0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Mihai Barbu / AFPFot. Mihai Barbu / A...

Dzień po pierwszej turze powtórzonych wyborów prezydenckich, w poniedziałek 5 maja 2025, w Rumunii upadł koalicyjny rząd. Tworzyły go centroprawicowa Partia Narodowo-Liberalna (PNL), Partia Socjaldemokratyczna (PSD) i partia mniejszości węgierskiej (Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii, UDMR).

Premier Marcel Ciolacu, lider wiodącej w koalicji Partii Socjaldemokratycznej, podał się do dymisji. Rząd działał niecałych pięć miesięcy, od grudnia 2024 roku.

Powyborczy sztorm

Dymisja Ciolacu to konsekwencja porażki wspólnego kandydata tych partii, Crina Antonescu, w pierwszej turze wyborów prezydenckich, która odbyła się w niedzielę 4 maja.

To wybory powtórzone po tym, jak w grudniu 2024 Sąd Konstytucyjny unieważnił pierwszą turę wyborów z listopada 2024. Powodem były poważne nieprawidłowości w kampanii jednego z kandydatów – skrajnie prawicowego Călina Georgescu – oraz podejrzenia rosyjskiej ingerencji.

W powtórzonych wyborach Crin Antonescu zdobył 20,07 proc. głosów i przegrał o włos z Nicușorem Danem, burmistrzem Bukaresztu (na zdjęciu powyżej).

Antonescu to nieco zapomniany, bo od 10 lat nieobecny w polityce, były lider Partii Narodowo-Liberalnej. Jego główną zaletą miało być to, że nie był kojarzony z partyjnymi aferami z ostatnich lat. W kampanii prezentował się jako doświadczony polityk centrowy, który gwarantuje utrzymanie proeuropejskiej i transatlantyckiej orientacji kraju.

Zarówno PNL, jak i PSD, to partie proeuropejskie, należące do największych frakcji politycznych w Europie – Europejskiej Partii Ludowej (PNL) i Socjalistów i Demokratów (PSD).

Nicușor Dan to matematyk i były działacz społeczny, który w 2015 roku założył ruch skupiony na walce z korupcją i o przejrzystość państwa, obecnie przekształcony w czwartą na rumuńskiej scenie politycznej (pod względem liczby posłów w parlamencie) partię centrową, Związek Ocalenia Rumunii (USR, grupa w europarlamencie Odnowić Europę). Odszedł z partii ze względu na różnice w przekonaniu, jak bardzo partia ma być progresywna.

W niedzielnych wyborach zdobył 20,99 proc. głosów i wszedł do drugiej tury, która odbędzie się 18 maja, przyciągając wyborców proeuropejskich i domagających się antykorupcyjnych reform.

USR wystawiła w wyborach w listopadzie 2024 i w maju 2025, Elenę Lasconi, byłą dziennikarkę telewizyjną, burmistrzynię 40-tysięcznego miasta Câmpulung. Lasconi, jeszcze do wczoraj przewodnicząca partii, dokonała bardzo chybionych wyborów politycznych w kampanii i jej poparcie drastycznie spadło.

Pełne wyniki I tury wyborów prezydenckich w Rumunii:

  • George Simion, lider AUR – 40,96 proc., czyli 3,86 mln głosów.
  • Nicușor Dan, burmistrz Bukaresztu, niezależny – 20,99 proc., czyli 1,98 mln głosów.
  • Crin Antonescu, kandydat rządzącej koalicji PNL-PSD-UDMR – 20,07 proc., czyli 1,89 mln głosów.
  • Victor Ponta, były premier, były lider PSD, dziś niezależny – 13,04 proc., czyli 1,23 mln głosów.
  • Elena Lasconi, była przewodnicząca Związku Ocalenia Rumunii – 2,68 proc., czyli 252 tys. głosów.
  • Pozostali kandydaci zdobyli w sumie 2,25 proc. głosów.

Przeczytaj także:

Do dwóch razy sztuka?

O tym, jak bardzo źle w tych wyborach poszło kandydatowi rządzącej koalicji, świadczy chociażby to, że Antonescu nie przekonał do siebie nawet wszystkich tych wyborców, którzy w listopadzie 2024 roku zagłosowali na dwóch osobnych kandydatów partii koalicji.

Uważany wówczas za faworyta wyścigu (według wskazań sondaży) lider PSD Marcel Ciolacu zdobył 19,15 proc., a kandydat PNL, Nicolae Ciucă, zdobył w listopadzie 2024 8,79 proc. głosów.

Zupełnie niespodziewanie tamte wybory wygrał mało komu znany kandydat skrajnie prawicowy i wyraźnie prorosyjski Călin Georgescu. Okazało się jednak, że jego sukces (22,94 proc. poparcia), wbrew wskazaniom sondaży, był efektem skoordynowanej i zautomatyzowanej kampanii na TikToku, która kosztowała co najmniej milion euro. To koszt, którego Georgescu nigdy nie wykazał.

Ciolacu nie tylko przegrał z Georgescu, ale o włos minął się z przewodniczącą USR Eleną Lasconi w wyścigu o miejsce w drugiej turze. Lasconi zdobyła wówczas 19,17 proc. W niedzielę 4 maja niemal wszystkie te głosy przejął Nicușor Dan. Była już szefowa USR zakończyła pierwszą turę z wynikiem 2,68 proc. głosów.

Wybory z listopada zostały ostatecznie unieważnione, bo stwierdzono poważne nieprawidłowości w kampanii oraz podejrzenie rosyjskiej ingerencji. Toczące się dziś śledztwa zdają się te podejrzenia w dużym stopniu potwierdzać.

O ile tamtych wyborów zdecydowanie nie można uznać za równe i uczciwe, to wielu komentatorów podkreśla, że nawet ta zafałszowana elekcja pokazała istotny trend: rozczarowanie rządami partii mainstreamu, co mogło być jednym z powodów, dlaczego wyborcy byli tak podatni na manipulację w sieci. Georgescu prezentował się jako kandydatat spoza systemu i spoza polityki.

Coś wspólnego

Upadek rządu Ciolacu to w pewien sposób sukces obu kandydatów, którzy zmierzą się w drugiej turze. Jest to bowiem coś, czego chcieli zarówno wyborcy Nicușora Dana, jak i lidera skrajnej prawicy, Georga Simiona.

„Jeśli jest coś, co wyborcy Nicușora Dana i Georga Simiona mają wspólnego, to jest to właśnie ogromna niechęć do politycznego mainstreamu spod znaku PNL i PSD. Ten w Rumunii kojarzy się z korupcją, niewydolnością państwa i blokowaniem reform. Przy czym ten wizerunek znacznie mocniej ciąży na PSD niż PNL” – mówi OKO.press dr Silvia Marton, politolożka z Uniwersytetu w Bukareszcie.

Wynik Antonescu to jej zdaniem kolejny dowód na kryzys, w którym partie establishmentu pogrążone są od lat.

„Ich baza wyborcza ulega wyraźnej erozji. Rośnie za to grupa wyborców antysystemowych” – podkreśla Marton.

Ta „antysystemowość” w Rumunii ma co najmniej dwa wymiary. Jeden to wymiar opozycji wobec PSD i PNL jako establishmentu, oraz zbudowanego wokół tych partii systemu klientelistycznego. To coś, co jest wspólne, zarówno wyborcom Nicușora Dana, jak i Georga Simiona.

Ale jest też wymiar dodatkowy, właściwy wyborcom skrajnej prawicy: kwestionowania podstaw demokracji liberalnej, charakterystyczny dla wyborców ultrakonserwatywnych, którzy dają się uwieść narracjom suwerenistycznym. To charakterystyka wyborców m.in. Georga Simiona czy Diany Șoșoaci (to liderka skrajnie prawicowej, prorosyjskiej partii S.O.S. Romania, która obecnie jest europarlamentarzystką; chciała startować w wyborach prezydenckich, ale została wykluczona przez Sąd Konstytucyjny ze względu na brak gwarancji, że będzie stała na straży porządku konstytucyjnego, do czego zobowiązany jest prezydent). Ale na nich ta lista się nie kończy.

Nowonarodzony trumpista

Na tych samych podstawach swój odświeżony wizerunek przez kilka miesięcy budował Victor Ponta, były lider Partii Socjaldemokratycznej, w przeszłości premier z ramienia PSD. Ponta, który od lat znajdował się na uboczu polityki, zdobył 13,04 proc. głosów. Zagłosowało na niego 1,23 mln osób.

„Jest bardzo rozpoznawalnym politykiem. Kilka lat temu odszedł z partii i zdystansował się od niej. W ostatnich miesiącach przeszedł znaczny rebranding. Zaczął prezentować się jako zagorzały trumpista. Nosił czerwoną czapeczkę z hasłem Make Europe Great Again, prowadził bardzo ultrakonserwatywną i nacjonalistyczną kampanię. Zupełnie jak Simion. PSD zawsze miała silne skrzydło konserwatywne, ale transformacja Ponty była dość zaskakująca" – tłumaczy Marton.

W niedzielnych wyborach Ponta odebrał sporo głosów Antonescu i, jak wynika z geograficznego rozkładu poparcia dla poszczególnych kandydatów, w wielu mniejszych okręgach, poza miastami, zdobył drugi wynik po Simionie.

Wyborcy Ponty, ze względu na swój konserwatyzm i sympatię do Trumpa, prędzej zagłosują na Simiona niż na Dana.

W poniedziałek 5 maja Ponta oznajmił, że ma faworyta drugiej tury, ale jeszcze nie ujawnił jego nazwiska.

„Najpewniej będzie to Simion” – uważa politolożka.

Kampania pełna wyzwań

W drugiej turze – 18 maja – zdaniem politolożki, dużo trudniejszą sytuację ma więc Nicușor Dan. Ma co najmniej kilka problemów:

  • Jest stosunkowo mało rozpoznawalny; największe poparcie zdobywa w miastach, nie liczy się na prowincji, gdzie dominował Simion i Antonescu.
  • Wyborcy Ponty, ze względu na swój konserwatyzm i sympatię do Trumpa, mają większe powinowactwo do Simiona niż do Dana.
  • Także wyborcy Antonescu, zwłaszcza ci, którzy są wyborcami PSD, mogą być niechętni do głosowania na Dana.

„W narracji Dana to PSD było zawsze uosobieniem korupcji, tym co najgorsze. To dlatego Dan zaangażował się w działalność antykorupcyjną i stworzył Związek Ocalenia Rumunii, partię, która w 2015 roku zaczęła właśnie jako ruch antykorupcyjny. Wyborcy PSD są tego bardzo świadomi i stąd jakieś znaczne przepływy elektoratu od Antonescu do Dana są mało prawdopodobne. Spośród głosów Antonescu Dan może liczyć najpewniej na kilka procent głosów tych, którzy w listopadzie głosowali na kandydata PNL” – mówi OKO.press dr Marton.

Sytuację Dana nieco poprawia rozpad koalicji rządzącej, która podzieliła się także ze względu na rozdźwięk w tej kwestii. Tuż po ogłoszeniu upadku rządu, Partia Narodowa-Liberalna ogłosiła poparcie burmistrza Bukaresztu w drugiej turze. Dan ma więc szansę przejąć część wyborców Carina Antonescu.

Poza tym popiera go kilka mniejszych partii centrowych i liberalnych, w tym USR, które już dwa tygodnie przed końcem kampanii przed pierwszą turą wyborów majowych częściowo wycofało poparcie dla Eleny Lasconi. Lasconi popełniła błędy w kampanii, czym zrujnowała swoje poparcie.

Po unieważnieniu wyborów przez Sąd Konstytucyjny ze względu na nieprawidłowości w kampani Călina Georgescu Elena Lasconi sięgnęła po narrację skrajnej prawicy o tym, że „wybory zostały skradzione”.

Utrzymywała, że do anulowania wyborów doszło dlatego, że reprezentowany przez PSD-PNL polityczny establishment chciał zablokować jej zwycięstwo jako kandydatki obiecującej reformy antykorupcyjne.

W tej sprawie napisała także niezwykle pochlebny list do prezydenta Donalda Trumpa, apelując o jego ingerencję w związku z unieważnieniem wyborów w Rumunii. To bardzo rozczarowało jej wyborców, którzy w dużej mierze poparli decyzję Sądu Konstytucyjnego o unieważnieniu wyborów.

Wiatr w żagle Simiona

Spory wyzwaniem dla Dana jest też to, że on wchodzi w drugą turę z poparciem na poziomie niecałych 21 procent, a Simion jako kandydat, na którego głos oddało 41 proc. wyborców, czyli ponad 3,8 mln osób.

Lider AUR zdobył też aż 61 proc. głosów rumuńskiej diaspory za granicą.

To dodaje Simionowi wiatru w żagle. Jego ostateczny wynik wyborczy w pierwszej turze był wyraźnie wyższy, niż pokazywały sondaże czy badania exit poll (30-33 procent).

„Simionowi udało się poszerzyć bazę wyborców. Przyciągnął zarówno wyborców wyraźnie prorosyjskiego Călina Georgescu, ultrakonserwatywnych, nacjonalistycznych wyborców AUR, jak i kilka procent tych, którzy być może w pierwszej turze w ogóle nie głosowali” – mówi dr Marton.

O jego sukcesie najpewniej przesądziło to, że w ostatnich miesiącach bardzo złagodził swój dotąd wyraźnie antyeuropejski przekaz.

„Wyborcy antyliberalni to nie są ludzie, którzy nie chcą Rumunii w UE. Chcą czerpać korzyści z UE. Simion zmodyfikował swoją narrację, wprost kopiując narrację grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do których dołączył w czerwcu 2024. Bardzo umiejętnie skapitalizował też społeczne emocje związane z unieważnieniem wyborów, mówiąc o skradzionych wyborach. To przyniosło mu sukces” – mówi OKO.press dr Silvia Marton.

Podwoić poparcie

Żeby wygrać w drugiej turze, Nicușor Dan musi więc co najmniej podwoić poparcie. Już w poniedziałek 5 maja, dzień po wyborach, dał znać, jak zamierza podejść do tego zadania.

Będzie usiłował budować na wyraźnej opozycji między nim jako kandydatem proeuropejskim i opowiadającym się za praworządnością, a Simionem jako kandydatem populistycznym i narodowo-konserwatywnym, którego prezydentura grozi Rumunii izolacją na forum UE. Mówił o tym w jednym z poniedziałkowych wystąpień. Czyli demokrata vs. populista i antydemokrata.

„Przed nami jasny wybór: między demokratyczną, stabilną i szanowaną Rumunią w Europie, a niebezpieczną ścieżką izolacji, populizmu i sprzeciwu wobec praworządności. Nie chodzi tylko o dwóch kandydatów. Chodzi o kierunek całego kraju” – mówił burmistrz Bukaresztu.

„Wczorajsze głosowanie w Rumunii zakończyło pewną polityczną epokę i pewien sposób prowadzenia polityki. Przed nami dwa trudne tygodnie, ale przy ogromnej mobilizacji nie ma rzeczy niemożliwych” – kontynuował.

Wezwał do mobilizacji.

„Teraz nie możemy być neutralni, nie możemy trzymać się z daleka (...) Razem możemy powstrzymać falę nienawiści i manipulacji. Razem możemy zbudować Rumunię, która nie boi się przyszłości” – mówił kandydat.

Ten wybór narracyjny jest dość oczywisty, zważywszy na profil Dana, ale w pierwszej turze wyborów on jakoś szczególnie nie wybrzmiał. Wówczas burmistrz Bukaresztu w dużym stopniu koncentrował się na starciu z Carinem Antonescu, a kampania rozbijała się o szczegółowe kwestie różnych afer korupcyjnych, w tym odpieraniu ataków, do których wykorzystywane były fejkowe materiały.

Lider AUR George Simion jak na razie podtrzymuje retorykę z pierwszej tury.

„Tworzymy historię, a nie politykę” – mówił w wystąpieniu w poniedziałek 5 maja.

Stale podkreśla też, że jego zadaniem jest tylko „przywrócenie władzy ludziom”, czym nawiązuje do rzekomo „skradzionych wyborów” i swojej roli w powtórzonej elekcji kogoś, kto „odzyskując prezydenturę skradzioną Georgescu”, ma zadośćuczynić woli ludu.

Przy takim starciu nie ma się jednak co spodziewać, że Dan sięgnie po wątki progresywne, w tym walkę o prawa osób LGBT+, równość małżeńską, czy aborcję. To by było polityczne samobójstwo – w Rumunii, jeśli chce się wygrać wybory prezydenckie, trzeba pokazać twarz konserwatysty.

Bardzo niebezpieczne dla Dana może być to, co Simion może chcieć zrobić, chociażby wzorem polskiej narodowo-konserwatywnej prawicy. Czyli jakoś utożsamić Dana z zepsutymi „liberalno-lewicowymi elitami”, przed którymi UE bronić chcą suwereniści, albo jako głos „lobby LGBT+”. Dan w tych kwestiach zajmuje stanowisko bardzo niewyraźne – prawa człowieka — tak, ale. To może Simionowi wystarczyć do tego, by w walce w drugiej turze sięgnąć po tęczową flagę.

Dan może sięgnąć za to po kartę rosyjskich powiązań Simiona oraz po eksponowanie tego, że domagając się reformy UE, politycy EKR de facto postulują osłabienie Unii, czym wpisują się w interes Rosji.

To będzie na pewno ciekawe starcie. I bardzo kluczowe dla przyszłości Rumunii oraz rozkładu sił między różnymi grupami politycznymi w Europie.

PSD w kryzysie

Partia Socjaldemokratyczna wycofuje się za to z wyścigu prezydenckiego zupełnie. W poniedziałek 5 maja tuż po tym, jak doszło do rozpadu rządzącej koalicji, Rada Polityczna ugrupowania podjęła decyzję o nierekomendowaniu nikogo w drugiej turze.

Ta decyzja PSD może się odbić na całej europejskiej grupie Socjalistów i Demokratów, do której należy PSD.

Na forum europejskim zarówno frakcja, jak i grupa S&D w Parlamencie Europejskim, budują swój wizerunek jako pierwszego frontu walki ze skrajną prawicą.

Np. w Parlamencie Europejskim grupa opowiada się za odmową jakiejkolwiek współpracy ze zrzeszającymi partie narodowo-konserwatywne lub skrajnie prawicowe grupami EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, do których należy AUR i PiS), PfE (Patrioci dla Europy, do której należy m.in. Zjednoczenie Narodowe i węgierski Fidesz) oraz grupą ESN (Europa Suwerennych Narodów, do której należy m.in. AfD).

Grupa S&D domaga się, by partie te były objęte tzw. kordonem sanitarnym.

To, że po wyborach prezydenckich w Rumunii, największa partia socjaldemokratyczna w kraju nie rekomenduje głosowania na kandydata, który to dojście do władzy skrajnej prawicy może powstrzymać, zaskakuje. Rezonuje to z dość powszechnym w rumuńskim społeczeństwie przekonaniem, że PSD faktycznie chce powstrzymać dojście do władzy partii nastawionych na walkę z korupcją, bo boi się rozliczeń.

Co dalej z rządem?

W Rumunii nie zapadła jeszcze decyzja co dalej z rządem: czy niezbędne będą nowe wybory, czy uda się zebrać nową większość parlamentarną i ponownie wyłonić premiera.

Zarówno Nicușor Dan, jak i George Simion, zapowiedzieli, że pod żadnym pozorem nie zgodzą się na próbę utworzenia kolejnego gabinetu Marcela Ciolacu, gdyby ten miał taki plan.

Jednocześnie centroprawicowa Partia Narodowo-Liberalna (EPL) oraz Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii (UDMR, też w EPL), czyli dwie pozostałe partie rządzącej koalicji, zapowiedziały, że chcą w rządzie pozostać. Ponadto partie te poparły w drugiej turze wyborów prezydenckich Nicușora Dana.

To oznacza, że będzie próba stworzenia nowej większości rządzącej, złożonej z kilku partii centroprawicowych, liberalnych i partii mniejszości węgierskiej.

Taka sytuacja może dodatkowo pozytywnie wpłynąć na szanse Dana na prezydenturę, a ponadto daje szansę Rumunii faktycznie na długooczekiwaną zmianę: odsunięcie postkomunistów z PSD od władzy.

Ale alternatywną większość może też chcieć budować AUR, bo George Simion też obiecywał pozbycie się premiera Ciolacu i stworzenie nowej większości (choć były to deklaracje bardzo na wyrost, bo prezydent w Rumunii nie ma takich uprawnień). Teraz, dzięki rezygnacji Ciolacu, taka sytuacja jest rzeczywiście możliwa.

Wielkim szokiem dla rumuńskiej opinii publicznej byłoby wejście PSD w koalicję z AUR. Ale z drugiej strony rumuńskiego wyborce mało co dziś już jest w stanie zaskoczyć. Dość dodać, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat Rumunia miała dziesięć rządów. Inaczej wygląda sytuacja z prezydenturą – w ciągu ostatnich 20 lat urząd ten pełniły dwie osoby.

W takiej atmosferze za niecałe dwa tygodnie Rumunii pójdą do drugiej tury wyborów prezydenckich.

„Potrzeba nowej jakości w polityce jest ogromna" – mówi OKO.press dr Marton.

;
Na zdjęciu Paulina Pacuła
Paulina Pacuła

Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.

Komentarze