0:000:00

0:00

Przyrównanie siebie do Roberta Lewandowskiego w wywiadzie dla Polsatu miało ratować premierowi twarz, ale tylko ugruntowało wrażenie, że Mateusz Morawiecki żyje w krainie megalomańskiej bajki o swoich ogromnych zasługach dla przystąpienia Polski do UE i jednak wierzy, że "sam negocjował" (analiza OKO.press - tutaj).

Oczywiście byłem bezpośrednio włączony w negocjacje z UE. Tym, którzy łapią za słówka odpowiem: to tak jakby powiedzieć, że będąc np. Lewandowskim sam grałem w meczu Polska-Senegal. Czy to oznacza, że sam grał? Nie, grała cała drużyna
Fatalne porównanie. Premier pełnił w drużynie drugoplanową rolę i odszedł z KIE zanim zaczęły się negocjacje
Wywiad dla Polsatu,27 sierpnia 2018

Jakby zapomniał, że pracował w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej tylko przez kilka miesięcy. Przygotowywania "tzw. position papers, co można sprawdzić" nie można nazwać negocjowaniem i nie ukryje tego żadna metafora.

Morawiecki nigdy, w najmniejszym nawet stopniu, nie odgrywał roli Lewandowskiego (lidera drużyny i kapitana), nie byłby nawet graczem rezerwowym w meczu o wejście do UE, zwłaszcza, że odszedł z drużyny, zanim mecz się rozpoczął.

Oczywiście, że byłem bezpośrednio włączony w negocjacje z UE. Natomiast tym, którzy łapią za słówka powiem tak, jakby na przykład powiedzieć: ja sam grałem w tym meczu, znaczy będąc na przykład Robertem Lewandowskim, to bym sobie bardzo życzył oczywiście, sam grałem w tym meczu, nie wiem, Polska - Senegal na przykład prawda, czy to znaczy, że on sam rzeczywiście jeden, jedyny grał? No nie, grała cała drużyna i jest rzeczą jasną, że był pan negocjator Jan Kułakowski, dla którego przygotowałem tzw. position papers, co jest oczywiście udokumentowane, można to sprawdzić, byłem wtedy ekspertem od prawa europejskiego w zakresie orzecznictwa, dyrektyw, rozporządzeń, przekładania, transponowania tych dyrektyw na gospodarkę realną i oczywiście bardzo wiele osób to doskonale pamięta, a więc rzeczywiście. Te negocjacje pamiętam, jako bardzo ważny etap w moim życiu zawodowym.

Opowieści Morawieckiego o jego ogromnych zasługach w wejściu Polski do UE wywołały w sieci ogromną falę śmiechu, ale tak naprawdę wprowadzają nas w krainę obłędu. Nie wygląda przy tym Morawiecki jr. na kłamcę cynicznego, jest raczej fanatykiem, który wykoślawia rzeczywistość, by udowodnić, że polski naród, rząd PiS, a także on sam są wcieleniem wyjątkowych cnót, niebywałych osiągnięć oraz nieograniczonych możliwości.

Może premier przetwarza rzeczywistość z większym niż u innych ludzi uspójnianiem przekazu typu jestem wspaniały, czyli robiłem same wspaniałe rzeczy, PiS jest wielki, czyli robi same wielkie rzeczy; polski naród jest wielki, itp.?

To dlatego "cały naród polski powinien mieć w Yad Vashem jedno wielkie drzewo Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata" (pomysł z piekła rodem). Także dlatego opozycja, która podważa osiągnięcia PiS, a sama "tolerowała złodziejstwo", zasługuje na wykluczenie z kręgu Polaków:

"Naprawdę nie sądziłem, że ktoś może nie wiedzieć, czy kandyduje na prezydenta Warszawy czy burmistrza Berlina. A może to polityka PO? Może zamiast nowoczesnej Polski, zamiast Centralnego Portu Komunikacyjnego wy chcecie portu w Berlinie?" - pastwił się Morawiecki w Sejmie 6 czerwca 2018.

Miał stać się w PiS głosem rzetelnego pragmatyka, tymczasem okazał się kłamcą szczególnie agresywnym i żarliwym, który nadaje post-prawdom obozu władzy osobisty rys, fascynujący i przerażający zarazem.

Ale taki premier jest też nadzieją demokratów, bo jego kłamstwa są szczególnie irytujące, a zarazem do bólu zębów konkretne.

Problemem jest zresztą cała formacja, a nie jeden odleciany premier.

Post-prawda epoki PiS

OKO.press sprawdziło przez ponad dwa lata (26 miesięcy i 13 dni) 1190 wypowiedzi polityków i polityczek, co daje średnią 1,48 fact-checkingu dziennie. Zwykle wykrywamy fałsze, co najwyżej półprawdy. Z oczywistych względów analizujemy głównie wypowiedzi obozu rządzącego.

Wiele z tych zdań to klasyczne post-prawdy. Tak jak je opisał Harry Frankfurt w słynnej książce „On Bullshit” („O wciskaniu kitu”): nie chodzi tyle o odrzucanie autorytetu prawdy, jak to czyni zwykły kłamca, ale o nieprzywiązywanie do niej najmniejszej wagi.

Innymi słowy, polityk w epoce post-prawdy tworzy narrację w całkowitym oderwaniu do faktów.

Jak już pisaliśmy, przenikliwą refleksję o post-prawdzie (bez używania nazwy) sformułowała już w 1967 roku Hanna Arendt:

„Rezultatem stałego i zupełnego przedstawiania kłamstw jako prawdy nie jest to, że kłamstwo zostanie zaakceptowane jako prawda, a prawda odrzucona jako kłamstwo. Dzieje się coś gorszego. Niszczony jest azymut, którego używamy do określenia naszego umiejscowienia w świecie”.

Masowa produkcja post-prawdy rządzi się nad Wisłą kilkoma regułami, które warto zrozumieć. Także po to, by zobaczyć, że - wbrew pozorom - sukcesy post-prawdy otwierają zarazem szanse na wyrwanie się z tej "post-Polski".

1. Post-prawda nie zna granic

Minister obrony Mariusz Błaszczak, chyba nr 2 w post-prawdzie po Morawieckim, mówi o prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu tak, jakby liczył na to, że odbiorcy nie widzą już świata w kategorii prawdy i fałszu, a może w ogóle nie używają umysłu do weryfikacji informacji:

"Na nowo pisze [Adamowicz] historię naszego kraju, wpisując się w kłamstwa i retorykę, tych którzy na Polskę napadli, a dziś jest retoryką tych, którzy próbują postawić znak równości pomiędzy sprawcami a ofiarami. Tych, którzy próbują zatrzeć swoje zbrodnie i pamięć o tym, czego złego dokonali".

Przecież ci, którzy napadli na Polskę, a teraz uprawiają retorykę, by zatrzeć swoje zbrodnie, muszą mieć grubo ponad 100 lat! Ilu ich jest? W jaki sposób Adamowicz wpisuje się w ich retorykę? To myślowa klaunada, kpina z prawdy.

Celem Błaszczaka nie jest jednak sformułowanie prawdziwej tezy, ani nawet umiejętnego kłamstwa. Chodzi wyłącznie o zbudowanie skojarzenia: "Adamowicz-Niemcy-hitlerowcy-nie głosuj".

Przeczytaj także:

Podobnie premier. Już w sejmowym exposé 12 grudnia 2017 mówi, że "reforma ministra Ziobry jest bardzo dobrą reformą, bo ona zwiększa niezawisłość sędziów. Co wy opowiadacie, że zmniejsza?!” Nie szuka argumentów, nie wyciąga wniosków, nie analizuje. Zaklina rzeczywistość i zaskakująco szczerze wyznaje: „Szanowni państwo, ja bardzo wspieram reformę wymiaru sprawiedliwości, naprawdę, całym sercem”.

2. Post-prawda w koło Macieju (Mateuszu, Mariuszu)

Praca fact-checkera bywa nużąca (a jak państwo musicie się czasem męczyć czytając!), bo politycy operują ograniczonym zestawem post-prawd. I znowu, klasykiem jest tu premier Morawiecki.

OKO.press zrobiło zestawienie jego siedmiu kłamstw szczególnie "bezczelnych". Nazwaliśmy je tak nie w celu obrażenia premiera, ale by podkreślić, że te wypowiedzi dotyczą kwestii wymiernych, statystyk, liczb. To nie jest przesada, zła interpretacja, manipulacja czy półprawda. "To zwykłe kłamstwa, w dodatku powtarzane w kółko. Prawdziwe liczby łatwo znaleźć w GUS, dostawaliśmy je też od instytucji rządowych oraz z Eurostatu".

Post-prawdy bombardują odbiorców non-stop. W kółko słyszymy z ust polityków i mediów obozu władzy, że:

  • Polacy w ogromnej większości popierają reformę sądów (manipulacja sondażami, bo ogólnie "reformę" ludzie popierają, czemu nie, ale tę konkretną PiS raczej odrzucają);
  • PiS obiecywał taką reformę w kampanii wyborczej (nie obiecywał);
  • Komisja Europejska prześladowała Polskę za wycinkę Puszczy Białowieskiej, a nie reaguje na wycinanie lasów Bawarii (tymczasem bawarskie lasy mają się do Puszczy jak Ursynów do Wawelu);
  • powraca też post-prawda o istocie (polskiej) demokracji, którą w BBC eksminister Witold Waszczykowski nazwał "bezprzymiotnikową" (bo nie liberalną). To ustrój bliski tego, co Jan Werner Müller nazywa autokracją wyborczą, w której wynik wyborów daje nieograniczone prawa. Jak to ujął 1 maja 2018 Andrzej Duda, "nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji programu. Spełnianie zapowiedzi jest obowiązkiem względem obywateli. Podważanie tych zasad jest sprzeczne z podstawami demokracji przedstawicielskiej. Podmywa fundamenty parlamentaryzmu";
  • uchodźcy dokonują zamachów terrorystycznych. To się ostatnio uspokoiło, ale minister Błaszczak jechał na temacie przez długie miesiące, rysując przy okazji obraz europejskich miast, gdzie po zmroku ludzie rzekomo boją się wyjść z domu. Cały chór polityków PiS opowiada Polakom, jakie zbrodnie popełniają uchodźcy, jak groźnie jest np. w Brukseli (min. Błaszczak widział tam nawet czołgi na ulicach, choć wycofano je z belgijskiej armii w 2015 roku) itd., itp.

Tę listę można by ciągnąć i ciągnąć (zachęcam do zajrzenia na zestawienie naszych fact-checkingów).

Zdarzają się oryginalne wyskoki, jak retoryczne pytanie Kornela Morawieckiego: „W czym rosyjska demokracja odbiega od europejskich standardów?!”, ale na ogół poruszamy się w obszarze kilkunastu post-prawd układających się w kilka większych narracji.

3. Post-prawda zdyscyplinowana, czyli przekaz dnia

W sprawach politycznie gorących obowiązują "przekazy dnia", które powtarza w mediach wielu polityków obozu rządowego, w różnych ujęciach i kontekstach. Ma to wytworzyć w odbiorcy poczucie, że nie ma po co analizować prawdziwości danej tezy, bo

skoro "wszyscy" mówią to samo, to zapewne musi to być prawda, a w każdym razie jest to właściwa narracja.

Taką serię wypowiedzi najważniejszych urzędników państwa (w tym prezydenta i ministrów) na temat Sądu Najwyższego zestawił - i potępił - 15 sierpnia 2018 Komitet Obrony Sprawiedliwości.

Warto zobaczyć zestawienie cytatów, żeby sprawdzić, w jak różny sposób można powiedzieć dokładnie tę samą nieprawdziwą treść, że "Sąd Najwyższy wydając postanowienie zawierające pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości UE i zawieszając stosowanie niektórych przepisów ustawy o SN naruszył polskie prawo" i dlatego postanowienie „nie może być respektowane przez organy Państwa".

KOS uznał takie opinie za "nieprofesjonalne" i "impertynenckie" podważanie autorytetu sądów i niedopuszczalny nacisk na sędziów.

4a. Post-logika. Brudziński odwraca strzałkę czasu

Szczególnie spektakularne są post-prawdy, w których poza myleniem lub zmyślaniem faktów stosowane są zabiegi naruszające powszechnie akceptowane podstawy rozumowania.

Niedawno opisaliśmy w OKO.press inwigilację przez tajniaków spotkania działaczy młodzieżówek ze Zbigniewem Hołdysem w lipcu 2017. Była to część operacji policyjnej "Rekonesans", która miała dać władzom kontrolę nad protestami obywatelskimi w obronie sądów.

Po artykule, który wzbudził wielkie zainteresowanie, w "Faktach po faktach" TVN 24 wystąpił szef MSWiA Joachim Brudziński. Udzielał kuriozalnych wyjaśnień uciekając się - jak pisała Bianka Mikołajewska - do "kłamstw i manipulacji", a jego wypowiedzi były "pochwałą państwa totalnego – które bez żadnych powodów, na wszelki wypadek, kontroluje wszystko i wszystkich".

Rysując zagrożenia związane z działalnością inwigilowanych środowisk młodzieżowych Brudziński powiedział m.in. "Jeżeli czytamy – i nie jest to jakiś tam anonimowy troll internetowy, ale emblematyczna dla tego środowiska postać pani Klementyny Suchanow – która pisze w grudniu 2017, czyli przed tymi wydarzeniami: »Śniły mi się dzisiaj w nocy mołotowy, jaja to tak naprawdę daleko idący kompromis«. Inny wpis: »Obawiam się, że aby wyzwolić Polskę będzie musiała polać się krew, chcę by była to krew pisowska«".

To "zwykłe" kłamstwo, bo aktywistka i pisarka Klementyna Suchanow nie jest „emblematyczna dla środowiska”, które spotkało się z Hołdysem, nie ma z nim w ogóle nic wspólnego, ale ciekawsze jest coś innego.

Suchanow napisała cytowany przez Brudzińskiego wpis na FB w grudniu 2017 roku, gdy spadła na nią krytyka (także ze strony opozycji) za obrzucenie jajkami rządowych limuzyn.

W jaki sposób zdarzenie z grudnia 2017 może wyjaśniać decyzję o inwigilowaniu młodzieży w lipcu 2017 roku?

Tak oczywiście może się zdarzyć tylko przy założeniu odwrócenia strzałki czasu. W świecie post-prawdy Brudzińskiego czas płynie w przeciwną stronę niż zwykle.

4b. Post-logika. Szczerski - paradoks przestępcy

"Organy państwa działają na podstawie i w granicach prawa. Jeżeli ktoś wykracza poza, to nie ma zakazu działania poza granicami prawa, ponieważ jest nakaz działania w granicach prawa. Nie ma przepisu prawnego zakazującego działania poza prawem, bo jest nakaz działania w ramach prawa" - odpowiedział 10 sierpnia 2018 prezydencki minister Krzysztof Szczerski. Pytanie dotyczyło oświadczenia prezydenta, że orzeczenie Sądu Najwyższego jest niezgodne z prawem.

Szczerski zaczyna zacytowania art. 7 konstytucji "Organy państwa działają na podstawie i w granicach prawa", czyli zasady legalizmu. Każdy wie co to oznacza: jeśli działanie władz mieści się w granicach prawa , to jest legalne, dozwolone, jeśli się nie mieści się, to jest nielegalne, zabronione. Tak wolno, a tak nie wolno.

Ale Szczerski wykracza poza tę prostą logikę. Pyta, co z działaniem, które wykracza poza granice prawa. Jego zdaniem zasady prawa przestają wtedy obowiązywać. Ich złamanie je unieważnia.

Jeżeli prawo zakazuje dręczenia zwierząt, to jak ktoś nie dręczy, to działa w granicach prawa. Ale jak dręczy, to wykracza poza te granice, czyli prawo zakazujące dręczenia już go nie obowiązuje.

Szczerski uprawia grę słów, przypominającą znane w logice paradoksy, oparte na niejednoznaczności pojęć.

W pewnym mieście jest fryzjer, który strzyże wszystkich, którzy nie strzygą się sami. Kto zatem strzyże fryzjera? Sam fryzjer? Nie, bo osoba strzyżona strzyże się sama. Ktoś inny? Też nie, bo to fryzjer strzyże wszystkich, którzy nie strzygą się sami. Ani, ani.

Paradoks przestępcy Szczerskiego brzmi zatem tak: Każdy działa w granicach prawa, chyba, że wykroczył poza granice prawa. Prezydencki minister sam wykracza poza logikę arystotelesowską dzięki bałamutnej dwuznaczności pojęcia "granic prawa".

5. Post-etyka. Sodomici Błaszczaka

W polityce zawsze było, jest i będzie dużo złośliwości, agresji, manipulacji, ataków personalnych. Ale na ogół przestrzegane są granice etyczne, które chronią normy poprawności etycznej (zwanej polityczną). Politycy PiS wytyczają i tutaj nowe ścieżki.

"Sodomici? Ludzie nienormalni? Żyją nie po Bożemu?". Nikt już tak nie mówi o LGBTQ. Zakazuje tego nawet rządowa strona pełnomocnika ds. równego traktowania. Wypowiedź Błaszczaka z 12 sierpnia 2018 o poznańskim Marszu Równości to anachroniczne, jakby sprzed 100 lat, wzbudzanie nienawiści. Słowa polskiego ministra obrony nie są normalne, w XXI wieku z takich uprzedzeń trzeba się leczyć.

Słowa o sodomitach są naruszeniem powszechnie akceptowanej etyki, na straży której stoi prawo, na czele z konstytucyjną zasadą godności (art. 30):

"Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych". Błaszczak nie ma prawa do takiej wypowiedzi, nawet jeśli polskie prawo jest tu wciąż niewystarczające. W art. 256 Kodeksu Karnego, który zakazuje "nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość" brakuje zapisu o płci, tożsamości płciowej i orientacji seksualnej (a także niesprawności).

Ale cel takich obelg, jak Błaszczaka, jest oczywisty - mają utwierdzać morale konserwatywnego elektoratu PiS (zobacz naszą analizę elektoratów).

6. Dyscyplina, czyli omerta na straży post-prawdy

Dla skuteczności post-prawdy kluczowy jest jednogłos. Oczywiście "opozycja totalna" mówi co innego, ale w "bańce internetowej" PiS, ich głos się nie liczy. Śmiertelnie niebezpieczny byłby każdy głos sprzeciwu czy polemiki wewnętrznej i dlatego ich nie ma, a jeśli się trafiają, to w wykonaniu samego Prezesa Kaczyńskiego.

W klasycznych eksperymentach Ascha sprzed 60 lat, badani nieoczekiwanie często wypowiadali jawnie fałszywe sądy (że odcinek dłuższy jest krótszy), gdy wszystkie osoby przed nimi - podstawione przez eksperymentatora - twierdziły, że tak właśnie jest. Ta konformistyczna reakcja niemal jednak zanikała, gdy choćby jedna osoba powiedziała przed nimi prawdę.

Osoby badane w grupie kontrolnej (linia pomarańczowa) nie popełniają błędów w ocenie długości odcinków. Gdy cała grupa (pomocników eksperymentatora) podaje fałszywa odpowiedź konformistycznie im ulegają w 50-80 proc. przypadków (linia fioletowa). Wystarczy jeden "partner", czyli osoba mówiąca prawdę, i ten efekt niemal znika (linia jasnofioletowa fioletowa). Źródło" Zimbardo P.G., "Psychologia i życie", Warszawa 1999.

O normie mówienia jednym głosem zaskakująco szczerze mówili - komentując "sodomitów Błaszczaka" - dwaj ministrowie. Z ogromnym przekonaniem opisali zasadę "nie krytykowania kolegi z rządu". Uderzające było zwłaszcza pełne irytacji na dziennikarza wyznanie ministra ds. równego traktowania Adama Lipińskiego:

„Nie chcę krytykować członków mojego rządu. Nie jest to ta formuła. Poza tym ja muszę się czuć lojalny wobec mojego rządu. Każdy ma swoją estetykę wypowiedzi, swoją wrażliwość (…)

Unikam [odpowiedzi], bo ja nie chcę wchodzić w konflikty wewnątrz rządu, ile razy mam to powtarzać!”.

W obozie PiS obowiązuje bezwzględna lojalność, jak omerta w sycylijskiej mafii. Można się zdenerwować, że ktoś tego nie rozumie.

7. Post-prawda jako tożsamość grupowa

Rozważania o post-prawdzie (po ang. używa się ostatnio określenia bullshit) nie uwzględniają zwykle kontekstu społecznego tej formy komunikacji.

Tymczasem post-prawda nie jest wymysłem zdeprawowanego, chorego lub szczególnie perfidnego umysłu (jakiegoś Mateusza czy Mariusza) lecz powstaje jako produkt zbiorowy, jako własność grupy politycznej, a nawet jej dorobek.

Mówiąc językiem internetowym, "bańka" chlubi się swoimi post-prawdami, post-logikami czy post-etykami, bo postrzega je jako tworzenie własnej tożsamości.

Istotną rolę odgrywają tu media. O opisanym wyżej wystąpieniu Brudzińskiego w "Faktach po faktach" TVN24, w którym minister rozminął się z prawdą i logiką, portal niezależna.pl pisze: "Choć Katarzyna Kolenda-Zaleska robiła wszystko, by zbić z tropu swojego rozmówcę, to minister Brudziński zachował spokój i merytorycznie punktował dziennikarkę. Internauci nie mają wątpliwości: Brudziński pokazał klasę w tej dyskusji". Tytuł: "3:0 dla Brudzińskiego".

Słowa Błaszczaka o sodomitach wywołały entuzjazm na prawicowych portalach. Republika.pl zauważa, że "wypowiedź wzbudziła wielkie emocje i oburzenie środowisk liberalnych" i cytuje m.in. artykuł OKO.press. Im bardziej poruszone są "środowiska liberalne" tym lepiej, tym większa wartość wypowiedzi.

Można się tylko domyślać, że podobne są komentarze prywatne: "Ale im Mariusz dowaliłeś, aż się zapluli".

8. Błędne koło post-prawdy

Trudną do zlekceważenia wartością post-prawdy jest to, że wzbudza emocje, które - nawet gdy są negatywne - dostarczają poznawczej stymulacji. Polityka to także show, spektakl. Przed wyborami 2015 socjolog Janusz Czapiński spekulował, że jednym z motywów głosowania na PiS może być fakt, że Platforma ze swoją "ciepłą wodą w kranie" stała się "nudna". Igrzyska, jakie obóz władzy funduje swoim zwolennikom, ale także umiarkowanym przeciwnikom i osobom bez jasnego stanowiska, mają swoją wartość.

Jesteśmy świadkami rozkręcania się machiny post-prawdy, ten toksyczny proces toczy się z rosnącą szybkością. Każde kłamstwo, naruszenie zasad logiki czy etyki, które politycznie pozostaje bezkarne, niejako zachęca do tego, by pójść krok dalej.

Po co zarzucać Platformie, że chciała przyjąć 6 tysięcy uchodźców, jak można powiedzieć - jak premier w wywiadzie dla Polsatu - że chciała przyjąć nieograniczoną ich liczbę?

Brak wewnętrznej korekty (punkt 6) i wzmacnianie, nagradzanie i chwalenie płynące z wewnątrz obozu władzy, łącznie z mediami prorządowymi (punkt 7) stanowi dodatkową zachętę, by pójść dalej. Bezradność opozycji i niezależnych mediów, a także opadająca fala protestów ulicznych stanowią dowód, że takie budowanie post-Polski jest skuteczne i doprowadzi do stworzenia trwałego systemu władzy.

Ale ten mechanizm, jak każdy rodzaj toksycznego uzależnienia, ma w sobie ładunek samozagłady.

Nadzieja 1: efekt przegięcia

Ekstremalne nasilenie post-komunikacji musi rodzić problemy. Rzeczywistość alternatywna, jaka powstaje w ich wyniku, sprawia, że sami członkowie obozu władzy mają trudności z mówieniem o czymkolwiek, przynajmniej zanim dostaną instrukcje. Utrudnia to także komunikowanie się wewnątrz obozu władzy, prowadzenie polityki, która dotyczy jednak rzeczywistości prawdziwej, a zwłaszcza budowanie relacji z otoczeniem, np. z biznesem krajowym czy zagranicznym. Trudno poważnie traktować władzę, która opowiada takie rzeczy. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki "Polish prime minister", żeby zobaczyć, że rząd Morawieckiego nie kojarzy się w świecie z 5 proc. wzrostem PKB, ale z łamaniem praworządności i kłamstwami na ten temat.

Przykładem, jak ryzykowne jest kłamstwo totalne, jest zdarzenie w programie (na żywo) "Studio Polska" w TVP Info. Wzburzona kobieta oskarżyła w nim premiera o kłamstwo, że Bank Zachodni WBK, którym Morawiecki kierował, nie udzielał kredytów we frankach. Opowiedziała, że ofiarą takiego kredytu padł jej mąż, który popełnił samobójstwo i nie dała się uciszyć.

Ta reakcja zewnętrznego świata zmusiła Morawieckiego do przyznania się w wywiadzie dla Polsatu, że nie mówił prawdy. W wywiadzie dla Polsatu przyznał, że "bank, którym miał przyjemność kierować, ze względu na to, że utraciliśmy udział w rynku z 12 proc. do 2 proc, to dla swoich najlepszych klientów, dla wybranych klientów rzeczywiście bardzo niewielkiej kwoty tych kredytów [udzieliliśmy]".

Mateusz Morawiecki: Trzy banki, w tym Bank Zachodni WBK, którym miałem przyjemność kierować, rzeczywiście cały czas traciły swoich klientów i do 2008 roku, do wybuchu kryzysu, nie udzielały takich kredytów i ze względu na to, że utraciliśmy wtedy, jako bank udział w rynku z 12 proc. do 2 proc, to wszystkie te banki w ostatniej fazie dla swoich najlepszych klientów, dla wybranych klientów rzeczywiście bardzo niewielkiej kwoty tych kredytów udzielały, w porównaniu do całego rynku, który po prostu wtedy, w czasach, kiedy nadzór bankowy pozwalał na to rzeczywiście takich kredytów udzielały. Ja sam osobiście w wielu wywiadach, można sobie to odnaleźć, wzywałem do tego, żeby nadzór bankowy zabronił tego typu praktyk.

Polsat: Czyli nie czuje się pan odpowiedzialny za kredyty?

Po prostu, no jak najbardziej ubolewam, że taka sytuacja wtedy miała miejsce, sam nawoływałem do tego, żeby takie praktyki były jak najszybciej ukrócone, ponieważ to nie było dobre dla całej gospodarki polskiej.

Nadzieja 2: morderczy śmiech i panoszący się fact-checking

Szczególnym skutkiem przegięcia jest narastająca reakcja obronna, w formie oburzenia i równie niebezpiecznego śmiechu. Samochwalstwo premiera wyzwoliło twórczość satyryczną setek internautów, do czego dołączyli profesjonaliści. Andrzej Rysuje Milewski trafnie wskazał na to, że premier i jego ojciec są podobni w tworzeniu post-prawdziwych opowieści.

Skutkiem nasilenia post-narracji PiS jest wzrost popularności fact-checkingu, czyli konkurencji dla OKO.press (którą witamy z radością). Już nawet popularne portale podejmują się sprawdzania wypowiedzi premiera, jak np. gazeta.pl w artykule z 27 sierpnia 2018 pt. "Kłamstwa i półprawdy premiera Mateusza Morawieckiego - 9 przykładów. Negocjacje z UE nie były jedyne".

Fact-checking słów premiera jest też zgrabną formą politycznej rywalizacji, jak w tym memie PSL:

Morawiecki staje się klaunem epoki post-prawdy i coraz częściej kojarzy z Donaldem Trumpem, co pokazuje okładka "Newsweeka" (patrz - wyżej).

Nadzieja 3: nie żyjemy w izolacji

Narracje PiS o "reformie sądownictwa" sprawdzane są także przez zgoła niemedialne instytucje europejskie: Komisję Europejską i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ocena tych "fact-checkerów" może mieć wymierne skutki polityczne czy gospodarcze. Jest też niebezpieczna z punktu widzenia poparcia dla PiS, nawet w żelaznym elektoracie.

Według sierpniowego (2018) sondażu OKO.press dwie trzecie Polaków, którzy nie głosują na PiS, uważa, że "reformy sądownicze" PiS to "niedopuszczalny zamach na sądy", a trzy czwarte jest zdania, że "Trybunał Sprawiedliwości UE ma prawo zatrzymać reformę sądów". W elektoracie PiS ubyło przekonanych do „reformy sądów”: w kwietniu 2017 było ich 74 proc., jest 62 proc. Aż trzy czwarte twierdzi, że Trybunał nie ma prawa do interwencji, ale jedna czwarta uważa inaczej.

Sygnały Polexitu, jako coraz bardziej realnego skutku polityki PiS, mogą wzruszyć poparcie nawet żelaznego "suwerena".

Nadzieja 4: ekstremalne obietnice

Życie w ułudzie własnych kłamstw ma niebezpieczną dla władzy cechę, że w naturalny sposób rozbudza oczekiwania społeczne. Oderwanie od realiów, wychwalanie własnej polityki, powtarzanie, że sytuacja budżetu jest doskonała, sprawia, że trudno uzasadnić ograniczenia we wzroście wydatków np. na podwyżki płac. Jesienią ma dojść do protestów różnych grup zawodowych pod egidą OPZZ i ZNP. Może to być swoista forma "fact-checkingu".

Zachwianie dobrej koniunktury (i sytuacji budżetu), które w naturalny sposób musi się wydarzyć, może podważyć wysoki poziom satysfakcji znaczącej części społeczeństwa z osobistej sytuacji. W sondażu OKO.press ze stycznia 2018 aż 70 proc. oczekiwało od 2018 roku "więcej dobrego niż złego" w życiu prywatnym, a wśród wyborców PiS ten optymizm sięgnął 89 proc. (pesymistów było... 3 proc.). Nazwaliśmy tę postawę "optypizmem".

Dla wielu zwolenników PiS kłamstwo w polityce może budzić złe skojarzenia, ale jest akceptowane z dobrodziejstwem inwentarza. Gdy nastroje opadną, tolerancja na post-komunikację może się zmniejszyć.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze