0:00
0:00

0:00

"Zrezygnowanie" Marka Kuchcińskiego ze stanowiska marszałka Sejmu w wyniku "afery samolotowej" tłumaczono jako ugięcie się pod presją opinii publicznej. Oficjalnie politycy PiS stoją na stanowisku, że do złamania prawa nie doszło. Jest to oczywiście nieprawda, naruszono przepisy instrukcji szefa MON i art. 231 kk.

Wszystko to omawialiśmy w tekstach:

Sprawę lotów marszałka próbował zbagatelizować w środę 7 sierpnia 2019 poseł PiS

Jan Dziedziczak:

"Powiem jeszcze jedną rzecz, myślę, że ciekawą. Troszkę ta sprawa lotów marszałka Kuchcińskiego jest pewnym podsumowaniem naszych rządów, mianowicie (to jest - red.) jedyna afera, którą znalazła totalna opozycja"

Polsat News,07 sierpnia 2019

Sprawdziliśmy

Afer było wiele. Ale ukaranych jak na lekarstwo

Uważasz inaczej?

Dziedziczak doprecyzował: "Po rządach PO-PSL: afera vatowska, afera Amber Gold, wyrzucanie ludzi z kamienic itd". A po PiS - w domyśle - jeden, rzucony na pożarcie marszałek.

Zaskakujące słowa o rządzie i partii, której czteroletni dorobek stanowią międzynarodowe skandale, takie jak naruszanie praworządności (cały szereg spraw w TSUE), sprawa delegalizacji aborcji i Czarny Protest, czy wycinka Puszczy Białowieskiej.

Do tego doliczyć można nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości zarządzanym przez resort Ziobry, groźne regulacje prawne jak lex Szyszko, czy kolejne przeróbki kodeksu karnego przez min. Ziobrę, finansowanie i przedsięwzięcia Polskiej Fundacji Narodowej, finanse komisji smoleńskiej i rozmaite "personalia", jak Szyszki córka leśniczego, młodociani pomocnicy Macierewicza i inni "misiewicze" na różnych szczeblach władzy, traktowanie "sprawcy" wypadku kolumny premier Szydło.

Ale gdyby nawet skupić się tylko na skandalach typu "Air Kuchciński", czyli wykorzystywaniu pozycji władzy dla korzyści osobistych czy grupowych i nieuczciwym zarządzeniu dobrem publicznym, to znajdzie się wiele podobnych historii.

Władze tworzą kolejne "układy" (ulubione słowo Jarosława Kaczyńskiego), np. finansując kolejne przedsięwzięcia Tadeusza Rydzyka, co OKO.press skrupulatnie podlicza, czy dając intratne posady "swoim ludziom".

Przeczytaj także:

OKO.press wybrało tylko kilka przykładów nadużycia władzy przez ludzi PiS, które wzburzyły opinię publiczną. Tak jak z lotami Kuchcińskiego media dowodziły, że naruszone jest prawo i przyzwoitość, a jednak bohaterowie tych afer pozostali bezkarni.

Lista oczywiście nie jest wyczerpująca.

"Te nagrody nam się należały"

Na początku lutego 2018 poseł PO Krzysztof Brejza ujawnił, że w 2017 roku Beata Szydło przyznała ministrom w swoim rządzie nagrody w wysokości od 65 tys. do 82 tys. złotych. Ministrowie (21 osób) oraz pracownicy Kancelarii Premiera (12 osób) nie dostawali nagród na koniec roku, ani za konkretne osiągnięcia. Pieniądze „rozsmarowywano” jako miesięczny dodatek do pensji rzędu 5-6 tys.

Początkowo Jarosław Kaczyński polecił Beacie Szydło "pokazać pazurki" i stać na stanowisku, że "nagrody się po prostu należały" za wytrwałą pracę dla Polski. Kryzys wizerunkowy był jednak na tyle poważny, że ostatecznie w ramach publicznej "pokuty i żalu za grzechy" ministrom polecono wpłacić na Caritas kwoty w wysokości nagród. Dodatkowo uchwalono obcięcie wszystkim posłom poselskich pensji o 20 proc.

Po prawie 1,5 roku Caritas ujawnił, że jedynie 12 z 21 ministrów wpłaciło na Caritas, a kwota wyniosła 656 tysiące złotych.

By przykryć skandal z nagrodami, zastosowano identyczny wybieg jak w przypadku lotów Kuchcińskiego. Próbowano skierować cała uwagę na rządy PO-PSL w latach 2007-2015 i udowodnić, że "oni też, a nawet bardziej" naruszali standardy.

"Wiadomości" TVP podały wtedy zawrotną sumę 626 milionów, które miała na nagrody wydać PO. Podliczono jednak nagrody z ośmiu lat i to nie nagrody ministrów, ale wszystkich pracowników ministerstw.

Afera KNF

W listopadzie 2018 roku "Gazeta Wyborcza" opisała korupcyjny skandal w Komisji Nadzoru Finansowego. Marek Chrzanowski, szef KNF, zaproponował Leszkowi Czarneckiemu, właścicielowi Getin Banku, zatrudnienie radcy prawnego Grzegorza Kowalczyka. Jego pensję Chrzanowski miał napisać na kartce i wynosić miała ona ok. 40 mln złotych, czyli 1 proc. wartości Getin Banku.

W zamian za tę "przysługę" KNF miała życzliwie patrzeć na restrukturyzację banku Czarneckiego oraz usunąć z KNF Zdzisława Sokala, który był orędownikiem doprowadzenia Getinu do upadku i przejęcia go "za złotówkę".

Według "Gazety Wyborczej" tego samego dnia mieli obaj - Chrzanowski i Czarnecki - spotkać się z Adamem Glapińskim, prezesem Narodowego Banku Polskiego (Glapiński należy do żelaznej gwardii prezesa Kaczyńskiego jeszcze od początku lat 90.).

Spotkanie i propozycja miały miejsce w marcu. Czarnecki nie zatrudnił radcy, ale złożył zawiadomienie w prokuraturze 7 listopada. W tym samym czasie w Sejmie uchwalana jest ustawa o zmianie w nadzorze i ochronie inwestorów na rynku finansowym. Tego samego dnia posłowie zgłosili do niej poprawkę w postaci przepisów pozwalających KNF zdecydować o „przejęciu banku przez inny bank za zgodą banku przejmującego” pod pewnymi warunkami.

GW opublikowała nagranie z marcowej rozmowy 13 listopada. W kilka godzin po tym Chrzanowski podał się do dymisji. Kolejnego dnia przyszedł do pracy, spokojnie posprzątał "swoje rzeczy". Dopiero po tym do KNF wkroczyło CBA. Samego Chrzanowskiego aresztowano i przesłuchano dopiero po dwóch tygodniach od wybuchu afery, co oznacza, że miał całkiem sporo czasu na ewentualne zacieranie śladów, czy ustalanie zeznań.

Wobec jawnego zbiegu działań korupcyjnych i legislacyjnych eksperci uważają zorganizowanie komisji śledczej za jedyne rozwiązanie. PiS twardo kreuje Chrzanowskiego na samotnego skorumpowanego urzędnika. NBP poszedł nawet krok dalej i domagał się sądowego zakazu pisania o Adamie Glapińskim w kontekście afery KNF dla kilkorga dziennikarzy "Newsweeka" i "GW".

Zarobki w NBP

Glapińskiemu i NBP nie udało się na długo uniknąć zainteresowania mediów. Już w grudniu 2018 wyszło na jaw, że dyrektor zespołu komunikacji w NBP Martyna Wojciechowska zarabia ok. 65 tysięcy złotych miesięcznie. Niewiele mniejszą pensją pochwalić się mogła Kamila Sukiennik, dyrektor gabinetu Adama Glapińskiego i członkini rady nadzorczej Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych.

Wojciechowska z wykształcenia jest rusycystką, Sukiennik studiowała zaocznie reklamę w Wyższej Szkole Promocji.

Po długiej medialnej batalii o ujawnienie zarobków oraz specjalnie uchwalonej ustawie NBP opublikowało w lutym 2019 roku listę płac za rok 2018. Bez nazwisk, ale z funkcjami. Wynikało z niej, że:

  • Martyna Wojciechowska była najlepiej zarabiającym dyrektorem departamentu, średnio miesięcznie zarabiała 49 563 zł brutto. Ponadto Wojciechowska zarabia 12 tys. zł w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, co daje w sumie ok. 62 000 zł;
  • Kamila Sukiennik zarabiała średnio 42 760 zł brutto;
  • dyrektorzy departamentów merytorycznych w NBP zarabiali znacznie mniej; dyrektor departamentu ryzyka operacyjnego – 28 tys. zł, a dyrektor departamentu systemu płatniczego – 37 tys. zł.

Nietykalny deweloper Kaczyński

Spółka Srebrna, której właścicielem jest fundacja Instytut im. Lecha Kaczyńskiego (szefem rady fundacji jest Jarosław Kaczyński), planowała wybudować w centrum Warszawy 190-metrowy wieżowiec. Pieniądze na realizację inwestycji miał zapewnić państwowy bank PKO BP. Przy projekcie inwestycji zatrudniony został austriacki biznesmen Gerald Birgfellner, daleki powinowaty Kaczyńskiego.

Gdy okazało się, że inwestycja nie ruszy, a Kaczyński zamiast zapłaty za dotychczasową pracę i wydatki, proponuje Birgfellnerowi pozwanie spółki, Austriak zaczął nagrywać swoje spotkania z prezesem PiS. Jedno z takich nagrań opublikowała w styczniu "Gazeta Wyborcza" rozpoczynając cykl tzw. "taśm Kaczyńskiego".

Dlaczego inwestycja nie wypaliła? W nagraniu, które ujawniła "Wyborcza", Kaczyński tłumaczy, że inwestycja została wstrzymana przez to, że Jan Śpiewak nagłośnił, że "partia buduje wieżowiec" i że to "azjatyckie obyczaje". Prezes PiS uznał, że w przypadku politycznego ataku sprawa jest "nie do obrony". Dodatkowo w przypadku przegranych przez PiS wyborów w Warszawie, spółka nie dostanie zgody na budowę w tym miejscu Warszawy tak wysokiego budynku.

Jakiś czas później pojawił się nowy wątek w sprawie - tzw. "koperty Kaczyńskiego". Prezes PiS miał zlecić Birgfellnerowi opłacenie (50 tys. zł) pod uchwałą spółki Srebrna podpisu księdza Rafała Sawicza, który zasiadał w radzie fundacji Instytut im. Lecha Kaczyńskiego.

Austriak zgłosił sprawę do prokuratury, twierdząc, że Kaczyński dopuścił się oszustwa, a dodatkowo - przestępstwa przeciwko obrotowi gospodarczemu (art. 296 a. § 1 kk). Do tej pory to Birgfellnera przesłuchiwano kilkukrotnie. Jarosław Kaczyński odwiedzał w tym czasie Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobro, który jako Prokurator Generalny ma wgląd w akta sprawy. Ale prezes PiS do prokuratury nie został wezwany ani razu, za to pozwał Agorę, wydawcę "Gazety Wyborczej".

Oświadczenie majątkowe Dworczyka

OKO.press ujawniło w czerwcu, że szef Kancelarii Premiera, Michał Dworczyk, co najmniej 12 razy złożył fałszywe oświadczenia majątkowe. Dworczyk zataił:

  • udziały o wartości 18 tysięcy w spółce Rodzice Dla Szkoły, która jest częścią Stowarzyszenia Wspierania Edukacji i Rodziny Sternik prowadzącego szkoły "pod duchową opieką Opus Dei";
  • dochód ze sprzedaży willi pod Falenicą i udziały, które miał w domu obok. Do dziś mieszka w nim z żoną i dziećmi, choć formalnie właścicielką jest jego 80-letnia matka.

Zgodnie z prawem za zatajenie udziałów w spółce w oświadczeniu majątkowym grozi odpowiedzialność karna: od grzywny do 5 lat pozbawienia wolności. Drugą sankcją jest odpowiedzialność służbowa.

W zależności od przewinienia to: upomnienie, nagana, obniżenie wynagrodzenie lub zwolnienie z pracy. Żadnej z tych konsekwencji wobec Dworczyka nie wyciągnięto. Minister przeprosił za błąd i po prostu skorygował cztery ostatnie oświadczenia.

Dla porównania Sławomir Nowak, minister transportu w rządzie PO i były poseł tej partii, nie uwzględnił w pięciu oświadczeniach majątkowych zegarka o wartości ponad 10 tys. złotych. Został za to przez Donalda Tuska odwołany, a sąd pierwszej instancji skazał go na 20 tys. złotych grzywny. Tak zwana "afera zegarkowa" zakończyła jego karierę polityczną.

Akcje Morawieckiego

Wchodząc do rządu w listopadzie 2015 Morawiecki zachował pakiet akcji BZ WBK, czyli banku, w którym przez lata pełnił funkcję prezesa. Fakt ten początkowo ukrywał przed opinią publiczną, zwlekając z ujawnieniem oświadczenia majątkowego. Akcje sprzedał dopiero po objęciu fotela premiera, czyli w grudniu 2017.

Oznacza to, że przez dwa lata działał w sytuacji konfliktu interesów, bo jako członek rządu odpowiedzialny za gospodarkę podejmował wiele decyzji, które wpływają na kursy akcji (już sama propozycja podatku bankowego mogła wywołać spadki akcji banków na giełdzie).

W wywiadzie dla DGP tłumaczył, że "działo się to w takim tempie, że nie zdążył". I że to było "kłopotliwe". W ciągu tych dwóch lat wartość posiadanego przez Morawieckiego pakietu akcji wzrosła o netto o ponad 1 200 000 zł.

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze