Prawa osób trans są w Polsce tematem pobocznym, w którym od lat nie obserwuje się postępu. Za to antytransowa propaganda ma się dobrze zarówno w liberalnym mainstreamie, jak i w ultrakatolickiej prawicy z Ordo Iuris na czele. Podobnie jest w wielu innych krajach
Na zdjęciu u góry: J.K. Rowling, jedna z najbardziej zaciekłych przeciwniczek osób trans w Wielkiej Brytanii. Fot. Tolga Akmen/AFP
W ostatnim czasie mogliśmy obserwować w Polsce kolejną falę transfobicznego wzmożenia. Sejmowa Komisja Petycji dopuściła do dalszych prac stworzony przez Ordo Iuris projekt ustawy kryminalizującej większość interwencji medycznych związanych z tranzycją.
Media społecznościowe zalał potok fake newsów dotyczących zawodniczek olimpijskich i rzekomego zdominowania kobiecego sportu przez osoby transpłciowe.
Choć takie ataki moralnej paniki nie są, niestety, niczym niezwykłym, pokazują dwie taktyczne zagrywki prawicy: operowanie strachem i obrzydzeniem oraz próba zmiany postaw za pomocą propagandy udającej tylko badania naukowe. Obydwa te narzędzia manipulacji skierowane w osoby transpłciowe zostały zaimportowane do Polski w ramach szerszej politycznej nagonki.
Źródeł tej transfobicznej propagandy trzeba bowiem szukać w dwóch miejscach: Stanach Zjednoczonych, gdzie dominuje jej konserwatywno-chrześcijańska odmiana, i w Wielkiej Brytanii, gdzie skrywa się ona pod płaszczykiem progresywizmu i feminizmu.
W 2015 roku zapadła decyzja Sądu Najwyższego USA w sprawie Obergefell v. Hodges. Od tego momentu w całych Stanach Zjednoczonych zaczęła obowiązywać równość małżeńska: to, czy pary jednopłciowe mogą zawrzeć związek małżeński, przestało zależeć od władz stanowych.
To był ogromny cios dla religijnie motywowanego ruchu konserwatywnego, dla którego sprzeciw wobec równości małżeńskiej był sprawą jednoczącą wyborców – oraz pozwalającą zbierać fundusze. Ta klęska wymagała przegrupowania i znalezienia nowego tematu, wokół którego można rozpocząć budowanie politycznej ofensywy.
Konserwatywne think-tanki wspierające Partię Republikańską ruszyły do pracy. Uzbrojone w stanowe projekty legislacyjne i badania opinii publicznej, starały się znaleźć kwestie, które dałoby się odpowiednio podsycić i rozdmuchać. Debata o prawach osób transpłciowych okazała się pod tym względem obiecująca i zadecydowano, by to na niej się w dużej mierze skupić.
Konserwatywni publicyści, celebryci i komentatorzy rozpoczęli nagonkę – do złudzenia przypominającą tę, która jeszcze chwilę wcześniej skierowana była przeciwko osobom homoseksualnym.
Twierdzą więc, że transpłciowość – podobnie jak homoseksualność – to choroba, bądź świadomy wybór niemoralnego stylu życia.
Albo: osoby transpłciowe, analogicznie jak geje i lesbijki, korzystają z przebieralni i toalet nie po to, by przebrać się lub załatwić, lecz żeby żerować na „normalnych” ludziach w miejscach, gdzie ci są relatywnie bezbronni.
Popularne są oskarżenia o „grooming”, czyli podstępne nawiązywanie bliskich, pozornie przyjacielskich kontaktów z dziećmi, by je potem wykorzystać seksualnie (a także zrekrutować do społeczności LGBT).
Nieproporcjonalną uwagę przykłada się do – oczywiście godnych potępienia, ale niereprezentatywnych dla szerszej społeczności – przypadków przestępstw popełnianych przez osoby transpłciowe. Zdarzają się też przypadki powielania przez skrajnie prawicowe media historii całkowicie sfabrykowanych.
Część prawicowej prasy próbuje udawać rzeczową i merytoryczną, powołując się na badania naukowe – cytując je wybiórczo, przeinaczając przy tym ich wyniki i wyciągając nieuprawnione wnioski.
Przykładem przywoływane publikacje mówiące, że od 60 proc. do ponad 90 proc. młodych osób trans przestanie się w ten sposób identyfikować w przebiegu dojrzewania płciowego (co określane jest jako “desistance”). Tak naprawdę badano dzieci prezentujące niestereotypowe dla swojej płci zachowania.
Nic dziwnego, że większość z nich nie identyfikuje się później jako transpłciowa. Nie identyfikowała się tak też wcześniej, nie spełniała też żadnych kryteriów rozpoczęcia medycznych interwencji i nikt by im ich nie zaproponował.
Poprzeczka dla mediów zaliczanych do nurtu skrajnie prawicowego (alt-right) jest jeszcze niżej. Usłyszeć i przeczytać tam można opowieści o podawaniu hormonów sześciolatkom, operacjach korekty płci u dzieci, które nie rozpoczęły nawet dojrzewania. O lekarzach, którzy sączą transpropagandę do uszu dzieciakom za plecami rodziców, by podać im blokery dojrzewania i dłużej utrzymać ich ciała atrakcyjne dla pedofilskich sekt LGBT.
Tak jawnie absurdalne tezy powinny być łatwe do zdemaskowania i odrzucenia, jednak docelowa grupa odbiorców alt-rightowych mediów jest bardzo podatna na tego rodzaju teorie spiskowe, które przeciekają potem do mainstreamu.
Obecność tego rodzaju ataków w debacie publicznej przesuwa jej dopuszczalne granice, spycha osoby LGBT do defensywy i tworzy klimat zagrożenia.
Drugi front tej politycznej ofensywy (obok prezentowanej przez media propagandy) to projekty ustaw wymierzonych w prawa osób trans, przygotowywane w stanach zdominowanych przez Republikanów.
Ich liczba rośnie lawinowo: w 2015 roku w całym kraju do stanowych senatów trafiło ich 21. W pierwszej połowie 2024 roku już ponad 600.
Skupiają się przede wszystkim na kilku sprawach. Jedną z nich jest uczestnictwo w zawodach sportowych. W wielu stanach jest zakazane dla osób transpłciowych niezależnie od wieku uczestników i poziomu zawodów.
To ruch całkowicie propagandowy. Liczba transpłciowych sportowców zawodowych jest marginalna, pomimo straszliwych i powtarzanych od lat prognoz o tym, że już niebawem trans kobiety zdominują kobiece kategorie sportowe.
Przepisy są niepotrzebnie okrutne wobec dzieci. Na przykład uniemożliwia się udział w sporcie trans dziewczynkom, które nigdy nie przeszły męskiego dojrzewania – nie mogą mieć więc żadnej biologicznej przewagi tłumaczonej oddziaływaniem testosteronu na organizm. Próba rozwiązania tego nieistniejącego problemu podsyca histerię, której ofiarami padają również kobiety, które kobietami się urodziły – jak Imane Khelif i Lin Yu-Ting, olimpijskie bokserki, które w oczach wielu są tak naprawdę „mężczyznami zawodowo bijącymi kobiety”.
Utrudniany jest też dla osób trans dostęp do publicznych toalet. Oficjalne zmuszanie osób trans do korzystania z toalet dla płci przypisanej im przy urodzeniu (niezależnie od czasu przyjmowania hormonów, przebytych zabiegów chirurgicznych czy formalnej zmiany danych urzędowych) niesie za sobą zagrożenie zakazu korzystania z publicznych toalet w ogóle.
Listkiem figowym dla tego przepisu ma być utrudnienie dostępu do damskich toalet i przebieralni mężczyznom, którzy weszliby do nich, twierdząc, że są trans, by napastować i gwałcić tam kobiety.
Co, rzecz jasna, nie ma większego sensu – raz, że jest to sytuacja wyłącznie hipotetyczna, bo plaga mężczyzn podających się za kobiety, by uzyskać dostęp do damskich toalet, jest problemem zupełnie fikcyjnym.
Dwa, że jeśli ktoś gotów jest dopuścić się gwałtu, tabliczka na drzwiach z napisem „toaleta damska” raczej go nie powstrzyma.
Każdy przypadek napastowania powinien być rzecz jasna napiętnowany i karany niezależnie od tego, kto jest jego sprawcą. Nikt nie twierdzi, że nie mają one w ogóle miejsca – natomiast twierdzenie, jakoby osoby trans stanowiły w tym obszarze szczególne zagrożenie, jest kłamstwem i propagandą.
Rzeczywistym celem wprowadzenia takich przepisów jest utrudnienie funkcjonowania osobom transpłciowym – wystarczy spróbować sobie wyobrazić funkcjonowanie w sferze publicznej, gdy konieczne jest dokładne monitorowanie każdego spożytego mililitra płynu i dokładne planowanie czasu spędzonego poza domem, by nie musieć korzystać z toalety.
Znowu, jak w przypadku sportu, odbija się to też na kobietach, które w jakiś sposób nie wpasowują się w ograniczony kanon dopuszczalnego kobiecego wyglądu – mają krótkie włosy, ostre rysy twarzy, albo po prostu się komuś nie podobają. Przypadki zaczepiania i nękania takich kobiet w damskich toaletach przez ich transfobicznych obrońców można bez trudu znaleźć w mediach.
Obecnie w wielu krajach lub stanach USA dostęp do medycznych interwencji związanych z tranzycją – hormonalnej terapii zastępczej oraz zabiegów chirurgicznych – jest trudny. Często wymagane są liczne badania i opinie wielu specjalistów, zbędnie wydłuża się czas oczekiwania na rozpoczęcie tych interwencji.
Wiele z tych wymagań nie ma oparcia w danych naukowych i jest niezgodne z eksperckimi wytycznymi postępowania. Systemy opieki zdrowotnej również konstruowane są przez ludzi o konkretnych poglądach politycznych i interesach. Stawianie barier na drodze do tranzycji poprzez wymaganie drogich, czasochłonnych i, według obecnej wiedzy medycznej, zbędnych badań albo umożliwienie dyskryminacji osób trans przez prywatnych ubezpieczycieli jest tego efektem.
Ostatecznym celem takich osób jest prawne zakazanie tranzycji i zmuszenie ludzi, którzy już ją rozpoczęli do detranzycji, na przykład poprzez pozbawienie ich dostępu do leków hormonalnych, które muszą stale przyjmować. To dla osób transpłciowych rzecz tragiczna. Odebranie im tego, na co czekały często długie lata i zmuszenie ich do powrotu do płci przypisanej przy urodzeniu jest dla wielu absolutnie nie do zniesienia.
Możliwa druga kadencja prezydencka Donalda Trumpa może jeszcze bardziej zaszkodzić społeczności amerykańskich osób transpłciowych – republikański kandydat zapowiada całkowity zakaz medycznej i prawnej tranzycji.
Projekt 2025 chrześcijańsko-konserwatywnego think-tanku The Heritage Foundation ma zapewnić Trumpowi szybkie i skuteczne działania transformujące Stany Zjednoczone pod dyktando skrajnej prawicy. Przygotowano między innymi propozycje zmian prawnych wymierzonych w społeczność LGBT. Można się zatem spodziewać, że nie są to czcze groźby.
Na Wyspach Brytyjskich debata wygląda zgoła inaczej, choć tak naprawdę tylko pozornie. Dominującą narracją krytyki praw osób transpłciowych jest ta deklaratywnie liberalna, progresywna i feministyczna.
Osoby utożsamiające się z tym nurtem określają się mianem gender critical (krytyczne wobec [ideologii] gender) lub, choć coraz rzadziej, TERF (trans exclusionary radical feminist, radykalna feministka wykluczająca osoby transpłciowe).
Tu prawa osób trans mają stać w opozycji do ciężko wywalczonych praw kobiet oraz gejów, lesbijek i osób biseksualnych. Głośne są na przykład organizacje takie jak LGB Alliance, skupiające się teoretycznie na prawach osób LGB, w praktyce zaś niepodejmujące praktycznie żadnych inicjatyw na rzecz tej grupy i koncentrujące się niemal wyłącznie na atakach na osoby trans.
Potrzeba ochrony osób LGB przed osobami T nie znajduje też odzwierciedlenia w nastrojach samych osób homo- i biseksualnych, które są grupami najbardziej akceptującymi osoby trans.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku aktywistów i organizacji feministycznych działających w nurcie gender critical. Wszelkie ich działania w kierunku praw kobiet ograniczają się do walki z prawami osób trans. Co więcej, gotowi są porzucić wszelkie feministyczne ideały i wejść w sojusz ze skrajną prawicą (która na sztandarach ma takie postulaty jak całkowity zakaz aborcji), jeśli tylko wspomoże ona walkę z „ideologią gender”.
Najbardziej znanym przykładem TERF-owej aktywistki i jednocześnie synekdochą całego ruchu jest bestsellerowa autorka J. K. Rowling. Trudno o przykłady działań czy publicznych wypowiedzi Rowling, w których zwraca ona uwagę na prawa kobiet: dostęp do aborcji, ochronę przed molestowaniem, równouprawnienie w pracy.
Zdecydowanie łatwiej znaleźć sytuacje, w których jej działania doprowadzają do ekspozycji niewielkich kont zwykłych osób transpłciowych na platformach społecznościowych na jej miliony wiernych fanów, co kończy się falami ataków.
Albo: głośno wspiera osoby takie jak Kellie-Jay Keen-Minshull (znanej pod pseudonimem Posie Parker), na której antytransowe wiece przybywają hajlujący neonaziści. Neguje też nazistowskie zbrodnie przeciwko osobom trans oraz atakuje „niewystarczająco kobieco wyglądające” zawodniczki olimpijskie.
Traktowane przedmiotowo feminizm i progresywizm są tu wyłącznie pretekstem do atakowania osób transpłciowych. Nurt gender critical nie ma problemu ze złożeniem ich w ofierze na ołtarzu walki z „ideologią gender”, jeśli tylko oznaczać to będzie więcej butów kopiących osoby trans.
Niestety w Wielkiej Brytanii ta narracja jest obecna nie tylko na obrzeżach debaty publicznej; przedostała się całkiem do mainstreamu. Ostatnim punktem zapalnym jest tzw. Cass Review. To dokument zamówiony przez rząd konserwatystów, którego zadaniem miało być stworzenie opartych na aktualnej wiedzy medycznej wytycznych postępowania wobec niepełnoletnich osób transpłciowych.
Nad przygotowaniem raportu czuwała dr Hilary Cass. To ciekawy przypadek: dr Cass sama przyznała, że przed rozpoczęciem prac nad raportem nie miała ona żadnego doświadczenia zawodowego w pracy z transpłciowymi dziećmi, jej ekspertyza leży bowiem w dziedzinach całkiem odległych, czyli dziecięcej niepełnosprawności i pediatrycznej opiece paliatywnej.
Wybór dr Cass był tu nieprzypadkowy: miała rzekomo zapewnić neutralność i bezstronność. Trzeba jednak wytknąć absurd tej sytuacji. Powszechnie przyjętym standardem jest, że wytyczne postępowania w danej dziedzinie medycyny opracowują eksperci mający w niej wieloletnie doświadczenie naukowe i kliniczne. Nikt nie zarzuca im stronniczości i konfliktu interesów, są bowiem najbardziej kompetentnymi osobami do tego zadania.
Oczekiwanie, że ktoś posiądzie tę ekspercką wiedzę i doświadczenie w trakcie prac nad dokumentem zawierającym wytyczne dla specjalistów już pracujących w tej dziedzinie, jest nierealistyczne – a takie wymagania zostały postawione przed dr Cass.
Efektem jest dokument głęboko niespójny, wybiórczo stosujący wymagania dotyczące jakości dowodów naukowych i w wielu miejscach przeczący sam sobie.
Dla przykładu: podkreśla słabą jakość dowodów na korzyść interwencji afirmujących płeć u niepełnoletnich osób trans, ignorując specyfikę prowadzenia badań naukowych w tym obszarze.
Jako alternatywę proponuje psychoterapię – przyznając przy tym, że istnieją dowody na brak jej skuteczności w łagodzeniu dysforii płciowej.
Cass Review powołuje się na koncepcję, według której młodzi ludzie przyjmują tożsamość trans pod wpływem nacisku rówieśników i podążania za modą. Jest to zupełnie niezgodne z obecnym stanem wiedzy naukowej. Nie znajduje oparcia w metodologicznie poprawnych publikacjach, a źródło ma w badaniu wycofanym z publikacji ze względu na rażące błędy.
Szereg problemów z raportem zgłaszają eksperci w dziedzinie opieki nad osobami transpłciowymi, lekarze i badacze, którzy sformułowali stanowisko dość dokładnie punktujące słabości Cass Review.
W 2020 roku Brytyjski National Health Service, w oczekiwaniu na konkluzje Cass Review, wstrzymał dostęp do blokerów dojrzewania u małoletnich osób transpłciowych, a po publikacji raportu tę decyzję podtrzymał.
Jest to postępowanie, którego Cass Review nie rekomenduje, nie mówiąc już o jego sprzeczności z rekomendacjami innych międzynarodowych organizacji eksperckich. Skutki są tragiczne, a co więcej – były możliwe do przewidzenia.
Jak donoszą sygnaliści z organizacji Good Law Project,
od czasu wprowadzenia zakazu dramatycznie wzrosła liczba samobójstw wśród młodych osób transpłciowych.
Należy nadmienić, że informacja ta była dostępna już podczas prac nad Cass Review, ale nie została w raporcie uwzględniona. Nic dziwnego zatem, że poza granicami Wielkiej Brytanii raport spotkał się z dość chłodnym przyjęciem. Ale i w samym Zjednoczonym Królestwie wnioski raportu zostały skrytykowane przez British Medical Association, największy brytyjski związek zawodowy pracowników sektora medycznego, który planuje powołać zespół do dogłębnej oceny Cass Review.
Obie dominujące w brytyjskiej polityce partie próbują wykorzystać dyskusję o prawach osób trans do zdobycia głosów. O ile ze strony konserwatystów można się tego spodziewać, tak pewnym zaskoczeniem może być retoryka Partii Pracy, której lider, Keir Starmer, powtarza te same transfobiczne opinie.
Według Starmera trans kobietom nie powinno być wolno korzystać z damskich toalet. Albo: osoby trans powinny być poddane segregacji w oddziałach szpitalnych i praktycznie odizolowane od innych pacjentów.
Keir Starmer wyraził zainteresowanie rozmową na temat praw osób transpłciowych z J. K. Rowling, natomiast przedstawiciele społeczności trans nie mogą na taką uprzejmość liczyć.
Sami Brytyjczycy nie są aż tak zainteresowani tą kwestią, czego dowodem jest mizerny wynik Partii Kobiet (Party of Women), której liderką jest wspomniana wcześniej Kellie-Jay Keen-Minshull, w ostatnich wyborach do Izby Gmin.
Partia Kobiet, skoncentrowana na działaniach anty-trans, zdobyła 0,02 proc. głosów, sama Keen-Minshull zaś w swoim okręgu uplasowała się na ostatnim miejscu, zdobywając o rząd wielkości mniej głosów niż kolejny kandydat.
Główne obszary zainteresowania brytyjskiego wyborcy to opieka zdrowotna, edukacja, bezpieczeństwo, mieszkalnictwo. Wojna o transpłciowość to jak najbardziej próba odwrócenia uwagi od tych trudnych do rozwiązania problemów. Wojna ta odbywa się kosztem społeczności, której dotyczy: jej zdrowia i życia, zdolności do normalnego funkcjonowania w państwie. Państwie, które czyni z nich cel nagonki ze strony polityków czy nawet mainstreamowych liberalnych mediów takich jak BBC, czy „The Guardian”.
Cała ta ofensywa skierowana w stronę niewielkiej mniejszości (według różnych szacunków stanowiącej od 0,6 do ok. 2 proc. populacji), stanowi dla niej realne zagrożenie.
Osoby transpłciowe i niebinarne są szczególnie narażone na przemoc – kilkukrotnie częściej, niż osoby cispłciowe, czyli takie, których płeć odczuwana zgadza się z tą przypisaną przy urodzeniu.
Te statystyki są odbiciem wielu tragicznych historii, które są szczególnie porażające, gdy dotykają dzieci i nastolatków. W Wielkiej Brytanii dwójka rówieśników zamordowała szesnastoletnią Brianna Ghey.
Brianna została pchnięta nożem 28 razy, wczesnym popołudniem w parku, przez nastolatków, którzy zastanawiali się wcześniej między sobą, czy „to będzie krzyczeć jak mężczyzna czy dziewczyna”.
W Pensylwanii w USA na początku lipca brutalnie zamordowana została transpłciowa czternastolatka Pauly Likens, a niecałe dwa tygodnie później na lotnisku w Miami bez ostrzeżenia zaatakowana i kilkakrotnie pchnięta nożem została siedemnastoletnia trans dziewczyna.
27 lipca w Southport w północno-zachodniej Anglii, trans osiemnastolatka została zaatakowana i raniona nożem.
Nie chodzi tu o upolitycznianie tych tragedii, a o zwrócenie uwagi na szczególne niebezpieczeństwo, w którym znajdują się osoby trans właśnie za sprawą cynicznej i motywowanej politycznie propagandy.
Sami propagandyści ograniczają się jedynie do słów, tworzenia klimatu zagrożenia ze strony „ideologii gender” i „trans lobby”, dehumanizacji osób trans i przedstawiania ich jako obrzydliwych i godnych pogardy niebezpiecznych dewiantów.
Czasem zwyczajnie kłamią – przy okazji wielu masowych strzelanin w USA zaczynają krążyć fake newsy o rzekomej transpłciowości sprawcy, osoby trans mają stać za coraz większą liczbą aktów brutalnej przemocy – co jest po prostu nieprawdą.
To wszystko nie pozostaje wolne od konsekwencji. Ta propaganda trafia czasem na grunt na tyle podatny, by doprowadzić do ataku, aktów przemocy, śmierci. Badacze określają to zjawisko mianem „terroryzmu stochastycznego” – to proces, w którym przez podburzanie ludzi i tworzenie sprzyjającej narracji prawdopodobne staje się, że pojawi się ktoś, kto „weźmie sprawy w swoje ręce”.
Nienawiść do osób transpłciowych budowana w społeczeństwie prowadzi do brutalnych ataków na nie, do ich okaleczania i śmierci – zaczynamy już obserwować ten efekt.
Prawa osób trans w Polsce są tematem pobocznym, w którym od lat nie obserwuje się postępu. Zmiana danych urzędowych nadal wymaga złożenia cywilnego pozwu przeciwko swoim rodzicom. Nadal nie mamy systemowej opieki medycznej nad osobami trans – całość tejże odbywa się prywatnie, a lekarze ją prowadzący nie muszą trzymać się żadnych standardów. Czasem podążają za międzynarodowymi wytycznymi, innym razem opierają się tylko na własnych przekonaniach i nie trzymają się żadnych usystematyzowanych procedur.
Docierają za to do nas echa zagranicznej antytransowej propagandy. Wykorzystywane są oba podejścia – pod płaszczykiem progresywizmu i obiektywnego, naukowego podejścia propaganda ta wchodzi do liberalnego mainstreamu.
Media chętnie użyczają głosu osobom, które nie posiadają żadnej eksperckiej wiedzy, a które transpłciowość sprowadzają do zaburzenia, manipulując przy tym badaniami naukowymi i powołując się na dawno obalone koncepcje.
Z drugiej strony skrajnie prawicowa i konserwatywna Fundacja Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris złożyła w Sejmie projekt ustawy kryminalizującej jakiekolwiek działania medyczne związane z tranzycją u ogromnej części osób transpłciowych – nie tylko małoletnich, ale też dorosłych. Sejm projekt skierował do dalszych prac w komisjach.
Potrzeba rzetelnych informacji, edukacji i przedstawienia transpłciowości z perspektywy innej niż wroga nam propaganda. Potrzeba głosów osób trans w debacie publicznej, by oswoić ludzi z naszym istnieniem, nie dopuścić zaś do tego, by wszelkie informacje na nasz temat pochodziły od osób i organizacji mających osobisty lub polityczny interes w budowaniu nienawiści do nas.
Transpłciowość jest zjawiskiem skomplikowanym i często trudnym do zrozumienia, zwłaszcza dla cispłciowych osób, które nigdy się z nią osobiście nie zetknęły.
Czasem nagle muszą się z nią zapoznać rodzice, których dziecko przyznaje, że cierpi z powodu dysforii płciowej. To potrafi namieszać w życiu i sporo poprzestawiać.
Dyskusja wymaga delikatności i empatii. Nie można dać się omamić absurdalnym teoriom spiskowym o trans lobby czyhającym na nieświadome dzieci, o kabale lekarzy operujących każdego, kto trafi w ich ręce i rozdających hormony jak cukierki.
To nie sprzyja nikomu, nie służy niczyjemu dobru, a już z pewnością nie pomaga dzieciom zmagającym się ze swoją odmiennością. Czasem zdarza się, że dziecko jest inne, niż rodzice się spodziewali – i czasem ta inność to transpłciowość. To nie kara, nie tragedia; to po prostu życie, w całej swojej różnorodności i złożoności.
Nie można nas naprawić, bo nie jesteśmy zepsuci.
Lekarka, specjalistka neurologii, trans kobieta. Ukończyła Wydział Lekarski Collegium Medicum UJ, obecnie pracuje w Szpitalu Specjalistycznym im. Ludwika Rydygiera w Krakowie.
Lekarka, specjalistka neurologii, trans kobieta. Ukończyła Wydział Lekarski Collegium Medicum UJ, obecnie pracuje w Szpitalu Specjalistycznym im. Ludwika Rydygiera w Krakowie.
Komentarze