolicznościach, już po podpisaniu umowy, na tydzień przed rozpoczęciem wydarzenia.

Minister otwarcie przyznał, że powodem był jeden z kuratorów — chorwacki reżyser Olivie Frljić, a konkretnie jego wypowiedzi medialne. Gliński uznał, że Chorwat „wywołuje głębokie konflikty i falę protestów społecznych i nie «otwiera odbiorcy na doświadczenie sztuki», a przeciwnie: zraża dużą część społeczeństwa do instytucji teatru”. Chodziło o reżyserowaną przez Frljića obrazoburczą "Klątwę", do której ocenzurowania wzywał (bezskutecznie) Gliński warszawski ratusz.

Te słowa o upadłym reżyserze Frljiću, który dzieli, zamiast łączyć, Gliński powtarza w swoim wywiadzie, czyli auto-laudacji w "Sieciach". I dodaje:

"Wszędzie tam, gdzie mogłem, finansowanie publiczne na takie prowokacje wycofałem. Bo to nie jest sztuka".

Gliński ma jak widać jasno określone stanowisko, co jest sztuką i staje się godne dofinansowania, a co nie jest godne. A podległe Glińskiemu instytucje tę politykę kontynuują.

W grudniu 2018 Wioletta Grzegorzewska, autorka książki "Guguły", upubliczniła korespondencję Instytutu Książki z Aleksandrą Cieślik, autorką przygotowującą publikację mającą promować Polskę zagranicą. Instytut wprost kazał autorce wykreślać z konspektu nieprawomyślne postaci.

Do wygumkowania wytypowano między innymi: Szczepana Twardocha, Donalda Tuska, festiwal literacki Sopot, Wiolettę Grzegorzewską. W zamian polecano dopisać: Jana Pawła II, rotmistrza Witolda Pileckiego i bociany.

Kto tu rządzi. Teatr Polski za mało polski

Ta łatwość w rzucaniu deklaracji, komu i za co przyzna się dofinansowania wynika ze specyficznie rozumianego zarządzania kulturą. W świecie Piotra Glińskiego i PiS kultura jest własnością władz — centralnych oraz samorządowych. Władze są nie tyle od pomagania twórcom i instytucjom, ile od kreowania, wytyczania pewnych ścieżek, ale przede wszystkim — dbania o odpowiednią wymowę ideologiczną.

Piotr Gliński wyraźnie to wyartykułował przy okazji awantury wokół spotkania z historykiem Janem Tomaszem Grossem w poznańskim Teatrze Polskim. Prawica prof. Grossa szczerze nienawidzi, Kancelaria Prezydenta RP pytała nawet MSZ w styczniu 2016, czy historykowi można odebrać Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP.

Gliński zasugerował, że pod rządami PiS w Poznaniu takie spotkanie nigdy by się nie odbyło. Nie ma powodów, żeby mu nie wierzyć.

Modelowy przykład "odzyskania" teatru, by zaprowadzić w nim porządek, widać było na przykładzie Teatru Polskiego we Wrocławiu. Zaledwie kilka dni po zaprzysiężeniu rządu PiS Gliński próbował doprowadzić do zdjęcia z afisza spektaklu "Śmierć i dziewczyna" w reżyserii Eweliny Marciniak. I to jeszcze przed premierą.

Na stronie pojawiła się bowiem informacja, że sztuka skierowana jest do widzów dorosłych i zawierać będzie sceny seksu. Gliński ocenił na tej podstawie przedstawienie, którego nikt nie widział (!) i stwierdził, że "nie będzie pieniędzy dla pornografii". Domagał się od marszałka województwa dolnośląskiego, by wstrzymał prace nad spektaklem. Bezskutecznie.

Na początku 2016 roku skończyła się kadencja dyrektora Teatru Polskiego Krzysztofa Mieszkowskiego. Konkurs na stanowisko wygrał popierany przez Glińskiego oraz dolnośląski PSL Cezary Morawski (dyskusja komisji nad kandydatami trwała 15 minut).

Przeciwko temu wyborowi protestowali widzowie, artyści. Gliński zawzięcie go bronił, oskarżając środowisko o "nikczemność". Morawski w ciągu dwóch lat doprowadził do wzrostu zadłużenia teatru oraz radykalnego spadku frekwencji i prestiżu placówki. Odwołano go dopiero po ujawnieniu przez NIK, że bezprawnie przyznawał sobie wielotysięczne nagrody.

Czasem wicepremier nie czeka na koniec kadencji niewygodnej dyrekcji. Tak było w przypadku PISF, którego dyrektor Magdalenę Srokę, Gliński odwołał nagle w październiku 2017 roku. Podstawa prawna? Nieznana.

Protestowała rada PISF i środowisko filmowe. Nowym dyrektorem, wyłonionym w konkursie, został Robert Śmigulec. Ostatnio wicepremier

chwalił się w wywiadzie, że za czasów nowej dyrekcji PISF, "Kler" nie dostałby już dotacji.

Podobny scenariusz jest chyba realizowany w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jego wieloletnia dyrektor, dr Agnieszka Mrowińska, złożyła w maju 2018 dymisję, argumentując to "problemami komunikacyjnymi" z ministerstwem i "utrudnianiem pracy".

Przez kilka miesięcy funkcję p.o. dyrektora pełnił dotychczasowy zastępca Morawińskiej, dr Piotr Rypson. Gliński zdecydował, że do wyboru nowego dyrektora nie potrzeba żadnego konkursu, a ministerstwo ogłosiło, że nowym dyrektorem placówki zostanie prof. Jerzy Miziołek. Decyzja budzi zdumienie w środowisku, ponieważ

dotychczasowe doświadczenie Miziołka to prowadzenie Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie zarządzał ośmioma pracownikami.

Kilka tygodni po objęciu stanowiska przez Miziołka, Piotra Rypsona zwolniono z Muzeum, mimo tego, że znajduje się w okresie chronionym.

Nie palcie muzeów, zakładajcie własne

Obok bezpośredniego podboju, jest i druga metoda "narracyjnej walki" Glińskiego. Powoływanie nowych instytucji, których profil bardziej odpowiada prawicy.

Szczególny tego wariant można było zaobserwować w Muzeum II Wojny Światowej. Minister połączył bowiem placówkę z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, które założono w grudniu 2015, ale którego do dziś nie otwarto. Ten wybieg pozwolił przejąć gdańskie muzeum i powołać w nim nową dyrekcję, a następnie Radę. Zaraz po przejęciu władzy rozpoczęło się cenzurowanie wystaw.

Z Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN sprawy nie da się tak rozwiązać ze względu na jego prywatno-publiczny charakter. Ministerstwo ogłosiło zatem powołanie Muzeum Getta Warszawskiego, które ma być "symbolem braterstwa i solidarności polsko-żydowskiej".

Ciąg dalszy nastąpi (w imię zwiększania wolności oczywiście)?

To nie koniec muzealniczych inicjatyw. Ministerstwo przyznało Fundacji ojca Rydzyka - Lux Veritatis 70 milionów na muzeum Jana Pawła II i relacji polsko-żydowskich w czasie wojny. Według resortu Glińskiego placówkę trzeba było powołać, by wypełnić lukę muzealniczą. Tymczasem instytucje zajmujące się tymi tematami już istnieją. W przypadku relacji polsko-żydowskich prawica będzie miała jednak pewność, że będzie "po naszemu".

Instytut Wolności do dzielenia kasy

Wielkim dziełem wolnościowego ministra ma być oczywiście Narodowy Instytut Wolności, czyli scentralizowana rządowa placówka do rozdzielania pieniędzy budżetowych między organizacje pozarządowe. Czyli do państwowego zarządzania społeczeństwem obywatelskim.

W roku 2018 jej budżet wynosił 130 milionów złotych, ale PiS liczył na to, że wynik podskoczy o kolejne 30 milionów euro. Powołany przez Sejm NIW miał bowiem ambicję, by zostać nowym operatorem Funduszy Norweskich. Nie zgodził się jednak na to rząd Norwegii, argumentując, że sensem tych środków jest właśnie to, by rozdzielane były niezależnie od władz państwowych.

Ile wolności w ludziach wolności?

Nazwanie Piotra Glińskiego "Człowiekiem wolności" jest równie zasadne, co nadawanie tego tytułu Andrzejowi Dudzie (2015), Jarosławowi Kaczyńskiemu (2016), czy Julii Przyłębskiej (2017).

Wiele wskazuje na to, że redakcja "Sieci" używa słowa "wolność" w znaczeniu innym niż potoczne. Takie "nieortodoksyjne" rozumienie słowa "wolność" prezentował już kiedyś Jarosław Kaczyński:

PiS posiada również swoją własną definicję "wolności mediów". Zaprezentował ją Andrzej Duda: "W Polsce jest tak, że gdyby jakaś kobieta, czy kobiety zostały zgwałcone, to media poinformowałyby o tym natychmiast. Wskazując szczegóły, które tylko byłyby do zdobycia. Więc media w Polsce są wolne!".

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze