Zgodnie z kodeksem wyborczym PiS powinien mieć w PKW trzech nominatów, a koalicja rządowa czterech. Ale kodeks, który miał utrwalić panowanie prawicy po wsze czasy, udało się wykorzystać do rozliczenia wyborczego bezprawia. Kaczyński wpadł w sidła, które zastawił na opozycję
W ogniu pretensji, oskarżeń i pomówień w wykonaniu polityków PiS (polityczki milczą) po decyzji PKW odrzucającej sprawozdanie komitetu wyborczego PiS, pojawia się argument, który warto rozważyć. Zwłaszcza że wiele nam powie o polskiej polityce w czasie transformacji, kiedy pojęcia prawa i sprawiedliwości tracą swoją oczywistą oczywistość.
Chodzi o to, czy skład dziewięcioosobowego PKW jest sprawiedliwy. W tym sensie, czy odzwierciedla wynik wyborów, który wyłonił Sejm, wybierający do PKW swoich siedmiu przedstawicieli.
Rzecz o tyle istotna, że dotkliwe ukaranie PiS zostało przegłosowane pięcioma głosami delegatów Koalicji 15 Października, przy wstrzymującym się Sylwestra Marciniaka, sędziego NSA i przewodniczącego PKW (od 2020 roku), który opowiedział opinii publicznej o swoich dylematach.
Obrońców PiS jest trzech: jeden sędzia, przedstawiciel tzw. TK i dwóch delegatów PiS. Gdyby było ich czterech, mielibyśmy stan chwiejnej równowagi, bo decydowałby głos wahającego się Marciniaka.
Podobnie jak w poprzednim PKW, który długo nie wskazywał Sejmowi następcy z listy PiS po Mariuszu Kamińskim, gdy ten utracił mandat. Mieliśmy wtedy cztery głosy przeciw wskazywaniu Sejmowi, kto może zastapić Kamińskiego i cztery głosy za, w tym – po dłuższym namyśle – sędziego Marciniaka. I to jego głos – jako przewodniczącego przy remisie liczony podwójnie – zdecydował. W PKW zasiadało wtedy 8 członków, bo dziewiąty Liwiusz Lasek (Lewica) zrezygnował, w związku z przejściem do rządu.
W Wydarzeniach Polsat News Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS, lansowany przez Jarosława Kaczyńskiego na swego następcę, jechał przekazem dnia o totalitarnym reżimie Tuska (o czym dalej), ale użył też rzeczowego argumentu, że członków PKW wskazanych przez PiS powinno być trzech:
W składzie PKW jest pięciu członków wyznaczonych przez koalicję 13 grudnia. Wbrew zasadzie proporcjonalności, bo PiS powinno być reprezentowanych przez trzech członków, a jest ich dwóch
Aby ocenić słowa Błaszczaka, odwołamy się do kodeksu wyborczego z 2018 roku, który PiS przepchnął przez Sejm, żeby utrwalić swoją władzę, jak się okaże na swoją zgubę.
Otóż zgodnie z art. 157 w dziewięcioosobowym PKW, poprzednio wyłanianym w całości przez trzy sądy (TK, SN i NSA), zostało tylko dwóch sędziów (z TK i z NSA). Na pozostałe stanowiska Sejm wybiera siedem „osób mających kwalifikacje do zajmowania stanowiska sędziego”. Twór sędziowskopodobny stanowił jeden z przykładów walki PiS z sądami („ustrojem trybunalskim”) i miał zapewnić Kaczyńskiemu kontrolę nad wyborami po wsze czasy.
Siódemkę nominatów wskazują „kluby parlamentarne, z tym że liczba tych członków [wskazywanych przez każdy klub] musi odzwierciedlać proporcjonalnie reprezentację w Sejmie klubów parlamentarnych”. A przy tym żaden klub nie może wskazać więcej niż trzech nominatów*.
Taka regulacja wymusza obecność w PKW przedstawicieli mniejszych klubów (co jednak nie dotyczy Konfederacji, która jest wykluczana jako taka).
Porównując skład Sejmu wybranego 15 października i skład PKW wybrany przez ten Sejm 22 grudnia 2023 roku zobaczymy „gołym okiem” duże różnice.
Jak widać, dwa największe kluby mają mniejszy procentowy udział w PKW, niż w Sejmie:
Na plusie są partnerzy KO:
W wybranym przez Sejm PKW PiS „stracił” 13,6 pkt proc., a koalicja rządząca „zyskała” 17,52 pkt proc. Trudno się nie zgodzić, że podział miejsc w PKW nie oddaje układu sił w Sejmie.
Aby policzyć skalę tej deformacji, porównujemy dla każdej z pięciu partii odsetek miejsc w Sejmie z odsetkiem obecności w PKW (dokładniej wśród siedmiu osób wybieranych przez Sejm), przy czym dla tego porównania nie ma znaczenia, czy w grę wchodzi zysk, czy strata, liczy się rozbieżność.
Ta suma odchyleń wynosi aż 46,15 pkt proc., co daje średnio aż 9,23 pkt proc. na jedną partię. Bardzo dużo.
Warto dodać, że wielkość klubów w Sejmie jest skrzywionym odbiciem wyników wyborów, bo:
Gdy porównywać procentowy podział siedmiu miejsc w PKW z wynikami wyborów, a nie z odsetkami mandatów, PiS traci mniej – 6,81 pkt proc., ale koalicja rządowa nadal zyskuje 17,72 proc., bo rośnie strata Konfederacji – jest równa jej wynikowi wyborczemu, czyli 7,13 pkt proc. Średnie odchylenie na partię spada do 7,19 pkt proc.
Potraktujmy poważnie krokodyle łzy nad wybranym przecież przez Sejm składem PKW i sprawdźmy, jak by to wyglądało, gdyby w PKW zasiadało trzech przedstawicieli PiS. Pozostałe cztery miejsca zostałyby zapewne podzielone między dwóch delegatów KO i po jednym z Trzeciej Drogi i Lewicy, bo przy największej nawet koalicyjnej dobrej woli trudno sobie wyobrazić, żeby KO zgodziła się zostać z jednym reprezentantem w PKW.
Jak widać na wykresie poniżej, taki podział PKW byłby bez porównania bardziej zbliżony do stanu gry w Sejmie.
Odsetek trzech członków PiS w siedmioosobowej reprezentacji poselskiej jest niemal dokładnie taki sam jak w Sejmie (wyższy 0,69 pkt proc.). Trafiony w punkt byłby także stan posiadania Trzeciej Drogi, gdyby miała jedną osobę w PKW (plus 0,16 pkt proc.), co stworzyłoby problem dla Polski 2050 i PSL, bo nie mogliby wskazać po pół osoby.
Poza Konfederacją na minusie 5,56 pkt proc. względem stanu posiadania w Sejmie byłaby za to KO, a na solidnym plusie Lewica (plus 8.64 pkt proc.). Jej mały klub (5,65 proc. Sejmu) nie oddaje, nawiasem mówiąc, kiepskiego, ale jednak wyższego poparcia wyborczego (8,61 proc.).
Suma odchyleń, czyli zysków i strat wynosi zaledwie 18,96 pkt proc., czyli po 3,97 pkt proc. na partię.
Arytmetycznie mierzona trafność odzwierciedlenia składu Sejmu w PKW jest dwa i pół raza większa niż w realnym PKW.
Cofnijmy się jeszcze do poprzedniej kadencji, gdy po triumfie w wyborach 2019 roku, PiS miał samodzielną większość w Sejmie.
Jak widać, udział PiS w PKW – trzech na siedmiu członków, bo na więcej nie pozwalał im własny kodeks wyborczy, oznaczał odsetek 42,86 proc., o 8,23 pkt proc. mniej niż większość 51,09 proc. w Sejmie.
W stosunku do stanu posiadania w Izbie Niższej zyskiwało sporo PSL (plus 7,77 pkt proc.) i trochę Lewica (plus 3,64), KO wychodziła na zero (minus 0,56 pkt proc.).
Znów liczymy odchylenia. Suma [wartości bezwzględnych] zysków (PSL i Lewicy) oraz strat (PiS, Konfederacji i KO) wynosi 22,59 pkt proc., co oznacza 4,52 pkt proc. na partię.
„Niedokładność” w przełożeniu składu Sejmu na skład PKW jest dziś dwukrotnie większa niż w kadencji 2019-2023.
Warto jeszcze dodać, że niezależnie od politycznych awantur zasady wyboru przedstawicieli Sejmu do PKW, które stawiają limity większym partiom, są zdrowe. Chodzi o to, by nie komasować zbyt dużej władzy w rękach duopolu.
Patrząc z tej perspektywy:
Obecny skład PKW Mariusz Błaszczak przedstawił zgodnie z obowiązującym w PiS od początku rządów „przekazem dnia” – jako zamach „białoruskiego reżimu Donalda Tuska”:
"PKW została upartyjniona. Dzisiaj mają większość, jest ich pięciu, ale żaden reżim nie trwa wiecznie.
Komunizm też upadł" – mówił, jakby nie zdawał sobie sprawy, jak śmiesznie to brzmi.
Głosem bez modulacji Błaszczak oznajmił kasandrycznie, że po utracie znacznej części dotacji i subwencji „oczywiście nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować. I to jest celem Koalicji 13 grudnia (...). 7,6 mln Polaków zostało pozbawionych swojej reprezentacji, bo tylu Polaków zagłosowało na PiS. To jest wykluczenie ich z życia politycznego. Stają się obywatelami drugiej kategorii, bo Tusk obawia się, że PiS by wygrał [wybory prezydenckie 2025]”.
Warto dodać, że PiS ma prawo być zaskoczony. Wartość nielegalnej agitacji wyborczej, która zgodnie z kodeksem wyborczym oznacza aż 16 razy większą karę, została wyceniona przez PKW wyżej, niż szacowały media – na 3,6 mln zł (OKO.press miało akurat niezłą prognozę na 3,5 mln**).
Można zrozumieć partyjną wściekłość, ale retoryka Błaszczaka nie oddaje stanu rzeczy. Przedstawiciele PKW zostali wybrani przez Sejm 22 grudnia 2023 roku w głosowaniu z udziałem posłów PiS. Za wybraną siódemką głosowało 239 posłów, a tylko 41 było przeciw (w tym wszyscy konfederaci), 94 wstrzymało się od głosu.
PKW została powołana przez prezydenta Andrzeja Dudę zgodnie z procedurą opisaną w kodeksie wyborczym. Prezydent przeciągał decyzję do 5 marca 2024, ale zatwierdził skład PKW, wygłaszając krzepiącą ocenę:
„W sensie państwowym, ustrojowym to jedna z najważniejszych uroczystości, jakie w Pałacu Prezydenckim mają miejsce, jeżeli chodzi o realizowanie i utrzymanie ustroju demokratycznego w Rzeczpospolitej Polskiej. Rola Państwowej Komisji Wyborczej jest fundamentalna”.
Od samego początku rządów w 2016 roku PiS dążył do przejęcia kontroli nad władzą sądowniczą, poczynając od Trybunału Konstytucyjnego. W programie PiS, propagandzie i na wiecach Jarosława Kaczyńskiego wylewano na sądy pomyje i padało pogardliwe określenie „ustroju trybunalskiego”.
Nowelizując 13 grudnia 2018 roku (ponura symbolika) kodeks wyborczy, PiS postąpił zgodnie z taką właśnie logiką, odbierając sądom kontrolę nad PKW i podporządkowując wybór komisji Sejmowi.
Władza polityczna (ustawodawcza) miała także tutaj zastąpić sądowniczą.
Na tej samej zasadzie PiS dokonał fundamentalnej zmiany ustrojowej, z ewidentnym naruszeniem konstytucji nowelizując w grudniu 2017 roku zasady wyboru Krajowej Rady Sądownictwa. Obecna większość sejmowa próbuje to odwrócić.
Zmieniając kodeks wyborczy, PiS wykazał się jednak nadmierną gorliwością. Bo skoro przejmował już kontrolę nad sądami, to po co ograniczał wpływ władz sądowniczych na PKW?
Można powiedzieć, że Jarosławowi Kaczyńskiemu zabrakło odrobiny cierpliwości...
Poza tym popełnił błąd tzw. prezentyzmu, czyli reagowania na aktualną sytuację. PiS był w 2018 roku w ostrym sporze z Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego Małgorzatą Gersdorf, w który Kaczyński zaangażował się osobiście, m.in. w sposób obrzydliwy dowcipkując na temat życia pozagrobowego pani profesor.
To dlatego w kadłubkowej reprezentacji stanu sędziowskiego w PKW pozostał Trybunał Konstytucyjny i Naczelny Sąd Administracyjny, ale zabrakło Sądu Najwyższego.
Musi sobie teraz Kaczyński pluć w brodę, że się tak pośpieszył.
Gdyby nie zmieniał kodeksu wyborczego, sześciu z dziewięciu członków PKW wskazałyby panie: Małgorzata Manowska, I Prezes SN, lojalna wobec poprzedniej władzy oraz „odkrycie towarzyskie” prezesa, Julia Przyłębska z tzw. TK.
Być może do oceny sprawozdań wyborczych przystąpiliby Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz.
Ich kadencja w tzw. TK trwa do 2028 roku, więc PiS mógłby także w PKW wykorzystać ich talenty.
Dając Sejmowi kontrolę nad wyborem PKW, Jarosław Kaczyński padł też ofiarą pychy władcy, któremu wtedy – w 2018 roku – wiodło się doskonale. Opozycja była w rozsypce, a sondaże wskazywały na miażdżące zwycięstwo wyborcze PiS, co znalazło potwierdzenie w wyborach 2019 roku.
Nowelizacja Kodeksu Wyborczego miała zabezpieczyć pozycję władzy wykonawczej także poprzez osłabienie wymogów wobec komisarzy wyborczych oraz szefa Krajowego Biura Wyborczego. Proces ich wyborów został upolityczniony.
Osłabiono zabezpieczenia przed nadużyciami, m.in. wyłączając spod kontroli PKW agitację wyborczą. Konsekwentnie zwracała na to uwagę Anna Mierzyńska, wypatrzywszy usunięcie przecinka w art. 106, co sprawiło, że można uprawiać agitację wyborczą bez zgody pełnomocnika komitetu wyborczego. I bez sankcji.
Te wszystkie zabezpieczenia władzy PiS szlag trafił, gdy partia Kaczyńskiego przegrała wybory i straciła władzę.
Doszło do zaskakującego odwrócenia ról. Jak pokazaliśmy w tym tekście,
obecna koalicja rządowa skorzystała z przewagi w Sejmie i doprowadziła do wyboru PKW z naciągnięciem prawa wyborczego, którym PiS chciał zabetonować swą władzę.
Zdominowana przez cztery partie koalicyjne Komisja wykroczyła także poza dotychczasowy zakres kontroli i wbrew opinii Krajowego Biura Wyborczego (którą omówiliśmy w OKO.press), zaczęła rozliczać wydatki na agitację ponoszone przez agendy rządowe poza komitetem wyborczym PiS.
Kaczyński nie spodziewał się pewnie, że naruszenie ustrojowej równowagi i ograniczenie kompetencji władz sądowniczych na rzecz władzy politycznej obróci się przeciwko jego partii.
Zastawił sidła na opozycję, ale wpadł w nie, gdy sam został opozycją.
Powołanie PKW i rozliczanie kampanii wyborczej PiS to kolejna odsłona transformacji politycznej, o której mówiła wprost uchwała Sejmu z 19 grudnia 2023 roku wzywająca władze (w kwestii mediów publicznych) do „podjęcia niezwłocznie działań naprawczych (...) w zgodzie ze standardami państwa prawa w okresie przejściowym, tj. do czasu uchwalenia i wdrożenia stosownych rozwiązań legislacyjnych”.
Casus PKW jest o tyle ciekawy, że polega nie tyle na ignorowaniu prawa tworzonego przez PiS dla utrwalenia swej władzy, ile na wykorzystaniu możliwości, jakie daje ono władzy politycznej.
Należy się z kolei spodziewać, że unieważnienie uchwały PKW przez instytucję ancien régime'u, jaką jest Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, zostanie zignorowane przez rząd (a wcześniej przez większość PKW). Izba składa się bowiem z wadliwie powołanych sędziów, wskazanych przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa i nie jest uznawana za legalny sąd przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Europejski Trybunał Praw Człowieka, a jej istnienie podważa także uchwała trzech połączonych izb Sądu Najwyższego.
Sprawiedliwość okresu przejściowego polega na używaniu półśrodków i metod, które nie są do końca czyste.
Rzecz w tym, by nie zgubić w tym wszystkim zasadniczego kierunku na demokratyzację państwa.
W przypadku kodeksu wyborczego oznaczałoby to odebranie tej „zabawki” politykom i docelowe przywrócenie kontroli władzy sądowniczej, a także ustawowe doprecyzowanie, co wolno, a czego i komu nie wolno w kampanii wyborczej.
Konieczne jest także stworzenie warunków do
profesjonalnej kontroli kampanii wyborczej zamiast improwizacji, jakiej byliśmy teraz świadkami.
Ciekawą propozycję zgłosił w TOK FM 30 sierpnia 2024 roku senator Krzysztof Kwiatkowski, były szef NIK (2013-2016).
Jego zdaniem PKW dalej powinna czuwać nad organizacją wyborów, ale prawidłowość wydatkowania pieniędzy na bieżąco, sprawdzanie, czy nie są przekraczane limity i czy nie są wykorzystywane środki publiczne, mogłaby oceniać Najwyższa Izba Kontroli. Izba ma „16 oddziałów i 1700 pracowników, z których większość to ludzie wykwalifikowani, doskonale znający meandry prawa finansowego, które jest zbieżne z finansową częścią kodeksu wyborczego” – uzasadniał senator Kwiatkowski.
*Gdyby w Sejmie były tylko dwa kluby, dostają po trzech reprezentantów, a miejsce siódme losuje się między nimi.
**Choć przewidywaliśmy, że zakwestionowane zostaną inne wydatki.
Opozycja
Władza
Mariusz Błaszczak
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Krzysztof Kwiatkowski
Małgorzata Manowska
Julia Przyłębska
Donald Tusk
Koalicja 15 października
Koalicja Obywatelska
Konfederacja
Krajowa Rada Sądownictwa
Naczelny Sąd Administracyjny
Nowa Lewica
Państwowa Komisja Wyborcza
Polska 2050
Prawo i Sprawiedliwość
PSL
Sąd Najwyższy
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej
Europejski Trybunał Praw Człowieka
Krajowe Biuro Wyborcze
Ryszard Kalisz
Sylwester Marciniak
wybory 2023
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze