Polski sąd zdecyduje, czy wyda podejrzanego o wysadzenie gazociągu Nord Stream, który pompował tanią, rosyjską ropę do Niemiec. Ale Polska ma podstawy, by odmówić. Bo żaden Ukrainiec w czasie wojny za działania przeciwko Rosji, nie popełnia przestępstwa, tylko zasługuje na medal.
Wniosek o wydanie obywatela Ukrainy Wołodymyra Z. – na zdjęciu u góry podczas doprowadzednia na posiedzenie aresztowe -, Sąd Okręgowy w Warszawie zacznie procedować w najbliższych dniach. W poniedziałek 6 października 2025 roku o godzinie 11 w sali 203 zaplanowane jest posiedzenie sądu.
Ale nie zapadnie decyzja ws. Europejskiego Nakazu Aresztowania. Tego dnia sędzia Tomasz Grochowicz – w trybie niejawnym – jako sędzia dyżurny, rozpozna tylko wniosek prokuratury o zastosowaniu dalszego aresztu na 100 dni wobec Wołodymyra Z. Bo tyle czasu ma polski sąd na decyzję.
ENA wystawiony za Ukraińcem, sąd będzie analizował później. Dokument liczy kilkadziesiąt stron i zawiera opis czynu oraz opis dowodów. OKO.press ustaliło, że najprawdopodobniej decyzję ws. ENA wyda sędzia Dariusz Łubowski, który w sądzie okręgowym od lat specjalizuje się w tego typu sprawach. I są w jego kompetencji. Więcej piszemy o nim w dalszej części tekstu.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości.
O wydanie Wołodymyra Z. zabiegają niemieckie służby, które prowadzą śledztwo ws. wysadzenia dwóch nitek gazociągu Nord Stream. ENA wydał Federalny Trybunał Sprawiedliwości w Karlsruhe.
Sprawa nie jest tuzinkowa. Interesują się nią media z całego świata, nawet z odległej Japonii, Korei Południowej, czy z Argentyny. Bo nie chodzi w niej o wydanie jakiegoś obywatela, do jakieś sprawy. Tylko o napaść Rosji na Ukrainę, stosunki na linii Ukraina-Polska, Polska-Niemcy i Niemcy-Rosja.
A stawką jest wizerunek Polski, która dużo pomogła Ukrainie w obronie przed Rosją. Stawką jest też ewentualna reaktywacja Nord Stream, który uderzał w interesy gospodarczo-polityczne całej Europy Środkowo-Wschodniej, a przede wszystkim Polski i Ukrainy. I według wielu ten położony na dnie Morza Bałtyckiego gazociąg, pomógł Putinowi szantażować te kraje zakręceniem zimą kurka z gazem oraz pomógł mu zarobić na wojnę z Ukrainą.
W sprawie Wołodymyra Z. chodzi też o kwestie moralne i etyczne oraz postawę Niemiec przed wojną i w początkowej fazie wojny. Chodzi też o prawo Ukrainy do obrony przed bandycką Rosją i używania różnych środków w tym celu.
Gdy rano w niedzielę 5 października 2025 roku powstawał ten tekst, Ukraińcy zmagali się z kolejnym atakiem rakietowo-dronowym ze strony Rosji. Media określiły go jako jeden z największych od początku wojny. Zaatakowano m.in. Lwów, Odessę i Zaporoże. Prezydent Ukrainy Zelensky napisał w swoim koncie na platformie X, że w nocy Rosjanie wystrzelili w stronę Ukrainy ponad 50 rakiet i 500 dronów szturmowych. Pięć osób zginęło, kilkadziesiąt zostało rannych. To dane na niedzielę rano.
Ten kontekst dla sprawy Wołodymyra Z. też jest ważny. Bo gdy sąd będzie decydował o jego dalszych losach, za polską wschodnią granicą cały czas wojna będzie trwała na całego. Cały czas będą ginąć ludzie, a miasta ukraińskie, fabryki, elektrownie cały czas będą obracane w ruinę.
I stoi za tym zbrodnicza Rosja. Ta sama, na której na szkodę miał działać Wołodymyr Z. i, z którą największe niemieckie koncerny robiły duże interesy. A teraz te koncerny – E.ON i BASF, mniejszościowi udziałowcy Nord Stream 1 – mają być rzekomo poszkodowane działalnością Wołodymyra Z.
Poszkodowanym też mają być Niemcy, które straciły tani gaz z Rosji. Straciły go też niemieckie firmy, bo tani gaz to niższe koszty energii i produkcji. Tego de facto dotyczy niemieckie śledztwo, w którym Wołodymyr Z. jest podejrzanym.
Co więcej, gdy w Ukrainie giną ludzie, Niemcy w sposób drobiazgowy prowadzą śledztwo ukierunkowane nie tylko na ochronę interesów ich największych firm, ale też rosyjskiego Gazpromu.
Bo to większościowy udziałowiec pierwszej nitki gazociągu. Czyli Nord Stream 1 i właściciel drugiej nitki gazociągu, czyli Nord Stream 2. A Gazprom jest ważnym elementem gospodarczo – politycznym Rosji, która wysadzenie gazociągu uważa za sabotaż i chce też ścigania odpowiedzialnych za to osób.
Czy stołeczny sąd, który będzie decydował o wydaniu Niemcom Wołodymyra Z., będzie to wszystko brał pod uwagę? Zwłaszcza to, że niemieckie śledztwo jest głównie w interesie niemieckich koncernów energetycznych i zbrodniczej Rosji?
Nie musi. ENA to formalne postępowanie, opierające się na zaufaniu pomiędzy członkami UE. Polski sąd może się zachować tak samo jak włoski sąd, który już nieprawomocnie zdecydował o wydaniu Niemcom Sierhieja K., innego podejrzanego o wysadzenie Nord Stream.
Niemal pełny automatyzm w uznawaniu ENA nie oznacza jednak, że Polska musi zachować się tak jak Włochy, które pomagają Ukrainie, ale ta wojna jest dalsza ich sercom. Bo Wołodymyr Z. zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce – jeśli to on brał w tym udział -, powinien mieć status bohatera wojennego i dostać za to medal. To racje moralne.
Ale są też racje prawne. Żaden Ukrainiec nie może być sądzony za działania podejmowane w czasie wojny przeciwko zbrodniczej Rosji.
To nie koniec. Są też ustawowee przesłanki formalne, by uznać, że ENA nie może być tu zrealizowane. I sąd może jest zastosować. Piszemy o tym w dalszej części tekstu.
Na zdjęciu u góry Wołodymyr Z. – w czapce z daszkiem i w bluzie z kapturem – podczas doprowadzenia przez policję na posiedzienie aresztowe w sądzie. Po jego prawej stronie stoi jego pełnomocnik, adwokat Tymoteusz Paprocki. Fot. Wojtek Radwański/AFP.
Był wrzesień 2022 roku. Od ponad 6 miesięcy Ukraina broni się przed napaścią Rosji. Nie tylko obroniła Kijów i zatrzymała rosyjską ofensywę, ale też przystąpiła do udanej kontrofensywy w regionie charkowskim i chersońskim.
Polska jako pierwsza wysyła wtedy do Ukrainy ciężki sprzęt wojskowy – setki czołgów i bojowych wozów piechoty, dziesiątki armato haubic Krab, czy sprzęt obrony przeciwlotniczej. To pomogło w kontrofensywie Ukraińców.
W tym czasie w Niemczech rządzi SPD, z kanclerzem Olafem Scholzem na czele. Niemcy, pamiętając II wojnę, nie chciały angażować się w pomoc Ukrainie. Nie chciały też drażnić Rosji. Ale to wygodna wymówka: SPD zawsze miała dobre stosunki z Rosją.
Jej były lider i były kanclerze Niemiec Gerhard Schroder był nawet przewodniczącym komitetu akcjonariuszy w spółce Nord Stream 1, zarządzającej pierwszą nitką gazociągu. Należy pamiętać, że przed wojną największe koncerny niemieckie robiły wielkie interesy z Rosją. Ukraina nie była ważna.
We wrześniu 2021 roku ukończono budowę drugiej nitki Nord Stream, ale wybuch wojny w lutym 2022 roku zablokował jej uruchomienie. Rząd Scholza na początku wojny jako pomoc wysłał Ukrainie…hełmy oraz stare Stingery, pochodzące jeszcze z NRD-owskich zapasów.
Potem to się zmieniło. Niemcy przełamały się i zaczęły dużo pomagać Ukrainie. Ale we wrześniu 2022 roku tak nie było. Nadal – pierwszą nitką gazociągu – płynął z Rosji do Niemiec gaz. Eksport gazu pomagał Putinowi finansować wojnę.
I tu pojawia się Wołodymyr Z. Do Polski przyjechał na kilka dni przed wybuchem wojny. Z żoną i trzema synami – dziś studiują w Polsce i uczą się w szkole średniej – zamieszkał w Pruszkowie. Założył firmę budowalną, jest też pasjonatem nurkowania. W Polsce mają kartę stałego pobytu.
Według niemieckich służb 8 września 2022 roku on i sześć innych osób, weszli na pokład jachtu Andromeda w niemieckim Wiek na wyspie Rugia. I wypłynęli w morze. Załoga miała mieć bułgarskie paszporty. Zdaniem niemieckich służb jacht – wynajęła go firma zarejestrowana w Warszawie – skierował się w okolice duńskiej wyspy Bronholm na Morzu Bałtyckim. Po jej południowej stronie na dnie Bałtyku, biegną dwie nitki gazociągu Nord Stream.
Niemieckie służby uważają, że nie był to turystyczny rejs. Zarzucają teraz, że 23 września pasażerowie Andromedy na rurociągach gazociągu zamontowali co najmniej 4 ładunki wybuchowe z mieszaniny heksogenu i oktogenu. Każdy ładunek o wadze 20-35 kilogramów. Ładunki mieli umieścić w różnych lokalizacjach na północny wschód i południowy wschód od wyspy Bronholm, na głębokości 70-80 metrów.
Zdaniem niemieckich służb Wołodymyr Z. brał w tym udział jako nurek. Ładunki wybuchły 26 września o godzinie 2.03 i 19.03. Rurociągi zostały zerwane i poważnie uszkodzone na długości kilkuset metrów. Wybuch spowodował spadek ciśnienia gazu i jego wyciek do Bałtyku.
Służby niemieckie w związku z tym chcą teraz postawić Wołodymyrowi Ż. zarzut za trwałe doprowadzenie do wstrzymania transportu gazu z Rosji do Niemiec. Zarzucają mu sabotaż konstytucyjny, o czym mówi paragraf 88 ustęp 1 numer 3 niemieckiego kodeksu karnego.
Przepis mówi o działaniach destrukcyjnych przeciwko obiektom, instytucjom i firmom świadczącym najważniejsze usługi publiczne. W tym przypadku chodzi o działania przeciwko firmom dostarczających gaz, służący zaopatrzeniu ludności. Przepis mówi też o działaniach godzących w bezpieczeństwo Niemiec.
Strona niemiecka zarzuca też Wołodymyrowi Z. czyny z paragrafów 305 ustęp 1 i 308 ustęp 1 tamtejszego kodeksu karnego. Pierwszy przepis mówi o zniszczeniu infrastruktury należącej do „innej osoby”. A drugi przepis mówi o spowodowaniu eksplozji, przy pomocy materiałów wybuchowych, która zagroziła mieniu „innej osoby”. Wołodymyrowi Z. grozi w sumie do 15 lat więzienia.
W polskim prawie odpowiednikami tych czynów są czyny z artykułów 163 paragraf 1 punkt 1, 165 paragraf 1 punkt 3 i 254a kodeksu karnego.
Pierwszy przepis mówi sprowadzeniu w wyniku pożaru zagrożenia dla życia lub zdrowia osób, albo dla mienia w wielkich rozmiarach. Drugi przepis mówi o sprowadzeniu niebezpieczeństwa dla osób lub mienia, poprzez uszkodzenie lub unieruchomienie urządzenia użyteczności publicznej dostarczającego m.in. gaz. A trzeci przepis mówi o uszkodzeniu elementów infrastruktury krytycznej, w tym przypadku gazociągu.
Choć do wybuchu doszło poza wodami terytorialnymi Niemiec, ich służby kwalifikują to jako przerwanie dostaw do punktu odbiorczego gazu, który znajduje się w Greifswaldzie. Wybuch wyrządził też szkodę niemieckim spółkom, które są mniejszościowym udziałowcem Nord Stream 1.
Jak pisała niemiecka prasa służby niemieckie mają dowody na wysadzenie gazociągu przez Ukraińców. Mieli oni zostawić dużo śladów na jachcie. Są nagrania z kamer w porcie na wyspie Rugia. Legitymowała ich też polska Straż Graniczna w porcie w Kołobrzegu.
W tej sprawie ważny jest nie tylko kontekst, ale też to czym jest Gazociąg Północy i dlaczego powstał. A jego historia daje mocne karty zarówno Ukrainie, jak i Polsce. I w złym świetle stawia niemieckie śledztwo – które ma być priorytetowe – i żądanie wydania Wołodymyra Z.
Przypomnijmy. Rosja po 1989 roku eksportowała gaz na Zachód za pomocą gazociągów, które przebiegały przez Ukrainę, Białoruś i Polskę. W tym celu wybudowano m.in., biegnący przez Polskę Gazociąg Jamalski, rozgałęziający się w Białorusi. Jedna nitka biegła dalej przez Polskę do Niemiec. A druga przez Ukrainę, Słowację do Austrii.
Inny gazociąg z Rosji biegł przez Ukrainę, Słowację. I dalej do Austrii i poprzez Czechy do Niemiec (druga nitka). Jeszcze inny gazociąg z Rosji biegł przez Ukrainę do Rumunii i Bułgarii.
Gaz do Polski gazociągiem jamalskim popłynął 25 lat temu. Planowano budowę II nitki gazociągu. Ale Rosjanie porzucili te plany na rzecz Gazociągu Północnego, którego pierwszą nitką na dnie Morza Bałtyckiego gaz popłynął do Niemiec w 2011 roku.
Na stole położyli też projekt nowego gazociągu South Stream, który jednak nie powstał. Oba gazociągi miały omijać nie tylko Polskę, która była już w UE i w NATO. Ale przede wszystkim omijały Ukrainę, która coraz bardziej chciała się uniezależnić do Rosji. I miała aspiracje wstąpienia do UE i NATO.
Wyrazem tego była Pomarańczowa Rewolucja, która wybuchła w 2004 roku po sfałszowaniu wyborów i próbie otrucia Wiktora Juszczenki. A w 2014 roku Euromajdan, który doprowadził do obalenia prezydenta Janukowicza, który chciał zbliżenia z Rosją. Aspiracje Ukrainy mocno wspierała wtedy Polska, a Rosja widziała, że traci wpływy na Ukrainie. Mimo, że każdej zimy stosowała więc niej gazowy szantaż, w postaci straszenia odcięcia dostaw.
Nowe gazociągi miały spowodować, że ten szantaż będzie skuteczny i, że Ukraina będzie sama w gazowych kleszczach Rosji. To był też szantaż cenowy, gospodarczy i polityczny. Bo nagłe zakręcenie gazu lub drastyczna podwyżka jego ceny, mogły wywołać rozruchy społeczne i upadek dużych gałęzi gospodarki ukraińskiej. Taki szantaż działa do dziś w Białorusi, która jest uzależniona od taniego rosyjskiego gazu.
Ale nie działa już w Polsce, która uniezależniła się od dostaw ze Wschodu – choć nadal importuje duże ilości gazu LNG. Polska za rosyjski gaz ziemny płaciła jedne z najwyższych stawek w Europie. Po napaści na Ukrainę, gazociąg jamalski wyłączyli sami Rosjanie.
Nasz kraj był na to jednak gotowy. Wcześniej wybudował gazoport do skroplonego gazu w Świnoujściu i importuje go z innych krajów, w tym z USA. W Gdańsku powstaje drugi, pływający gazoport. Od 2022 roku działa też Baltic Pipe łączący Polskę z Norwegią. Mamy też połączenia z gazociągami krajów UE. Ukraina takich zabezpieczeń jednak nie miała.
A gdzie w tym wszystkim były Niemcy? Korzystały na tym, że Rosjanie straszę Europę Środkowo-Wschodnią zakręceniem gazowego kurka. I zgodziły się być europejskim hubem dla rosyjskiego gazu, który popłynął Gazociągiem Północnym.
Gdy Polska protestowała przeciwko jego budowie – bo zablokuje rozbudowę portów Świnoujście i Szczecin oraz pozwoli szantażować Ukrainę odcięciem dostaw gazu ,- kanclerz Angela Merkel mówiła, że to projekt czysto biznesowy.
Niemcy były tak łatwowierne, że pozwoliły, by Gazprom był nawet udziałowcem kluczowych niemieckich firm energetycznych, dzięki czemu miał kontrolę nad sprzedażą gazu w Niemczech oraz nad magazynami gazu i gazociągiem OPAL. Biegnie on wzdłuż zachodniej granicy Polski i połączył Nord Stream z Czechami i dalej z Austrią.
W planach było jego dalsze połączenie z planowanym South Stream, który miał pompować gaz Rosji pod nie Morza Czarnego do Bułgarii, Serbii, Węgier i dalej do Czech i Niemiec. Gdyby ten ostatni gazociąg powstał, to razem z Gazociągiem Północnym i OPAL-em, powstałby gazowy ring omijający i odcinający od rosyjskiego gazu Polskę, kraje bałtyckiej, Białoruś, Rumunię i przede wszystkim Ukrainę.
Czyli kraje mocno prozachodnie i proatlantyckie, które najbardziej obawiały się agresywnej Rosji. I przed nią ostrzegały. Gazowy ring miał być dla nich karą. To wszystko jak w kronice przez lata opisywał dziennikarz „Gazety Wyborczej” Andrzej Kublik.
Dopiero teraz wszyscy przyznają Polsce rację. Ale mimo to Niemczech nadal tlą się nadzieje na reaktywację Nord Streamu i szybki powrót do interesów z Rosją. Czy śledztwo ws. wysadzenia gazociągu, pomoże w przyszłości w reaktywacji Nord Stream? Czy też chodzi o urażoną dumę i straty niemieckich koncernów oraz stojących za nimi, wpływowych polityków?
Wołodymyr Z. nie przyznaje się do popełnienia przestępstwa. Został zatrzymany przez polską policję w domu w Pruszkowie 30 września 2025 roku.
Jego obrońcą jest adwokat Tymoteusz Paprocki, który wcześniej prowadził m.in. sprawy o ekstradycję do USA.
Mec. Paprocki obronę zasadza na trzech filarach. Pierwszy to, że klient nie przyznaje się. Drugi to uznanie, że nawet gdyby przyjąć, że Wołodymyr Z. popełnił zarzucane mu czyny, to i tak nie ma przestępstwa. Bo w stanie wojny Rosji z Ukrainą, gdzie Rosja jest agresorem, żaden obywatel ukraiński nie może odpowiadać za działania wymierzone w Rosję. Trzeci filar to podważanie legalności budowy Nord Streamu z powodów środowiskowych.
W sprawie jest kilka niewiadomych. ENA za Wołodymyrem Z. wystawiono rok temu. Ale jak dotąd nie był zatrzymany przez polskie służby, choć naciskała na to strona niemiecka. Media spekulowały wręcz, że może to być jeden z powodów nie najlepszych relacji niemiecko-polskich.
Te, mimo zmiany władzy w Polsce i w Niemczech, nie wróciły na stare, dobre tory. Choć wymiana gospodarcza pomiędzy dwoma krajami ciągle rośnie, relacje na szczeblu politycznym nadal nacechowane są dystansem i pewną nieufnością.
Wpływ na to mają kontrole graniczne wprowadzenie przez rząd kanclerza Merza. Brak rozwiązania kwestii reoperacji za zniszczenia podczas II wojny światowej w Polsce. Nie pomaga też antyniemiecka retoryka PiS, której zakładnikiem jest premier Donald Tuska.
Ale jest jeszcze jeden czynnik, o którym mało się mówi. To wzrost znaczenia Polski i co raz silniej akcentowanie przez polskie władze, polskich interesów strategicznych. A te nie zawsze idą w parze z niemieckimi interesami. Na przykład Polska duże zamówienia na broń kieruje głównie do USA i Korei Południowej, a nie do Niemiec.
Dlatego sprawa wydania Wołodymyra Z. może być przez stronę niemiecką traktowana priorytetowo i jako swego rodzaju test dla relacji niemiecko-polskich. Takie postawienie twardych żądań Polsce. Media niemieckie wręcz spekulowały, że operacja wysadzenia Nord Stream była prowadzona przez Ukrainę wspólnie z Polską lub co najmniej za jej zgodą. I mogła być dogadana przez Zełenskiego i prezydenta Dudę.
I z tego powodu Wołodymyr Z. – wedlug mediów – miał być niezatrzymywany przez rok. A wręcz po wystawieniu ENA miał być ostrzeżony, że jest poszukiwany. I miał zostać wywieziony do Ukrainy samochodem dyplomatycznym.
Dlaczego więc doszło teraz do jego zatrzymania w Polsce? Skoro miał zostać z Polski wywieziony, to dlaczego wrócił? Bo tu ma rodzinę? Polskie media spekulowały, że Wołodymyr Z. wpadł teraz, bo interesował się zakupem nieruchomości w Polsce i wyskoczył w systemach MSWiA (cudzoziemcy muszą mieć zgodę na zakup nieruchomości w Polsce).
A może po prostu coraz mocniej naciskały na to niemieckie służby, stawiając sprawę na ostrzu noża. Jak pisała „Rzeczpospolita” gdy kanclerz Scholz pod koniec swojej władzy, był w Polsce miał naciskać na to, by nasze służby współpracowały w tej sprawie.
Niemcy mają też mocny argument. Polska też chce wydawania swoich obywateli. Niemiecki sąd na podstawie ENA wydał Polsce sprawcę tragicznego wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. A teraz Polska stara się od wydanie Patryka M., znanego jako Wielki Bu – znajomego Karola Nawrockiego, którego zatrzymano w Hamburgu.
Dlatego polskie władze i prokuratura są w trudnej sytuacji. Bo jest zagrożenie, ze wystawione w Polsce ENA nie będą honorowane w Niemczech.
Z drugiej strony na szali są stosunki z Ukrainą i opinia naszego kraju, jako wspierającego ją w wojnie z Rosją. W tle są też polskie interesy strategiczne. Bo reaktywacja Nord Stream i powrót Niemiec do dużych biznesów z Rosją (a tym samym jej ponowne wzmacnianie), nie leży w interesie Polski.
Być może polskie służby zatrzymały teraz Wołodymyra Z., by pokazać stronie niemieckiej, że współpracują z nią. A decyzję niech podejmuje niezależny sąd. I jaka by to decyzja nie była, polskie władze będą mogły mówić, że to decyzja niezależnego sądu.
Z informacji OKO.press wynika, że niemieckim ENA ws. Wołodymyra Z. w Sądzie Okręgowym w Warszawie najprawdopodobniej zajmie się sędzia Dariusz Łubowski. Z prostego powodu.
To on głównie rozpatruje ENA. Łubowski sądzi od 1993 roku. Od sierpnia 2018 roku był kierownikiem sekcji międzynarodowej ds. karnych;, a od stycznia 2019 roku także koordynatorem międzynarodowym ds. karnych i praw człowieka w tym sądzie. Zna też kilka języków obcych.
Choć procedura uznania ENA co do zasady jest formalnością – kraje UE na zasadzie zaufania, uznają wnioski o wydanie obywateli podejrzanych o popełnienie przestępstw -, to sędzia Łubowski w przeszłości odmówił realizacji ENA wystawionego przez Nideralndy. Odmówił wydania obywateli tego kraju – pary z dzieckiem, która uciekła do Polski.
Polskie prawo przewiduje przesłanki, kiedy można odmówić wydania obywatela na podstawie ENA. Reguluje to kodeks postępowania karnego, a dokładnie artykuł 607p kodeksu postępowania karnego. Mówi on: „Odmawia się wykonania nakazu europejskiego, jeżeli:
Według polskiej prokuratury sprawa Wołodymyra Z. nie spełnia tych przesłanek. Więc uznanie ENA przez polski sąd wydawałoby się formalnością.
Ale jest też artykuł 607r kodeksu postępowania karnego, który mówi o fakultatywnych przesłankach odmowy wydania obywatela. A tam paragraf 1 punkt 2 mówi, że można odmówić wykonania ENA jeśli: „przeciwko osobie ściganej, której dotyczy nakaz europejski, toczy się w Rzeczypospolitej Polskiej postępowanie karne o przestępstwo, które stanowi podstawę nakazu europejskiego”.
A tak się składa, że w sprawie uszkodzenia Nord Stream śledztwo prowadzi wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej w Gdańsku. Chodzi o Departament do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji. Śledztwo wszczęto z urzędu w 2022 roku.
Śledztwo toczy się w kierunku artykułów 163, 165 i 182 kodeksu karnego, czyli ma podobną kwalifikację jak w Niemczech. Chodzi o zniszczenie mienia, uszkodzenie gazociągu i zanieczyszczenie morza. Wołodymyr Z. w tym śledztwie ma status świadka.
Ale z ustaleń OKO.press wynika, że w piątek 3 października 2025 roku został on przesłuchany do tego śledztwa przez prokuraturę, jako świadek. I jeśli teraz dostałby zarzuty karne, sąd warszawski miałby formalną podstawę do odmowy realizacji ENA. A on sam mógłby bronić się przed zarzutami w Polsce.
Jest też druga możliwość. Sąd po prostu uznałby, że zarzucany czyn nie jest przestępstwem w Polsce. Wtedy sąd musiałby jednak przyjąć, że Wołodymyr Z. – który się nie przyznaje -, działał w warunkach wojennych.
Jest też trzecia możliwość nie wydania Wołodymyra Z. Udzielenie mu azylu przez Polskę. Tylko czy władze pójdą w tym kierunku, pamiętając casus ściganego przez Polskę azylanta Marcina Romanowskiego na Węgrzech?
Sądownictwo
Świat
Donald Tusk
Waldemar Żurek
Ministerstwo Sprawiedliwości
Prokuratura
areszt tymczasowy
Europejski Nakaz Aresztowania
Gazprom
Niemcy
Nord Stram
Rosja
Sąd Okręgowy w Warszawie
Ukraina
wojna w Ukrainie
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze