0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Za wcześnie na daleko idące wnioski, bo wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na warszawskiej konwencji PiS w sobotę 13 maja dopiero otwierało właściwą kampanię, ale wygląda na to, że lansując hasło "Programowego ula", PiS spróbuje wrócić do retoryki "dobrej zmiany" z kampanii 2015 roku.

Może to oznaczać ograniczenie agresywnej ideologii, przy pomocy której partia odjechała rywalom (a także rzeczywistości) przed wyborami 2019. PiS przypominał wtedy raczej gniazdo szerszeni.

Wytrwała praca i słuchanie obywateli. Z czymś się wam to kojarzy?

"Programowy UL Prawa i Sprawiedliwości" ma na celu podjęcie "dobrej polityki", czyli "dobrych rządów, które służą wspólnocie narodowej i służą każdemu obywatelowi, niezależnie od tego, gdzie mieszka, kim jest, jakie ma poglądy, jak głosuje, jakie podejmuje w różnych sprawach życiowe decyzje".

Kaczyński jak dobry władca obiecuje zadbać o nas wszystkich, podlizując się jednocześnie wyborcom: "I jeśli chcemy, a chcemy i przez cały czas to robimy, próbować temu trudnemu wyzwaniu podołać, to musimy zwrócić się do tych ekspertów, którzy są najlepsi, którzy najlepiej wiedzą, czego naród i czego poszczególni jego członkowie, czego Polacy potrzebują, tzn. zwrócić się do społeczeństwa, do narodu, do Polaków".

Kaczyński niemal zacytował - często przypominane w ironicznym kontekście - słowa Beaty Szydło z exposé z listopada 2015: "Pokora, praca, umiar, roztropność w działaniu i odpowiedzialność. A przede wszystkim słuchanie obywateli. To są zasady, którymi będziemy się kierować. Koniec z arogancją władzy i koniec z pychą".

Przeczytaj także:

Dożynając metaforę pszczelarską można dodać, że PiS najwyraźniej próbuje przekonać wyborców, że jego szeregi pełne są osób pracowitych jak robotnice, które w ulu wytwarzają miód (jednocześnie pilnując dzieci-larw).

Tymczasem szefowie zespołów (poza Beatą Szydło dziewięciu mężczyzn), a zwłaszcza Jacek Sasin, Mariusz Błaszczak, Piotr Gliński czy Przemysław Czarnek kojarzą się łatwiej z trutniami, które odcinają kupony od stanowisk i faworyzują swoich kosztem innych obywateli. I niczego tu nie zmieni wychwalanie przez prezesa Glińskiego i Czarnka pod niebiosa.

Kaczyński wraca też do aideologicznej (i nierealistycznej) obietnicy "doganiania" europejskiego poziomu życia. "W ciągu kolejnych ośmiu lat sądzę, że przynajmniej do poziomu Hiszpanii to z całą pewnością możemy dojść, a może i do Włoch, ale nawet może i do Francji". Wow!

Ul PiS. Gdzieś odleciały szerszenie 2019

Jako kontekst oceny sobotniego wystąpienia przywołać można przemówienie Kaczyńskiego na konwencji PiS z września 2019, które w końcówce tamtej kampanii także było zapowiedzią "ujawniania programu PiS podczas kolejnych konwencji tematycznych".

Trwało 49 minut, z czego aż 22 minuty mowa była o wartościach (czytaj - ideologii PiS), 18 minut - zajęła niezbyt zrozumiała, za to pełna ironii i inwektyw pod adresem opozycji rozprawa z "postkomunizmem", a w pozostałe 9 minut prezes PiS upchnął obietnice wyborcze (o czym dalej).

W sobotnim wystąpieniu (tylko 26 minut) gdzieś rozpłynęła się tamta agresywna retoryka o rodzinie jako związku jednej kobiety z jednym mężczyzną z dziećmi i bez rozwodu (takich małżeństw jest w Polsce tylko ok. 1,8 mln, jedna czwarta wszystkich i jedna szósta rodzin).

Nie usłyszeliśmy też dyżurnego cytatu o nauce społecznej Kościoła, poza którą w Polsce możliwy jest tylko nihilizm. Nie było nic o aborcji, eutanazji, o agresywnych feministkach i spisku Unii Europejskiej na narodowe polskie wartości, ani jednego rechotu z osób trans.

Została, owszem, rozwodniona wersja PiS-owskiego nacjonalizmu, czyli opowieść o „patriotyzmie dumy”, który najlepiej dał się we znaki Polsce (i naszej opinii za granicą) za sprawą ataków Czarnka i Morawieckiego za podawanie niewygodnej prawdy o udziale Polek i Polaków w Holocauście.

Bo istotą tego "patriotyzmu" jest zaprzeczaniu polskim wadom i grzechom przeszłości. Mistrzem jest tu nie od dziś Maciej Świrski, przewodniczący KRRiT, który o prof. Barbarze Engelking mówi po prostu, że badaczka łże, a radio TOK FM ukarał 80 tys. za niewłaściwe skojarzenia z podręcznikiem HiT prof. Roszkowskiego.

Nie przypadkiem Kaczyński parokrotnie mówił też o Polsce suwerennej, próbując przejąć kontrolę nad nowym hasłem kiedyś Solidarnej dziś Suwerennej Polski swego wewnętrznego rywala Zbigniewa Ziobry. Trzeba jednak powiedzieć, że nie dorósł ministrowi-prokuratorowi do pięt w atakowaniu, kłamaniu i obrzydzaniu Unii Europejskiej.

Kaczyński trzymał się w sobotę aksjomatu populistycznej prawicy, zgodnie z którym "istotą demokracji jest wyłanianie władzy w procesie wyborczym".

Zgodnie z tym podejściem zwycięska partia ma prawo realizować swój program wyborczy, jaki by nie był, przełamując bezpieczniki systemu demokratycznego takie jak trójpodział władz i niezależność sądów, autonomiczna pozycja władzy lokalnej, etos służby cywilnej, rola opozycji i zasady parlamentaryzmu czy rola mediów, społeczeństwa obywatelskiego i opinii publicznej

Z dumą mówił o "naprawie demokracji", podkreślając, że trzeba ją (naprawę) dokończyć. Ale typowych złośliwości pod adresem sędziów ani wyśmiewania "ustroju trybunalskiego" nie było. Może dlatego, że lepiej dziś nie przypominać o istnieniu tzw. Trybunału Konstytucyjnego, który według programu PiS miał być narzędziem zatrzymania recydywy postkomunizmu, a okazało się, że nie potrafi powstrzymać własnego rozpadu.

Ogłaszając tzw. autokrację wyborczą, Kaczyński idzie tu ręka w rękę z prawicowymi populistami na całym świecie takimi, jak Trump, Jansa i Bolsonaro (wszyscy już przegrali wybory), a także Erdoğan (może je przegrać). Orbán trzyma się mocno, a Putin poszedł o krok dalej i autorytaryzm zastąpił "raszyzmem".

Sobotnia mowa Kaczyńskiego to wciąż ta sama wersja "demokracji skonstruowanej prosto", tyle że w wersji soft w porównaniu z 2019 rokiem. PiS macha skrzydełkami jak Pszczółka Maja, ale ona także ma żądło.

8 lat sukcesów za nami, kolejne 8 pozwoli dogonić Europę

"Wybory mogą być aktem demokracji, ale mogą być aktem manipulacji. Kiedy są aktem manipulacji? Kiedy w trakcie kampanii wyborczej obiecuje się coś, czego nie ma się zamiaru realizować, albo nawet ma się zamiar, ale się nie umie" - rozbawił salę Kaczyński bezsensowną definicją, puszczając oko, że chodzi o niewydolność koalicji PO-PSL.

Celem było wbicie słuchaczom do głowy, że w odróżnieniu od dzisiejszej opozycji PiS dotrzymuje wyborczego słowa. Przekonywał, że rządy PiS okazały się wielkim sukcesem i to pomimo "ogromnych kryzysów - pandemii COVID-19, wojny w Ukrainie i putinflacji".

Denerwujące było samochwalstwo Kaczyńskiego w dziedzinie walki z epidemią COVID-19. W latach 2020-21 Polska zanotowała drugi w Europie (po Bułgarii) 23,5-procentowy nadmiar zgonów, co oznaczało aż 190 tys. bezpośrednich i pośrednich ofiar epidemii. Taka jest miara porażki państwa.

Sukcesy Polski PiS mają trzy źródła - ogłosił Kaczyński.

Siła gospodarki (więcej o tym mówił Mateusz Morawiecki - o czym piszemy osobno) brzmi mało przekonująco choćby wobec poziomu inflacji, a także nieporadności politycznej, która nie pozwala PiS sięgnąć po środki z Funduszu Odbudowy (23,9 mld euro bezzwrotnych dotacji oraz 11,5 mld euro pożyczek na preferencyjnych warunkach) i to pomimo przyzwolenia, jakie dała na to opozycja i raczej życzliwej postawy Komisji Europejskiej.

Polska "musi być silna gospodarczo, tzn. dawać przyzwoity poziom życia wszystkim obywatelom", ale brak tych miliardów euro uderza w poziom życia obywateli w wymierny sposób. W dodatku naruszanie zasad państwa prawa przez PiS zagrozi także wypłatom funduszy spójności.

Druga siła jest militarna. Trzeba mieć pecha, by chwalić się tym właśnie teraz, gdy wyszło na jaw, że na terytorium Polski wleciała rosyjska rakieta, którą zgubiły radary i ostatecznie została znaleziona po kilku miesiącach przez jadącą konno kobietę (może czas przywrócić w wojsku kawalerię?).

Ośmieszenie ministra obrony narodowej można porównać tylko z przygodą szefa policji, który wystrzelił w swoim biurze z granatnika.

"Polska musi być także silna duchowo. Musi być silna moralnie"- prawił prezes PiS. Tu otwierałaby się przestrzeń do narracji o nauce katolickiej, świętym Janie Pawle II, obronie chrześcijaństwa przed lewactwem, i powrót do homofobicznego hasła "wara od naszych dzieci", ale jak była mowa wyżej - ten rodzaj narracji został ograniczony.

W tej sytuacji niezrozumiałe było ogólnikowe pomówienie: "siła duchowa ma w Polsce zaciekłych przeciwników, którzy walczą o to, żeby się rozpadała. Ale ci przeciwnicy nie odnoszą sukcesów. Ostatnie lata pokazały, że siły duchowej Polacy mają naprawdę bardzo wiele".

Warto zauważyć, że Kaczyński nie wykorzystał akurat tutaj atutu, którym mógł się posłużyć. Nie opisał wsparcia, jakiego Polki i Polacy udzielili uchodźcom z Ukrainy, a także roli, jaką we wspieraniu Ukrainy odgrywają polskie władze. Mógłby to zasadnie przedstawić jako dowód na politykę ponad podziałami i międzynarodowy sukces PiS.

Z niezrozumiałych względów tego nie zrobił. Może nie chciał wzmacniać pozycji Dudy, który stał się polską twarzą wsparcia, jakie okazujemy Ukrainie? O prezydencie wspomniał raz, na doczepkę.

Tak czy inaczej, programowe wystąpienie prezesa PiS zawierało tylko jedną wzmiankę o wojnie w Ukrainie - jako trudności i wyzwaniu, przed jakim stanęła Polska.

Chce rozszerzyć elektorat? Ostrzeżenie dla opozycji

Nastrój mowy Kaczyńskiego miał być dobry i był dobry, a 74-letni polityk pokazał się jako lider energiczny i sprawny - nie licząc kilku przejęzyczeń, za które przepraszał, rzecz wcześniej niespotykana. Dopiero po wszystkim, rozluźniony lider PiS wypalił wPolityce:

"Bardzo pięknie. Właśnie tego, żeśmy się spodziewali, że będzie ul. To jest mąka, z której będzie chleb". Pomieszały mu się metafory.

Ostudzenie przekazu i rezygnacja (nie wiadomo na jak długo) z agresywnej ideologii może wynikać z kalkulacji.

Przywoływanie konserwatywnych i katolickich wartości trafia przede wszystkim do osób starszych i gorzej wykształconych, a także mieszkańców wsi i mniejszych miasteczek.

Tymczasem Kaczyński ma w tych kręgach ugruntowaną pozycję.

Elektorat PiS od 2019 r. bardzo się zestarzał.

W tej chwili 68 proc. wyborców Kaczyńskiego to ludzie w wieku 60 plus, a 81 proc. ma 50 lat i więcej. Pełna młodych ludzi sala sobotniej konwencji miała robić wrażenie, że PiS popiera cały naród, ale jest to oczywista nieprawda.

Jeśli byłoby tam 1000 osób statystycznej reprezentacji wyborców PiS, to tylko 190 z nich miałoby mniej niż 50 lat.

W dodatku starsze grupy wyborców deklarują "na 100 procent" udział wyborach w ogromnej większości (ponad 80 proc.). Z tej grupy PiS już wiele więcej nie wyciśnie, zwłaszcza że przekonuje ją do siebie waloryzacją emerytur i dodatkowymi emeryturami.

Być może dlatego Kaczyński łagodzi wizerunek i zamiast wykluczać i obrażać ludzi innych przekonań politycznych, postaw, czy orientacji seksualnych, głosi, że chce służyć "każdemu obywatelowi niezależnie kim jest" i "zwraca się do najlepszych ekspertów, czyli do Polaków".

Zapewne chce łowić choćby okruchy poparcia w grupach osób młodszych, lepiej wykształconych i z większych miast, na których konserwatywna ideologia działa odpychająco.

Taka zmiana narracji postawiłaby opozycję wobec nowego wyzwania, bo inaczej polemizuje się z ideologiczną agresją a inaczej z bajką o tym, że PiS zatroszczy się o każdego Polaka i każdą Polkę.

Potrzeba pozytywnej narracji o lepszej przyszłości Polski, stałaby się jeszcze bardziej paląca. Wsparta co najmniej deklaracją współpracy opozycji w przyszłym rządzeniu. Bo to opozycja ma mówić "dobrej zmianie", a nie powtarzać, że "dobra zmiana" PiS jest zła.

PiS cieszy się dziś sondażowym poparciem na poziomie 33-34 proc. (średnia wszystkich badań w kwietniu = 33,9 proc.), co przełożyłoby się na wynik wyborczy identyczny jak w 2015 r. (37,6 proc.), znacznie poniżej wyborów 2019 (43,6 proc.).

Trzy listy opozycyjne zbierają (w kwietniu) 49,4 proc. O powyborczej koalicji może decydować wynik Konfederacji oraz minimalne różnice w zdolności mobilizacji wyborców. Być może Kaczyński przystępuje do bardziej finezyjnej gry niż poprzednio.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze