Pieniądze na dzieła Rydzyka, reprywatyzowane kamienice, listy poparcia do neoKRS, biznes na respiratorach - o tym wszystkim wiemy dzięki ustawie o informacji publicznej, którą 15 grudnia może ukatrupić tzw. Trybunał Konstytucyjny. Możecie sobie pytać, ale nie musimy odpowiadać - orzeknie pani Przyłębska w imieniu rządzących. Koniec dziennikarskich śledztw?
Wszystko wskazuje na to, że tzw. Trybunał Konstytucyjny ma kolejny raz wystąpić w usługowej roli wobec autorytarnej polityki władz PiS i samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. W środę 15 grudnia Trybunał Julii Przyłębskiej wypowie się w sprawie konstytucyjności ustawy o dostępie do informacji publicznej. Analizujemy, co to może oznaczać. Pytamy też aktywistów oraz znanych dziennikareki i dziennikarzy śledczych z TVN24, Wyborczej, Onetu, Witrualnej Polski, Polityki a także OKO.press, jakich śledztw by nie było, gdyby zabrakło ustawy.
Przy okazji Krystyna Pawłowicz jako sędzia sprawozdawca uchroni Tadeusza Rydzyka przed karą za nieudzielenie informacji publicznej.
Przypomnijmy, że ta ustawa - fundamentalna dla przejrzystości polityki władz i tym samym dla kontrolnej roli mediów - gwarantuje "każdemu, bez konieczności wykazywania interesu prawnego lub faktycznego" prawo do żądania "każdej informacji o sprawach publicznych". Organy wladzy publicznej i samorządowej, a także "podmioty reprezentujące Skarb Państwa" mają obowiązek "niezwłocznego" udzielenia odpowiedzi. Ten obowiązek nie obejmuje jedynie "informacji niejawnych oraz o innych tajemnic ustawowo chronionych".
Wśród zaskarżonych przez Małgorzatę Manowską, pierwszą prezes Sądu Najwyższego, przepisów jest art. 23: "Kto, wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi, nie udostępnia informacji publicznej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku".
Generalnie Manowska zarzuca ustawie brak precyzji używanych pojęć takich jak "władze publiczne" czy "osoby pełniące funkcje publiczne", a także naruszanie prawa do prywatności i ochrony danych osobowych. Manowskiej nie podoba się też kluczowy zapis, że osoba żądająca informacji nie musi tłumaczyć, dlaczego to robi:
"Ustawa nie przewiduje możliwości weryfikacji, w jakim celu dana osoba domaga się udostępnienia danych" - kwestionuje I prezes SN.
Złożenie wniosku do TK zapewne nieprzypadkowo zbiegło się z procesem, który na podstawie tego przepisu Stowarzyszenie Watchdog Polska wytoczyło Fundacji Lux Veritatis Tadeusza, wydawcy TV Trwam, której prezesem jest Tadeusz Rydzyk.
Jeśli Trybunał uchyli przepis karny ustawy o dostępie do informacji publicznej, proces zostanie przerwany, a nawet jeśli wyrok zapadnie, władze Lux Veritatis ominie kara.
Zapewne także nie jest przypadkiem, że sprawozdawcą w sprawie została Krystyna Pawłowicz, do niedawna posłanka PiS, która do dzisiaj nie kryje się z sympatią dla ojca Rydzyka.
Wyrok ograniczający ustawę o dostępie do informacji publicznej będzie miał jednak dużo poważniejsze konsekwencje niż uwolnienie od kary Tadeusza Rydzyka. Pozbawienie zębów tej ustawy sprawi, że wszyscy stracimy dostęp do informacji o działaniach władzy, a dziennikarze i dziennikarki sprawujący w demokracji tzw. czwartą władzę, stracą kluczowe narzędzie zdobywania informacji o tym co władza robi, a mówiąc wprost - zwłaszcza o przekrętach, oszustwach, przekraczaniu kompetencji, nadużywaniu władzy itp.
Wyrok TK jest więc kolejnym krokiem po przejęciu publicznych i części prywatnych mediów, zmierzającym zmonopolizowania medialnego przekazu przez rządzącą partię.
Na dodatek taki komfort dla władzy może okazać się trudniejszy do zmiany po porażce wyborczej PiS, bo naprawianie ustawy o dostępie do informacji publicznej wymagałoby od kolejnej ekipy przywrócenie ograniczeń we własnych działaniach.
Bo ustawa o dostępie do informacji publicznej wielokrotnie pozwoliła na ujawnienie niewygodnych dla władzy faktów, pomogła w udokumentowaniu dziennikarskich śledztw. Zapytaliśmy aktywistów i dziennikarzy, jak korzystają z niej w swojej pracy, dlaczego jest dla nich ważna i o głośne afery, których nie byłoby bez dostępu do informacji publicznej.
Ekspert Forum Idei Fundacji Batorego oraz Open Spending EU Coalition. Wcześniej walczył o jawność w Fundacji ePaństwo oraz Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
“Dla jawności wydatków publicznych przełomową sprawą był sukces Jarosława Krajewskiego, byłego radnego - dziś posła - PiS. Domagał się od prezydent Warszawy informacji o umowach, które miasto zawarło w niewinnej sprawie. Chodziło o piknik naukowy. Ratusz bronił się jednak przed sądem. W 2012 roku Sąd Najwyższy wydał wyrok, że nawet jeśli ktoś jest osobą prywatną i zawarł umowę z urzędem, to w tym zakresie jego prywatność nie jest chroniona.
Mamy prawo wiedzieć, kto zarabia dzięki kontraktom z publicznymi podmiotami.
W podobnej sprawie fundacja Rydzyka przegrała w sądach administracyjnych z Watchdogiem - nie chciała ujawnić, z kim podpisała umowy na zlecenia opłacane z publicznych pieniędzy. Za nieujawnienie tej informacji Tadeusz Rydzyk może zostać skazany.
Uchwalona niedawno antykorupcyjna ustawa Kukiza, która powołuje centralny rejestr umów, to także pokłosie tamtej sprawy.
Jeżeli jednak Trybunał Konstytucyjny zgodzi się z wnioskiem prezes Manowskiej, przestanie działać bardzo duża część ustawy o dostępie do informacji publicznej. Zwycięstwo Krajewskiego będzie zaprzepaszczone. Rejestr Kukiza także.
Nie dowiemy się też o działalności tworów, które nie są organami publicznymi, ale takimi tworami jak spółki Skarbu Państwa czy Polska Fundacja Narodowa.
Usunięcie artykułu 23, wymierzającego karę do roku więzienia za nieudostępnienie informacji, może wydawać się symboliczne. Prokuratorzy niechętnie z niego korzystają. A jednak, jak każdy przepis karny, ma ważną funkcję odstraszającą. Sam fakt, że taki przepis był, u wielu urzędników powodował, że udostępniali informacje".
Wiceprezeska i Dyrektorka Programowa Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska:
"Powiem oczywistości. Bez prawa do informacji władza zrobi z nami, nam i innym ludziom co zechce, a sama zabierze nasze pieniądze i wyda na to, co zechce. Nie, nie zawsze. I niekoniecznie już dziś. Ale się to stanie.
Dziś jeszcze nie mamy większych problemów w dowiedzeniu się o to jak wyglądały słynne faktury i umowy na nieprzydatne i niespełniające norm respiratory lub też, że to głównie media przyjazne władzy dostały niemałe pieniądze na promocję szczepień. Lokalnie toczą się istotne sprawy, np. dotyczące otwarcia niedziałającej fabryki maseczek w Stalowej Woli czy tego, na ile konsekwentnie policja ściga złamanie prawa przez władze Lubartowa w szczycie pandemii, gdy zorganizowane zostało spotkanie z mieszkańcami w zamkniętym pomieszczeniu.
Mamy jednak coraz więcej problemów z tym, że władze udzielają informacji tylko wybranym mediom, że odcięły dostęp do informacji na granicy, że odcięły dostęp o tym co robią w stosunkach międzynarodowych i o tym, czy prokuratorzy solidnie prowadzili postępowania przygotowawcze.
Teraz – po wyroku Trybunału Konstytucyjnego - dojdzie prawdopodobnie odcięcie nas od informacji o tym, do kogo konkretnie wędrują nasze podatki, kto dostał nagrodę – i czy za służbę ogółowi, czy za służbę władzy.
I nikt nie poniesie realnych konsekwencji z grania obywatelom na nosie. A wszystko to wydarzy się w czasach, w których ochrona naszych praw i tak jest coraz słabsza. Dzieje się coś bardzo złego".
Małgorzata Zubik wspólnie z Iwoną Szpalą jest autorką cyklu tekstów o nieprawidłowościach warszawskiej reprywatyzacji.
“Razem z Iwoną w trybie dostępu do informacji publicznej wysyłałyśmy pytania o zreprywatyzowane nieruchomości i odszkodowania. Z początku ratusz odmówił, więc odwołałyśmy się. To wystarczyło, żeby urzędnicy się przestraszyli i dali nam odpowiedzi.
Dzięki nim poznałyśmy listę 45 nieruchomości, które warszawski adwokat Robert N. przejął dla siebie lub swoich klientów.
I kwotę odszkodowań reprywatyzacyjnych dla jego siostry Marzeny K., urzędniczki Ministerstwa Sprawiedliwości za rządów PO-PSL. Okazało się, że z budżetu miasta dostała ponad 38 milionów zł".
Jan Kunert zasłynął m.in. cyklem tekstów o Polskiej Fundacji Narodowej. Po jego skardze Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że PFN, na której budżet składają się spółki Skarbu Państwa, jest zobowiązana do udostępniania informacji o swoich wydatkach.
“Równo 20 lat po uchwaleniu ustawy o dostępie do informacji publicznej może zapaść wyrok, który wybije jej zęby. Jeśli Trybunał Konstytucyjny zgodzi się z argumentacją I prezes Sądu Najwyższego, możemy zapomnieć o jawności życia publicznego w Polsce, z którą to jawnością i tak najlepiej nie jest. Ustawa wówczas praktycznie przestałaby obowiązywać.
Być może po wyroku TK instytucje publiczne będą ujawniać już tylko i wyłącznie ogólne informacje, a transparentność będzie rozumiana bardzo wąsko. Może nie będziemy już mogli poznać informacji o nagrodach i premiach urzędniczych, wydatkach instytucji finansowanych z publicznych pieniędzy np. Polskiej Fundacji Narodowej, czy treści wniosków i umów organizacji występujących o państwowe granty.
Jawność życia publicznego jest zapisana w Konstytucji. Jest niezbędna do istnienia demokratycznego państwa prawa. W interesie obywateli powinna być zawsze rozumiana jak najszerzej.
Ustawa o dostępie do informacji publicznej to podstawowe narzędzie dla obywateli (w tym i dziennikarzy), by patrzeć na ręce władzy i to nie tylko tej w Warszawie, ale także lokalnej w małych miastach i miasteczkach.
To dzięki niej władza jest zobowiązana ujawniać dane także w sytuacjach, w których sama z siebie nigdy by tego nie zrobiła. To właśnie dzięki niej między innymi kilka lat temu otrzymałem informacje, na co wydaje miliony złotych z publicznych pieniędzy komitet, który miał zorganizować igrzyska olimpijskie w Krakowie zanim w ogóle został złożony wniosek.
Właśnie na podstawie tej ustawy od trzech lat próbuję wydostać od Polskiej Fundacji Narodowej rejestr zawieranych przez nią umów cywilno-prawnych. W ostatnio przesłanym piśmie PFN robi aluzje właśnie do zbliżającego się wyroku TK w sprawie jawności. Widać więc, że go wyczekuje i chyba nie dlatego, żeby ujawnić mi to, o co w imieniu czytelników wnioskuję”.
Patryk Wachowiec jest analitykiem ds. Praworządności w Europie w Bingham Centre for the Rule of Law w Londynie. Między innymi dzięki jego staraniom Sejm ujawnił listy sędziów popierających kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa:
“Zawsze uważałem, że dostęp do informacji publicznej to uzupełnienie kontroli obywatelskiej w okresie między wyborami. To samo mówią sądy europejskie: w jawności życia publicznego chodzi o to, żeby obywatele zostali wyposażeni w wiedzę o tym, co robi władza, żeby można było ją rzetelnie rozliczyć, przy urnie wyborczej.
Wiele materiałów dziennikarskich by nie powstało, gdyby nie prawo do informacji. To, że urzędnicy muszą się tłumaczyć przed obywatelami to dla tych drugich cenne narzędzie. Bo z natury rzeczy jeśli jesteś u władzy, masz pokusę, by ją utrzymać. A żeby ją utrzymać, pojawiają się bodźce do ukrywania niewygodnych informacji.
Ale istotne jest też, aby dostęp do informacji był możliwy w praktyce. Sytuacja, w której dziennikarze czy organizacje pozarządowe czekają latami na udostępnienie informacji, to zaprzeczenie wartości, jaką jest żywa debata publiczna.
Obecna władza próbowała zdusić dyskusję o listach poparcia dla sędziów zasiadających w nowej Krajowej Radzie Sądownictwa. Długo kluczyła, ale przegrała wielokrotnie w I i w II instancji. Jeszcze zanim je poznaliśmy, wiedzieliśmy, że są w nich jakieś nieprawidłowości. I były – listy pokazały powiązania między sędziami a politykami.
Między innymi dzięki ich ujawnieniu sądy europejskie doszły do wniosku, że obecna KRS nie jest dostatecznie niezależna od władzy politycznej, co przekłada się na niezależność osób, których kandydatury rozpatruje".
Marcin Wyrwał wspólnie z Edytą Żemłą piszą o polskiej armii i przemyśle zbrojeniowym. Byli m.in. współautorami cyklu trzech mediów (Onet, Wyborcza, Radio Zet) "Partia i Spółki", w którym opisali, jak władze państwowych przedsiębiorstw podległych resortowi obrony są obsadzane przez ludzi Mariusza Błaszczaka:
"Zwykle nie powołujemy się na ustawę o dostępie do informacji publicznej, bo biura prasowe przecież wiedzą, że muszą odpowiadać dziennikarzom. Ale robimy to, kiedy urzędnicy unikają odpowiedzi. Musieliśmy odwoływać się do przepisów, kiedy pisaliśmy teksty o MON do cyklu “Partia i Spółki”.
Dopytywaliśmy m.in. o Exatel. To spółka Skarbu Państwa ze zbrojeniówki gęsto obsadzona znajomymi i krewnymi ludzi PiS-u. W jej radzie nadzorczej jest Tomasz Zdzikot, były wiceminister w MSWiA i MON za Mariusza Błaszczaka, który tuż przed wyborami prezydenckimi, tzw. “kopertowymi” został prezesem Poczty Polskiej.
Rzeczniczka spółki najpierw twierdziła, że wcale nie musi odpowiadać na pytania o zarobki członków rady. Wysłaliśmy więc wniosek o udostępnienie informacji publicznej. Po dwóch tygodniach odpowiedziała, że potrzebuje dwóch miesięcy na sprawdzenie, czy to informacja publiczna. A nasz prawnik sprawdził to w trzy sekundy.
Po dwóch miesiącach w końcu dostaliśmy odpowiedź. 7 członków rady Exatelu spotkało się w ubiegłym roku tylko cztery razy. Za jedno spotkanie zarabiali nawet 21 tys. zł.
Podobne problemy mieliśmy z innymi spółkami nadzorowanymi przez MON. Powołują się na RODO, choć urzędników nie dotyczy albo zasłaniają się tajemnicą przedsiębiorstwa. Mamy jednak podstawę prawną do tego, żeby domagać się odpowiedzi, mogliśmy odwoływać się do sądu. Jeśli Trybunał zgodzi się z prezes Manowską, rzecznicy będą mogli po prostu zignorować nasze pytania.
Rolą dziennikarza jest kontrolowanie instytucji państwowych i publicznych wydatków. Jak mamy to robić, kiedy zabierze nam się prawo do informacji?".
“Był taki etap, kiedy Prokuratura Krajowa udostępniała mi szereg informacji. Na przykład listę prokuratorów, dostających dodatki mieszkaniowe, zbiorcze informacje o nagrodach finansowych. Bardzo ogólne, ale jednak. Potem ta praktyka zupełnie odeszła do lamusa i została zastąpiona taktyką przedłużania i odmawiania nawet informacji podlegających udostępnieniu.
Ostatnio Prokuratura Krajowa udostępniła mi umowy z adwokatem, będącym pełnomocnikiem Prokuratury Krajowej w sprawie dotyczącej prokurator, która udzieliła mi wywiadu.
Jednocześnie odmawia umów z mecenasem Zaborowskim, który reprezentuje kierowane przez Ziobrę Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokuraturę Generalną.
Korzystam więc z ustawy o dostępie do informacji publicznej, ale często bezskutecznie. Nawet jeśli udaje mi się wywalczyć wygraną przed sądem, to po 2-3 latach wracam do punktu wyjścia, i organ znowu odmawia, powołuje się np. na ochronę danych osobowych”.
„Jeśli mam jakieś pytania do instytucji publicznych, od jakiegoś czasu z automatu już powołuję się przepisy o informacji publicznej. Wtedy wiem, że będę lepiej traktowany. O ile zwykłe pytania dziennikarskie można zbyć, to powołanie się na ustawę sprawia, że urzędnicy ministerstw zaczynają wypluwać informacje.
W ten sposób zdobywałem informacje o tym, że państwo wciąż nie odzyskało 46 mln zł za respiratory od handlarza bronią.
I o tym, że nie powstałą fabryka w Stalowej Woli, która według obietnic Andrzeja Dudy miała produkować 100 mln maseczek. I o 109 lotach marszałka Kuchcińskiego.
Są jednak urzędy, które po prostu nie odpowiadają. Nawet na wnioski o informację publiczną - pisałem o tym niedawno w tekście o zamkach Kaczyńskiego”.
W tekście pt. „Zamki, Jarosław Kaczyński i rosyjscy hakerzy. Przerażające ustalenia dziennikarskiego śledztwa” Szymon Jadczak opisywał, jak próbował poznać szczegóły plany odbudowy kazimierzowskich zamków, którą 1 lipca 2017 roku w Przysusze zapowiedział prezes PiS. Choć od razu wysłał w tej sprawie wniosek z pytaniami, mimo bardzo wielu upomnień odpowiedzi nie dostał do dzisiaj. Dowiedział się jednak, jak polskie państwo łamie prawo do informacji:
„Na potrzeby tego tekstu na Twitterze poprosiłem dziennikarzy o przykłady lekceważenia ich pytań przez ministerstwa i urzędy. Niemal zginąłem pod lawiną odpowiedzi. Sam też mogę się »pochwalić« mailami do KPRM i innych ministerstw, na które nigdy nie dostałem odpowiedzi. (…)
Coraz rzadziej zgłaszają się do nas sygnaliści, którzy przekazują informacje demaskujące władzę. Tak jak rok temu, gdy ktoś dał mi dokumenty pokazujące, że Poczta Polska wyrzuciła w błoto 70 milionów na wybory kopertowe. Na co dzień pozostaje nam żmudna praca, wyrywanie od władzy jakichkolwiek informacji, w sytuacji, gdy władza chowa przed nami, co tylko się da” - pisał Jadczak.
Wojciech Bojanowski, dziennikarz TVN24 (obecnie kieruje zespołem projektów specjalnych TVN24) jest m.in. autorem reportażu “Śmierć w komisariacie” z 2017 roku o Igorze Stachowiaku torturowanym przez wrocławskich policjantów.
“Kiedy byłem w USA na stypendium dla dziennikarzy śledczych, odwiedziłem wiele redakcji, w tym największe, takie jak Washington Post, Boston Globe, New York Times. Wszędzie słyszałem, że podstawowym narzędziem dziennikarzy jest FOIA — Freedom of Information Act (ustawa o wolności informacji).
Amerykańscy dziennikarze wiedzą, że jeśli coś jest w domenie publicznej, na pewno te dokumenty da się uzyskać.
A jeśli sprawa trafi do sądu, wyrok zostanie bezwzględnie wykonany. Jeśli jakaś instytucja by tego nie zrobiła, to byłby jej koniec, naraziłaby się na lincz.
Chciałbym, żeby ustawa o dostępie do informacji publicznej działała w Polsce tak jak FOIA w USA. Kiedy pracowałem nad reportażem o śmierci Igora Stachowiaka, w trybie dostępu do informacji publicznej prosiłem o raporty w tej sprawie wydane przez policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych i Biuro Kontroli.
Igor zmarł w 2016 roku, reportaż powstał w 2017 roku. A do dziś pomimo prawomocnej wygranej przed Naczelnym Sądem Administracyjnym komendant główny policji Jarosław Szymczyk nie udostępnił tych dokumentów. Uważam, że to jest skandal. Nie wiem, co próbuje ukryć, ale trudno mi uwierzyć, że w tych dokumentach nie ma czegoś, co jest dla niego niekorzystne. Jeśli najważniejszy policjant w Polsce nie stosuje się do prawomocnego wyroku, to kto ma szanować prawo?”.
Ewa Siedlecka opowiada OKO.press, że idea ustawy zrodziła się w trakcie jej rozmowy w połowie lat 90. z Andrzejem Rzeplińskim, ówczesnym członkiem Rady Programowej Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Choć niezależnie też myśl taka krążyła w różnych gremiach, m.in. w Centrum im Adama Smitha. Pomysł opierał się na amerykańskim Freedom Of Information Act. Ideą zainteresował się premier Jerzy Buzek i zaproponował, by prace koordynowało Centrum im. Adama Smitha.
“Ustawa miała wielu przeciwników, także w instytucjach publicznych. Silnie przeciwny był np. NIK. Koniec końców wyszła nie całkiem zgodnie z naszymi ambicjami. Jej najsłabszym punktem jest to, że nic nie zmieniła w przepisach chroniących tajemnice dotyczące np. służb czy państwowych spółek, zachowała nienaruszoną tajemnicę przedsiębiorstwa. Na to nałożyła się wprowadzana równolegle ustawa o ochronie danych osobowych, która stała się ulubionym pretekstem do odmowy udzielania informacji publicznej - np. o zarobkach, autorach różnorakich opinii, zawieranych umowach za publiczne pieniądze. Sporo udało się odwalczyć w orzecznictwie sądów administracyjnych.
Na ustawie skorzystali jednak obywatele i organizacje pozarządowe. Jednym z ważniejszych osiągnięć była wygrana Fundacji ePaństwo z Sądem Najwyższym.
Fundacja domagała się ujawnienia szczegółów umów między SN a prawniczym wydawnictwem Wolters Kluwer. Dzięki ustawie o dostępie do informacji publicznej i wyrokom Naczelnego Sądu Administracyjnego Fundacja wywalczyła bezpłatny dostęp do wszystkich orzeczeń SN. A przy okazji wyszło na jaw, że na współpracy z wydawnictwem sędziowie zarabiali grube pieniądze”.
O jawność wydatków publicznych od początku walczy także OKO.press. Korzystając z ustawy o dostępie do informacji publicznej ustaliliśmy m.in., że:
Media
NGO
Jarosław Kaczyński
Julia Przyłębska
Prokuratura
Rząd Mateusza Morawieckiego
Trybunał Konstytucyjny
dostęp do informacji
informacja publiczna
ustawa o dostępie do informacji
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze