„Biorąc pod uwagę aspekt gospodarczy i zabezpieczenie drewna dla przemysłu, nie możemy zbyt nonszalancko wyłączać z gospodarki leśnej kolejnych terenów” – mówi dyrektor Lasów Państwowych Witold Koss. OKO.press pyta o wycinki w cennych puszczach, ochronę przyrody i nowe parki narodowe
Nowe kierownictwo Lasów Państwowych zapowiedziało nowe otwarcie.
Po roku widać, że droga jest wyboista. Lasy Państwowe zaproponowały nie 20 proc. lasów bez wycinki, a 8 proc. i dodatkowe 9 z modyfikacją gospodarki leśnej. Rezerwaty powstają, ale w wielu miejscach nie ma porozumienia między stroną społeczną a Lasami Państwowymi. Negocjacje dotyczące lasów społecznych wokół 14 aglomeracji stanęły w martwym punkcie.
Katarzyna Kojzar, OKO.press: W Puszczy Świętokrzyskiej wycięto 700 metrów sześciennych drzew. Na terenie, gdzie obowiązuje ogłoszone w styczniu 2024 roku moratorium.
Dlaczego Lasy Państwowe złamały ten zakaz?
Witold Koss: Jesteśmy w procesie zmian związanych ze wzrostem oczekiwań społecznych wobec lasów, ale też związanych z ocieplającym się klimatem. To dość skomplikowany proces i o tyle trudny, że wymaga zmiany sposobu myślenia wśród naszych pracowników. Przygotowanie teoretyczne leśnicy już mają – są świetnie wyedukowani technicznie i przyrodniczo.
Ale oczekuję od nich większej wrażliwości i zrozumienia oczekiwań społecznych i przyrodniczych.
Ustawa, na podstawie której pracujemy, czyli ustawa o lasach, jest już z brodą, ma blisko 34 lata. Niektórzy z naszych pracowników weszli przez to w rutynę, schemat, który musi się zmienić.
Z poziomu Dyrekcji Generalnej robimy wszystko, żeby ułatwić im podejmowanie decyzji, które nie będą sprzeczne z ochroną przyrody, ale wpadki się zdarzają.
To, co się wydarzyło w Suchedniowie, w Puszczy Świętokrzyskiej, to właśnie taki niefortunny zbieg okoliczności. Rzeczywiście, są to obszary wskazane w moratorium z 8 stycznia 2024.
Nadleśnictwo chciało zabezpieczyć zobowiązania wobec Zakładu Usług Leśnych. Cięcia były więc podyktowane chęcią wykonania min. 70 proc. prac objętych umową, gdyż wykonawca ma zapewnioną pracę, a Lasy Państwowe nie płacą wtedy kar umownych. Wcześniej były wydawane zgody MKiŚ na cięcia sanitarne na terenie, gdzie obowiązuje moratorium. Wkradł się szum komunikacyjny, a nadleśnictwo podeszło do tego rutynowo, uznając, że skoro takie zgody były wydawane wcześniej, to można wejść na te feralne 30 hektarów i tam zrobić cięcia.
Co nie zmienia jednak faktu, że nie powinno do tych prac dojść i dlatego zdecydowaliśmy się na stanowczą reakcję.
Nadleśniczy stracił pracę.
Został odwołany. Osoba z biura Dyrekcji Generalnej, która zajmowała się korespondencją z MKiŚ, została ukarana dyscyplinarnie.
Takie rzeczy nie mogą się zdarzać w Lasach Państwowych, nawet pomimo zatwierdzonych planów urządzenia lasu (PUL). Wśród leśników trwa dyskusja na temat prawomocności moratorium. Jako Lasy Państwowe musimy kierować się zasadą legalizmu i przestrzegać aktualnie obowiązujących przepisów prawa. Dla nadleśniczego PUL jest dokumentem najwyższej wagi.
Moratorium nie wynika z ustawy o lasach, nie wynika z PUL-ów. Zostało ogłoszone i wprowadzone bez dyskusji i konsultacji.
Ale objęto nim niewielką powierzchnię lasów, około jednego procenta, więc zobowiązaliśmy, że w tych miejscach wstrzymujemy prace. Niestety, zdarzył się ten przypadek. W mojej opinii w wyniku splotu wielu niefortunnych okoliczności. Nie była to złośliwość czy akt protestu.
Wiceminister Klimatu Mikołaj Dorożała napisał w mediach społecznościowych, że za tę wycinkę, w ramach rekompensaty, Lasy Państwowe powiększą moratorium na tym terenie o 450 hektarów. MKiŚ wymogło na was taką decyzję?
Pracowaliśmy nad tym wcześniej i wskazaliśmy 450 hektarów w Suchedniowie. To dodatkowy, nieobjęty moratorium obszar obejmujący cenne przyrodniczo lasy. Tam jest o tyle ciekawa sytuacja, że w procedowaniu na terenie nadleśnictwa Suchedniów jest też rezerwat zgłoszony przez organizację społeczną.
3 tysiące hektarów.
Mamy więc oprócz tego moratorium dodatkowe 450 hektarów i jeszcze 3 tysiące hektarów przyszłego rezerwatu. Mamy nadzieję, że rezerwat powstanie w uzgodnionym wspólnie kształcie i skończymy dyskusję, w jaki sposób możemy pracować na tym terenie.
3 tysiące hektarów to propozycja organizacji społecznej. Nadleśnictwo chce ochrony trzykrotnie mniejszego terenu, ponad 1000 hektarów podzielonego na trzy rezerwaty. Pan mówi, że jest za ochroną lasów w Suchedniowie. Ale pewnie w okrojonej wersji?
W okrojonej, bo musimy pamiętać też o funkcji gospodarczej lasów. Lasy Państwowe generują w tym momencie około 3 proc. PKB, to bardzo ważny element gospodarki. To bardzo istotny wpływ dla Państwa, w trudnej sytuacji geopolitycznej, jaką obecnie mamy.
Jeśli rezerwaty zajęłyby 1070 hektarów, mielibyśmy większą swobodę prowadzenia zrównoważonej gospodarki leśnej na pozostałym terenie Lasów Suchedniowskich.
To nie znaczy, że my byśmy tam hasali sobie z piłami i robili, co chcieli. Ale uważam, że model trzech trochę mniejszych rezerwatów byłby korzystniejszy. Obie propozycje leżą na stole w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Tam zapadnie ostateczna decyzja. Zwracam też uwagę, że to obszar Natura 2000, gdzie już teraz działania są spójne z planem zadań ochronnych, które są elementem naszego planu urządzenia lasu.
Jak sama nazwa wskazuje Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe, oprócz funkcji przyrodniczej i społecznej, pełni także funkcję gospodarczą. Idealnie byłoby, gdyby każde nadleśnictwo w kraju mogło sfinansować swoje własne zadania. Funkcjonuje w naszej instytucji tzw. współczynnik kosztów do przychodów w każdym nadleśnictwie. W najlepszym scenariuszu nadleśnictwo powinno móc pokryć swoimi przychodami wszystkie koszty, żebyśmy nie musieli dofinansowywać ewentualnego deficytu z funduszu leśnego. On też nie jest z gumy. Jest określony konkretnymi zapisami ustawy o lasach na wyrównanie dysproporcji. Mamy nadleśnictwa, gdzie po wiatrołomach w 2017 roku, są tylko młodniki. Tam przychodów nie ma, co jest oczywiste i na wsparcie takich nadleśnictw możemy wydawać pieniądze z funduszu. Ale jeżeli jest możliwość w nadleśnictwie bilansowania przychodów, to dla gospodarki to jest lepsze rozwiązanie. Nie musimy naruszać funduszu, który powinniśmy wydawać tam, gdzie jest najbardziej potrzebny.
To może Lasy Państwowe nie powinny się samofinansować? Zmniejszyłoby to presję.
Już były projekty włączenia nas do budżetówki, ale wydaje mi się, że to by było sporym problemem dla budżetu państwa. Nawet nie patrzę na naszą perspektywę, bo my byśmy się w tym odnaleźli. Ale budżet państwa też nie jest z gumy. Widzimy, co się dzieje w edukacji, czy w służbie zdrowia. Pieniędzy zawsze brakuje. Na lasy też by brakowało, w tym np. na ochronę przyrody.
Teraz często słyszę, przede wszystkim ze strony społecznej, że leśnicy tną, bo potrzebują na swoje pensje i premie. Ale to tak nie działa, drewno, nasze, polskie, daje pieniądze do Skarbu Państwa także poprzez działalność gospodarczą firm, które je przerabiają. To my teraz zasilamy budżet.
Mówił pan, że wycinka w Puszczy Świętokrzyskiej była związana z umową z Zakładem Usług Leśnych (ZUL-em). Da się te umowy realizować, mając narzucone z góry moratorium?
Muszę to powiedzieć: moratorium zostało wprowadzone 8 stycznia i to był najgorszy z możliwych terminów. Mieliśmy świeżo zakontraktowane właśnie usługi leśne i dostawy surowca. Jeśli chodzi o drewno, nie było katastrofy, dało się jakoś zbilansować niedobór.
Natomiast jeżeli chodzi o zakłady usług leśnych, to tam już jest bardziej skomplikowana sytuacja, ponieważ zamawianie tych usług jest prowadzone zgodnie z prawem zamówień publicznych. Załącznikiem do każdej umowy jest konkretny wykaz wydzieleń z adresami i zakresem pracy. Po wprowadzeniu moratorium były miejsca, gdzie nie dało się zrealizować tego, co znalazło się w umowie. Na Podkarpaciu, Kielecczyźnie, Podlasiu ZUL-e są małe i mało mobilne. I teraz, jeżeli pan X ma z nami umowę, a my mu wyłączamy teren, którego ta umowa dotyczy, to jemu burzy się całe życie. Tam, gdzie się dało, proponowaliśmy ZUL-om pracę w innych miejscach, żeby zapewnić im byt i żeby nie płacić kar umownych.
Sama idea tego moratorium jest dobra. Ale czas był niefortunny.
Uważam też, że takie operacje powinno się robić z przygotowaniem, we współpracy.
Jeden z leśników powiedział “Wyborczej”, że moratorium to był to dla pana granat na powitanie. A potem doszły dwie Ogólnopolskie Narady o Lasach (ONOL), lasy społeczne, nowe rezerwaty. Czy tego jest za dużo?
Mamy naszą propozycję ochrony 17 proc. lasów, mamy starolasy, mamy shadow list, czyli listę rezerwatów proponowanych przez Klub Przyrodników, mamy 100 rezerwatów na stulecie LP, nasz projekt. Staramy się ułatwić naszym pracownikom nawigowanie w tym, mamy już specjalne nakładki na mapy w naszym wewnętrznym systemie, gdzie widać miejsca z planowanym rezerwatem czy starolasem. Chcę, żeby wszyscy mieli jasność, co będziemy chronili i w jakim zakresie.
Wciąż trwają rozmowy związane z ONOL-em, w których są rozgrzebane sprawy.
Mamy proces wyznaczania lasów społecznych wokół 14 aglomeracji i tutaj również czekamy na rozstrzygnięcia.
Nie chcę recenzować swojego szefostwa, ale wydaje mi się, że tego jest za dużo, a część działań mogłaby być poprzedzona analizami i rekonesansem w terenie.
Zatrzymajmy się przy lasach społecznych. Na jakim jesteśmy etapie? Z 14 aglomeracji na razie szczątkowe porozumienie zawarto jedynie we Wrocławiu. Co z resztą?
Uważam, że bardzo odpowiedzialnie podeszliśmy do zadania, jakie powierzyła nam pani minister. Chcąc zadbać o sprawną pracę zespołów zaprosiliśmy do współpracy facyliatatorów. Wspierali członków zespołu w sprawnym komunikowaniu się, uwspólnianiu wiedzy i pomagali skupić się na celu. Ze względu na skrajnie krótki czas, jaki mieliśmy na spotkania (zaledwie 4 tygodnie) oraz wzbudzający emocje temat, nie wszędzie udało się wypracować wspólne stanowisko. W tej chwili czekamy na analizę raportów, jaką przeprowadza resort oraz na dalsze decyzje.
Przede wszystkim proszę zauważyć, że nie ma czegoś takiego jak lasy społeczne w aktualnym obiegu prawnym. Żeby coś takiego wprowadzić, musielibyśmy to wpisać w ustawę o lasach czy ustawę o ochronie przyrody. Wtedy byśmy wiedzieli, o czym rozmawiamy.
W tym momencie jedynymi aktami prawnymi, na jakich możemy się opierać, poza ustawą o lasach, są nasze wewnętrzne regulacje, w tym m.in. instrukcja urządzania lasu. Nie używamy w niej co prawda pojęcia lasy społeczne, a „gospodarstwo lasów oddziaływania społecznego”. Co do zasady są one wyznaczane wokół dużych miejscowości i gospodarka leśna jest w nich prowadzona w taki sposób, by jak najmniej ingerować w krajobraz.
Także teraz, czekając na dalsze decyzje odnośnie 14 obszarów, mamy w wielu miejscach w Polsce, już od kilku lat wyznaczone lasy społeczne lub jesteśmy w trakcie ich wyznaczania i prowadzimy tam zmodyfikowaną gospodarkę leśną.
W 2024 roku podjęliśmy decyzję, żeby analizować i zastępować obszary planowane do cięć zupełnych, czyli nakierowujemy naszych pracowników, żeby stosować rębnie bardziej skomplikowane, mniej inwazyjne. Modyfikacja gospodarki leśnej jest dla nas w lasach wokół dużych miejscowości jak najbardziej możliwa. Całkowite wyłączenie – nie.
Dlaczego?
Biorąc pod uwagę aspekt gospodarczy i zabezpieczenie drewna dla przemysłu, nie możemy zbyt nonszalancko wyłączać kolejnych terenów. Proszę też zawuważyć, że jeśli w lesie zdarzy się wypadek, komuś spadnie gałąź na głowę albo drzewo się przewróci, to taki obywatel może z powództwa cywilnego ścigać leśniczego. Według mnie to nie jest w porządku. I teraz, jeżeli nie będziemy mogli do lasów społecznych wchodzić z pracami, to ryzyko wypadków rośnie. Wyłączając te lasy pozbawiamy się też możliwości zadbania o lasy w razie klęsk żywiołowych czy gradacji owadów. A jak wiemy, klimat się zmienia, mamy suszę hydrologiczną, drzewa nam zamierają. Musimy sobie z tym radzić. Nie wszędzie możemy zostawić las w spokoju – bez ingerencji.
Mówi pan o suszy, a jednocześnie, kilkadziesiąt kilometrów od biura, w którym siedzimy, w gminach Konstancin-Jeziorna i Piaseczno, nadleśnictwo usunęło pnie zalegające w korycie rzeki Małej. Pnie, które zatrzymywały wodę w krajobrazie, co przecież w czasie suszy jest niezbędne. Coś w tej walce z suszą nie działa.
Nadleśniczego, który podjął tę decyzję, już nie ma na stanowisku. Został odwołany. To kolejny przykład braku wrażliwości i wyobraźni. W grudniu powołano tam z inicjatywy leśników użytek ekologiczny, procedowany jest również rezerwat, który też ma powstać z naszej inicjatywy. Tym bardziej w takim miejscu nieakceptowalne są tak – powiem wprost – głupie decyzje. To było zgodne z prawem, choć nieracjonalne i stąd decyzja o odwołaniu nadleśniczego.
Duże kontrowersje wywołała również propozycja, którą przedstawił pan na drugim ONOL-u. Zamiast 20 proc. lasów bez pił – jak obiecała koalicja rządząca – 17 proc. z wyłączeniami lub modyfikacją gospodarki leśnej, a 3 proc. na parki narodowe czy lasy społeczne.
W kwietniu 2024 wypracowaliśmy z naukowcami z uczelni leśnych i przyrodniczych kryteria, według których wytypowaliśmy te 17 proc. Objęliśmy całym projektem ponad 820 tysięcy wydzieleń leśnych, czyli miejsc na mapie, gdzie gospodarka leśna będzie wyłączona lub zmodyfikowana.
Tak, tylko że na mapie wyłączeń znalazły się poligony, strzelnice i jeziora. Miejsca, gdzie wycinek i tak nie ma. Kiedy pytałam o to w styczniu, usłyszałam, że do końca stycznia trwa weryfikacja. Lasy obiecały korektę tej propozycji. Mamy marzec, jak idzie weryfikacja?
Jesteśmy w tej chwili w momencie bilansowania i po korektach, z 560 tysięcy hektarów wyłączeń z gospodarki leśnej mamy aktualnie 590 tysięcy. To już prawie ostateczne dane, jeszcze w kilku nadleśnictwach mamy pewne wątpliwości, które wyjaśniamy. Dlatego nie chcemy jeszcze podawać tych danych do obiegu publicznego. Powinniśmy to zamknąć do końca marca.
Poza tym po drodze doszły dodatkowe ograniczenia a w przyszłości dojdzie nowa forma ochrony przyrody – starolasy, które też musimy nanieść na mapy. Byliśmy zaskoczeni poleceniem MKiŚ w tej sprawie, bo zapisano w nim, że mamy objąć ochroną 2 proc. lasów w Polsce odniesione do terenu zarządzanego przez LP. Tylko że my nie mamy 2 procent starolasów, które byłyby zgodne z kryteriami.
Jakie to kryteria?
Wiek drzewostanu, ilość drewna martwego, naturalność, brak obecności gatunków obcych i jeszcze kilka innych punktów. Ta lista jest określona w wytycznych ONoL a podstawą były unijne dobrowolne wytyczne wyznaczenia Primary Forest and Old Growth Forest (lasów pierwotnych i starodrzewów). Ale najważniejsze kryterium to wiek. Przeanalizowaliśmy wiek drzewostanów w naszych lasach i zapytaliśmy ministerstwo, skąd wziąć 2 proc., bo z analiz wychodzi, że starolasów jest mniej. Ministerstwo myślało, że 2 proc. mamy na pewno. No nie mamy.
I znowu: starolasy nam wskoczyły po przetargach na usługi leśne i na drewno.
Znowu musimy się zastanawiać, jak to rozwiązać. Na szczęście to nie jest jakaś wielka skala i spokojnie sobie poradzimy. Problem może pojawić się z czasem, bo jeśli będziemy ściśle przestrzegać reżimu wiekowego drzew, to jest groźba wyeliminowania z podaży drewna np. dębowego. Będziemy mieli kolejne zamieszanie na rynku drzewnym. Ten zakres wymaga uzgodnienia, współpracy i wzajemnego zrozumienia.
Fundacja Lasy i Obywatele przeanalizowała plany na 2025 rok i wyliczyła, że przynajmniej 28 tysięcy hektarów tych lasów, które mogą zostać zakwalifikowane jako starolasy, ma zostać wyciętych jeszcze w tym roku. Czyli nie mamy 2 procent starolasów, a i tak będziemy te najstarsze drzewostany ciąć?
Dostaliśmy informację z ministerstwa, że mamy już nie ingerować w plany na 2025 rok. Tam gdzie będzie taka możliwość wprowadzimy zmiany. Jednak najpierw musimy dokonać analiz. Co się teraz właśnie dzieje. Zobaczymy też, co wyniknie z prac nad wyznaczaniem starolasów. Jest już powołany zespół, który się tym zajmie i spróbujemy wypracować kompromis.
Co do 28 tys. hektarów – nie wiem, na jakich kryteriach opierają się Lasy i Obywatele. Starolasy nie zostały zdefiniowane w ustawie. My dostaliśmy kryteria ich wyznaczenia, ale nie wiem, czy na tym samym dokumencie opiera się Fundacja.
Strona społeczna, a dokładnie Klub Przyrodników, stworzyła też shadow list, czyli listę proponowanych rezerwatów. Lasy Państwowe mają swoją listę, na stulecie. To się ze sobą jakoś kłóci? Będziecie brali pod uwagę to, co proponuje Klub Przyrodników?
Część naszych rezerwatów już jest powołana. Na liczniku mamy 69 i czekamy na setny, bo będzie to rezerwat imienia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Niektóre nasze propozycje pokrywają się z shadow listą. Przeglądamy ją, weryfikujemy, bo zdarzają się błędy – mamy podane wydzielenie z opisem, że jest jakaś tam cenna dąbrowa. My idziemy w teren, a tam łąka. Coś się nie zgadza, trzeba weryfikować. To się dzieje i już poszedł sygnał do leśników, że tam, gdzie mogą być powołane rezerwaty, nie mogą planować cięć. I nawet jeżeli cięcia były zaplanowane na ten rok, to te powierzchnie będą wycofane. Za proces tworzenia rezerwatów odpowiadają RDOSie i to one podejmują decyzje.
Muszę jeszcze zapytać o parki narodowe. Wiem, że LP nie mają ostatecznego głosu w tej sprawie, ale mają opinie. Nie zawsze pozytywnie oceniające pomysły powołania parku narodowego. Moratorium z 8 stycznia objęto teren projektowanego Turnickiego Parku Narodowego, o który walka trwa od lat. Myśli pan, że jest jakaś przestrzeń do tego, żeby ten park powołać, dogadać z nadleśnictwami?
Myślę, że tak. Analizowaliśmy to już na etapie wprowadzenia moratorium. Z symulacji wynika, że jeśli miałby powstać park narodowy na terenie Nadleśnictwa Bircza, to nadleśnictwo i tak byłoby się w stanie utrzymać.
Nie jesteśmy przeciwni takim pomysłom, możemy pomóc je procedować, aczkolwiek nie mamy żadnego głosu decydującego. Weto w sprawie parków narodowych mogą zgłaszać samorządy, które do tej pory były podzielone w tej sprawie. Teraz, kiedy wprowadzono subwencję ekologiczną dla gmin, w których są formy ochrony przyrody, szansa na powołanie parku narodowego wzrosła. Widać światełko w tunelu.
Cieszę się, że pyta pani akurat o to miejsce, gdzie zostały resztki Puszczy Karpackiej. Ona była znacznie większa, dziś w ogromnej części nie jest lasem naturalnym. Większość tych lasów to tereny porolne. To, że rośnie na nich las, jest zasługą pracy wielu pokoleń leśników – widać tam tę naszą gospodarkę finezyjną, z czuciem, naprawdę super robotę. Akurat to jest jedno z nadleśnictw, gdzie mamy niewiele cięć zupełnych.
Las jest dobrze zarządzany i sprawia wrażenie naturalnego. A za naszą dobrą robotę dostajemy baty. Na teraz w wyniku moratorium powołujemy w Birczy nadleśnictwo puszczańskie, które będzie bieżącym rozwiązaniem.
Być może dlatego, że wszyscy pamiętają akcje Inicjatywy Dzikie Karpaty, broniącej projektowanego Turnickiego przed piłami? Ale tu docieramy do kwestii, o którą chciałam zapytać na koniec – wizerunek leśników. Ostatnie lata bardzo go nadszarpnęły, nie macie zaufania społecznego. Jaki ma pan plan, żeby to naprawić?
Myślę, że społeczeństwo nas oceni po efektach, jak uda nam się to wszystko, o czym rozmawialiśmy, zaimplementować. Dobrze byłoby, żebyśmy wszyscy zdawali sobie sprawę, że drewno, z którego każdy z nas korzysta, nie jest z kosmosu. Drewno jest z lasu. Żebyśmy je mieli, musi być prowadzona gospodarka leśna. Jak dostaniemy polecenie, żeby wstrzymać 100 proc. pozyskania , zrobimy to. Tylko czy państwo polskie na to stać? Chcemy o tym głośno mówić.
Wydaje mi się też, że bardzo potrzebne jest opracowanie strategii dla lasów w Polsce w tym dla Lasów Państwowych.
Takiej, która byłaby zaakceptowana przez wszystkie strony sporu politycznego. Żebyśmy z dużym wyprzedzeniem wiedzieli, jaka będzie roczna podaż. A nie, jak robili poprzednicy, maksymalnie dociskając plany pozyskania. Lasów nie mamy tyle, żeby eksploatować je w nieskończoność. Drewna będzie coraz mniej, również przez zmianę klimatu. Już tracimy potencjał sosny, która była uznawana za mało wymagające drzewo. Przygotowujemy się na to.
Będziemy nad tym pracować tak samo, jak nad wizerunkiem LP i wszystkimi inicjatywami, które powstały w ciągu ostatniego roku. Ale na to potrzeba czasu, spokoju i oddechu.
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Komentarze