Trzy lata temu Odrę ratować chciały wszystkie opcje polityczne. Ale tylko na papierze. Rzeka nadal służy ściek dla miast i przemysłu – i perspektyw na zmianę nie widać. Czy zaprzepaszczono szansę, jaka pojawiła się po katastrofie odrzańskiej z lata 2022?
Przyjechał nad rzekę głównie po to, żeby spędzić trochę czasu z synem. To, co złowią, wypuszczą, jeść na pewno nie będą. Zresztą tutaj i tak pływają głównie małe rybki. A jeśli trafi się jakaś większa? Kręci głową.
– Ja jeszcze przed 2022 rokiem widziałem, jak tutaj ryby do góry brzuchami pływały. A przecież dalej zrzucają tu ścieki i solankę ze Śląska. Cudów nie ma – mówi wędkarz spotkany nad Odrą. – Pracuję przy produkcji pomp dla elektrowni, to wiem, co tam leci, i nie chciałbym tego jeść. Tutaj woda przynajmniej normalnie płynie, ale ostatnio jak pojechałem nad Kłodnicę, to rzeka wyglądała tak, jakby ktoś na festynie pianę puścił. Zresztą jak pan podjedzie kawałek do śluzy, to tam też znad jeziora idą jakieś ścieki, wystarczy powąchać. Wiadomo, że w rzece jest potem syf.
Cudów nie ma, prawda?
Latem 2022 roku Odra została doszczętnie wyniszczona. W lipcu i sierpniu drugą największą rzeką w Polsce wstrząsnęła seria pomorów zwierząt wodnych: ryb, ślimaków, małży. Według szacunków łącznie zginęło ponad 200 milionów stworzeń. Media obiegły obrazki służb wyławiających tony ciał martwych ryb. Polski rząd przez długi czas nie informował opinii publicznej o skali zagrożenia. Kiedy już to zrobił, wykorzystał ją do ataków na swoich przeciwników politycznych.
W Warszawie przeszedł marsz żałobny dla rzeki, która wydawała się martwa.
Odra wprawdzie nie zginęła, ale stała się areną największej katastrofy ekologicznej w historii Unii Europejskiej. Wbrew początkowym teoriom, jej przyczyną nie było spuszczenie do wody wyjątkowo toksycznych substancji przez pojedynczego truciciela. To raczej naturalny efekt wielu lat traktowania rzeki najpierw jako elementu infrastruktury, potem jako ścieku i, dopiero w ostatniej kolejności, ekosystemu. Bo choć Odra pojawiła się na ustach wszystkich dopiero w 2022 roku, jej kondycja wcale nie była wówczas drastycznie gorsza niż w przeszłości.
– Odra była w złym stanie ekologicznym i chemicznym od lat – mówi dr hab. Agnieszka Kolada, hydrobiolożka pracująca w Instytucie Ochrony Środowiska – Państwowym Instytucie Badawczym, współautorka zleconego przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska raportu na temat przyczyn katastrofy. – Wyniki monitoringu, które są dostępne co najmniej od lat 90. XX wieku, wskazują, że już wtedy był to ekosystem mocno zdegradowany. To, co się zadziało trzy lata temu, to tak naprawdę zwizualizowanie stanu faktycznego.
Mieliśmy pecha, że do odrzańskiego ekosystemu przywędrowała złota alga, która objawiła się w tak drastyczny sposób.
Oczywiście duże znaczenie ma zasolenie rzeki, ponieważ Prymnesium parvum jest gatunkiem słonolubnym, typowym dla środowisk przybrzeżnych i morskich. Natomiast to, że Odra jest ekosystemem zasolonym, nie jest żadnym zaskoczeniem, ponieważ było tak od dziesięcioleci.
– Nie mieliśmy świadomości nadchodzącego zagrożenia, myślę zresztą, że większość instytucji nie podejrzewała, co nadchodzi – wspomina lato 2022 roku Krzysztof Smolnicki, prezes Fundacji Ekorozwoju. – Połączyło się kilka czynników, częściowo związanych ze zmianami klimatycznymi: z wyższymi temperaturami, a przez to z niższymi stanami wód. W takich warunkach zasolenie, które cały czas trafia do Odry, było katalizatorem. Można powiedzieć, że złota alga była pociskiem, który zabił dziesiątki, nawet setki milionów organizmów – ryb, małży, ślimaków. Ale za cyngiel pociągnął człowiek – dodaje.
Jako kluczowy element w odrzańskiej katastrofie zidentyfikowano zrzuty solanki, będącej ubocznym produktem działania górnośląskich kopalni – przede wszystkim węgla, ale także m.in. miedzi – oraz przemysłu zbrojeniowego. Duża odpowiedzialność spoczywała także na instytucjach państwowych, które całkowicie zaspały w kwestii komunikacji z opinią publiczną w sprawie skali tragedii, choć o śniętych rybach w rzece i jej dopływach wędkarze alarmowali już kilka tygodni przed oficjalnymi ostrzeżeniami rządowymi. Premier Mateusz Morawiecki nazwał sprawę skandalem, posypały się głowy (zdymisjonowany został wówczas szef Wód Polskich oraz Generalny Inspektor Ochrony Środowiska), a ówczesna opozycja – w tym Donald Tusk – wyciągała paralele pomiędzy rozkładem Odry z rozkładem struktur państwowych pod rządami PiS-u.
Od tamtego czasu minęły ponad trzy lata i zmieniła się władza, ale sytuacja drugiej największej polskiej rzeki nie uległa znaczącej poprawie. Oczywiście nie sposób było oczekiwać, że jakiekolwiek rządy – czy to PiS-u, czy koalicyjne – w przeciągu paru lat uzdrowią Odrę, którą zatruwano przez dekady. Rzeka jest zbyt znacząca dla górnośląskiego przemysłu, a ingerencje w jej bieg zaszły za daleko, by odwrócić to w trakcie jednej kadencji.
Jednak aktywiści, z którymi rozmawiam, wspominają, że katastrofę z 2022 roku widzieli nie tylko jako ogromną tragedię, ale także szansę, by zaproponować systemowe rozwiązania, które na dłuższą metę poprawiłyby stan polskich rzek. Trzy lata temu obrazki ryb wyławianych tonami z pozornie martwej Odry były wszędzie; mało kto zaprzeczałby wówczas, że nasze podejście do zarządzania wodami musi ulec zmianie. Rzeki pojawiły się w kampanii wyborczej w 2023 roku oraz w otwierającym nowe rządy exposé Donalda Tuska. Ale dwa lata koalicji u władzy przyniosły jak dotąd tylko pojedyncze projekty i inwestycje, a impuls na prośrodowiskowe rozwiązania, którym była odrzańska katastrofa, najwidoczniej wygasł.
– Mogę powiedzieć w imieniu swoim, ale również innych ekologicznych organizacji pozarządowych: jest z naszej strony ogromne rozczarowanie tym, że nic się nie dzieje. Przed wyborami dużo się mówiło, było dużo obietnic, Odra wybrzmiała w exposé premiera Tuska. Natomiast potem przyszły inne, z punktu widzenia rządu pewnie ważniejsze sprawy – i Odra czeka – mówi Jacek Engel, prezes Fundacji Greenmind.
Najważniejszą nową ustawą w kwestii Odry po katastrofie sprzed trzech lat pozostaje tzw. specustawa odrzańska, przyjęta w lipcu 2023 roku. Według ówcześnie rządzących polityków miała ona przywrócić życie rzece, w rzeczywistości szła jednak pod prąd wszystkim zmianom, o które apelowali naukowcy i aktywiści. Zakładała ponad 50 inwestycji, spośród których tylko jedna była projektem renaturyzacyjnym; zdecydowana większość to budowa oraz remonty jazów, wałów czy stopni wodnych oraz inne inicjatywy w jeszcze większym stopniu regulujące bieg rzeki.
Specustawa, przyjęta jeszcze głosami PiS-u, miała zostać poprawiona przez rządzącą koalicję po wyborach w 2023 roku. Do tej pory opublikowano jednak jedynie projekt nowelizacji, który również spotkał się z chłodnym przyjęciem wśród osób zajmujących się Odrą na co dzień. Pozostawia wolne pole do inwestycji ingerujących w bieg Odry, nie zapowiada żadnych konkretów w kwestii renaturyzacji, i, co kluczowe, nie podwyższa opłat za zrzut solanki do rzeki aż do 2030 roku – co oznacza, że przynajmniej do końca obecnej dekady kopalnie miałyby płacić zaledwie 5 groszy za kilogram spuszczanej soli. Od 2030 roku opłata wzrośnie do 10 groszy za kilogram. Jak jednak alarmują organizacje pozarządowe, to zmiana zbyt niewielka, by zmusić kopalnie do inwestowania w drogie instalacje odsalające.
– Specustawa odrzańska, która się przewrotnie nazywała ustawą o rewitalizacji Odry, w rzeczywistości zatwierdzała kilkadziesiąt różnego rodzaju prac regulacyjnych, a jej nowelizacja jest takim samym bublem, jak oryginał – podsumowuje Jacek Engel.
Nie oznacza to oczywiście, że w kwestii Odry nie zmieniło się nic. Po katastrofie przeprowadzono lub zapowiedziano prace renaturyzacyjne na niektórych dopływach, na przykład na Inie w województwie zachodniopomorskim czy Bobrze w dolnośląskim. Projekty renaturyzacyjne – od usuwania stopni wodnych przez odsuwanie wałów, aż po odbudowę dawnych meandrów – poprawiają jakość wody, zwiększają bioróżnorodność, a w przypadku kolejnych zakwitów złotej algi mogą ułatwić zwierzętom ukrycie się lub ucieczkę przed katastrofą.
W ubiegłym roku zapowiedziano również przeznaczenie 5 miliardów złotych na budowę trzech nowych instalacji odsalania wody i modernizację kolejnej.
Tego rodzaju rozwiązanie działa już w Rybniku, gdzie istnieje zakład produkujący sól spożywczą z pochodzącej z pobliskich kopalni zakładów. Dzięki temu do Bierawki, uchodzącej do Odry, która jest rzeką i tak bardzo silnie zanieczyszczoną, z przynajmniej jednego źródła trafia woda pozbawiona chlorków. Jastrzębska Spółka Węglowa ma z kolei dodatkowe źródło przychodów.
Także KGHM poinformowało, że rozważa podobne rozwiązania. W odpowiedzi na nasze zapytanie spółka oświadczyła: „W I kwartale bieżącego roku rozpoczęto testy instalacji do odsalania wody kopalnianej z wykorzystaniem odwróconej osmozy przy Zakładzie Wzbogacania Rud. Sprawdzana jest efektywność tej instalacji pod kątem m.in. gospodarczego wykorzystania wód słodkich na własne potrzeby w obiegach technologicznych czy powierzchniowych stacjach klimatyzacji”. Natomiast kopalnia Sośnica w Gliwicach zmodernizowała w lipcu osadnik wód dołowych, dzięki czemu w sytuacjach kryzysowych może na niemal miesiąc wstrzymać zrzut solanki do Kłodnicy, jednego z najsilniej zasolonych dopływów Odry.
To jednak pojedyncze projekty. Bez systemowych rozwiązań nie sposób sobie wyobrazić wyraźne poprawienie stanu rzeki. O systemowe rozwiązania z kolei jest o tyle trudno, że w Polsce kompetencje dotyczące zarządzania wodami są rozmyte. Ministerstwem odpowiedzialnym za kwestie gospodarki wodnej i żeglugi jest Ministerstwo Infrastruktury, za kwestie ekologiczne odpowiada zaś Ministerstwo Klimatu i Środowiska. A oba podmioty zdają się ciągnąć w przeciwne strony.
Dla Ministerstwa Infrastruktury jedną z kluczowych kwestii jest zwiększenie żeglowności i ułatwienie transportu rzecznego, co nieuchronnie prowadzi do znacznych ingerencji w naturalny bieg rzeki: budowę jazów, stopni wodnych czy prostowanie koryta. Z kolei Ministerstwo Klimatu i Środowiska przekazało nam w swoim oświadczeniu, że dla niego priorytetem są projekty renaturyzacyjne na Odrze oraz jej dopływach: „Celem działań jest odbudowa siedlisk ryb, bezkręgowców i awifauny, co przyczyni się do zwiększenia odporności ekosystemu na negatywne skutki zaburzeń środowiskowych oraz zmian klimatycznych”. Jak jednak przyznała mi osoba pracująca w MKiŚ, rozmycie kompetencji bardzo utrudnia proprzyrodnicze działania – tym bardziej, że wszelkie kwestie planistyczne i inwestycyjne pozostają już w gestii Ministerstwa Infrastruktury.
Sytuacja ekologiczna Odry pozostaje zła. W 2023, 2024 i 2025 roku w dopływach rzeki oraz w połączonych z nią zbiornikach także dochodziło do masowych pomorów ryb, choć oczywiście na mniejszą skalę. W pierwszych dwóch przypadkach głównym winnym była złota alga, w ostatnim – wirus CyHV-2. Regularne zakwity słonolubnego Prymnesium parvum są nierozerwalnie połączone ze zrzutami solanki, ta zaś nadal trafia do Odry w zatrważających ilościach i, co kluczowe, w zgodzie z literą prawa. Trzeba zaznaczyć, że przeprowadzony po katastrofie przegląd pozwoleń wodnoprawnych przez Wody Polskie nie wykazał, żeby kopalnie przekraczały swoje uprawnienia. Przemysł w pełni legalnie zrzuca do drugiej największej polskiej rzeki gigantyczne ilości soli.
– To są dane, które są trudno wyobrażalne – przyznaje Krzysztof Smolnicki. – Żeby uświadomić skalę tego problemu, przeliczyliśmy je na takie standardowe wagony towarowe. Sprawdziliśmy, ile soli wchodzi do takiego wagonu, i utworzyliśmy z tego pociąg. I ten pociąg soli, który polskimi rzekami co roku trafia do Bałtyku, ma 528 km długości. Poza tym do rzek trafia jeszcze sól z zakładów przemysłu zbrojeniowego, który się w tym momencie rozwija. Dane na temat tych zrzutów są utajnione, więc nawet nie jesteśmy w stanie ich przeanalizować, ale jest możliwe, że ten 528-kilometrowy pociąg może być niedoszacowany. Problem zasolenia jest pogarszany przez zmiany klimatyczne.
Napotkany nad Kanałem Gliwickim wędkarz (kolejny, który nie ma zamiaru jeść tego, co złowi), mówi, że to właśnie wysokie temperatury są odpowiedzialne za pomór ryb.
– Ja na kanale łowię już od 30 lat. I wtedy wpuszczano soli i ścieków tyle samo, a może i jeszcze więcej. Teraz jest ekologia, kontrole, ścigają tych, którzy nielegalnie spuszczają ścieki, wlepiają wysokie kary i co? Śnięte ryby i tak są. Wszystkiemu winny ten zaduch.
W 2022 roku to właśnie połączenie wysokich temperatur i braku opadów sprawiło, że poziom Odry był wyjątkowo niski, więc wzrastało i stężenie soli ze zrzutów kopalnianych. Z tym że zmian klimatycznych w pojedynkę nie jesteśmy w stanie powstrzymać, a w Polsce stan suszy hydrologicznej to obecnie raczej reguła niż wyjątek. Jeśli więc chcemy zmniejszyć ryzyko powtórki katastrofy sprzed trzech lat, zmniejszenie ilości zrzucanej do Odry solanki to absolutny mus – czy to przez inwestycje w stacje odsalania, czy przez wyższe opłaty oraz rygorystyczną rewizję pozwoleń wodnoprawnych, czy nawet przez system dynamicznego ustalania granic zrzutów, który uzależniałby je od jakości i poziomu wód.
– Głównym problemem jest bezwładność tego systemu i zasłanianie się przez firmy tym, że są zobowiązane względem akcjonariuszy do maksymalizowania zysku – podsumowuje Krzysztof Smolnicki. – Skoro nie ma bezpośredniego powodu prawnego i finansowego, żeby realizować projekty ekologiczne, to one realizowane nie będą. Chociaż gdyby przeliczyć koszty środowiskowe, koszty inwestycyjne i spłaty tych inwestycji, to jesteśmy przekonani, że wyszłoby na to, że się opłacają.
Po stronie rządowej jest jeszcze jeden kluczowy problem, stojący na przeszkodzie działaniom na rzecz uzdrowienia Odry. To rzeka transgraniczna, dzielona z Czechami i Niemcami, tymczasem współpracy na polu wspólnego odpowiedzialnego zarządzania nią zwyczajnie nie ma. Według informacji przesłanych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska, od ubiegłego roku odbywają się dwustronne spotkania ekspertów polskich i niemieckich oraz regularna wymiana cotygodniowych raportów nt. stanu wód i występowania zakwitów Prymnesium parvum, ale nie ma łączonych projektów, wizji czy inwestycji.
O Czechach w oświadczeniu MKiŚ nie ma nawet wzmianki, mimo że już na początkowym odcinku do Odry trafiają silnie zasolone wody, w dodatku zanieczyszczone metalami, takimi jak bar. Ich źródłem są kopalnie węglowe w okolicach Ostrawy – chociaż zostały zamknięte pod koniec ubiegłego wieku, nadal trzeba z nich odpompowywać solankę. To jednak zanieczyszczenia nie na tyle poważne co te, które trafiają do Odry z górnośląskich kopalni. Zresztą w 2022 roku zakwit złotej algi ominął Czechy – ryby zaczęły padać dopiero po polskiej stronie.
Jedyna duża inwestycja polsko-czeska, o jakiej mówiło się w ostatnich latach, to korytarz łączący Ostrawę z Koźlem, mający być częścią posiadającej niemal stuletnią historię koncepcji Odra-Dunaj-Łaba. To jednak nie projekt rewitalizacyjny, a całkowite jego przeciwieństwo – o tyle bardziej szkodliwe, że jego budowa w najgorszym wypadku przecięłaby, a w najlepszym wpłynęła na stan wód w Granicznych Meandrach Odry, jednym z kluczowych nieregulowanych fragmentów rzeki. Pomysł dwa lata temu został jednak anulowany przez stronę czeską, a choć do władzy po niedawnych wyborach wróci najprawdopodobniej Andrej Babiš, wskrzeszenie koncepcji kanału Ostrawa-Koźle wydaje się na razie wykluczone.
Wizje szerokiej i ścisłej współpracy wszystkich trzech krajów Odry to na razie marzenia ściętej głowy. Jakakolwiek wymiana informacji pomiędzy polskimi i niemieckimi ekspertami to wprawdzie i tak duży progres w porównaniu do atmosfery bezpośrednio po katastrofie – wówczas Niemcy skarżyli się, że po polskiej stronie nawet w sytuacji kryzysowej nie działają „proste łańcuchy komunikacji”. Z kolei nasz ówczesny wiceminister infrastruktury insynuował, że za tragedię odpowiedzialni byli sąsiedzi z zachodu, planujący powstrzymać polskie inwestycje.
– Nawet w zakresie komunikacji między krajami są duże luki, więc trzeba najpierw zająć się tym, zanim zaczniemy mówić o współpracy przy inicjatywach rewitalizacyjnych czy wspólnej realizacji unijnej ramowej dyrektywy wodnej – podkreśla Theresa Wagner z Bund für Umwelt und Naturschutz Deutschland (BUND), niemieckiej pozarządowej organizacji członkowskiej Koalicji Czas na Odrę. – Dla mnie optymalnym modelem byłoby coś na wzór Rady Środowiskowej, ale nieograniczającej się wyłącznie do sytuacji kryzysowych. Regularne zebrania przedstawicieli wszystkich trzech państw, z udziałem wszystkich interesariuszy i przede wszystkim włączeniem do rozmów reprezentantów lokalnej społeczności.
Mniej więcej w oparciu o taki model działają obecnie skupione na rzece organizacje trzeciego sektora, zebrane w ramach Koalicji Czas na Odrę. W tym środowisku, w przeciwieństwie do rządów, międzynarodowa współpraca jest regularna: łączona jest komunikacja, warsztaty czy projekty. To za sprawą działania organizacji pozarządowych powstał m.in. Społeczny Plan Odbudowy Odry, dokument podsumowujący stan rzeki po katastrofie i zawierający rekomendacje w sprawie jej rewitalizacji; także one zainicjowały przed laty renaturyzację doliny rzeki na terenie gminy Wołów w województwie dolnośląskim. Ten ostatni projekt, polegający na odsunięciu wałów na 7-kilometrowym odcinku rzeki, przyniósł wymierne korzyści nie tylko dla przyrody (poprzez odtworzenie warunków dla lasów łęgowych), ale także zmniejszył zagrożenie powodziowe – docelowo powstałe w ten sposób poldery mogą zatrzymać do 12 milionów m3 wody i wyraźnie obniżyć falę powodziową. W trakcie kataklizmu w ubiegłym roku inicjatywa zdała egzamin.
– Problemem jest niestety to, że kiedy ten projekt był robiony, to kompetencje dotyczące kwestii powodziowych nad rzeką były w rękach samorządu regionalnego, a w międzyczasie zostały scentralizowane – mówi Krzysztof Smolnicki. – Dlatego w tej chwili próbujemy zrealizować, co tylko się da. I w naszym przypadku prędzej będą to projekty inwestycyjne ze środków unijnych, bo te środki są nakierowane na konkretne działania, a nie na zmiany prawne. Próbujemy wykorzystać do działań renaturyzacyjnych samorządy lokalne, bo wiemy też z doświadczeń z innych krajów, między innymi z Czech, że tego typu prace wychodziły z poziomu lokalnego. Może jak się nie da od góry, to da się od dołu.
Koalicja zrzesza w sobie także ugrupowania podchodzące do kwestii uzdrowienia rzeki na nowatorskie sposoby. Fundacja Osoba Odra proponuje na przykład, by nadać jej osobowość prawną. Obywatelski projekt ustawy w tej sprawie trafił w maju tego roku do Sejmu. Tego typu rozwiązanie, wypróbowane już m.in. w hiszpańskiej lagunie Mar Menor czy na kanadyjskiej rzece Magpie, dałoby możliwość do ubiegania się o zadośćuczynienie w przypadku działania na szkodę Odry. W Polsce byłoby to rozwiązanie rewolucyjne, stąd też spotyka się z dość poważnym oporem, przede wszystkim ze strony środowiska prawniczego.
– Chodzi o to, żeby rzeka miała osobowość prawną, czyli takie same prawa jak na przykład korporacja – tłumaczy Agata Foksa-Biegaj, członkini zarządu Fundacji Osoba Odra. – Poprzez swoich reprezentantów będzie mogła dochodzić swoich praw w sądzie, wnosić o odszkodowania. Taki komitet reprezentantów byłby złożony z różnych środowisk i szczebli. Nam bardzo zależało na dialogu, a nie na oddaniu głosu w sprawie rzeki w ręce jednej grupy. Chodzi o konkretny, twardy mechanizm, który pozwoli dochodzić konsekwencji nadużyć.
Jeśli pomyślimy o człowieku, to jeżeli wyrządzimy jakąś szkodę jemu osobiście albo jego własności, to ma prawo pójść do sądu i żądać zadośćuczynienia. Odra dzięki temu będzie mogła również takie prawo zyskać.
- wyjaśnia.
Organizacje pozarządowe zrzeszone w Koalicji Czas na Odrę tworzą także przestrzeń do wymiany międzynarodowych doświadczeń dla szerokiego grona osób powiązanych z rzeką. W październikowej wizycie studyjnej w Czechach, zorganizowanej przez czeską grupę Arnika i skupiającej się m.in. na projekcie rewitalizacyjnym odcinka rzeki Dyje na granicy z Czechami, wzięli udział zarówno aktywiści, jak i samorządowcy, przedstawiciele sektora prywatnego, eksperci z państwowych instytutów badawczych, a także osoba reprezentująca Ministerstwo Klimatu i Środowiska. To od niej usłyszałem wówczas, że MKiŚ ma zamiar w najbliższej przyszłości bardzo mocno naciskać na renaturyzację Odry oraz jej dorzecza.
Pytanie oczywiście, na ile pojedyncze oddolne projekty organizacji pozarządowych oraz naciski bez faktycznego wpływu na kwestie planistyczne Ministerstwa Infrastruktury przełożą się na poprawę sytuacji rzeki, która znajduje się w stanie kryzysu tak naprawdę już od dziesięcioleci – 2022 rok tylko go unaocznił. Odra na pewno potrzebuje większych kroków w stronę ograniczenia lub przynajmniej znaczącego zwiększenia kosztów zrzutów solanki, co jednak zawsze spotka się ze sprzeciwem branży górniczej. Rzece pomogłoby także zwiększenie liczby lokalnych projektów renaturyzacyjnych.
I o ile odrodzenie Odry w kształcie sprzed jej regulacji to zadanie niewykonalne, to na poprawienie jej stanu ekologicznego mogłyby znacząco wpłynąć projekty na jej dopływach. Inicjatywy renaturyzacyjne na Inie czy Bobrze sugerują, że być może właśnie tą drogą chcą podążać władze, szukając złotego środka pomiędzy próbami uzdrowienia Odry a jej wykorzystaniem gospodarczym. Na razie jednak skala takich przedsięwzięć w niczym nie odpowiada zapowiedziom z początku rządów koalicji.
– Ja po wyborach w 2023 roku nie miałem żadnych złudzeń, bo siedzę już w temacie rzek od ponad 20 lat – przyznaje Paweł Augustynek „Halny”, filmowiec z Koalicji Ratujmy Rzeki. – Miałem jednak nadzieję, że chociaż pojedyncze zakłady dostaną nakaz redukcji zrzutu ładunków w ramach aktualizacji pozwolenia wodnoprawnego. Że ktoś choć spróbuje podjąć taki mikro-administracyjny krok. Że dla Odry zostanie zawiązane jakieś ciało opiniotwórcze, którego decyzje będą wiążące, i że jeśli taka rada zarekomendowałaby obniżenie zrzutów o kilkanaście procent, to te zrzuty – pewnie po negocjacjach z przemysłem – zostałyby faktycznie obniżone.
A u nas jest chowanie głowy w piasek i udawanie, że się nie da. Tymczasem to tylko kwestia woli politycznej
- podkreśla.
O tę wolę polityczną może być jednak o tyle trudno, że notowania obecnej władzy pikują, a na horyzoncie jawi się perspektywa wspólnych rządów PiS-u i Konfederacji. Trudno sobie wyobrazić, żeby te dwa ugrupowania były bardziej otwarte na prośrodowiskowe decyzje z udziałem lokalnych samorządów i organizacji trzeciego sektora. To z kolei roztacza pesymistyczną wizję nie tylko dla Odry, ale także np. dla Wisły, którą dotykają podobne problemy, choć na szczęście jeszcze nie w takiej skali, jak miało to miejsce podczas katastrofy sprzed trzech lat.
„Halny” zauważa jednak, że 2027 rok wcale nie musi być wyrokiem dla rzek.
– Ja obserwuję zmianę nastawienia nawet u takich polityków, których w życiu bym nie podejrzewał o sentyment czy empatię wobec przyrody. Nagle stwierdzają, że zanieczyszczone rzeki im przeszkadzają i że oni muszą coś z tym zrobić. A skąd taka zmiana? Bo parę wkurzonych osób z ich otoczenia, choćby wędkarzy, już ma dosyć obecnej sytuacji. Nawet wewnątrz prawicowego elektoratu ludzie chcą, by zająć się niektórymi kwestiami ekologicznymi. Zaraz może się okazać, że nawet ci politycy, którzy nigdy się przyrodą nie interesowali, wezmą zielone hasła na sztandary. Potrzebna jest tylko zmiana narracji, bo nastawienie społeczne się zmienia i ci politycy starej daty, z przestarzałym podejściem do kwestii ochrony środowiska, będą przegrywać – podsumowuje reżyser.
Spostrzeżenia „Halnego” można potraktować jako promyczek nadziei. Trzeba jednak pamiętać, że z przyrodą na sztandarach szła do wyborów w 2023 roku także Koalicja 15 X.
Miała być walka o czystą wodę, dążenie do renaturyzacji rzek, a także odejście od dużych inwestycji hydrotechnicznych. Naiwnym byłoby oczywiście sądzić, że czteroletnie rządy całkowicie zmienią paradygmat myślenia o zarządzaniu wodami. Że zrewolucjonizują przemysł tak, by ograniczył swój wpływ na środowisko, a także porzucą kwestie żeglowności, by oddać Odrę naturze. Bo tak, nasza gospodarka wodna, sieć wytyczających ją aktów prawnych, duża liczba rozmaitych instytucji i środowisk mających w niej różne interesy, znaczenie rzek dla górnośląskich kopalni, trwająca przez długie dekady regulacja koryt i linii brzegowej, idee zmaksymalizowania żeglowności Odry – wszystko to rzeczywiście jawi się jak węzeł gordyjski, na którego rozplątanie mamy w dodatku coraz mniej czasu.
Katastrofa z 2022 roku mogła być jednak impulsem, by przeprowadzić szeroko zakrojone działania, których długotrwały wpływ mógł odcisnąć się pozytywnie na kondycji rzeki. Wiele osób żywiło wówczas nadzieję, że wstrząsające obrazki wymarłej Odry dadzą nowym, bardziej prośrodowiskowym władzom mandat do odważniejszych prób jej uzdrowienia. Tymczasem w trzy lata po największej katastrofie ekologicznej w Unii Europejskiej Odra nadal czeka na cud. A cudów przecież nie ma.
Ekologia
Ministerstwo Infrastruktury
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
katastrofa odrzańska
odra
złota alga
Magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej, Balkan Insight czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także rozwojem i ewolucją skrajnie prawicowych ruchów i ideologii.
Magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej, Balkan Insight czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także rozwojem i ewolucją skrajnie prawicowych ruchów i ideologii.
Komentarze