„Odłączanie sieci zmusza do myślenia o najgorszych scenariuszach” - mówi z Astany Arsen Aubakirow, obrońca praw człowieka. W tym samym czasie rosyjskie wojska lądują na kazachskich lotniskach. Relacjonuje, co się zdarzyło i kim są uzbrojeni ludzie na ulicach
Po trzech dniach od wybuchu największych protestów w Kazachstanie z pogrążonego w chaosie kraju zaczęły się przedostawać pierwsze w miarę wiarygodne wiadomości. Wyłania się z nich skala tragedii. W trakcie dramatycznych wydarzeń ostatnich dni zginęły co najmniej 164 osoby.
W Kazachstanie przez większość doby odłączony jest internet. Komunikacja jest bardzo utrudniona, a przez część dnia wręcz niemożliwa. Mimo tego w nocy z 7 na 8 stycznia udało mi się skontaktować z Arsenem Aubakirowem, dyrektorem Human Rights Consulting Group i koordynatorem New Generation of Human Rights Defenders Coalition.
Nasze połączenie zostało dwukrotnie zerwane z powodu niestabilnego sygnału.
W trakcie rozmowy zaczęły spływać do mojego rozmówcy powiadomienia. Dopiero o 08:30 miejscowego czasu [red. 03:30 CET] mógł odczytać wiadomości wysłane po 13:00 poprzedniego dnia. Nie mógł być pewien, kiedy znowu będzie miał tę możliwość.
Reporterzy i dziennikarze w Kazachstanie wciąż są narażeni na represje władz i przemoc ze strony niezidentyfikowanych, uzbrojonych mężczyzn. Aktywiści i ich rodziny w całym kraju są zatrzymywani i wywożeni w nieznane miejsca.
Wasilij Polonski z rosyjskiej niezależnej stacji „Dożd” przekazywał, że kiedy próbował podejść do miejskiej kostnicy w Ałmatach, nieoznakowani ludzie z bronią, stojący na straży budynku, strzelali mu pod nogi.
Do najstraszniejszych wydarzeń dochodzi właśnie w Ałmaty, największym mieście Kazachstanu położonym na południowym wschodzie kraju. Nie ustają strzały. Potwierdzono tam śmierć 103 osób, w tym dwójki dzieci, znajdujących się w ostrzeliwanych samochodach.
W wyniku starć zostało rannych około 1300 funkcjonariuszy, a 16 zginęło. Na razie nie ma informacji o tym, ilu było rannych wśród cywilów i protestujących.
Kazachskie MSW informuje o zatrzymaniu 5 135 osób. 134 z nich trafiły do aresztów śledczych i mają zarzuty karne za ciężkie przestępstwa. Administracyjny sąd zadecyduje o karach dla 516 następnych. Reszta oczekuje na decyzje władz.
W trakcie rozmowy z Arsenem Aubakirowem do Kazachstanu leciał kontyngent wojskowy Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB, organizacji utworzonej na początku lat 90., po rozpadzie Związku Radzieckiego), wysłany na prośbę Kasyma-Żomarta Tokajewa, prezydenta Kazachstanu.
Misją dowodzi rosyjski generał Andriej Sierdiukow, który wcześniej kierował operacją aneksji Krymu oraz działaniami rosyjskich sił w Syrii.
Przytłaczającą większość 2,5 tysięcznego kontyngentu stanowią rosyjscy żołnierze z wojsk powietrzno-desantowych, którzy zdobywali doświadczenie w ostatnich konfliktach z rosyjskim udziałem. Oprócz tego do Kazachstanu trafili wojskowi z Białorusi (około 300), Armenii (70), Tadżykistanu i Kirgistanu.
W czasie, kiedy ODKB przerzucało swoje jednostki do Kazachstanu, Tokajew zajął się przejmowaniem pełni władzy podzielonej przed protestami między nim a klanem Nursułtana Nazarbajewa. Nazarbajew był prezydentem od 1989 do 2019. Do 5 stycznia 2022 roku pozostawał na czele Rady Bezpieczeństwa Kazachstanu.
Według oficjalnych komunikatów Nazarbajew z własnej inicjatywy zrzekł się tej funkcji, po czym pospiesznie wyleciał z kraju. Teraz z dystansu wspiera Tokajewa, który w międzyczasie wymienił znaczącą większość dowódców w resortach siłowych.
8 stycznia doszło nawet do zatrzymania Karima Masimowa, który do 6 stycznia pełnił funkcję szefa KNB [red. komitet nacjonalnoj bezopasnosti], kazachskiego odpowiednika KGB. Dotychczas uważano, że resorty siłowe pozostają pod kontrolą tzw. nazarbajewców (czasami nazywanych Stara Orda, zwolennicy Tokajewa to ma być Młoda Orda).
Podobno trwają zakulisowe negocjacje obu obozów. Publicznie Tokajew powoli wycofuje się ze skrajnie agresywnej wobec protestujących narracji – zniknął jego wpis o „20 000 ekstremistów, których należy wyeliminować”. Ale funkcjonariusze służb i wojsko wciąż mają prawo do strzelania bez ostrzeżenia do cywilów.
W międzyczasie władze starają się za wszelką cenę powstrzymać dalsze protesty. Próbują uspokoić ludzi nawet za pomocą smsów z zapewnieniami, że pensje i emerytury będą wypłacane zgodnie z planem, a sklepy będą pracować w rutynowym rytmie.
Nikita Grekowicz: Dostępne informacje na temat sytuacji w Kazachstanie są chaotyczne, szczątkowe i trudne do zweryfikowania. Czy na miejscu wygląda to tak samo? Jak Pan się odnajduje w takiej sytuacji?
Arsen Aubakirov: Trudno tak na szybko zebrać informacje w jednym miejscu. Bardzo dużo się tu wydarzyło w ostatnich dniach. Nie wiadomo, w co włożyć ręce. Przez brak sieci sami jesteśmy odcięci od informacji i kontaktu z innymi ludźmi.
Przepraszam, połączenie zostało przywrócone dosłownie 15 minut temu i zaczęły mnie zalewać powiadomienia.
[chwila przerwy]
Na początek muszę zapytać o ofiary – liczby, które podają rządowe źródła już teraz są przerażające. Ale na ile można im ufać? Czy to możliwe, że zginęło znacznie więcej osób?
Wiemy, że było wielu rannych, w tym tych poważnie. Na temat zmarłych wiemy tylko to, co mówi nam MSW o zabitych „ludziach z bronią”.
Liczba ofiar jest dużą niewiadomą.
Tylko państwowa telewizja ma jakąkolwiek ciągłość podawania informacji, ale to nie jest wiarygodne źródło. Poza tym możemy bazować tylko na świadectwach bezpośrednich świadków.
Trudno mi o tym mówić, bo znajduję się w Astanie (to obecna stolica Kazachstanu, przemianowana dla uczczenia byłego prezydenta w Nursułtan, znajduje się na północy kraju), a najtragiczniejsze wydarzenia miały miejsce na południu kraju, w szczególności w Ałmaty.
Znajomi obrońcy praw człowieka opowiadali nam, że bardzo szybko użyto tam wobec protestujących niebezpiecznych narzędzi rozpędzania pokojowych protestów. Szybko doszło też do pierwszych zatrzymań.
W efekcie sytuacja kompletnie wymknęła spod czyjejkolwiek kontroli.
Dostawaliśmy informacje o skrajnej przemocy czy aktach wandalizmu. Trudno obecnie zrozumieć jak poważne i powszechne są te starcia.
Ministerstwo raportuje o zatrzymaniu 5000 osób, którzy w oficjalnej komunikacji nazywani są „terrorystami i ekstremistami, których należy wyeliminować”. Problem w tym, że pierwsze zatrzymania, o których wiemy, dotyczyły aktywistów i działaczy społecznych.
Co wiadomo o zatrzymanych? W jakim są stanie?
Od aktywistów uczestniczących w wydarzeniach na placach miejskich słyszeliśmy, że rannym nie okazywano koniecznej pomocy medycznej. Co więcej, placówki medyczne miały otrzymywać rozkazy nieprzyjmowania cywili.
Obserwujemy z kolegami różne czaty i widzimy, że nocą ludzie próbują za wszelką cenę szukać swoich bliskich, dowiedzieć się o nich czegokolwiek od medyków.
Wiele z wideo, które wypłynęły do sieci, ukazywało przyłączanie się wojska i policji do protestujących. W pierwszych dniach białoruskich protestów 2020 roku też pokazywano milicjantów opuszczających tarcze, ale ci sami milicjanci kilka dni później nie mieli już problemu z wykonywaniem zbrodniczych rozkazów. Na ile wiarygodne i powszechne są podobne sytuacje w Kazachstanie? Czy mają jakieś szersze znaczenie?
O ile mi wiadomo, podobne przypadki miały miejsce tylko na zachodzie Kazachstanu. To tam funkcjonariusze różnych służb odmawiali wypełniania rozkazów o rozpędzaniu demonstracji albo nawet przyłączali się do ludzi.
Nie mieliśmy dotychczas informacji, by po jakimś czasie z powrotem zmieniali strony. Miejscowe władze obiecały zaprzestać represji i zgodziły się na negocjacje z protestującymi.
Wydaje się, że na zachodzie kraju cały proces jest w miarę pokojowy.
Właśnie tam zaczęły się protesty. Co ważne, nawet jeśli na początku propagandowe media próbowały przedstawiać protestujących jako wichrzycieli, to teraz narracja bardzo się zmieniła. Zachód kraju jest stawiany za przykład, a żądania protestujących nazywane są sprawiedliwymi. Prezydent według niektórych źródeł miał nawet dziękować „za wysoką kulturę protestu”.
Na początku media państwowe, proreżimowi blogerzy i dziennikarze zupełnie inaczej ujmowali sytuację. Protestujący byli oczerniani, a ich postulaty nazywano merkantylnymi.
Cała uwaga propagandy przesunęła się na Ałmaty i inne południowe regiony. To tam grasują „bandy”, „grupy przestępcze” i „uzbrojeni ludzie”.
Czy w przestrzeni medialnej słychać też pojęcie „ekstremiści”, popularne w propagandzie władz byłych republik radzieckich?
Retoryka o terrorystach, ekstremistach i tym podobnych, pojawiła się kilka dni po rozpoczęciu protestów i dotyczy głównie wydarzeń na południu kraju.
Niezależnie od propagandy, sytuacja w tym regionie jest bardzo groźna.
Koledzy opowiadali o grupach uzbrojonych ludzi, których zachowania odbiegały od społecznych norm. Pojawiło się wielu maruderów.
Trudno powiedzieć, kim są ci ludzie, skąd się wzięli. Nie są znani nikomu zaangażowanemu w prodemokratyczne działania, nigdy nie należeli do żadnych ruchów społecznych.
Nie mają postulatów i nikogo konkretnego nie reprezentują.
Pokojowi demonstranci mogą bardzo ucierpieć z powodu utożsamienia z tymi ludźmi. W sieci można trafić na kilka zdjęć aktywistów z Ałmaty, którzy przygotowali kilkunastometrowe transparenty z hasłem „Nie jesteśmy terrorystami, nie jesteśmy ekstremistami”.
Na początku celem protestujących była okupacja politycznych i administracyjnych budynków, ale w trakcie ostatnich dwóch dni obiektem zbrojnych ataków stały się centra handlowe i ekskluzywne sklepy. Jak to interpretować?
Celem zbrojnych ataków stały się też obiekty strategiczne i wojskowe. Nie wszystkie doniesienia tego typu były prawdziwe, fake newsem okazała się na przykład ta o zajęciu instytutu wojskowego.
Nie zmienia to faktu, że w wyniku aktów wandalizmu spłonął akimat [ratusz] w Ałamaty i budynek prokuratury jednej z dzielnic. Uzbrojeni ludzie zajęli i splądrowali lotnisko, a nawet siedzibę miejscowego KNB. Władze zapewniały, że część arsenału stamtąd ewakuowano, ale trudno powiedzieć, co zostało na miejscu i co ostatecznie trafiło w czyje ręce.
Z Pana słów wynika, że z perspektywy kazachskiego narodu jednym z większych problemów jest obecnie tożsamość i cel działań tych nieokreślonych, uzbrojonych ludzi na południu kraju.
Zdecydowanie. Ich działania wprowadzają chaos i zagrożenie na ulicach Ałmaty.
Powtarzam, że protesty w całym kraju początkowo miały wyłącznie pokojowy charakter. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że to funkcjonariusze resortów siłowych pierwsi sięgnęli po przemocowe rozwiązania. Takie działania sprowokowały odpowiedź.
Ale niebezpieczni ludzie, o których opowiadam, pojawili się na ulicach dopiero po tej eskalacji.
Po pierwszych starciach wyszli przygotowani do walki i często od razu uzbrojeni w broń palną.
Potem przez dłuższy moment nie było widać na ulicach żadnych funkcjonariuszy. Wtedy zaczęły się te przypadki plądrowania, gwałtów i morderstw.
Na lotnisku pracownicy sami zorganizowali ewakuację przebywających tam ludzi, żeby ochronić ich przed szabrownikami. Ludzie zaczęli nawet formować grupy wsparcia, ochotnicze milicje, żeby utrzymać porządek i względne bezpieczeństwo w swojej najbliższej okolicy – podwórku, osiedlu czy miejscu pracy.
U mnie, w Astanie, pokojowy protest dość szybko rozpędzono.
Wprowadzono godzinę policyjną i szybko potem stan wyjątkowy. Tu sytuacja jest teraz dosyć spokojna, ale kluczowe budynki administracji albo władz państwowych są szczelnie okrążone wojskowymi i policją. Powoli zaczynają się blokady głównych dróg w mieście.
Obecnie zamknięte są drogi wjazdu i wyjazdu do Astany. Do mediów trafiła informacja o tym, że ktoś chciał przemycić broń do miasta, ale szybko ją sfalsyfikowano.
Drugim ważnym problemem wydają się właśnie fake newsy. W ich weryfikacji nie pomagają ciągłe przerwy w dostawie sygnału sieci komórkowych i internetu. Skąd się one biorą?
Po pierwsze, chciałbym podkreślić, że to nie są przerwy w dostawie internetu i sygnału, a celowe decyzje władz o odłączeniu. W pierwszych dniach protestów władze blokowały punktowo konkretne strony internetowe albo aplikacje. Obecnie sieć i internet są po prostu całkowicie odłączane.
Nieporównywalnie bardziej to szkodzi, niż pomaga. Zresztą same władze informują, że te grupy uzbrojonych ludzi, które zagrażają bezpieczeństwu nas wszystkich, mają własne kanały komunikacji niezależne od ogólnych sieci.
Brak dostępu do sieci powoduje wielki niepokój. Ludzie nie wiedzą, co się dzieje.
Część z nich w poszukiwaniu informacji wychodzi na ulice. Inni nie mogą nawiązać kontaktu z bliskimi, nie mogą ich odnaleźć.
W ciągu ostatnich godzin dostawałem wiele pytań o miejsce pobytu bliskich albo znajomych. To dramatyczne historie. Na razie poszukiwania mogą się odbywać jedynie przez sieć telefoniczną.
Mówi Pan, że w Astanie jest teraz spokojniej niż na południu. Ale czy w związku z tym, że nad sytuacją w Astanie panują resorty siłowe, dochodzi do politycznie motywowanych zatrzymań?
Aktywiści polityczni i społeczni byli zatrzymywani przez władze w pierwszej kolejności, kiedy tylko zaczęły się protesty. W Kazachstanie to dosyć rutynowy proces.
W przypadku obecnych protestów proces ten się zaskakująco opóźnił w porównaniu do analogicznych sytuacji w przeszłości. Zazwyczaj do tych zatrzymań dochodziło jeszcze przed wyjściem ludzi na ulice. Teraz było inaczej. Ale nie zmienia to faktu, że w ciągu pierwszych godzin zatrzymano wielu aktywistów, w tym tych na zachodzie kraju.
Naciski resortów siłowych szybko poczuli również dziennikarze. Jeden z nich, Makhambet Abzhan, informował, że przyszli do niego funkcjonariusze, odłączyli prąd, sieć i chcieli go gdzieś zabrać. Nie wiadomo, czy im się to udało, bo komunikacja się urwała.
Do Kazachstanu sprowadzono kontyngent wojskowy Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Czy te „siły pokojowe” są w Kazachstanie potrzebne? Czy rzeczywiście pomogą „ustabilizować sytuację w kraju”?
Do momentu ogłoszenia tej decyzji w naszych wewnętrznych rozmowach pomiędzy działaczami rozpatrywaliśmy taki scenariusz jako jeden z najgorszych. Szczególnie mam tu na myśli siłowików z Rosji i Białorusi. Ten scenariusz się niestety spełnił.
Bardzo możliwe, że obecność tego kontyngentu doprowadzi do kolejnych niepokojów.
Władze przekonują, że uczestnicy misji mają zająć się wyłącznie ochroną strategicznych obiektów i konsultacjami. Teoretycznie nie mogą brać udziału w oczyszczaniu miast z „ekstremistów” albo rozpędzaniu demonstracji. Mamy nadzieję, że rzeczywiście tak będzie.
Tyle że już teraz po sieci zaczęły krążyć nagrania rzekomo przedstawiające szykowanie się rosyjskich siłowików do eliminowania „groźnych elementów”. Wideo szybko zweryfikowano jako fałszywe, ale takie treści rozprzestrzeniają się bardzo szybko. Dowodzi to, jak mocno ludzie są wyczuleni na tym punkcie i jak nieufnie podchodzą do tych obcych żołnierzy.
Jeden z czarnych scenariuszy już się zrealizował. Jakie są następne? Czy w najbliższym czasie mogłoby się wydarzyć coś pozytywnego?
Ostatnim razem rozmawialiśmy w większej grupie ponad dobę temu. Oddzielnie udało nam się zdzwonić z kilkoma kolegami, ale nie byliśmy w stanie utworzyć na razie stabilnej komunikacji. Z wychodzeniem z domu też mamy problem, bo to wciąż dosyć niebezpieczne.
Na razie wygląda na to, że sytuacja w kraju bardzo powoli się stabilizuje. Ale nie wszędzie – tak jak mówiłem w Ałmaty i na południu cały czas trwają wymiany ognia.
Z tego, co rozumiem, to apogeum chaosu i grozy mamy za sobą, ale wciąż trwają operacje służb w całym kraju. Potrwa to jeszcze dłuższą chwilę – stan wyjątkowy trwa do 19 stycznia, a być może zostanie przedłużony. Resorty siłowe przeprowadzają tzw. „zaczystki”, czyli sukcesywne przeszukania całych osiedli, blok, po bloku. Ofiarami tych operacji mogą się stać pokojowi obywatele.
Dopiero zaczniemy się dowiadywać co się działo, dzieje i będzie dziać.
Mam obawy, że ofiarami tego stanu rzeczy będą pokojowi obywatele.
MSW informuje o zatrzymaniu 5000 osób. Wszyscy nazywani są „ekstremistami”, ale mam duże wątpliwości czy wszyscy ci ludzie zagrażają bezpieczeństwu nas wszystkich.
Czy uważa Pan, że w najbliższym czasie będzie można odtworzyć przebieg wydarzeń ostatnich dni? Pytam o to, mając w pamięci wydarzenia 2011 roku w Żangaözen. Doszło do brutalnego rozpędzenia strajkujących, którego przerażającym finałem było rozstrzelanie części z nich. Dokładne odtworzenie tych wydarzeń okazało się niemożliwe, a szczątkowe informacje na ten temat były zbierane latami.
Myślę, że teraz będzie nieco lepiej, bo w punktach zapalnych pracowało wielu dziennikarzy (którym służby często groziły, rekwirowały sprzęt i wrzucały do więźniarek). Poza tym zwykli ludzie też mają szerszy dostęp do internetu oraz telefony, którymi mogą nagrywać wydarzenia w ich najbliższej okolicy.
Dużo zmienia też obecność komunikatora Telegram, w którym mamy dostęp do jakichkolwiek informacji.
Kiedy tylko przywracana jest szczątkowa przepustowość, do sieci trafia masa materiałów.
A największa część z nich pewnością wciąż czeka na publikację. Wciąż trudno wrzucić do sieci wideo, bo większość musi to robić za pomocą VPN albo proxy.
Niemniej już teraz widziałem inicjatywy dziennikarzy proszących o dostarczanie im materiałów, które weryfikują i porządkują.
Wydaje mi się, że uda się nam odtworzyć przebieg wydarzeń, przynajmniej w dużej mierze, ale na pewno nie w całości. Szczególnie jeśli myślimy o wydarzeniach ostatnich dwóch dni w Ałmaty. Wciąż nie mamy kontaktu z kolegami pracującymi w tamtym regionie.
Najstraszniejszy i najtrudniejszy jest dla nas właśnie brak dostępu do zweryfikowanych, a często jakichkolwiek informacji. Odłączanie sieci zmusza do myślenia o najgorszych scenariuszach.
Po przeprowadzeniu wywiadu organizacja, w której pracuje Arsen Aubakirow, New Generation of Human Rights Defenders Coalition, opublikowała na Instagramie oświadczenie potępiające akty przemocy i wandalizmu ze strony uzbrojonych grup w całym kraju.
W tym samym oświadczeniu obrońcy praw człowieka wzywają władze do wyciągnięcia konsekwencji wobec osób, które wykorzystują chaos panujący w kraju do kradzieży i popełniania zbrodni, w tym gwałtów i morderstw.
Jednocześnie żądają od władz bezwarunkowego respektowania praw człowieka i wolności słowa Kazachów pokojowo protestujących na głównych placach kazachskich miast.
*9.01.2022 koło 01:00 udało mi się wymienić kilka wiadomości z obrońcami praw człowieka w Ałmaty, ale komunikacja urwała się przed 02:00.
Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.
Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.
Komentarze