„Jeśli zostaniemy przy węglu, to nasze dzieci będą przeżywały swoją dorosłość w Polsce otoczonej murem, zalanej betonem, bez lasów, bez rzek, z wyjałowioną ziemią i trującym powietrzem” – mówi Kamila Kadzidłowska z grupy Rodzice dla Klimatu, która uczestniczy w COP26
„Katastrofa klimatyczna nie jest kwestią przeznaczenia, tylko naszego wyboru”; „Moja córka boi się za każdym razem, kiedy jest ulewa”; „Jako rodzic chcę dla mojego dziecka czystego powietrza, czystej wody, dużo zieleni i lasów, by mogło zdrowo dorastać”. To cytaty z filmu, który od 5 listopada 2021 będzie wyświetlany na COP26, szczycie klimatycznym w Glasgow.
Jego autorami są rodzice z całego świata, którzy domagają się ambitnej polityki klimatycznej, sprawiedliwej transformacji i – po prostu – bezpiecznej przyszłości dla swoich dzieci. Swój ruch nazwali Parents for Future, czyli Rodzice dla Przyszłości (w Polsce nazywają się Rodzicami dla Klimatu).
Do Glasgow przyjechali nie tylko z filmem, ale także petycją, w której piszą: „Jako wyraz bezprecedensowej dotychczas współpracy rodziców z całego świata błagamy, abyście zrobili to, co konieczne dla ochrony zdrowia i przyszłości naszych dzieci”.
W imieniu polskich rodziców do Glasgow pojechała Kamila Kadzidłowska z Warszawy, mama Leona, Juliana i Jeremiego.
Katarzyna Kojzar, OKO.press: Dlaczego pojechała pani do Glasgow?
Kamila Kadziłowska, Rodzice dla Klimatu: Nasz świat topnieje i jednocześnie wysycha. Przestrzeń do życia coraz bardziej się kurczy. A ja i mój partner szczęśliwie zostaliśmy rodzicami trójki dzieci. Tylko że przyjdzie im żyć w takim świecie: bez wody, bez surowców.
Studiowałam stosunki międzynarodowe, interesowałam się tym, jaki wpływ mają niedobory surowców na sytuację polityczną na świecie. Miałam tę świadomość. Niedługo później to wszystko zaczęło być ubierane w klimat i dobrze. Bo dzięki temu mamy dziś rodziców na całym świecie, którzy zabiegają o ambitną politykę klimatyczną.
To działanie jest potrzebne tu i teraz – za 10 czy 20 lat będzie za późno. Rozwiązania są na tacy, naukowcy podają je od lat, ale nie osiągniemy celów postanowienia paryskiego, jeśli będziemy dalej bez opamiętania będziemy spalać węgiel, ropę i gaz.
Trzeba zrobić coś, żeby pokazać, że jako rodzice, obywatele, mamy świadomość, jesteśmy gotowi na zmiany, nie chcemy ulegać greenwashingowi. Odpowiadając na pani pytanie: jesteśmy w Glasgow, bo stworzyliśmy list, który przekażemy dyrektorowi COP.
Będziemy na szczycie klimatycznym wyświetlać film z rodzicami z całego świata. Chcemy mobilizować innych rodziców, bo teraz ważą się losy naszych dzieciaków. Jeśli nie pokażemy politykom, że jesteśmy zależy nam na zdrowiu, bezpieczeństwie i przyszłości naszych dzieci, nie doprowadzimy do zmian.
“Nasze dzieci zatruwane są przez toksyczne zanieczyszczenia pochodzące ze spalania paliw kopalnych. Proces ten jest także głównym motorem kryzysu klimatycznego, który rujnuje przyszłość naszych dzieci i niszczy jedyny dom, jaki mamy” – piszecie w liście.
To jest tak naprawdę zagadnienie, przez które zaangażowałam się w sprawy klimatu. Jestem mamą od 12 lat i tak naprawdę przez większość mojego czasu “rodzicowego” obserwowałam nawracające problemy zdrowotne moich dzieci. W sezonie wiosennym, jesiennym i zimowym chorowały. Ciągle.
Przez zabieganie nie mieliśmy czasu zastanowić się nad tym, z czego to wynika. Bo przecież wiadomo, wszystkie dzieci chorują. Aż w końcu wyjechaliśmy na chwilę z Polski. Okazało się, że tam, gdzie powietrze jest lepsze, dzieci mogą być zdrowe.
W Warszawie wróciliśmy do tego, co zawsze – leków, antybiotyków, kataru, kaszlenia, osłabienia. Czułam się jak zły rodzic, bo nie mogłam nic na to poradzić, oprócz leczenia tych wiecznie chorych płuc, oskrzeli, oprócz ciągłych wizyt w przychodniach i szpitalach. Aż w końcu zadaliśmy sobie pytanie, czy tak musi być. I czy to nie powietrze, jakim oddychamy, powoduje te wszystkie problemy. To był moment przełomowy.
Co z tą wiedzą zrobiliście?
Porozmawialiśmy z naszą lekarką. Pediatra powiedziała wprost, że winne jest powietrze, ale nikt na to nie zwraca uwagi.
Bo?
Ludzie wolą faszerować dzieci lekami, nie chcą wnikać. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego tak bardzo, że uznajemy te niemal całoroczne chorowanie za coś normalnego.
Pediatra powiedziała nam też, że lekarze nie byli uczeni, żeby o tym mówić. W Polsce węgiel był, jest i będzie, więc nie ma tematu. Kto świadom tego, że powietrze truje, jest w stanie przejść obok tego obojętnie? Ja nie jestem.
Nie potrafię być takim rodzicem, który leczy objawy, a nie przyczyny. Zaczęłam szukać raportów, potwierdzających ten związek między chorobami a jakością powietrza. Trafiłam na raport NIK z 2000 roku, gdzie jakość powietrza była wymieniona jako kluczowy problem, który trzeba rozwiązać przez transformację energetyczną.
Minęło 21 lat i jesteśmy tam, gdzie byliśmy, a najsłabsi obywatele płacą za to najcięższą cenę. To się pokrywa z raportami dotyczącymi epicentrów zachorowań na nowotwory. Nie byłabym w stanie zaakceptować faktu, że nic się z tym nie robi.
Mówimy o smogu, który w pewien sposób jest związany ze zmianą klimatu. Ale katastrofa klimatyczna bezpośrednio wpływa na zdrowie psychiczne, o czym wielokrotnie mówiła Greta Thunberg, która sama zachorowała na depresję przez myśli o końcu świata.
To jest tak bardzo ważne! A w Polsce o ile reagujemy na problemy zdrowotne, które dają kaszel, kichanie czy bóle, o tyle symptomy problemów psychicznych zamiatamy pod dywan.
Moi synowie są młodsi niż młodzież, która bierze udział w strajkach klimatycznych, a to jej głównie dotyczy depresja klimatyczna. Mają 12, 10 i 5 lat. A i tak już teraz musimy zwracać uwagę na to, jak z nimi rozmawiamy o katastrofie klimatycznej i jak oni przetwarzają informacje, jakie trafiają do nich z mediów. Każdy z nich ma swoje przemyślenia i nie są obojętni wobec tego, co się dzieje na naszej planecie.
Jak reagują?
Mój najstarszy syn jest obserwatorem. Mało pyta, dużo sam analizuje. Był ze mną na protestach i już teraz widzę, jakim jest niesamowitym barometrem hipokryzji politycznej. Wyłapuje niespójności.
Mój 10-letni syn ma duszę naukowca, od strony procesów geologicznych wie, co zrobiliśmy planecie eksploatując w ciągu stulecia surowce magazynowane przez tysiące lat. Był taki moment, że musieliśmy przestać oglądać z nim dokumenty dotyczące degradacji planety, bo wpadał w ataki paniki.
Był przerażony, kiedy zobaczył obrazki z oceanami, w których jest więcej plastiku niż ryb. Ale przekuł to w taką ambicję, żeby znaleźć naukowe rozwiązanie, jak ocalić planetę. To jego plan na przyszłość.
My mu mówimy, że się z tego cieszymy, ale jednocześnie chcę, by wiedział, że to nie jest jego odpowiedzialność. My jesteśmy tu po to, żeby patrzeć na ręce politykom i nie dopuścić do najgorszego.
A najmłodszy?
Mogę odpowiedzieć sytuacją sprzed kilku tygodni. Byliśmy w Śródmieściu w Warszawie razem i nagle zerwała się ulewa. Po kilku minutach wody było po kostki, szukałam w panice schronienia, niosąc go na rękach.
Kiedy najgorsze minęło, dotarliśmy do domu, on powiedział: mama pamiętaj, że musisz za każdym razem, jak wychodzimy z domu, zabierać rękawki do pływania. Bo jak będzie powódź, to ja bez rękawków nie dam sobie rady.
Uświadomiłam sobie, że on słysząc o katastrofach, które się działy w te wakacje, o huraganach, powodziach i pożarach, w swojej małej pięcioletniej główce rozmyślał, jak będzie w stanie podobne kataklizmy przeżyć. Nie wiedziałam, co mam zrobić, jak wytłumaczyć dziecku, że w przypadku powodzi rękawki nie wystarczą.
Moi synowie mogą ze mną o tym rozmawiać. Mam poczucie, że przez nasze zaangażowanie w sprawy klimatu dajemy dzieciom parasol bezpieczeństwa. Ale wiem, że są dzieci, które zostają z tym same.
I które same uświadamiają swoich rodziców.
To też. Ale proszę sobie wyobrazić, że ma pani 13-14 lat i dociera do pani informacja, w jakim kierunku zmierzamy z przegrzewaniem naszej planety. To jest taki moment w nastoletnim życiu, kiedy zmienia się percepcja. Nic dziwnego, że mamy tak dużo młodzieży w depresją klimatyczną.
Jak te dzieci mają działać, robić cokolwiek, martwić się o oceny, planować studia, kiedy perspektywa ich dorosłości to wizja walki o przetrwanie? Słyszałam od aktywistów i aktywistek Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, że cieszą się z publicznej debaty o depresji klimatycznej. Inaczej wydawałoby im się, że to problem tylko w ich głowach i przesada.
Dajmy rodzicom jakieś rady. Jak rozmawiać z dzieckiem, nastoletnim czy młodszym, o przyszłości, o klimacie?
Ja uzależniam to od tego, z którym dzieckiem rozmawiam. Mój 10-letni syn ma zespół Aspergera. Inaczej: ma to szczęście mieć zespół Aspergera. To mu daje ogromną łatwość w logicznym układaniu świata, wyciąganiu wniosków, układaniu wzorów, zależności.
Jednocześnie jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Wszystkie sprawy, które pojawiały się w mediach, pokazujące, jak ludzie tracą domy, w powodziach i pożarach, jak umierają na granicy Polski, bo pochodzą z krajów, w których nie da się żyć również ze względu na suszę i z powodu walki o dostęp do surowców. On tą wiedzą może się załamać. Ale nie robi tego, bo ma rodziców, z którymi może o tym porozmawiać, szukając rozwiązań.
Wie, że są naukowcy, którzy mają gotowe rozwiązania. W przypadku wrażliwej osoby trzeba być czujnym, być blisko i rozmawiać o złożoności tych problemów. Dzieci rozumieją bardzo dużo. Mój syn jest skłonny do wyrzeczeń, które wcześniej byłyby nie do pomyślenia.
Na przykład?
“Produkujemy tyle plastiku. A on jest wytwarzany z ropy, zanieczyszcza środowisko, nie rozkłada się. Chciałbym tę zabawkę, ale ona jest z plastiku, więc może się powstrzymam”.
Najstarszy syn chodzi na protesty. Nie przytłacza go to?
Nie, bo wierzy, że robimy, co możemy. Jego udział w akcjach nie jest bierny, może coś podpowiedzieć, pokazać swój punkt widzenia, zrobić zdjęcia.
Rozmawialiśmy z nim długo o tym, dlaczego edukacja klimatyczna jest ważna i co by zmieniła w szkołach. Bardzo się w to zaangażował, bo mógł powiedzieć, jak to w jego szkole wygląda. Zachęcamy go, żeby z nami o tym rozmawiał.
Mój najmłodszy syn jest ekspresyjny, ma ogromne poczucie bezpieczeństwa przy nas, nie rozumie niektórych faktów i do każdej tragedii, którą widzi w mediach, szuka rozwiązań w swoim stylu: zbudujemy wielką łódź i przepłyniemy powódź, albo Julek, środkowy syn, zrobi nam płaszcz, który ochroni nas przed ogniem.
Przez to wszystko, co pani mówi, myślę sobie, o ile bardziej beztroskie dzieciństwo miały dzieci w latach 90. i wcześniej. Nikt z nas nie myślał o plastiku w zabawkach, sposobach na ratunek czy odpowiedzialności za planetę.
To prawda! Ani my, ani nasi rodzice nie mieliśmy takiej świadomości. Ja też byłam rodzicem, który przez totalne przepracowanie nie widział, co trapi moje dzieciaki. Nie rozmawialiśmy o klimacie, o przyszłości Ziemi. To nie wynika ze złej woli, ale z tego, że potrzeba przestrzeni na rozmowę. Nie zawsze jest na to czas i siła. Cudownie by było, jakby ten czas, siła i wiedza się jednak znalazły.
O to walczycie?
Wiem, jak bardzo zmieniła się nasza rzeczywistość. Mówię to z perspektywy osoby, która wychowywała się w wiosce w województwie świętokrzyskim, i która widzi, jak wiele od tamtej pory się zmieniło. Jak byliśmy w stanie w ciągu kilkudziesięciu lat całkowicie zdestabilizować klimat, ale byliśmy też w stanie jako ludzkość dzięki kreatywności i innowacji, podnieść poziom życia.
Są technologie, które mogą pomóc. To nie jest żadna pieśń przyszłości, na przykład Urugwaj jest już w 100 proc. zasilany OZE. Potrzeba presji społecznej i mądrych liderów. O to walczymy.
Ma pani nadzieję, że COP pomoże?
Mam nadzieję, bo w historii ludzkości były już momenty, że szliśmy w dobrym kierunku. Ale mam też nadzieję, że nie popełnimy błędów, nie cofniemy się, doprowadzając do najgorszego. Mam nadzieję, że światowi liderzy wreszcie zmotywują się do działania zgodnego z linią nauki.
Chodzi o przestawienie nas z torów opartych na paliwach kopalnych. Wierzymy, że dzięki temu skończą się konflikty o dostęp do ropy, wody czy gazu, które dziś sprawiają, że dzieci siedzą na granicach i umierają z zimna.
Ja jako rodzic nie jestem w stanie tego zaakceptować. Mam ogromną nadzieję, że do polityków dotrze, że obywatele są na te zmiany gotowi. I nie można ich blokować, trzeba stawiać na rozwój. Niektórym wydaje się, że to są jakieś mrzonki, fantastyczne wizje przyszłości, że jeśli zrezygnujemy z węgla, to niczego nie będzie i zamieszkamy na drzewach. Takie rzeczy czytam w komentarzach.
Otóż nie, drodzy państwo. Jeśli zostaniemy przy węglu, nie będziemy wprowadzać dyrektyw plastikowych, nie wprowadzimy zmian w rolnictwie, to nasze dzieci będą przeżywały swoją dorosłość w Polsce otoczonej murem, zalanej betonem, bez lasów, bez rzek, z wyjałowioną ziemią i trującym powietrzem.
A jakiej Polski chciałaby Pani dla swoich synów?
Ja bym wolała, żeby moje dzieci żyły w kraju, gdzie pielęgnujemy przyrodę, nie katujemy zwierząt w fermach przemysłowych, nie chorujemy przez smog i nie płacimy kroci za gaz z Rosji, bo mamy swoje źródła i magazyny energii. Chcę, żeby Polska dla moich dzieci tak wyglądała. I mam nadzieję, że jeszcze jest szansa ją zapewnić.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze