W środę zaczyna się pierwszy proces za aferę hejterską. Jedyną osobą, która zasiądzie na ławie oskarżonych jest Mała Emi, która ujawniła aferę. To błąd państwa i prokuratury, który może pogrzebać szanse na rozliczenie tej jednej z największych afer czasów władzy PiS.
Proces karny Małej Emi vel Emilii Szmydt ma zacząć się w środę 5 marca 2025 roku w Sądzie Rejonowym w Bochni. Jest ona oskarżona o znieważenie i pomówienie sędziego Waldemara Żurka, poprzez atakujące go wpisy na portalu Twitter (obecnie X) w latach 2018-2019. Oskarżać będzie Prokuratura Rejonowa Kielce-Wschód. Postawiła jej zarzuty z artykułów 212 i 216 kodeksu karnego.
To pierwszy proces za aferę hejterską, ujawnioną w sierpniu 2019 roku przez portal Onet. Paradoksem jest fakt, że Emilia Szmydt jest – póki co – jedyną osobą, która za nią odpowie. Choć to ona ją ujawniła i stała się sygnalistką. Najważniejsze osoby w tej aferze – mimo upływu blisko 6 lat – nie dostały zarzutów.
Za to Mała Emi może być szybko osądzona i skazana. Co jednak może zemścić się na państwie i prokuraturze. Bo mieszkająca dziś w Wielkiej Brytanii Emilia Szmydt, nigdy już nie powie, jak było z aferą hejterską i kto grał w niej najważniejsze role.
Ona sama była bowiem tylko narzędziem. Ale jest najważniejszym źródłem osobowym o tej aferze.
Prokuratura, zamiast namówić ją na współpracę i zaproponować np. status świadka koronnego, który da jej ochronę prawną, oskarżyła ją jako pierwszą. A jako oskarżona Mała Emi nie ma interesu w składaniu wyjaśnień, które będą obciążały ją (co pogorszy jej sytuację prawną) lub współpracujących z nią sędziów. I może o to chodziło, by uciszyć Małą Emi zarzutami karnymi. Albo prokuratura poszła na łatwiznę i uderzyła w tzw. najsłabsze ogniwo.
Prokuratura ma jednak jeszcze czas na zmianę sytuacji. Zresztą w podobnej sytuacji jest sędzia Arkadiusz Cichocki z Sądu Okręgowego w Gliwicach, który też był w samym środku afery hejterskiej. Ale potem się z tego wycofał i w 2022 roku ujawnił szczegóły całego procederu. Prokuratura dysponuje też częścią dowodów, które przekazał.
Jemu też nie zaproponowano współpracy. A jako podejrzany też nie ma on interesu, by mówić, jak było. Bo może to być wykorzystane przeciwko niemu. Cichocki jest drugim osobowym źródłem o aferze hejterskiej. Trzecim mógł być sędzia Tomasz Szmydt, który z Cichockim ujawnił szczegóły afery, ale uciekł do Białorusi.
Jeśli prokuratura nie zmieni taktyki, może stracić dwóch świadków, którzy mogliby pomóc rozliczyć najważniejsze osoby odpowiedzialne za aferę hejterską. A są poszlaki pokazujące, że o procederze wiedział sam minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Dlaczego ważna jest pomoc Małej Emi i Cichockiego piszemy w dalszej części tekstu.
Na zdjęciu u góry były wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. Główna postać w aferze hejterskiej. Sędziowie pisali do niego Herszcie. Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Przypomnijmy. Mała Emi to była już żona, byłego sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie Tomasza Szmydta, który w 2024 roku uciekł do Białorusi. Szmydt po wygranych przez PiS wyborach (w 2015 roku) trafił do pracy na delegację do Ministerstwa Sprawiedliwości, a potem neo-KRS.
W resorcie ministra Zbigniewa Ziobry zbliżył się do wiceministra, sędziego Łukasza Piebiaka, który był głównym kadrowym w sądach. Poznał tam też stołecznego sędziego Jakuba Iwańca oraz innych sędziów skupionych wokół Piebiaka i pomagających mu wprowadzać zmiany podporządkowujące wymiar sprawiedliwości władzy PiS. Te zmiany od początku krytykowali niezależni sędziowie z dwóch stowarzyszeń Iustitia i Themis oraz ówczesny rzecznik starej, legalnej KRS Waldemar Żurek.
Na tę krytykę władza PiS odpowiadała atakami w mediach. W resorcie Ziobry pojawił się też pomysł, by wykorzystać Małą Emi do rozprowadzania hejtu na sędziów. Robiono to przez jej konto na Twitterze.
Dostawała ona kwity na sędziów broniących praworządności. To ona też rozesłała paszkwil na prezesa Iustitii, prof. Krystiana Markiewicza. Jak pisał Onet, miał go jej pomóc zredagować sędzia Rafał Puchalski, obecnie wiceprzewodniczący neo-KRS. Z resortu wypływały też wrażliwe informacje o sędziach z ich teczek personalnych tzw. zielonych teczek.
Współpraca z Małą Emi skończyła się w drugiej połowie 2018 roku. Doszło do kłótni. Wtedy zastąpiono ją hejterskim kontem na Twitterze KastaWatch, które zostało założone na komputerze w ministerstwie. Odsunięta na boczny tor Mała Emi została sama. Wtedy zdecydowała się na ujawnienie procederu zaplanowanych ataków na krytyków ministra Ziobry. Została sygnalistką.
Ujawnienie afery hejterskiej doprowadziło do dymisji wiceministra Piebiaka, a współpracujący z nim sędziowie musieli odejść z resortu. Ruszyło śledztwo ws. afery hejterskiej. Ale za władzy PiS nikomu nie postawiono zarzutów.
W 2022 roku na łamach OKO.press i Onetu ujawniliśmy nowe wątki i szczegóły. Ujawniliśmy, jak z zielonych teczek wyciekały dane sędziów. Ujawniliśmy dialogi sędziów skupionych wokół Piebiaka na grupach „Kasta/Antykasta” na WhatsAppie i „Niezłomni-grupa małego sabotażu” na Signalu. Do ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka zwracano się tam per „Hersz”. Dialogi potwierdzały aferę.
Ujawnienie tego było możliwe dzięki dwóm sędziom Arkadiuszowi Cichockiemu z Gliwic i Tomaszowi Szmydtowi. Byli oni blisko Małej Emi i w centrum afery hejterskiej. Ale nie byli najważniejsi. Potwierdzili jednak informacje Małej Emi i przekazali nowe szczegóły. Co ważne, zrobili to w czasie, gdy nadal rządził PiS i nie było wtedy pewności, że straci on władzę. Dzięki nim aferę potwierdzała już nie tylko Mała Emi, której wiarygodność podważano, ale dwie kolejne osoby.
Ani za PiS, ani za nowej władzy prokuratura nie zaproponowała jednak realnej współpracy Emilii Szmydt i sędziemu Cichockiemu w wyjaśnieniu afery. Traktuje ich tak samo jak pozostałych podejrzanych, opierając się głównie na dokumentach i zabezpieczonych mailach ze skrzynki mailowej Piebiaka. Prokuratura ma ok. 200 tysięcy maili z jego skrzynki.
Są dwa śledztwa dotyczące afery hejterskiej. Jedno w Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu. To śledztwo przejęto z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy, która nie postawiła nikomu zarzutów, choć miała dowody. W Świdnicy tylko już po zmianie władzy postawiono zarzuty Małej Emi.
A po przeniesieniu śledztwa w 2024 roku na wyższy szczebel do Wrocławia, zdecydowano o wystąpieniu o uchylenie immunitetów Łukaszowi Piebiakowi, Jakubowi Iwańcowi i zastępcy rzecznika dyscyplinarnego Przemysławowi Radzikowi. Prokuratura chce im postawić po kilkanaście zarzutów dotyczących ujawniania danych sędziów z zielonych teczek oraz z postępowań dyscyplinarnych dotyczących sędziego Waldemara Żurka.
Te informacje wykorzystano potem do ataków na wybranych sędziów. Dodatkowo prokuratura chce postawić Iwańcowi zarzut pomocy w rozesłaniu paszkwilu na prezesa Iustitii. Prokuratura chce też uchylić immunitet Arkadiuszowi Cichockiemu, któremu chce postawić trzy zarzuty.
Drugie śledztwo jest w Prokuraturze Rejonowej Kielce-Zachód. Zawiadomienie złożył sędzia Waldemar Żurek, którego hejtowano w latach 2018-19 na Twitterze. Jedną z atakujących sędziego była Mała Emi, ale też anonimowe konta „FigoFago” i „Jackob”. Śledztwo trwało kilka lat, ale prokuratorzy nie chcieli znaleźć Małej Emi, choć znała ją cała Polska, bo występowała w mediach. I deklarowała współpracę ze śledczymi, ale nikt nie chciał jej przesłuchać jako świadka.
To postępowanie zostało umorzone, ale uchylił to sąd i nakazał nowe postępowanie. I dopiero wtedy ruszyło śledztwo. Ale znowu Małej Emi nie zaproponowano współpracy i nie przesłuchano jako świadka, tylko zdecydowano o postawieniu zarzutów. Choć sędzia Waldemar Żurek złożył wniosek o przyznanie Małej Emi statusu świadka koronnego.
Ale gdy Emilii Szmydt jako pierwszej ogłoszono zarzuty – pod koniec władzy PiS – to w roli osoby podejrzanej nie chciała już składać wyjaśnień. Bo sama, by się obciążała. Taką postawę może też przyjąć w zaczynającym się w środę procesie, jeśli się na nim pojawi.
Drugą osobą, której w tym śledztwie prokuratura chce postawić zarzuty, jest sędzia Jakub Iwaniec. Prokuratura uważa, że to on stoi za kontem FigoFago, które hejtowało sędziego Żurka. W 2024 roku prokuratura wystąpiła o uchylenie mu immunitetu.
Prokuratura w aferze hejterskiej opiera się głównie na dokumentach i mailach. Może to jednak okazać się za mało, by skutecznie oskarżyć najważniejsze osoby pojawiające się w sprawie. Bo inni oskarżani o udział w aferze przystąpili do obrony i atakują prokuraturę. I mają już pierwsze sukcesy.
Podważają wszystko, co się da (takie prawo obrony), próbując stworzyć wrażenie, że nie było żadnej afery. Że wszystko było legalne. I co najwyżej można mówić o kłótni pomiędzy sędziami, którzy popierali „reformy” Ziobry i tymi, którzy je krytykowali. Problem w tym, że te argumenty powoli zaczynają padać na podatny grunt. Co widać w Izbie Odpowiedzialności Zawodowej SN, która decyduje o uchylaniu immunitetów sędziom. A bez ich uchylenia nie będzie możliwości, by postawić odpowiedzialnych za aferę przed sądem karnym.
Świadczy o tym kilka przesłanek. Pierwszy sygnał, że Izba Odpowiedzialności Zawodowej może być hamulcowym w rozliczeniach sędziów, którzy wsparli „reformy” Ziobry, pojawił się w listopadzie 2023 roku, tuż po przegranych przez PiS wyborach. Wtedy legalny sędzia SN Zbigniew Korzeniowski odmówił uchylenia immunitetu byłemu prezesowi Sądu Rejonowego w Olsztynie i członkowi neo-KRS Maciejowi Nawackiemu.
O uchylenie immunitetu wystąpił sędzia Paweł Juszczyszyn, który chce oskarżyć prywatnie Nawackiego za niedopuszczanie go przez kilka lat do orzekania, wbrew orzeczeniom sądów. Juszczyszyn był wtedy bezprawnie zawieszony przez nielegalną Izbę Dyscyplinarną.
Sędzia SN Korzeniowski uznał, że Nawacki miał rację, bo był wtedy spór prawny. Uznał, że Izba Dyscyplinarna była legalna, choć TSUE orzekł, że nie była sądem. I że de facto to był tylko spór pomiędzy dawnymi kolegami z sądu.
Kolejne niepokojące sygnały płyną dla prokuratury z kolejnych dwóch spraw o uchylenie immunitetów w związku z aferą hejterską. Nowa Izba SN jako pierwszy zaczęła rozpoznawać wniosek wrocławskiej prokuratury o uchylenie immunitetu Jakuba Iwańca, pozostałe sprawy czekają. Sprawę Iwańca prowadzi legalny sędzia SN Wiesław Kozielewicz. Sprawa wydawała się na prostą. Prokuratura jako dowody przedstawia dokumenty i maile, głównie ze skrzynki Piebiaka.
Ale od jesieni 2024 roku odbyły się już trzy posiedzenia, podczas których obrońcy Iwańca ruszyli do ataku. Przekonują, że nie złamano prawa. Że Iwaniec wykonywał polecenia służbowe Piebiaka jako wiceministra. Że dane sędziów są publiczne, więc nie złamano ustawy o ochronie danych osobowych. Że maile, które ma prokuratura pozyskano nielegalnie.
W tle sączy się też teza, że aferę hejterską inspirowały służby rosyjskie, by storpedować „reformy” Ziobry. I wykreowali ją sędziowie wspólnie z dziennikarzami. Jak tak dalej pójdzie, to zaraz się pojawi przekaz, że nie było afery, tylko kłótnia dawnych kolegów w sądzie.
Czy padnie to na podatny grunt? Sędzia Kozielewicz zdecydował o postępowaniu dowodowym. Jest to dopuszczalne. Ale raczej niespotykane w postępowaniu o uchylenie immunitetu, w którym sąd bada jedynie, czy w sposób dostateczny prokuratura udowodniła podejrzenie popełnienia przestępstwa. Bo dowody ocenia sąd karny.
Tymczasem sędzia Kozielewicz zamówił opinię biegłego, który ma ocenić, czy skrzynka mailowa Iwańca była bezpieczna. Po co ta opinia? By ocenić, czy można było się włamać na skrzynkę Iwańca i wykraść z niej maile lub spreparować jego maile?
Zamówienie opinii odsuwa o kolejne miesiące wydanie decyzji ws. immunitetu. Czas płynie, a osoby, którym prokuratura chce stawiać zarzuty, triumfują.
Tym bardziej że niedawno nowa Izba w jednoosobowym składzie neo-sędziego Marka Motuka, odmówiła uchylenia immunitetu sędziemu Jakubowi Iwańcowi w kolejnej sprawie. Chodzi o wniosek Prokuratury Rejonowej Kielce-Wschód, która chce mu postawić zarzuty w związku z kontem FigoFago.
W tej sprawie głównym dowodem prokuratury jest opinia językowa, z której wynika, że wpisy na koncie FigoFago i na oficjalnym koncie Iwańca pisała ta sama osoba. Są też poszlaki wskazujące, że jako FigoFago pisał Iwaniec (on sam zaprzecza).
Ten wniosek neo-sędzia Motuk załatwił szybko i podważył wszystkie dowody prokuratury. Ocenił wręcz, że należy ocenić hejterskie wpisy FigoFago pod kątem tego, czy zawierają prawdę. Bo jeśli jest w nich prawda, to nie ma przestępstwa znieważenia i pomówienia sędziego Żurka.
Czyli prokuratura powinna ocenić, czy Żurek był łóżkowym „ogierem”, „osłem Temidy”, leniem w pracy, „dzbanem”, alkoholikiem, czy „pożytecznym idiotą”. Bo tak pisał FigoFago.
To absurd.
Nowa Izba uznała też, że trzeba ocenić wpisy Żurka z tamtego okresu, bo być może to on jest hejterem. Według nowej Izby ofiara hejtu też może być hejterem. A wtedy nie ma sprawy, bo mamy wolność słowa i tylko słowny pojedynek pomiędzy Żurkiem, a anonimem FigoFago. Prokuratura odwoła się od tej decyzji.
To pokazuje, że rozliczenie afery hejterskiej może być nie tylko trudne, ale może zakończyć się też porażką państwa polskiego. Bo same dowody w postaci dokumentów i opinii to może być za mało do skazania. Tym bardziej że wiele kluczowych dokumentów już bezpowrotnie przepadło.
Nie da się po tylu latach pozyskać danych teleinformatycznych. Chodzi o wpisy na zamkniętych grupach skupiających sędziów bliskich Piebiakowi, czy informacje o tym, kto stał za kontami na Twitterze. Zresztą Twitter i tak nie chce udostępniać danych.
W tej sytuacji ważne są inne dowody potwierdzające aferę. Czyli źródła osobowe. A są nimi Emilia Szmydt i sędzia Arkadiusz Cichocki. Mogą nie tylko składać zeznania w sądzie. Wcześniej też przekazali sporo dokumentów, które ma prokuratura i są one ważnymi dowodami w sprawie. A może jeszcze mają jakieś dowody.
Mała Emi mówiła też w prywatnych rozmowach, kto stał za kontem FigoFago, z którym korespondowała (są screeny ich rozmów). I miała wskazać na Iwańca. Ale takich zeznań nie ma prokuratura w Kielcach, bo zamiast przesłuchać ją jako świadka, postawiła jej zarzuty karne.
Jako świadka nie przesłuchała też jej i Cichockiego Prokuratura Regionalna we Wrocławiu. Owszem jest stara zasada, że nie przesłuchuje się jako świadków osób, którym chce stawiać się zarzuty. Ale byłaby to okazja to podjęcia rozmów o współpracy. Zaś stawiając zarzuty Małej Emi i Cichockiemu prokuratura mało zyska. Może doprowadzić do ich skazania, ale nie pomogą oni już w rozliczeniu najważniejszych osób. Co powinno być priorytetem.
Ponadto skazanie ich za aferę – zwłaszcza Małej Emi jako pierwszej – będzie złe dla państwa. Bo wyśle ono do osób, które chcą ujawniać afery sygnał, że może jednak nie warto. Bo zamiast nagrody lub odpuszczenia win za współpracę i tak będzie kara.
A to doda tylko wiatru w żagle innym zamieszanym w aferę hejterską. Będą zwalać całą winę na Małą Emi, której wiarygodność podważana jest od samego początku. A ona mając wyrok, zamilknie i nic już więcej nie powie. Co jest na rękę pozostałym osobom. Prokuratura będzie musiała tylko opierać się na dokumentach. I próba rozliczenia afery może zakończyć się porażką państwa.
Ale nic nie jest jeszcze stracone. Prokuratura może jeszcze zmienić taktykę. Być może decyzję powinno podjąć kierownictwo Prokuratury Krajowej.
Emilii Szmydt i sędziemu Arkadiuszowi Cichockiemu w zamian za pomoc w rozliczeniu afery, państwo powinno odpuścić ich winy. Ich rola w tej sprawie nie była kluczowa. Wykorzystano ich. A oni sami w porę zstąpili ze złej drogi i ujawnili proceder. Prokuratura powinna skupić się na rozliczeniu najważniejszych osób. I w tym celu skorzystać z zeznań Małej Emi i Arkadiusza Cichockiego. Może też dostarczą nowych dowodów. Tylko musi zmienić się ich status procesowy.
Mała Emi składała zeznania w procesach cywilnych związanych z aferą hejterską. Nie miała oporów. Ale wtedy nie groziły jej zarzuty karne. Dlatego prokuratura powinna z nimi pójść za tzw. układ. W zamian za ujawnienie wszystkich szczegółów sprawy i składanie zeznań w sądzie powinna wycofać się z ich oskarżania.
Prokuratura ma kilka ruchów. Może wycofać akt oskarżenia przeciwko Małej Emi z sądu w Bochni. Może to zrobić jeszcze przed rozpoczęciem procesu lub w jego trakcie (ale tu byłaby już wymagana zgoda oskarżonej).
Owszem prokuratura może to zrobić, jeśli będzie miała pewność, że Mała Emi pójdzie na współpracę. W tym celu można poprosić o odroczenie pierwszej rozprawy zaplanowanej na 5 marca, by podjąć kontakt z oskarżoną. I upewnić się, że cofając akt oskarżenia, prokuratura nie zostanie z niczym, bo nie będzie mogła go złożyć drugi raz.
Prokuratura może też w sądzie wystąpić o warunkowe umorzenie sprawy i Mała Emi nie będzie skazana. Tym bardziej że ten proces dotyczy znieważenia i pomówienia, które co do zasady są ścigane z prywatnego oskarżenia (prokuratura prowadzi tę sprawę z uwagi na ważny interes społeczny). Poza tym Mała Emi pogodziła się z sędzią Waldemarem Żurkiem. Co jest ważne.
Podobnie ją i sędziego Cichockiego może potraktować Prokuratura Regionalna we Wrocławiu. Może wycofać zarzuty dla Małej Emi i wniosek o uchylenie immunitetu wobec Cichockiego. Prokuratura Wrocławska ma więcej możliwości, bo nie skierowała jeszcze oskarżenia.
Może zaproponować im status świadka koronnego (w zamian za współpracę, nie wnosi się oskarżenia), choć ten przyznaje się dla osób pomagających rozbijać zorganizowane grupy przestępcze. Najbardziej znany świadek koronny Masa pomógł rozbić mafię pruszkowską. A obecnie Tomasz Mraz pomaga prokuraturze jako świadek koronny rozliczyć aferę Funduszu Sprawiedliwości. Jego zeznania i przekazane dowody są kluczowe.
Ale w aferze hejterskiej prokuratura też stawia zarzuty za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Ponadto Cichocki już wcześniej przekazał dużo materiałów, które ma prokuratura. Mała Emi też. A zgodnie z artykułem 259 kodeksu karnego, ten kto wcześniej sam wystąpił z grupy i ujawnił okoliczności jej działania, nie podlega karze. A to właśnie zrobili Cichocki i Mała Emi.
Dlaczego teraz państwo ma za to ich karać, a nie nagrodzić odpuszczeniem winy i skorzystać z ich zeznań? Skoro państwo odpuściło grzechy Masie, to dlaczego nie chce odpuścić winy sygnalistce Małej Emi i sędziemu Cichockiemu? Oni i tak zapłacili już wysoką cenę za tę sprawę.
Aspekt odpuszczenia winy przez państwo jest zasadny jeszcze z jednego powodu. Ścigania Małej Emi i Cichockiego nie chcą sędziowie, których atakowała władza PiS. Nie tylko sędzia Waldemar Żurek, który pogodził się z Malą Emi.
Pogodził się z nią również sędzia Piotr Gąciarek z Warszawy. Mała Emi przeprosiła go w ramach ugody sądowej. Jej ścigania nie chce też prezes Iustitii Krystian Markiewicz, mimo że rozesłała na niego paszkwil. Sędzia pozwał za aferę hejterską tylko Piebiaka, Iwańca i ministerstwo sprawiedliwości, jako instytucję, dla której pracowali. Nie pozwał Małej Emi. W tej sprawie w marcu 2025 roku może zapaść wyrok.
Prokuratura ma jeszcze jedną możliwość. Dla dobra sprawy i rozliczenia najważniejszych osób może nawet nie wnosić przeciwko nim oskarżenia. Choć może to być najbardziej ryzykowne rozwiązanie.
Jedno jest pewne. Jeśli prokuratura chce rozliczyć aferę hejterską, ktoś w prokuraturze powinien podjąć ważną decyzję, póki nie jest jeszcze za późno.
Jeśli takiej decyzji nie będzie, to prokuratura musi liczyć się z tym, że sprawa może polec w sądach. A jedyną skazaną może będzie tylko Emilia Szmydt i dziennikarka „Polityki” Ewa Siedlecka, którą sąd w Siedlcach skazał prawomocnie za pisanie o kulisach afery hejterskiej.
To drugie skazanie to wielki „sukces” Macieja Nawackiego i byłego członka nielegalnej Izby Dyscyplinarnej Konrada Wytrykowskiego, który był w bliskim kontakcie z Małą Emi. Jeśli prokuratura nie zmieni taktyki, może będzie więcej takich „sukcesów”.
Afery
Sądownictwo
Adam Bodnar
Zbigniew Ziobro
Waldemar Żurek
Krajowa Rada Sądownictwa
Ministerstwo Sprawiedliwości
Prokuratura
Prokuratura Krajowa
Sąd Najwyższy
afera hejterska
akt oskarżenia
Arkadiusz Cichocki
Jakub Iwaniec
Łukasz Piebiak
Mała Emi
praworządność
rzecznik dyscyplinarny Przemysław Radzik
uchylenie immunitetu
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze