Rafałowi Trzaskowskiemu zabrakło niecałe 185 tys. głosów, żeby wygrać wybory prezydenckie. Przegrał z wielu dużych i małych powodów. Ale najważniejszym jest porażający brak sprawczości obecnego rządu i brak ambitnej wizji rozwoju Polski
Wszyscy analizują teraz, dlaczego kandydat Koalicji 15 października przegrał wybory prezydenckie. Padają odpowiedzi: bo wieje wiatr historii i Polska skręca na prawo. Bo ludzie mają dość PO-PiS-u. Bo mężczyźni, zwłaszcza młodzi, którzy w większości poparli Karola Nawrockiego, mają dość feminizmu. Bo młodzi są antysystemowi. Bo prosty lud zagłosował na złość elitom. Bo obywatele nie lubią Donalda Tuska (to zasługa 8 lat hejtowania go przez władzę PiS i prawicę), są wkurzeni na rząd, który nie dowiózł wielu obietnic wyborczych.
Wszystko to po części prawda. Ale nie pełna.
Nie ma jednej, a nawet kilku głównych powodów przegranej Rafała Trzaskowskiego. Przyczyn jest znacznie więcej. To tzw. kamyczki; uruchomiły lawinę, która zabrała Trzaskowskiemu wygraną.
„Widzę to tak" to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
A może lepiej zastanowić się, dlaczego Trzaskowski nie wygrał. Do wygranej Trzaskowskiemu zabrakło tego, by 184 976 osób zagłosowało na niego, a nie na Nawrockiego. Tyle, ile liczy mieszkańców Toruń. To było do wygrania.
Kampanie i strategie na wygraną piszą sztaby wyborcze. Po raz kolejny okazało się, że PiS miał lepszy sztab, który zaledwie półtora roku po stracie władzy dał tej partii dużą wygraną. Ważną postacią w sztabie jest Paweł Szefernaker.
Teoretycznie sztab Nawrockiego miał łatwiej. Był w pozycji atakującego obecną władzę. Jednak w praktyce gasił pożary, bo na jaw wychodziły kolejne szczegóły nieciekawej przeszłości Nawrockiego. Choć pojawiają się już teorie spiskowe, że Jarosław Kaczyński o wszystkim wiedział i celowo postawił na Nawrockiego, by ten uwiódł wyborców opowieścią chłopaka z blokowiska, który bił się w młodości jak wielu chłopaków.
Może i miał do czynienia z pracowniczkami seksualnymi, może i ma nałogi i kolegów ze świata przestępczego. Ale zobaczcie, udało mu się, bo ciężko pracował. Taki swój chłopak z ludu – z którym może utożsamiać się wielu – miał łatwiej dotrzeć do wyborców niż elitarny, wykształcony i znający języki Trzaskowski.
Sztabowi Nawrockiego też bardziej zależało. Dla nich prezydentura to szansa na powrót do władzy. A gdyby Nawrocki przegrał, PiS mógłby pójść w rozsypkę, a jego czołowi politycy do więzienia.
Sztab Trzaskowskiego też nie miał łatwo, ale miał przewagi. Musiał odkleić od Trzaskowskiego łatkę warszawiaka, „Bonżura”. Ale miał też pieniądze, które obcięto PiS. Za Trzaskowskim nie ciągnęła się ciemna przeszłość.
Nie miał poważnych wpadek, jak kandydat wystawiony przez PiS, który podczas debaty wyborczej wkładał coś do ust. Okazało się, że to snus, ale złe wrażenie pozostało.
Co więc poszło nie tak? Sztabowi Trzaskowskiego zabrakło długofalowej i ambitnej strategii. I myślenia cztery kroki naprzód. Jak w szachach.
Zabrakło sztuki wojennej. A przeciwnika miał poważnego.
Od 2023 roku – gdy Koalicja 15 października wygrała wybory – było wiadomo, że kolejnymi ważnymi wyborami będą te prezydenckie. Każdy, kto poważnie myśli o rządzeniu krajem, powinien się do nich przygotowywać. Taki nieoficjalny sztab powinien powstać na rok przed wyborami. Należało ściągnąć najlepszych specjalistów od wygrywania wyborów, nawet z zagranicy. I przygotowywać się jak do walki bokserskiej w wadze ciężkiej.
Tak jak w boksie ogląda się walki rywala, by zobaczyć, jak wyprowadza ciosy, jak się rusza i zasłania, tak trzeba było oglądać spotkania Trumpa z wyborcami i analizować jego przemówienia oraz gesty. Nie po to, by stosować jego retorykę. Ale żeby zobaczyć, jak on wygrał, bo kampania Nawrockiego nawiązywała do kampanii Trumpa.
„Newsweek” pisał, że sztab PiS robił Nawrockiemu stres testy, w których brał udział Kaczyński. Sztab miał też zewnętrznych doradców. Czy sztab Trzaskowskiego też go tak przygotowywał i szkolił?
Należało zamówić dobre badania. By wyczuć, czego chcą obywatele, jakie są oceny rządu i nastroje społeczne. I na tej podstawie pisać strategię na wybory. I to kilka wariantów. Może to wszystko sztab Trzaskowskiego zrobił. Jednak jeśli nawet tak było, to gorzej wyszło wprowadzanie tego w życie.
Kampania Trzaskowskiego była letnia, bez porywającej opowieści o Polsce. Nastawiona raczej na elektorat proeuropejski, który boi się powrotu do władzy PiS. Trzaskowski obiecywał spokój i podróż do przodu i ogólnie mówił o „budowaniu".
Nie wyznaczył jednak jasnego kierunku tej podróży. Nie wyznaczył celów. Strach przed PiS i obietnica spokoju to było za mało, by wygrać. Trzeba było szukać pomysłu, jak dotrzeć do tych 185 tysięcy wyborców.
Sztab Trzaskowskiego popełnił też błędy. Chodzi o pierwszą debatę w Końskich, przed I turą. Miało to być starcie Trzaskowski-Nawrocki. Tymczasem na debatę sam wprosił się Szymon Hołownia, a za nim inni kandydaci. Od tego momentu zaczęło znacznie spadać poparcie dla Trzaskowskiego, a kontrkandydaci nabrali wiatru w żagle. Zobaczyli to też wyborcy.
Może Trzaskowski powinien postawić na więcej spotkań z ludźmi. Na spotkaniach ze Sławomirem Mentzenem w miasteczkach były tłumy. Bo wizyta jakiegokolwiek polityka w mniejszych miejscowościach to wydarzenie.
Trzaskowski nie powinien też był powoływać się tak często na swoje sukcesy jako prezydenta Warszawy. Kandydował przecież na prezydenta kraju. Utrwalało to także łatkę kandydata ze stolicy, z wielkiego miasta.
Wreszcie można odnieść wrażenie, że sztab Trzaskowskiego odpuścił internet. Tam rządziła szeroko pojęta prawica. Były memy, filmiki, zorganizowane akcje wpisów na portalu X. Przeróbki znanych filmów. Zalewanie krótkimi filmami TikToka, popularnego u młodych. Odwoływanie się do bohaterów znanych filmów. Przebieranie się za nich i wywieszanie na kamienicach transparentów „Byle nie Trzaskowski”.
Przebieranie się za filmowego Zorro trąciło myszką. A z przebierania się za Spidermana lub Batmana można było robić bekę. Ale w tym wszystkim chodziło o filmiki do internetu i pokazywanie, że ściga ich policja Tuska. Tego opresyjnego Tuska.
Sztab Trzaskowskiego chyba zapomniał, że tradycyjne media tracą znaczenie. Że PiS przegrał w 2023, mimo że miał w rękach polityczną TVP.
O tym, jak ważny jest internet, wiedzą Patryk Jaki i Dariusz Matecki, którzy są specami od internetu. Poza tym Jaki i inni politycy PiS ruszyli w teren. Wspomagali Nawrockiego.
Trzaskowski mógł też zagrać ambitną i porywającą wizją. Pokazaniem, po co jest ta prezydentura. Owszem, prezydent ma ograniczone prerogatywy.
Ale to nie były tylko wybory na prezydenta. To było starcie na wizje Polski.
Stawką było to, kto porwie swoją opowieścią więcej ludzi. Co szkodziło umówić się z Tuskiem, co zrobimy razem, jak wygramy i sprzedać to w swojej kampanii?
Tymczasem Trzaskowski tylko zamarkował długofalowe cele. Mówił o nowym Centralnym Okręgu Przemysłowym, locie Polaków na księżyc. O tym, że potrzeba mieszkań dla młodych. Ale za mało miał konkretów.
I to może być główny błąd tej kampanii. Błąd na wagę tych 190 tysięcy głosów, których zabrakło Trzaskowskiemu.
Trump wygrał wybory m.in. dlatego, że postawił na gospodarkę i rozwój USA. Mówił „America First”. Dlaczego Trzaskowski tym mocno nie zagrał? Dlaczego nie zagrał repolonizacją gospodarki, którą, choć bez wielu konkretów, zapowiedział Tusk?
To byłoby narzucenie narracji, wyjście z pozytywną kampanią. Wyjście ze starcia PO-PiS. Wyjście w przyszłość. A karty leżą na stole. Wiadomo, że rząd wybuduje elektrownie atomowe. Buduje autostrady, w tym na wschodzie Polski, w bastionie PiS.
Powstanie CPK, Koleje Dużych Prędkości. Powstaną porty kontenerowe w Świnoujściu i w Gdyni. Do tego można było dołożyć kilka ambitnych projektów. Jakąś nową drogę, np. Via Maris z Gdyni do popularnego Władysławowa (obiecał ją PiS, ale temat zarzucił). Czy Via Pomeranię z Bydgoszczy do Ustki (to pomysł lokalnych polityków PO).
Można było obiecać jakąś nową, śmiałą i potrzebną inwestycję. Albo odtworzenie przemysłu, czyli powrót miejsc pracy z Chin do Europy. Tusk wspominał o reaktywacji przemysłu stoczniowego w Szczecinie. Można było podać konkrety. To ważny temat nie tylko dla Szczecina.
Inne kraje mają śmiałe projekty. Egipt buduje nową stolicę. Arabia Saudyjska zapowiada mega miasto na pustyni. Przedwojenna Rzeczpospolita budowała Gdynię. Chodzi o symbole, które napędzają wyobraźnię i dają obywatelom poczucie dumy.
Nie zagrano nawet mocno nowym Centralnym Okręgiem Przemysłowym. Pomysł przeszedł niemal bez echa. I nie pomógł Trzaskowskiemu w Świętokrzyskim i Podkarpackim, gdzie przed II wojną był COP.
Należało złożyć mocną obietnicę wybudowania tanich mieszkań nie tylko dla młodych. Ale dla wszystkich, których nie stać na zakup, a nawet komercyjny wynajem mieszkań z powodu kosmicznie wysokich cen. Jest oczywiste, że państwo musi je wybudować i teraz. Bo to jedna z głównych podstawowych potrzeb człowieka.
Trzaskowski mieszkaniami i miejscami pracy mógł trafić do młodych, którzy w większość poparli Nawrockiego.
W ogóle temat młodych nie wybrzmiał w tej kampanii. Nic im nie zaproponowano. Błąd. Być może to właśnie te 190 tysięcy głosów, których zabrakło.
Można było zagrać obietnicą postawienia na nogi ochrony zdrowia. Coś zaproponować dla mieszkańców wsi lub emerytów. Ci ostatni przecież podzielili swoje głosy pół na pół.
Nawrocki składał twarde obietnice. Obiecał, że doprowadzi do budowy elektrowni atomowej i CPK. Obiecał też z Kaczyńskim, że wybudują tanie mieszkania. Mimo że nie rządzą.
W kampanii Trzaskowskiego zabrakło wizji Polski, która uwiodłaby wyborców. Ludzie chcą się jednoczyć przy wspólnych celach – nie tylko wartościach. Chcą wiedzieć, dokąd zmierzamy i po co jest Polska w zglobalizowanym świecie.
Tym m.in. wygrał przed laty pierwsze wybory Orbán. Bo Węgrzy jako mały naród z traumą po traktacie w Trianon z 1920 roku (upadło wtedy Królestwo Węgier i kraj skurczył się do obecnych rozmiarów), byli zagubieni. Pytali, po co są Węgry w zglobalizowanym świecie. I Orbán dał im odpowiedź.
Polacy też chcą wiedzieć, po co są. Chcą silnej i szanowanej Polski, która ma ambitne cele. Polski, z której będą dumni. Nie chcą, by Polska była w cieniu niemieckiej gospodarki i była poddostawcą dla niemieckich fabryk.
Świat i Polska się zmieniły. Niestety dla demokratów, lepiej nastroje i potrzeby społeczne odczytuje PiS i szeroki obóz prawicy. Nie tylko je odczytuje, ale też je kreuje. Narzuca swoją agendę.
I jeszcze jedno. Coraz więcej osób nie chce ciągłej wojny na górze. Są nią po prostu zmęczeni.
Jakimś obciążeniem dla Trzaskowskiego był też obecny rząd i sam premier Tusk. Jak dużym, trudno powiedzieć. Wszyscy mówią, że Koalicja 15 Października nie dowiozła wielu obietnic. Chodzi głównie o przywrócenie praworządności, rozliczenia (tu można się spierać), prawa kobiet.
Tak to prawda. Nie mogła jednak ich dowieźć, bo na drodze stało weto prezydenta Dudy.
W koalicji są też za duże tarcia. Tusk stoi między progresywną Lewicą i konserwatywną Trzecią Drogą. To rodzi konflikty, samooskarżanie się (koalicjanci atakowali też Trzaskowskiego w kampanii). Powstaje wrażenie chaosu w rządzie.
Ale to tylko częściowa prawda. Problemem tego gabinetu jest brak spójnej i ambitnej wizji rozwoju Polski. Tego, co chce zrobić. Do dziś nie przedstawiono strategii rozwoju. I to jest odwieczny problem centrowo-lewicowej strony sceny politycznej.
Po roku 1990 były dwa wyjątki. Najpierw politycy wyznaczyli dwa główne cele — wejście Polski do NATO i UE. A w 2009 rok rząd Tuska ogłosił strategię rozwoju Polski do 2030 roku autorstwa Michała Boniego. Krytykowano ją za promowanie dużych miast. Ale powstała.
PiS skupiał się na systematycznym niszczeniu państwa prawa, ale miał wizję gospodarczego rozwoju Polski. To PiS w I rządzie z Samoobroną i LPR nakreśli w formie rządowego planu autostrady i drogi ekspresowe (według tego planu budujemy je do dziś). To PiS rzucił hasło budowy gazoportu w Świnoujściu. A pierwszy rząd Tuska go wybudował.
W drugim rządzie PiS rzucono hasło CPK, elektrowni atomowych, portów kontenerowych i szybkich kolei nie tylko do Poznania i Wrocławia, ale i mniejszych miast – Giżycka, czy Rzeszowa. Nie chodzi o Koleje Dużych Prędkości jeżdżące ponad 300 kilometrów na godzinę. Ale o szybkie pociągi osiągające po 200 kilometrów na godzinę.
PiS zaczął też zasypywać porozbiorowe podziały na Polskę A i B. Rozkręcił budowę dróg na wschodzie Polski. To dziś jest jak znalazł, bo powstają pilne trasy ekspresowe do Ukrainy. PiS wybudował Via Baltikę na Litwę, zaczął budować Via Carpatię wzdłuż wschodniej granicy. Owszem, nie wszystkie pomysły są PiS, ale Kaczyński wziął je na sztandary.
Obecny rząd zaczyna je realizować. Ale nie sprzedał tego komunikacyjne. Najpierw przez miesiące po wyborach nie było wiadomo, które z inwestycji będą kontynuowane. Potem rząd obiecał CPK i inwestycje w kolej. Ale je okrojono. Wywołało to niezadowolenie wyborców z mniejszych miast, do których poszedł sygnał, że nie będą mieć szybkiego połączenia ze stolicą.
Dopiero na kilka dni przed wyborami prezydenckimi rząd ogłosił pierwszy duży przetarg na budowę terminala CPK.
Rząd nie wykonał też żadnego gestu do wyborców wschodniej Polski, jakby oddając ich walkowerem PiS. A wystarczyło zrobić kilka konferencji i mówić o COP, budowie nowych dróg, czy miejscach pracy, jak w Hucie Stalowa Wola. Ten producent Krabów i Borsuków wyrasta na potęgę zbrojeniową Polski.
Czy ktoś wie, co to S-Bieszczady? Jest elementem nowego COP, który obiecał Trzaskowski. Ale czy to będzie nowa droga ekspresowa w Bieszczady, czy rozbudowana droga numer 28 i 84 z Krosna do granicy z Ukrainą – co już się dzieje i jest w dalszych planach – nie wiadomo. Bo brak konkretów.
To kolejne zaniechanie tego rządu. Nawet jak ma sukcesy – a ma! – to nie potrafi tego sprzedać, opowiedzieć ludziom.
2 czerwca prezydent Duda podpisał nowelizację ustawy o rentach i emeryturach, która podnosiła zasiłek pogrzebowy z 4 do 7 tys., zł. Ogromna podwyżka, bardzo pomoże masie rodzin, bo rocznie umiera ponad 400 tys. osób, koszt dla budżetu ponad miliard zł. Opinia publiczna dowiedziała się o tym ze zdjęcia uśmiechniętego Dudy. Nie opowiedział tego ludziom Trzaskowski.
Nie informował o tym rzecznik rządu, bo go nie ma.
Właśnie, dlaczego rząd nie ma rzecznika rządu?
Efekt jest taki, że ministerstwa komunikują się same. Albo i nie.
Opozycja i internetowe trolle mają używanie. Puszczają w świat fejki o zwijaniu Polski przez obecną ekipę rządzącą. Że nie będzie CPK, nie buduje się elektrowni. Że Niemcy zablokują nam budowę portu kontenerowego w Świnoujściu.
Nikt nie prostuje tych kłamstw. A wystarczy zrobić kilka konferencji. Rozwiązaniem byłoby powołanie specjalnej komórki przy KPRM ds. dezinformacji.
Kłamstwo nienazwane rośnie w siłę.
Pada argument, że PiS-owi było łatwiej, bo rządził na skróty. Wprowadzał państwo autorytarne, łamał Konstytucję. Owszem. Ale demokracja nie jest bezbronna. Nie ona jest tu winna. To wina demokratów, że nie wiedzą, jak realizować trudne cele, w zmieniających się warunkach.
Cóż szkodzi demokratom ściągać najlepszych doradców w Polsce, robić narady, by znaleźć rozwiązania. Wszystko się da. Trzeba tylko chcieć znaleźć rozwiązanie i je wdrożyć. Gdyby Polacy uważali, że „się nie da” w okresie międzywojennym nie zbudowano by Gdyni (a przecież nie mieliśmy wtedy eurofunduszy).
Dlaczego trzy razy mniejsza od Polski Korea Południowa została potęgą gospodarczą, a Polska nie? W czym jesteśmy gorsi?
Tymczasem w Polsce ciągle na różnych szczeblach władzy, gdy ktoś rzuci pomysł, od razu słychać argumenty, że się nie da. Jarosław Kaczyński mówił o imposybilizmie państwa. Nie chodzi o to, by łamać podstawowe reguły. Ale żeby szukać rozwiązań w granicach demokracji i pokazać sprawczość.
Jeśli demokraci nie zmienią myślenia, to będą rządzić autokraci.
Wreszcie o tym, że Trzaskowski nie wygrał, mogły zdecydować drobne z pozoru wydarzenia. Mogły w ostatnich dniach przechylić szalę na Nawrockiego u niezdecydowanych.
Poziom emocji w trakcie kampanii był tak wysoki, że nie można tego wykluczyć. Po prostu, gdy stawka jest wyrównana, a wygrana jest wysoka, nie ma miejsca na żadne błędy.
Tych kamyków uzbierało się trochę. Politycy koalicji przegrzali temat spraw z przeszłości Nawrockiego. Chodzi o wykup mieszkania od pana Jerzego, załatwianie gościom hotelowym pracownic seksualnych, ustawek kibolskich, czy znajomości z przestępcami. Media miały prawo o tym pisać. Ale gdy politycy tym epatowali, nastąpiło tzw. przegrzanie tematu i zmęczenie nim.
U wyborców zaczął się proces wypierania kolejnych informacji o Nawrockim. Powstało wrażenie frontalnego ataku na Nawrockiego. Ataku władzy, mediów, sił państwa. U wyborców konserwatywnych uruchomił się mechanizm współczucia dla Nawrockiego. Jako atakowanego przez państwo i elity.
Lepiej byłoby, gdyby politycy przeszłość Nawrockiego zostawili mediom. A w tym czasie skupili się na pozytywnej kampanii Trzaskowskiego.
Zaangażowanie Tuska na ostatniej prostej też było błędem. Nie pomógł wywiad, którego Tusk na 6 dni przed wyborami udzielił w Polsacie Bogdanowi Rymanowskiemu. Tusk z przejęciem mówił tam, jakim zagrożeniem dla państwa jest wybór Nawrockiego ze względu na jego przeszłość.
Premier wypadł fatalnie. Był roztrzęsiony, przejęty, nie mówił jak mąż stanu i przywódca kraju, raczej jak przestraszony obywatel. Powołał się na niepotwierdzone rewelacje niejakiego Murańskiego, zawodnika freak fightów. Zrobił z niego autorytet.
Szybko wykorzystał to sztab Nawrockiego i prawica. Zarzucili Tuskowi brak wiarygodności.
W ten sposób Tusk, ale też TVP, która zrobiła wywiad z Murańskim, przykryli tekst Onetu, który tego samego dnia ujawnił, czym zajmował się Nawrocki, pracując jako ochroniarz w sopockim Grand Hotelu.
Lapsus Tuska był tym bardziej bolesny, że po ostatnim przed wyborami weekendzie Trzaskowski był na fali. Wygrał debatę z Nawrockim. Dobrze wypadł na spotkaniu z Mentzenem, a w jego marszu poparcia na ulicach Warszawy wzięło udział więcej ludzi niż w marszu Nawrockiego.
Po co Tusk poszedł do Rymanowskiego? Dlaczego nie stanął z boku jak Kaczyński? To mogło wyzwolić mobilizację przeciwników rządu, by pójść i głosować na Nawrockiego, jako mniejsze zło.
Czy zaproszenie Tuska do Rymanowskiego nie było aby celowe?
W niedzielę po ogłoszeniu wyborów Waldemar Buda z PiS napisał na portalu X: „Do tej pory nie wierzę, że udało się nam @donaldtusk do tego Polsatu zaprosić”. Obok zamieścił zdjęcie Tuska i uśmiechniętego Rymanowskiego, który puszcza oczko.
To nie koniec. Donald Tusk nie jest w ostatnich miesiącach w formie. Długo zbiera myśli, zanim coś powie. To nie ten sam Tusk pełen energii i pewności siebie. Wygląda na zagubionego.
Prawica wręcz zrobiła histerię z jego wyjazdu do Kijowa przed wyborami. Wrzucano wyjęte z kontekstu filmiki, że stoi sam i nikt z nim nie rozmawia. Miało to dowodzić, że nikt się z Tuskiem nie liczy. Do symbolu urosło to, że do Kijowa pojechał w innym wagonie niż przywódcy Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji.
Ani Tusk, ani MSZ – poza zdawkowym komunikatem, że tak zdecydowała strona ukraińska – tego nie dementowali. Błąd. Bo po ważnym i prestiżowym dla Tuska i Polski spotkaniu w Kijowie zostały głupie filmiki.
Trzaskowskiemu szkodziły też inne filmiki. Byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego ten sam Rymanowski zaprosił do Radia Zet. Komorowski mówił, że jego największym sukcesem łowieckim było
ustrzelenie po dwóch szybkich strzałach dwóch kaczorów.
Skojarzenie z braćmi Kaczyńskimi samo się nasuwa. Rymanowski dopytuje, czy to prawda, czy metafora. Komorowski odpowiada, że sukcesów myśliwskich miał sporo. Opowieść o dwóch kaczorach wycięto z wywiadu i wrzucono do sieci. Filmik żył już swoim życiem.
Nikt Komorowskiemu nie zabroni udzielać wywiadów, ale na finiszu kampanii to był jeden z kamyczków do lawiny.
Nie pomagały też wpisy dziennikarza Tomasza Lisa, zaciekle atakującego prawicę. Wykorzystują je spece od internetu i puszczają w świat, pokazując, jaki naprawdę jest obóz demokratyczny.
Co jeszcze zaszkodziło Trzaskowskiemu?
Politycy Koalicji. Na ostatniej prostej w kampanii, na kilka dni przed wyborami strzelali mu w kolano.
Mało znany poseł PO Przemysław Witek w Polsacie powiedział – niby dla żartu – że „cóż szkodzi obiecać wyborcom”. Szybko podchwycił to sztab Nawrockiego i poszło w świat, że PO składa puste obietnice, byle tylko wygrać wybory.
Poseł PO Artur Łącki też w Polsacie w rozmowie o pakcie migracyjnym (którym straszy PiS) powiedział, że jak będzie trzeba, to przyjmiemy kilka tysięcy imigrantów. Wbrew zapewnieniom Tuska, że skoro mamy uchodźców z Ukrainy, to już nikogo nie musimy przyjmować. Filmik poszedł w świat.
Ale największym „hitem” tuż przed ciszą wyborczą była akcja posłanki PO Kingi Gajewskiej – żony wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchy. Z kilkoma osobami pojechała do hospicjum i wręczyła pensjonariuszom małe worki ziemniaków i reklamówkę z mięsem i włoszczyzną na rosół.
Okrasiła to wpisem na X, że lepiej pomagać ludziom w DPS-ach, niż zabierać im mieszkania. Gajewska po zmasowanej krytyce wpis usunęła. Ale wisiał prawie cały dzień. Miał milionowe wyświetlenia i udostępnienia.
Gajewska idealnie wpisała się w kłamliwą retorykę PiS, że PO gardzi zwykłymi ludźmi i jest partią elit. Pokazała, że ludziom biedniejszym wystarczy worek ziemniaków, jakieś ochłapy.
Pojechała do hospicjum, czyli do ludzi chorych, wymagających stałej opieki. I wykorzystała ich w kampanii wyborczej. Zrobiła z nimi zdjęcia. Zachowała się niczym bogaci jadący do slumsów Afryki oglądać biedę. To było upokarzające.
Gajewska pojechała tam wystrojona. Miała wymalowane na mocny czerwony kolor usta, szeroko się uśmiechała. I unosiła do góry kciuk. A obok niej stał starszy pan z woreczkiem ziemniaków. Obraz dopełniała jej koszulka z napisem „Rafał Trzaskowski. Cała naprzód” i krzyżyk wyciągnięty na wierzch koszulki.
To zdjęcie to był dar dla sztabu PiS. Oliwy do ognia dolały jeszcze przeprosiny Gajewskiej. Bo przeprosiła tylko za to, że opublikowała zdjęcia.
Nie pomogła też nadgorliwość policji. Na finiszu kampanii do sieci trafił filmik z zatrzymania Batmana, który podczas wiecu Trzaskowskiego w Gdańsku, wywiesił na kamienicy transparent „Byle nie Trzaskowski”. Policja wykazał się nadgorliwością, bo obywatele mają prawo protestować.
Działacz opozycji w PRL-u, filozof i historyk Marcin Król za czasów władzy PiS w 2015 roku opublikował głośną książkę o tym, jak opozycja przejmowała władzę po upadku PRL. Mówił, że gospodarkę pozostawiono Balcerowiczowi, który robił zbyt drastyczne reformy.
Przyznał, że liderzy opozycji zagubili się w liberalnym patrzeniu na świat. „Byliśmy głupi” – zatytułował książkę.
Politycy obozu demokratycznego, którzy odsunęli w 2023 roku PiS od władzy, też okazali się głupi.
Dostali ogromny mandat zaufania od większości społeczeństwa, które obroniło demokrację. I to poparcie udało im się roztrwonić w półtora roku. PiS nie musiał zbytnio się starać.
Wybory
Jarosław Kaczyński
Karol Nawrocki
Rafał Trzaskowski
Donald Tusk
kampania wyborcza
Kina Gajewska
Wybory prezydenckie 2025
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze