Centrum Badania Opinii Społecznej to jedna z niewielu instytucji państwowych, która przez ostatnie 7 lat obroniła niezależność. Spiskowe teorie na temat CBOS-u nie tylko trafiają kulą w płot, ale są też symptomem czegoś niepokojącego. Dlaczego? Wyjaśnia socjolog dr hab. Grzegorz Makowski
Upartyjnienie Trybunału Konstytucyjnego, prokuratury, służby cywilnej, ataki na sądy i sędziów, łamanie konstytucji i naruszanie międzynarodowych umów i konwencji chroniących prawa człowieka i obywatela – wszystko to, co od 2015 roku robi PiS-owski obóz władzy, część komentatorów nazywa rewolucją. Jest to być może nieco przerysowane określenie, ale z drugiej strony jest w nim też trochę prawdy.
Rewolucje polegają na wywróceniu (często nagłym) porządku społeczno-polityczno-gospodarczego, po którym może powstać jakiś nowy układ. Ale jak pokazuje historia rewolucji, czasem ten nowy układ jest mało trwały i podatny na kontrrewolucje, które przywracają poprzedni stan rzeczy. Czasem faktycznie powstaje coś nowego i trwałego.
A czasem efektem rewolucji jest jedynie długotrwały chaos.
PiS nie wywrócił jeszcze państwa do góry nogami. Nie mamy nowej konstytucji. Przynajmniej formalnie nie zmienił się ustrój. Ale wiele kluczowych instytucji zostało wydrążonych, to jest pozbawionych swoich kluczowych funkcji – przede wszystkim pozwalających na kontrolę i balansowanie władzy wykonawczej.
Radykalne zachwianie podziału władz i przechył w stronę decyzjonizmu władzy wykonawczej to bodaj najwyraźniejszy symptom rewolucyjnych zmian prowadzanych przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
Mówi się też, że rewolucje pożerają własne dzieci. Przy tej okazji przywołuje często postać Maximiliana Robespierre’a, który z rewolucjonisty szybko wszedł w rolę tyrana, żeby następnie równie szybko skończyć na szafocie — tak jak arystokraci, których obalał.
W przypadku rewolucji PiS-u na razie trudno wskazać jakieś „dzieci”, które miałyby być przez nią pożarte. Takim „dzieckiem” jest być może premier Beata Szydło, która po rozmontowaniu Trybunału Konstytucyjnego, służby cywilnej, prokuratury i dużej części wymiaru sprawiedliwości została zesłana do Parlamentu Europejskiego.
Jest nim być może Marian Banaś, który po błyskotliwej karierze szefa Krajowej Administracji Skarbowej, ministra finansów i objęciu funkcji prezesa Najwyższej Izby Kontroli, nagle stał się dla obozu rządzącego jednym z największych wrogów. Na razie nie objawił się nam jednak żaden przypadek "dziecka" naprawdę i w całości pożartego przez rewolucję PiS, na miarę Robespierre’a.
Jednocześnie opozycja, która dopiero próbuje rozpocząć kontrrewolucję, zaczyna już przejawiać chorobliwy apetyt na władzę.
Pierwszą ofiarą tych żarłocznych zapędów pada właśnie jedna z niewielu instytucji państwowych, która przez ostatnich siedem lat zdołała obronić swoją niezależność – Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS).
Nie jest to instytucja ustrojowa, ale bardzo cenna. Przeciętny czytelnik może ją znać z sondaży preferencji politycznych i być może nie kojarzy mu się dobrze. Warto jednak poświęcić jej nieco uwagi, ponieważ ataki, które w ostatnim czasie przypuszcza na nią pan senator Krzysztof Brejza — przykłady dalej w tekście — są nie tylko nieuzasadnione, ale są też oznaką jakiejś mieszanki zagubienia, histerii i niepotrzebnego radykalizmu rodzącego po stronie opozycji.
Wyjaśnijmy, czym jest CBOS i na czym polega specyfika tego ośrodka badań socjologicznych. Najpierw jednak szczypta historii socjologii. Kontekst historyczny jest bowiem w tej sprawie bardzo ważny.
Jako socjolog nie mam złudzeń, że socjologia jakoś szczególnie interesuje Polaków. Warto jednak sobie uzmysłowić, że Polska ma ogromny wkład w rozwój tej dyscypliny naukowej. Postacie takie jak Ludwik Gumplowicz, Bronisław Malinowski, czy Florian Znaniecki są zaliczane do grona założycieli socjologii – obok takich osób, jak Max Weber, czy Emil Durkheim.
W okresie komunizmu, dzięki tej bogatej tradycji socjologia zdołała w Polsce nie tylko przetrwać, ale i rozwijać się. Polskie Towarzystwo Socjologiczne założone w 1931 roku z inicjatywy Floriana Znanieckiego zostało reaktywowane w 1957 roku – na przekór komunistycznym władzom, które wierzyły, że do wytłumaczenia wszelkich zjawisk społecznych całkowicie wystarczający jest marksizm-leninizm (nie mylić z marksizmem, który akurat ma istotny wkład do samej socjologii).
Na uniwersytetach pojawiły się też wydziały socjologii, na których uczyli i które kończyli współcześni, światowego formatu polscy socjologowie tacy jak Adam Podgórecki, Stanisław i Maria Ossowscy, czy Zygmunt Bauman.
Podczas gdy w innych państwach bloku sowieckiego socjologia w zasadzie nie istniała, w Polsce już w 1958 roku powołano do życia Ośrodek Badań Opinii Publicznej (OBOP). Realizował on doskonałe sondaże, nie tylko na zamówienie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ale też pionierskie badania naukowe.
Na przykład o relacjach pracowniczych, o stosunku do prawa, o moralności. Do dziś z wynikami tych badań można zapoznać się dzięki archiwom, którymi opiekuje się Kantar-Polska (OBOP został sprywatyzowany).
Tak więc gdy w 1982 roku, jeszcze w okresie stanu wojennego, płk Stanisław Kwiatkowski tworzył pierwszy CBOS, miał do dyspozycji ogromny dorobek polskiej socjologii, kompetentnych badaczy, doświadczonych ankieterów, statystyków i analityków.
I choć początki tej instytucji są mroczne, to nie sposób jej odmówić warsztatowego profesjonalizmu.
Badania realizowano przy zachowaniu najwyższych standardów, o czym można się przekonać, zaglądając do publicznie dostępnych archiwów CBOS (część z tych badań została zaprezentowana w znakomitym zbiorze pt. „Społeczeństwo i władza lat osiemdziesiątych w badaniach CBOS”).
Inna sprawa, czy i jak komunistyczne władze dzieliły się tą wiedzą ze społeczeństwem. Prezentacje wyników badań bywały elementem komunistycznej propagandy. Część badań była utajniana. Przykładowo sondaże przedwyborcze z 1989 roku, które wieszczyły rewolucję i klęskę PZPR w częściowo wolnych wyborach, były znane tylko komunistom. Społeczeństwu prezentowano jedynie wyniki sondaży dotyczących oceny władz, które nie były aż takie złe, jak prognozy wyborcze.
CBOS powstał dlatego, że partia komunistyczna chciała mieć lepsze rozeznanie w nastrojach społecznych, w nadziei, że pomoże to jej uniknąć kolejnych fal strajków, konieczności wprowadzania ponownego stanu wojennego i rewolucji. Ale rewolucja i tak nastąpiła kilka lat później. Komuna upadła. Wiedza o nastrojach społecznych, którą miała PZPR dzięki sondażom CBOS-u, nie mogła tego powstrzymać.
Po upadku komunizmu przez kilka lat CBOS znajdował się w zawieszeniu. Ostatecznie, doceniając właśnie warsztatowy profesjonalizm badań realizowanych przez ten ośrodek, archiwa unikalnych danych pozwalające na lepsze zrozumienie sytuacji społeczeństwa w okresie transformacji, zdecydowano, że warto zachować tę instytucję.
Słusznie przyjęto też, że powinna ona zyskać autonomię, której nie miała, gdy była organem rządowym. Służyć temu miało przekształcenie CBOS-u w specjalną fundację, która została powołana do życia ustawą z 20 lutego 1997 roku. To też była swego rodzaju rewolucja.
Przekształcenie CBOS-u w fundację nie gwarantowało całkowitej autonomii, ale znacznie ją poszerzało. O finansach CBOS decyduje w dużym stopniu premier i stojąca za nim większość parlamentarna.
Nadzór nad Centrum pełni premier i w pewnych warunkach może nawet uchylać decyzje jego dyrekcji (nie jest to jakoś szczególnie kontrowersyjne, jeśli uświadomić sobie, że wszystkie fundacje w Polsce są nadzorowane przez właściwe ministerstwa).
Z drugiej strony premier nie może na przykład samowolnie zmienić jego statutu. Może się to stać wyłącznie na wniosek Rady CBOS lub za jej zgodą. Sama Rada składa się nie tylko z reprezentantów premiera, prezydenta, sejmu, senatu, ale też środowisk akademickich.
Jak dotąd ta struktura sprawdzała się dość dobrze, choć niemal od samego początku „nowego CBOS-u” kolejne rządy podejmowały próby ograniczania jego autonomii.
Sam miałem okazję tego doświadczyć, gdy w latach 2010-2012, w okresie rządów PO-PSL, byłem członkiem Rady CBOS. Wówczas podejmowano próby zmiany statusu tej instytucji, a nawet mówiło się o wcieleniu jej w struktury Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, co w praktyce oznaczałoby powrót do układu z lat 80. lub po prostu koniec CBOS-u.
Pamiętam też niekończące się walki o budżet. Dyrekcja CBOS (ta sama co dziś) i ówczesne Rady zdołały obronić tę instytucję.
Kiedy teraz obserwuję dziwaczne ataki senatora Brejzy na CBOS odczuwam podwójny niesmak. Pan senator mniej lub bardziej świadomie przykłada rękę do tego, że CBOS faktycznie może niebawem stracić autonomię.
Podważając reputację poprzez kolportowanie spiskowych teorii na temat funkcjonowania tej instytucji, otwiera drzwi do uchylenia ustawy z 1997 roku i likwidacji tego unikatowego ośrodka badań społecznych.
Przekształcenie CBOS w fundację nie mogło oczywiście zatrzeć mrocznej genezy tej instytucji. Jest to jedno ze źródeł stereotypowych przekonań, jakoby tak jak za komuny, tak i teraz CBOS był narzędziem kolejnych obozów rządzących, a wykonywane przez niego badania musiały być z definicji zmanipulowane.
Wiem, że wyznawców tej teorii nic nie przekona, ale powtórzę: nawet w okresie komunizmu CBOS realizował badania rzetelnie.
Choćby z tego prostego powodu, że władze komunistyczne były na tyle racjonalne, że interesowała ich wiedza o rzeczywistych nastrojach społecznych, a nie sondaże, które poprawią im humor. Manipulacje pojawiały się, ale nie etapie gromadzenia i analizy danych tylko, gdy wyniki przedstawiano społeczeństwu lub je przed nim po prostu ukrywano.
Do tego dochodzą od czasu do czasu rozmaite, pomniejsze teorie spiskowe. Najnowsza, to pochodna kolejnego wycieku ze skrzynki ministra Dworczyka (nawiasem mówiąc jedyny pożytek z tej sytuacji jest taki, że jest ona kolejnym dowodem na prawdziwość tych wiadomości).
Z mejli można wywnioskować, że pan Dworczyk nie był zadowolony z tego, że ranking polityków nie obejmował za każdym razem wszystkich wicepremierów. Powód tej rotacji dla kogoś, kto robi badania sondażowe, jest dość oczywisty. PiS stworzył tyle stanowisk wicepremierów, że razem ze wszystkimi innymi politykami o zaufanie, do których pyta się w sondażu, ich lista (w żargonie badawczym – kafeteria) zrobiła się po prostu za długa.
A każdy student socjologii jest uczony na zajęciach metod i technik badań, że zbyt długie pytania i kafeterie powodują, że respondenci w trakcie wywiadu gubią wątek, częściej udzielają odpowiedzi „nie wiem”, albo jej odmawiają. Tak więc CBOS rotując nazwiska, skracał listę i starał się zminimalizować takie błędy.
Do opinii publicznej przebiła się jednak przede wszystkim „sensacyjna” informacja o tym, jak prof. Grabowska w odpowiedzi na interpelację senatora Brejzy potwierdziła, że zdarzało jej się spotkać z ministrem Dworczykiem. I co w tym dziwnego skoro KPRM nadzoruje CBOS?
Zaprzeczyła przy tym, że minister upominał ją, czy instruował odnośnie do realizacji badań. Nie powstrzymało to senatora Brejzy przed głoszeniem w mediach niczym nieuzasadnionych tez, jakoby CBOS ulegał partii rządzącej i realizował takie badania, jakich sobie ona życzy.
Inny przykład. „Sensacyjny” wpis senatora Brejzy z maja 2022 roku „Rządowy CBOS dostał aż o 0,6 mln zł więcej dotacji w 2022 niż w 2021” – o tym, jak to dotacja budżetowa z 4,4 mln zł została zwiększona o „zawrotne” kilkaset tysięcy.
Nominalnie to są duże pieniądze, ale każdy, kto choć trochę wie jakimi budżetami dysponują prywatne firmy badawcze i jakie są koszty badań sondażowych, ma świadomość, że to nie jest żadna wielka kwota.
Żeby dać czytelnikom jakieś wyobrażenie o kosztach badań, wspomnę tylko, że wykonanie sondażu wyborczego exit-poll, krótki wywiad z osobami wychodzącymi z lokali wyborczych po oddaniu głosu to wydatek, który pochłonęłoby prawie całą roczną dotację budżetową CBOS-u.
Ale wpis pana senatora uruchomił oczywiście lawinę spekulacji o tym, jak to za tę pół miliona „rządowa sondażownia” będzie robić sondaże takie, jakich życzy sobie rząd. Pomijam już, że sformułowanie „rządowy CBOS” samo w sobie jest manipulacją — odsyłam do tego, co napisałem wyżej o aktualnym statusie tej instytucji.
I jeszcze jeden przykład, tym razem bez głosu senatora Brejzy. W 2020 roku CBOS odpadł z rządowego przetargu, bo złożył niekompletną ofertę. Prof. Grabowska tłumaczyła w mediach, że to błąd pracownika przygotowującego ofertę, co i tak nie powstrzymało spekulacji o tym, jakoby doszło do tego umyślnie.
Jedna z teorii głosiła, że CBOS z jednej strony nie mógł nie złożyć oferty w przetargu organizowanym przez nadzorujący go KPRM, bo by to zostało źle przyjęte przez rządzących. Z drugiej strony nie chciał go wygrać, bo w opinii społecznej wzmocniłyby się zarzuty o brak niezależności.
Ta sytuacja pokazuje, w jakich oparach absurdu musi czasem funkcjonować ta instytucja.
Wygląda bowiem na to, że cokolwiek by nie zrobiła, to i tak będzie źle, i jakkolwiek by się nie wytłumaczyła, to i tak będzie „podejrzana”. Pozostaje jedynie rozłożyć ręce i wygłosić starodawną formułę, że „prawdy i tak nigdy nie poznamy”.
A na koniec, bodaj najczęściej głoszona teoria spiskowa na temat rzekomych manipulacji, których miałby dokonywać CBOS, badając preferencje polityczne.
Wskazuje się mianowicie, że obecna opcja rządząca jest przeszacowana. Tyle że przeszacowane były wszystkie poprzednie opcje rządzące. A od co najmniej od 2011 roku, gdy branżowe stowarzyszenie badaczy rynku i opinii społecznej OFBOR zleciło ewaluację sondaży preferencji politycznych, wiadomo, co jest przyczyną tego przeszacowania.
W przypadku CBOS w dużym stopniu wynika to ze stosowania prób opartych na zbiorze PESEL. Wymusza to wysyłanie oficjalnych, pocztowych zaproszeń do respondentów, sygnowanych przez ministerstwo odpowiedzialne za nadzór nad rejestrem PESEL.
Respondenci często traktują je jak "listy od władzy", co wpływa później na deklaracje w sondażach.
W uproszczeniu, część respondentów po otrzymaniu takiego zaproszenia ma skłonność do udzielenia takiej odpowiedzi, jak wyobrażają sobie, że władza od nich wymaga.
Dodatkowo efekt ten jest wzmacniany, gdy wywiad bezpośrednio przeprowadza ankieter. To nie jest żadna wiedza tajemna ani PiS-owski spisek. Wspomniany raport OFBOR z 2011 był szeroko komentowany w mediach i kto chce może się o tym dowiedzieć.
Można z CBOS-em się spierać np. o technikę badania preferencji politycznych, czy warto się jej trzymać tylko po to, żeby mieć na przykład większą spójność metodologiczną na potrzeby śledzenia trendów. Sam podzielam opinię, że sondaże poparcia politycznego są bardziej miarodajne, gdy realizuje się je na przez telefon i na próbach kwotowych, które nie wymagają wysyłania listów zapowiednich.
Być może CBOS powinien informować o możliwości tego skrzywienia przy każdej edycji sondażu o preferencjach politycznych. Ale trzeba mieć dużo złej woli lub naprawdę mało wiedzieć, żeby w tym kontekście zarzucać CBOS-owi spiskowanie z tym czy innym rządem.
Z takimi oskarżeniami bardzo trudno walczyć. Sam, oprócz napisania tego tekstu, mogę zalecić jedynie tylko tyle, żeby przejrzeć komunikaty CBOS na temat innych drażliwych politycznie zjawisk, jak zaufanie do instytucji publicznych, czy na temat korupcji.
Wszystkie one są dostępne na stronach CBOS. I myślę, że każdemu, kto się w nie wczyta, nie będzie już tak łatwo utrzymywać, że CBOS to rządowa sondażownia, która robi takie badania, jakich partia rządząca sobie życzy.
Wspomnijmy chociażby komunikat z 27 lipca tego roku, o postrzeganiu przyczyn inflacji przez Polaków. Blisko połowa respondentów (48 proc.) oceniła, że inflacja jest efektem polityki polskich władz.
Czy takiego wyniku życzyliby sobie rządzący?
Dziękuję redakcji OKO.press za zaproszenie mnie do napisania tego tekstu, choć to nie była to jedna moja motywacja, żeby to zrobić. Wspomniałem już, że byłem członkiem Rady CBOS, a jako naukowiec miałem okazję współpracować z tym ośrodkiem wielokrotnie w przeszłości. Pierwszy raz ponad dwadzieścia lat temu, jeszcze jako student socjologii.
Można mi zarzucić więc, że nie jestem obiektywny. Trudno, jakoś to zniosę. Czuję jednak, że coś jestem winien tej instytucji.
Mając własne, wieloletnie doświadczenie we współpracy z CBOS, znając jego historię i samemu będąc badaczem, nie znajduję ani jednego powodu, żeby podważać rzetelność i profesjonalizm Centrum.
Nie mam też żadnych wątpliwości, że jej obecna dyrekcja, prof. Grabowska i dr Durlik zdołali obronić niezależność CBOS, gdy wiele ustrojowych, konstytucyjnych instytucji zostało dosłownie rozjechanych przez partyjny walec PiS-u.
Dlatego drażni mnie rewolucyjna żarłoczność niektórych reprezentantów opozycji, której ofiarą może paść ta unikalna jednostka badawcza. Chciałbym, żeby CBOS przetrwał ten kryzys i rządy PiS wraz z ogromnym archiwum danych, z których do dziś korzystają naukowcy, studenci, czy dziennikarze – tak jak przeżył rewolucyjny upadek komunizmu.
To niestety może się nie udać, bo na fali absurdalnej krytyki, która coraz częściej wylewa się na CBOS, może on faktycznie nie zachować on swojej autonomii. Już niebawem będzie ogłoszony konkurs na nowego dyrektora Centrum. Od tego, kto obejmie to stanowisko, będzie zależeć, czy ta instytucja przetrwa, czy też jej byt po ponad 40 latach istnienia zakończy pełzająca rewolucja PiS-u, albo kontrrewolucja opozycji.
Tytuł i śródtytuły od redakcji
Doktor habilitowany socjologii, adiunkt w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym SGH, ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego. Zajmuje się między innymi zagadnieniem korupcji i polityki antykorupcyjnej, problematyką społeczeństwa obywatelskiego i organizacji pozarządowych. Autor książek, artykułów naukowych i publikacji prasowych.
Doktor habilitowany socjologii, adiunkt w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym SGH, ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego. Zajmuje się między innymi zagadnieniem korupcji i polityki antykorupcyjnej, problematyką społeczeństwa obywatelskiego i organizacji pozarządowych. Autor książek, artykułów naukowych i publikacji prasowych.
Komentarze