0:000:00

0:00

"Wraz z powrotem Donalda Tuska doszło do rękoczynów ze strony jego zwolenników, to niepokojące. Tusk musi się odciąć od przemocy, chyba że właśnie on tej przemocy na ulicach chce" - stwierdził we wtorek 6 lipca w TVP1 minister Jacek Sasin.

"Donald Tusk stara się spolaryzować, skłócić, wzbudzić negatywne emocje" - wtórowała mu na antenie Polskiego Radia 24 Anita Czerwińska, rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości.

O jakich rękoczynach mówił Sasin? Chodzi o sytuację, która wydarzyła się w poniedziałek 5 lipca w Szczecinie podczas wizyty w mieście szefa Platformy Obywatelskiej i spotkania ze zwolennikami. Jak informuje Polska Agencja Prasowa, "jedna z obecnych na placu kobiet wykrzykiwała w tym czasie, wyrażając dezaprobatę z powrotu Tuska do polskiej polityki. Reagowali inni obserwatorzy, próbując ją uciszyć, w tłumie znalazł się też mężczyzna, który chciał odepchnąć kobietę".

O uderzeniu kobiety informuje reporter Radia Szczecin (władzę nad PAP i rozgłośniami lokalnymi Polskiego Radia sprawuje de facto Prawo i Sprawiedliwość), ale materiały wideo z wydarzenia publikowane przez prawicowe media tego nie potwierdzają. Pewne jest, że doszło do gorącej kłótni i szarpaniny między zwolennikami Tuska i jego przeciwniczką.

Czy to wystarczający argument, by twierdzić, że "Tusk chce przemocy" i "stara się skłócić ludzi"? I czy na pewno politycy Prawa i Sprawiedliwości są najlepszymi kandydatami do oceny nadmiernej agresji w polityce? Zobaczmy.

Czy Donald Tusk przekracza granicę debaty?

Konflikt i ostra retoryka są wpisane w demokratyczny spór polityczny: akcentowanie różnic, ocenianie działań politycznych przeciwników, formułowanie rozmaitych zarzutów są jego akceptowalną częścią. Kwestią oceny jest styl tego sporu, ale nawet konflikt polityczny w złym stylu nie oznacza przekraczania granic debaty.

Lepiej ocenimy zdanie, że "partia X ma złe pomysły podatkowe", gorzej, że "partia X kradnie". Wypowiedź, że "partia X ma pomysł niezgodne z tradycyjnym pojmowaniem rodziny" będzie w lepszym stylu niż ocena, że "partia X chce demoralizować społeczeństwo". Ale wciąż są to wypowiedzi mieszczące się w kanonie demokratycznego sporu.

Co więc się w nim nie mieści?

  • Wykluczanie określonej grupy osób ze wspólnoty narodowej,
  • groźby lub usprawiedliwienie przemocy wobec innych partii lub grup obywateli,
  • zastraszanie przeciwników politycznych,
  • odbieranie grupom obywateli pełni człowieczeństwa,
  • straszenie przeciwników odebraniem im wolności lub praw politycznych (zwłaszcza jeśli ma się do dyspozycji państwowy aparat represji),
  • przypisywanie obywatelom cech wykluczających ich ze wspólnoty (np. że roznoszą zarazki chorób, są zarazą samą w sobie, zagrażają ze względu na swoje cechy zdrowiu i życiu innych obywateli).

Powyższe zachowania niszczą demokratyczną debatę, są właściwe dyktaturom, reżimom autorytarnym, lub siłom politycznym, które chcą dyktaturę lub autorytaryzm wprowadzić.

Co zaś mówił Tusk na temat PiS od momentu powrotu do krajowej polityki?

Że rządy Prawa i Sprawiedliwości to zło, że czynią zło, że trzeba z nimi politycznie walczyć, wygrać i że jest to możliwe, że politycy PiS kradną, że okradają młodych z przyszłości, obywateli z poczucia bezpieczeństwa, że to groteskowi ludzie, że zbudowali parodię dyktatury, że realizują agendę Putina.

Przeczytaj także:

W zależności od stosunku do Donalda Tuska jako polityka powyższe sformułowania można oceniać albo jako bojowe i zagrzewające do walki, albo jako formułowane w złym stylu polityczne zaczepki. Ale z całą pewnością te słowa nie przekraczają granic debaty w demokracji parlamentarnej, nie wzywają do agresji bądź przemocy, nie usprawiedliwiają ich, nie wykluczają ze wspólnoty narodowej jakichkolwiek polityków bądź partii, nie zapowiadają też takich działań w przyszłości.

Debunking

Donald Tusk musi się odciąć od przemocy, którą wzbudza przez agresywną retorykę oraz dzielenie i skłócanie Polaków
Wypowiedzi Donalda Tuska nie wzywają do agresji i nie przekraczają granic demokratycznej debaty

Władza, która szczuje, odczłowiecza i usprawiedliwia przemoc

Zarzuty polityków PiS dotyczące rzekomego wzywania do agresji przez Donalda Tuska mają podwójną funkcję. Po pierwsze, mają zniechęcić do szefa Platformy tę część opinii publicznej, która jest zmęczona ostrym sporem w polskiej polityce.

Ale mają też inną rolę: ich zadaniem jest wymazać historię działań i wypowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości, których byliśmy świadkami od 2015 roku.

Partia Jarosława Kaczyńskiego usiłuje w ten sposób przedstawić się wyborcom jako formacja umiaru, kompromisu i spokoju społecznego.

To karkołomna (ktoś bardziej zdecydowany mógłby powiedzieć, że wręcz bezczelna) próba zafałszowania ostatnich 6 lat w polskiej debacie publicznej. 6 lat, podczas których politycy PiS:

  • szczuli na mniejszości,
  • odmawiali praw człowieka osobom LGBT,
  • wysyłali policję z pałkami teleskopowymi na demonstracje w obronie praw kobiet,
  • usprawiedliwiali przemoc wobec przeciwników politycznych,
  • nazywali przeciwników politycznych mordercami i grozili im więzieniem.
Wszystko to byłoby naganne już w wykonaniu partii opozycyjnej, w przypadku partii władzy, dysponującej aparatem przemocy, kontrolującej prokuraturę i w coraz większym stopniu sądy, to wszystko jest uderzeniem w podstawy demokratycznej debaty.

Przypomnijmy pokrótce.

W czerwcu 2016 roku poseł partii rządzącej Dominik Tarczyński (wówczas 37-letni) zagroził pobiciem 73-letniemu wtedy b. prezydentowi Lechowi Wałęsie. "Zapraszam cię na solo, bydlaku" - napisał do Wałęsy polityk PiS. Nie spotkały go za to, żadne konsekwencje. Za swoje słowa po kilku dniach przeprosił, stwierdzając, że groźba przemocy była "niepotrzebna".

Rok później, w czerwcu 2017 roku, rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości Beata Mazurek zareagowała ze zrozumieniem na pobicie w Radomiu działacza Komitetu Obrony Demokracji (wówczas jeszcze jednej z najprężniejszych organizacji opozycyjnych wobec rządu PiS). "Każda akcja wywołuje określoną reakcję. To sytuacja, która nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem" - powiedziała Mazurek dziennikarzom. Nie spotkały jej za to żadne konsekwencje.

Miesiąc później, w lipcu 2017 roku, szef partii rządzącej i nieformalny zwierzchnik całego aparatu władzy Jarosław Kaczyński w taki sposób zwrócił się z mównicy sejmowej do polityków opozycji: "Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie sobie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojej świętej pamięci brata. Niszczyliście go, zamordowaliście, jesteście kanaliami”. Groźba oskarżenia polityków o pozycji o zbrodnię, konkretnie zamordowanie b. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie została zrealizowana.

W listopadzie 2020 roku Kaczyński, wtedy już wicepremier ds. bezpieczeństwa i wciąż nieformalny zwierzchnik całego aparatu władzy, z premierem i ministrem sprawiedliwości włącznie, po raz kolejny zagroził opozycji więzieniem: "Wszystkie demonstracje, które popieraliście, kosztowały życie wielu osób. Macie krew na rękach, dopuściliście się zbrodni. Jeżeli w Polsce będzie praworządność, to wielu z was będzie siedzieć" - stwierdził szef PiS.

Oskarżył w ten sposób opozycję o inspirowanie masowych protestów przeciwko antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału Przyłębskiej, które jego zdaniem miały się przyczynić do wzmocnienia pandemii koronawirusa. Puentę do tamtej groźby napisał 5 lipca 2021 roku Sąd Najwyższy, stwierdzając, że rząd nie mógł zakazać zgromadzeń w czasie pandemii.

W tym miejscu warto przypomnieć, że te "nielegalne" zgromadzenia były z rozkazu polityków PiS rozpędzane przez policję, która używała gazu wobec demonstrujących, również wobec chronionych przez immunitet posłanek opozycji. Kontrolowane przez rząd PiS służby wysyłały także tajniaków do atakowania protestujących pałkami teleskopowymi.

Kolejna rzecz to systematyczna nagonka na osoby LGBT prowadzona przez polityków rządzącej partii. Poza obraźliwymi epitetami (zboczeńcy, dewianci) dochodziło również do prób odczłowieczania nieheteronormatywnych obywateli.

M.in. prezes Jarosław Kaczyński dziękował w sierpniu 2019 roku abp. Markowi Jędraszewskiemu za nazwanie osób LGBT "tęczową zarazą", ówczesny poseł i obecny minister edukacji Przemysław Czarnek stwierdził natomiast: "Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją”.

Również prezydent Andrzej Duda podczas kampanii wyborczej w 2020 roku stwierdził, że LGBT to ideologia, a nie ludzie.

Atmosfera strachu przed przemocą

Już powyższe przykłady w większości krajów demokratycznych eliminują posługujących się takimi narzędziami polityków z głównego nurtu debaty publicznej. W Polsce dochodzi do tego kontrolowana przez rządzących i kierowana przez b. polityka PiS Jacka Kurskiego telewizja państwowa.

To w TVP od początku rządów Prawa i Sprawiedliwości regularnie prowadzona jest m.in. nagonka na osoby LGBT. Nazywane są na antenie „potopem”, są „gorsi niż najbardziej zagorzali komuniści”, „czekają na legalizację pedofilii".

"Zło, które pełznie. Doktryna wojenna. Dyktatura mniejszości. Cywilizacyjne zagrożenie. Ponura wizja lewackiego terroru. Zepsucie, deprawacja i prowokacja. Agresja, nienawiść, zagrożenie. Atak: na rodziny, na katolików, na większość, na rodziców z dziećmi. Rewolucja. Nowy totalitaryzm. Niebezpieczeństwo, agresja. Lewar, którym przeprowadza się rewolucje. Jak wrzucanie nieczystości w wentylator… Przemoc moralna. Barbarzyństwo. Wyuzdanie. Homoterror, homopropaganda, homorewolucja" - te określenia na osoby LGBT w mediach kontrolowanych przez rząd wyliczyła w OKO.press Anna Mierzyńska.

O oponencie politycznym rządzącego PiS, prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu, TVP w samym roku 2018 mówiła prawie 1800 razy. W większości - w negatywnym kontekście.

Przypomnijmy też, że w lipcu 2019 roku prawicowe bojówki zaatakowały Marsz Równości w Białymstoku, a w mieście trwało regularne polowanie na uczestniczki i uczestników marszu. Podczas Marszu Równości w Lublinie we wrześniu 2019 roku mogli zginąć ludzie: uczestnicy blokady Marszu przynieśli ze sobą bombę domowej roboty. W styczniu 2019 roku podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy został zamordowany prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Przeczytaj także:

Komentarze