0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot . Kuba Atys / Ag...

Tych, którzy i które liczą na szybkie rozliczenie przedstawicieli władzy PiS, może spotkać srogie rozczarowanie. Sprawa Marcina Romanowskiego jest tylko kolejnym sygnałem trudności, jakie napotyka rząd Donalda Tuska.

Od kilku dni trwa spór prawników o zatrzymanie i postawienie zarzutów byłemu wiceministrowi sprawiedliwości. Zarzuty są związane z aferą Funduszu Sprawiedliwości. Na zatrzymanie Romanowskiego, postawienie mu zarzutów i na aresztowanie zgodził się Sejm.

Prokuratura Krajowa po zatrzymaniu polityka Suwerennej Polski postawiła mu zarzuty i wystąpiła do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa o jego aresztowanie. Ale sąd odmówił, uznając, że Romanowskiego chroni drugi immunitet związany z tym, że jest delegatem do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. A ten nie został uchylony.

Prokuratura Krajowa rozważa odwołanie się od tej decyzji do sądu okręgowego. A najpoważniejsze autorytety prawne spierają się teraz, czy Romanowski ma immunitet z ZPRE. Jedni mówią, że nie, bo ich zdaniem immunitet jest tylko wtedy, gdy poseł wykonuje faktyczne prace na rzecz Zgromadzenia Rady. Inni uważają, że immunitet ma szerokie zastosowanie i bez zgody Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy nie można było zatrzymać Romanowskiego i ogłosić mu zarzutów. Że ta czynność nie była skuteczna.

Przeczytaj także:

Ta sprawa uderza w wizerunek rządu, Prokuratury Krajowej i w Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara. Dużo będzie zależało od tego, jak ta sprawa się skończy.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Śledztwo w sprawie afery Funduszu Sprawiedliwości jest priorytetowe. Obejmuje najpoważniejszych polityków Suwerennej Polski, koalicjanta PiS. I może nawet objąć zarzutami samego Zbigniewa Ziobrę. Dlatego od kilku miesięcy kolejne zwroty w tym śledztwie rozgrzewają opinię publiczną i polityków.

Bo to pierwsza afera poprzedniej władzy, w której prokuratura pod nowym kierownictwem zaczęła stawiać zarzuty karne. Oprócz Romanowskiego Sejm uchylił też immunitet byłemu wiceministrowi sprawiedliwości Michałowi Wosiowi, któremu grożą zarzuty w związku z zakupem Pegasusa ze środków Funduszu Sprawiedliwości.

Rozliczenie afer PiS to jedna z obietnic rządzącej Koalicji 15 października. I jest duże ciśnienie w rządzie, by prokuratura stawiała zarzuty kolejnym politykom poprzedniej władzy.

Takie są również oczekiwania elektoratu całej rządzącej koalicji. Według sondażu Ipsos dla OKO.press i TOK FM, z opinią, że „należy w ramach zdecydowanych rozliczeń z rządami PiS ukarać i wymienić jak najwięcej osób, które pracowały w instytucjach publicznych w latach 2016-2023” zgadza się 55 proc. badanych, a 31 proc. się nie zgadza, ale w elektoracie KO – aż 92 proc., Lewicy – 86 proc., a Trzeciej Drogi – 85 proc.

Afer do rozliczenia jest mnóstwo. Hejterska, Pegasusa, Orlenu, respiratorowa, wyborów kopertowych, wizowa. To tylko kilka przykładów z długiej listy.

Można spodziewać się, że presja rządu na prokuraturę w sprawie rozliczeń będzie narastać.

Raz, że to obietnica wyborcza i premier Tusk będzie chciał pokazać, że spełnia obietnicę.

Dwa, rząd nie realizuje innych obietnic jak np. związki partnerskie, czy depenalizacja aborcji. Będzie więc chciał pokazać, że ma jednak sukcesy.

Trzy. Presję będzie wywierał Roman Giertych, który obsadził się w roli nadzorującego rozliczenia. To nieformalna rola. Giertych stoi na czele złożonego z posłów zespołu ds. rozliczeń. Zespół to rodzaj wewnętrznej komisji. Wywiera ona jednak presję na Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Adama Bodnara. Giertych organizuje z ministrem spotkania, które mają być cykliczne.

Przypomina to swego rodzaju tzw. dywanik, na którym Bodnar tłumaczy się z postępów w rozliczaniu afer. Pozycję Giertycha wzmacnia fakt, że jego klient Tomasz Mraz – były dyrektor w Funduszu Sprawiedliwości – poszedł na współpracę i dostarczył prokuraturze materiały pozwalające na stawianie zarzutów politykom Suwerennej Polski.

Marcin Romanowski i mikrofony
Były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski. Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl.

Prokuratura nie może pracować pod presją. Bo szybko to można łapać pchły

Tyle że prokuratura nie może pracować pod silną presją, zwłaszcza polityków.

Po pierwsze. Śledztwo to nie wyścig z czasem, nastawionym na sukces. Śledztwo ma być rzetelne. Prokurator powinien stawiać zarzuty tylko wtedy gdy ma mocny materiał dowodowy. A jego zebranie niestety trwa. Prokurator musi przestrzegać procedur, musi mieć wszystko potwierdzone. Starzy prokuratorzy mówią: „Szybko to można łapać pchły”.

Po drugie. Prokuratorzy powinni być wolni od presji. Owszem, rozliczenie afer PiS powinno być priorytetowe. Prokuratura powinna działać w miarę szybko, ale nie za wszelką cenę. A prokurator musi mieć niezależność w wyciąganiu wniosków i w podejmowaniu decyzji procesowych. Czasem to, co można opisać publicystycznie, nie nadaje się na zarzuty karne. Prokurator musi mieć odwagę powiedzieć „nie”, jak nie wychodzą mu zarzuty karne.

Prokuratura ma bowiem nie tylko oskarżać, ale też decydować, że ktoś jest niewinny lub nie ma na niego dowodów. To ważne, by prokuratorzy czuli tę niezależność w podejmowaniu decyzji. Nie mogą bać się utraty stanowisk lub widowiskowych dymisji, gdy zdarzy się im wpadka. Co oczywiście nie wyklucza odpowiedzialności za decyzje, w tym błędne.

Adam Bodnar to rozumie, dał prokuraturze wolną rękę. To ważne, bo inaczej niezależni prokuratorzy będą odsuwać się na bok, a sprawy będą prowadzić posłuszni prokuratorzy, którzy będą wykonywać polecenia. Dlatego Bodnar musi czuć poparcie premiera, a prokuratura musi mieć autonomię decyzyjną.

Tusk nie może robić też pokazówek we wschodnim stylu, podczas których jak dobry gospodarz będzie rozliczał swojego ministra. Tak wyglądało bowiem wezwanie Bodnara, by się tłumaczył ze śledztw ws. Orlenu. A była to reakcja premiera na doniesienia prasowe, że były szef Orlenu Daniel Obajtek mieszka za granicą.

Po trzecie. Prokuratura jak najszybciej powinna dostać niezależność. To obietnica wyborcza partii obecnej koalicji rządzącej. Jest już projekt rozdziału stanowisk Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości. Tylko niezależność pozwoli pracować prokuraturze bez nacisków i presji.

Do rozdziału dojdzie najwcześniej za rok, bo prezydent Andrzej Duda zapewne nie zgodzi się na zmiany w prokuraturze. Uważa, że odsunięcie byłego Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego było nielegalne.

Mężczyzna w okularach wchodzi przez duże drzwi na salę posiedzeń rządu
Minister sprawiedliwości Adam Bodnar. Fot. Kuba Atys/Agencja Wyborcza.pl.

Wąskie gardła w prokuraturze

Zanim jednak dojdzie do rozdziału, prokuratura powinna przejść kadrowe trzęsienie ziemi. Obecna władza nie powinna dać niezależności prokuraturze bez weryfikacji prokuratorów. Jest to niezbędne, by zbudować niezależny i profesjonalny organ ścigania.

Zbigniew Ziobro upolitycznił prokuraturę i ją zwasalizował. Uczynił z niej zbrojne ramię rządu wymierzone w byłą opozycję. Awansowano swoich, a dla niezależnych prokuratorów z Lex Super Omnia były degradacje i represje.

Dziś mówi się o pojednaniu. Nie jest to jednak możliwe. Najpierw musi dojść do weryfikacji i usunięcia tych, którzy sprzeniewierzyli się prawu, rocie ślubowania i zwykłej przyzwoitości. W prokuraturze nie może być miejsca dla osób, które pomagały stworzyć parasol ochronny dla ludzi poprzedniej władzy.

To też jest ważne dla rozliczeń poprzedniej władzy. Dziś najwyższe szczeble w prokuraturze są obsadzone nominatami Ziobry, w tym zadeklarowanymi ziobrystami. Prawie wszyscy zastępcy Prokuratora Generalnego są z nadania poprzedniej władzy.

Dotyczy to zwłaszcza Prokuratury Krajowej i prokuratur regionalnych. Obsadzanie ich ziobrystami trwało do końca władzy PiS, która rozdawała tzw. awanse last minute. By zabetonować ziobrystami prokuraturę.

Obecna władz musi mieć to na uwadze. To poważne wąskie gardło w prokuraturze. Ziobryści nie będą chętnie rozliczać władzy PiS. A nawet jak dostaną sprawę, mogą ją prowadzić latami. Są też prokuratorzy, którzy przyjmują postawę asekurancką. Obserwują bieg wydarzeń i patrzą, w którą stronę przechyli się sympatia obywateli i władzy.

Tym bardziej że politycy PiS straszą codziennie, że jak wrócą, to powsadzają wszystkich do więzienia, na czele z Bodnarem. To celowe wywoływanie efektu mrożącego, na część na pewno podziała.

Wnioski z tego są dwa.

Raz. Ławka prokuratorów chętnych do rozliczenia afer PiS może być krótka. Dwa. Do rozliczeń trzeba stawiać na odważnych i niezależnych prokuratorów, tzw. etosowców. I powoływać specjalne zespoły śledcze, co się dzieje. Bo tylko to gwarantuje, że śledztwa będą iść do przodu, że będą stawiane zarzuty politykom PiS.

Tylko pojawia się kolejny problem. Bodnar poobniżał dodatki do pensji, które hojnie rozdawano za czasów Ziobry. Dzięki nim prokuratorzy mogli dostać drugą pensję. A teraz takich dodatków nie ma i brakuje chętnych do pracy w Warszawie.

To dlatego w wydziale spraw wewnętrznych, który PiS powołał do ścigania sędziów i prokuratorów, nadal pracują prokuratorzy delegowani za czasów Ziobry, którzy ścigali niezależnych sędziów. I jeszcze do niedawna, mimo zmiany władzy prowadzili przeciwko nim śledztwa. Jak na razie jest tam tylko nowy naczelnik i jeden nowy prokurator. Bodnar musi pomyśleć o zachętach dla prokuratorów. Może jednak trzeba przywrócić część uposażeń.

Michał Ostrowski stoi za pulpitem. W tle ścianka z napisem "Prokuratura Krajowa"
Zastępca Prokuratora Generalnego Michał Ostrowski. Jest nominatem poprzedniej władzy i liderem buntowników przeciwko zmianom Bodnara w prokuraturze. Fot. Prokuratura Krajowa.

Wąskie gardła w sądach. Pułapka numer 1 – procesy trwające latami

Ale problemy, które są w prokuraturze, są niczym, w porównaniu z tym, z czym zderzą się rozliczenia w sądach. Politycy obecnej koalicji nie mają tego świadomości i się mocno rozczarują. W sądach jest kilka wąskich gardeł, które mogą sprawić, że za obecnej kadencji nie tylko nie zapadnie żaden skazujący – nawet nieprawomocny wyrok -, ale mogą nawet nie zacząć się duże procesy.

A to może oznaczać, że przed kolejnymi wyborami ścigani politycy PiS nadal będą mieli status niewinnych i tak jak Donald Trump będą mogli spokojnie startować w kolejnych wyborach.

Dlaczego?

Po pierwsze. „Reformy” Ziobry dobiły sądy. Przed 2015 rokiem polskie sądy może nie były idealne. Może brakowało w nich sprawiedliwości, a sędziom brakowało pokory i empatii. Ale nie były to złe sądy. Plasowały się w średniej europejskiej. Czas trwania procesów się skracał.

Teraz sądy leżą na deskach. Są w zapaści, prawie nie działają. Dotyczy to największych sądów, zwłaszcza sądów warszawskich. A to głównie tu trafią akty oskarżenia przeciwko politykom PiS. Wynika to z właściwości miejscowej – w stolicy są siedziby najważniejszych urzędów, w których politycy byli na stanowiskach i podejmowali tam decyzje. Tu też część z nich mieszka. I teraz politycy Koalicji 15 października zderzą się z brutalną rzeczywistością. Zobaczą, jak długo obywatel czeka na wyrok.

W przypadku mniejszych afer czy nieprawidłowości akty oskarżenia trafią do sądów rejonowych obsługujących centrum Warszawy. Czyli głównie do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia, Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy i Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa.

Sprawy karne, w których jest zastosowany areszt, na pierwszy termin rozprawy czekają tu kilka miesięcy. Bez aresztu nawet rok. Proces może za to potrwać 2-3 lata. Odwołania od wyroku sądu rejonowego trafią do Sądu Okręgowego w Warszawie.

W przypadku dużych i skomplikowanych afer akty oskarżenia trafią od razu do sądu okręgowego działającego jako sąd I instancji. Tu też sprawy z aresztem traktowane są priorytetowo. Pierwszy termin rozprawy może być wyznaczony w kilka miesięcy. Ale sam proces może potrwać do 2-3 lat. Wszystko zależy od ilości dowodów do przeprowadzenia i od ilości świadków do przesłuchania. Jeśli dojdą do tego opinie biegłych sądowych, proces się wydłuży o kolejne miesiące. Bo na takie opinie się czeka.

To teoria. Praktyka może być jeszcze bardziej brutalna.

Przykład sprawa Sławomira Nowaka, ministra transportu w poprzednim rządzie PO-PSL. Akt oskarżenia przeciwko niemu do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynął w grudniu 2021 roku. A dopiero kilka dni temu rozpoczął się jego proces. Czyli po dwóch latach i siedmiu miesiącach. W międzyczasie sąd porządkował sprawę wysłaną przez prokuraturę – podzielił dużą sprawę na mniejsze wątki i powyłączał je do oddzielnego podstępowania. To dopiero początek jego procesu. Wyrok może zapaść za kilka lat.

Podobnie będzie z aferami PiS. Dlatego za kadencji tego rządu może nie zapaść żaden nieprawomocny wyrok. Będzie sukces, jeśli te sprawy się zaczną.

Bo prokuratura z pierwszymi aktami oskarżenia może być gotowa najszybciej za kilka miesięcy i to przy założeniu, że wysyła do sądu tylko kilka prostych wątków, w których ma już zebrane dowody. A w pozostałych wątkach nadal będzie prowadzić śledztwo.

Po nieprawomocnym wyroku strony będą mogły złożyć apelację. Od wyroku sądu okręgowego trafią one do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. A tu średnio czeka się na pierwszy termin do dwóch lat. Potem jest jeszcze kasacja do Sądu Najwyższego, do Izby Karnej. Tu na pierwszy termin czeka się do 7 miesięcy. Co jak na polskie warunki nie jest źle.

Podsumowując.

Od wpłynięcia aktu oskarżenia do sądu do czasu wydania nieprawomocnego wyroku może upłynąć do 4 lat. Potem 2-3 lata potrzeba na apelację i do roku na rozpoznanie kasacji w SN. To oznacza, że do czasu wydania ostatecznego orzeczenia może minąć nawet 8 lat. I to pod warunkiem, że wyroku nie uchyli sąd apelacyjny lub SN. Jeśli uchyli to proces trzeba powtarzać, co oznacza kolejne kilka lat czekania.

Dwaj mężczyźni na sali sejmowej
Obecni europosłowie PiS – po prawej Michał Kamiński, obok Maciej Wąsik. Ich rozliczenie za nielegalną akcję CBA z 2007 roku uderzającą w Andrzeja Leppera, trwało aż 15 lat! Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl.

Pułapka numer 2 w sądach – neosędziowie

Ale przewlekłość postępowania to jeden z dwóch problemów, z którym zderzą się rozliczenia afer PiS. Drugi to neosędziowie, których w stołecznym sądzie okręgowym i apelacyjnym jest sporo.

W czasach władzy PiS awansowali różni sędziowie. Wielu było takich, co skorzystali z okazji do szybkiego skoku w górę. Szacuje się, że w Sądzie Okręgowym w Warszawie neosędziowie to 1/3 kadry orzekającej. A w Sądzie Apelacyjnym w wydziałach karnych jest 8 legalnych sędziów, neosędziów jest o kilku więcej. Neosędziami są tu główny rzecznik dyscyplinarny Piotr Schab i jego dwaj zastępcy Michał Lasota i Przemysław Radzik.

To oni odpowiadają za masowe represje sędziów, którzy bronili praworządności. Neosędzią jest tu też członek nielegalnej neo-KRS Dariusz Drajewicz. Wszyscy są twarzami „reform” Ziobry.

Zgodnie z wyrokami ETPCz, TSUE, SN i NSA neosędziowie są wadliwie powołani. Bo nominację dała im nielegalna i upolityczniona neo-KRS. Nie gwarantują oni więc prawa do procesu przed niezwisłym i bezstronnym sądem. Z orzeczeń SN wynika, że neosędziom sądów powszechnych można robić test na niezależność. I są w stolicy sędziowie, którzy już takie testy oblali. To np. Piotr Schab, Przemysław Radzik i Michał Lasota. Ale nie tylko oni.

Co to oznacza w praktyce?

Otóż prokuratura nie ma pewności, czy neosędzia będzie niezależny i rzetelnie osądzi polityków PiS, za których władzy awansował. Bo neosędzia awans może zawdzięczać współpracy z resortem Ziobry. Może nawet będą uniewinnienia.

Prokuratura może też zaryzykować i zgodzić się na takiego sędziego. Podobnie jak oskarżeni. Ale wyrok wydany przez neosędziego i tak najpewniej nie obroni się najpierw w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie, a potem w Izbie Karnej SN. Bo legalni sędziowie w tych sądach uchylają wyroki wydane z udziałem neosędziów, bo nie jest to właściwie obsadzony sąd. A to oznacza wydłużenie postępowania o kolejne kilka lat. Bo procesy trzeba powtarzać.

Jest jeszcze drugie wyjście.

Prokuratura lub strony mogą już po wylosowaniu neosędziego, który dostanie ich sprawę, złożyć wniosek o jego wyłączenie lub o test na jego niezależność. I mogą to robić na każdym poziomie sądownictwa, w tym w SN. To kolejne miesiące lub lata. W SN testy na neosędziów powodują, że sprawy czekają na rozpoznanie przez wiele miesięcy. Ale dzięki temu odpada ryzyko wydania wyroku, który i tak tylko z powodów formalnych zostanie potem uchylony.

Niestety. Można mówić już o klinczu w sądach. Bez szybkich i poważnych reform sądy za chwilę staną i się całkowicie zapchają sprawami. Jest jednak rozwiązanie pomostowe, do czasu zmian ustawowych.

Neosędziów można odsunąć od rozpoznawania spraw kończących się wyrokiem. Można ich przesunąć do spraw wykonawczych, zwłaszcza w sądzie apelacyjnym. A na ich miejsce można delegować legalnych sędziów z niższych instancji. Tu wystarczą decyzje ministra, który podpisuje delegacje i decyzje prezesów sądów o przesunięciu neosędziów.

Na zdjęciu Przemysław Radzik, łysy mężczyzna w okularach i jasnoniebieskim garniturze na korytarzu sądowym. Neo-sędziowie
Zastępca rzecznika dyscyplinarnego Przemysław Radzik, za nim główny rzecznik Piotr Schab. A jeszcze za nim stoi bokiem drugi zastępca rzecznika Michał Lasota. Wszyscy są neosędziami Sądu Apelacyjnego w Warszawie i m.in. do nich trafiają apelacje do wyroków karnych wydanych przez Sąd Okręgowy w Warszawie. Fot. Mariusz Jałoszewski.

Pułapka numer 3 w sądach – Izba Odpowiedzialności Zawodowej w SN

Rozliczani będą nie tylko politycy obozu PiS. Rozliczenia muszą też objąć sędziów i prokuratorów, którzy za awanse sprzeniewierzyli się prawu i etosowi swojego zawodu. Do rozliczenia jest afera hejterska, która obejmuje między innymi byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka, czy zastępcę rzecznika dyscyplinarnego Przemysława Radzika.

Rozliczyć też trzeba głównego rzecznika dyscyplinarnego Piotra Schaba i jego dwóch zastępców, za bezpodstawne dyscyplinarki wytaczane niezależnym sędziom i za łamanie prawa europejskiego. To samo dotyczy prezesów sądów i członków nielegalnej Izby Dyscyplinarnej, którzy zawieszali sędziów za stosowanie prawa europejskiego. Ponadto do rozliczenia jest były Prokurator Krajowy, a obecnie sędzia TK Bogdan Święczkowski za karne delegacje prokuratorów.

Rozliczenia będą możliwe, jeśli tym sędziom zostanie uchylony immunitet. Wydział spraw wewnętrznych Prokuratury Krajowej wysłał już do Izby Odpowiedzialności Zawodowej 3 wnioski o uchylenie immunitetu, w tym za aferę hejterską. I tu zaczynają się schody.

Prawnicy podważają bowiem legalność tej Izby. Bo sędziów do niej wyznaczyli politycy – premier Morawiecki i prezydent Duda. Są w niej też neosędziowie SN (6). Jeśli sprawa trafi na nich, to orzeczenie wydane z ich udziałem będzie wadliwe. Można wnosić o ich wyłączenie lub test na niezależność. Rozpoznanie tych wniosków może potrwać miesiące, a nawet lata. I mówimy tu tylko o I instancji. A potem jeszcze o uchyleniu immunitetu decyduje Izba orzekająca jako druga instancja.

Są małe szanse, by w obu instancjach trafić na legalny skład orzekający. Bo legalnych sędziów SN orzeka w tej Izbie tylko 4. W I instancji Izba ws. immunitetu; skład orzeka jednoosobowo, w II instancji w trzyosobowym składzie. Problem w tym, że nawet legalni sędziowie w tej Izbie mogą nie dawać zgody na ściganie sędziów, którzy łamali prawo europejskie lub lekceważyli wyroki.

I jest już taki przykład.

Sędzia Zbigniew Korzeniowski nie zgodził się na proces karny byłego prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie Macieja Nawackiego, który lekceważył orzeczenia sądu nakazującego dopuszczenie do pracy bezprawnie zawieszonego przez Izbę Dyscyplinarną sędziego Pawła Juszczyszyna. Sędzia Korzeniowski wbrew wyrokom europejskich Trybunałów i polskich sądów uznał, że Izba Dyscyplinarna, która zawiesiła sędziego, była legalna.

Ponadto w tej Izbie na rozpoznanie wniosku o uchylenie immunitetu w I instancji czeka się do roku. Potem druga instancja. I jeśli nawet Izba uchyli prawomocnie immunitet to i tak jest to dopiero pierwszy krok. Bo dopiero wtedy prokuratura może stawiać zarzuty. Rozliczenie sędziów i prokuratorów też więc zajmie lata.

Alternatywą jest kierowanie wniosków o uchylenie immunitetów do legalnej Izby Karnej. Cały czas jest tu więcej legalnych sędziów niż neosędziów. Ale prezesem tej Izby jest neosędzią i można założyć, że takie wnioski i tak będzie przekazywał do Izby Odpowiedzialności Zawodowej.

Problem może rozwiązać gruntowna zmiana w SN. Czyli likwidacja dwóch nielegalnych Izb – Odpowiedzialności Zawodowej oraz Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Plus usunięcie z SN neosędziów. Ale będzie to możliwe dopiero po zmianie prezydenta.

W przyszłym roku władza będzie mogła też – jeśli zmieni się prezydent – rozwiązać problem wadliwych neosędziów w sądach powszechnych. Bez tych gruntownych zmian Koalicja 15 października może zapomnieć o sprawnym i rzetelnym rozliczeniu afer PiS. Ale przede wszystkim o prawdziwej reformie wymiaru sprawiedliwości. Bo to jest jeszcze ważniejsze z punktu widzenia funkcjonowania państwa i interesu obywateli.

Były prezes Sądu Rejonowego w Olsztynie i członek neo-KRS Maciej Nawacki. Jest pierwszym, którego próbuje się pociągnąć do odpowiedzialności za to co robił za władzy PiS. Ale Izba Odpowiedzialności Zawodowej SN w I instancji odmówiła uchylenia mu immunitetu. Fot. Mariusz Jałoszewski.
;
Na zdjęciu Mariusz Jałoszewski
Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze