Elektorat PiS nie jest już tak żelazny, jak cztery lata temu. Wielu wyborców tej partii ma jej za złe propagandę w telewizji, nadmierne związki z Kościołem, „rozdawnictwo”, skłócanie społeczeństwa. Ale partie opozycji też mają problemy ze swoimi elektoratami
„To była niezwykła kampania, pełna paradoksów – skrajnej polaryzacji i jednocześnie niechęci znacznej części społeczeństwa do tej gry. Przez to polaryzacyjne szaleństwo, PiS w dużym stopniu uniemożliwiał jakiekolwiek merytoryczne debaty. Widać to doskonale na przykładzie tego, jak przeprowadzona była debata w TVP” – mówi OKO.press Edwin Bendyk, prezes Fundacji Batorego.
O tym, dlaczego PiS przedstawiał Donalda Tuska jako wcielenie absolutnego zła, kto i jak mógł zawalczyć o niezdecydowanych, których w tej kampanii było niezwykle dużo, oraz dlaczego PiS powoli traci swój populistyczny mandat, rozmawiamy na kilka dni przed końcem kampanii wyborczej.
Paulina Pacuła, OKO.press: Na kilka dni przed wyborami PiS wciąż przoduje w sondażach, mimo że nastroje społeczne są tak negatywne, jak w 2015 roku, gdy Platforma Obywatelska straciła władzę. Z badania CBOS z września wynika, że aż 51 procent respondentów uważa, że sprawy w kraju idą w złym kierunku, a tylko 35 procent, że w dobrym. Tuż przed wyborami w 2015 roku, które kosztowały PO-PSL utratę władzy, nastroje społeczne były mniej więcej takie jak dzisiaj: 48 proc. respondentów uważało, że sprawy zmierzają w złym kierunku, a 29 proc., że w dobrym. Dlaczego kiepskie nastroje społeczne nie przekładają się na gorszy wynik sondażowy PiS? Na ile Pana zdaniem realna jest utrata władzy przez Zjednoczoną Prawicę?
Edwin Bendyk, prezes Fundacji Batorego: Zacznę od końca. Ujmując rzecz czysto arytmetycznie, utrata władzy przez PiS jest realna. Wynika to z tego, że nawet jeśli PiS wygra wybory, to szacunki liczby mandatów pokazują, że może mieć problem z większością w Sejmie, co oznacza konieczność szukania koalicjanta, próby „przechwycenia” polityków z innej partii lub rząd mniejszościowy, ale z poparciem na przykład Konfederacji.
Wszystko zależy od dokładnej liczby zdobytych mandatów, ale widać, że żaden z tych scenariuszy nie będzie łatwy do realizacji.
W takiej sytuacji, po niepowodzeniu PiS, misja formowania rządu może zostać powierzona opozycji, a ta ma szansę na większość w Sejmie. Politycy opozycji demokratycznej gotowość do takiej współpracy wyraźnie sygnalizują. Pewno większym problemem byłaby sytuacja zmuszająca do wejścia we współpracę lub nawet koalicję z Konfederacją.
Natomiast jeśli chodzi o niezadowolenie społeczne, które faktycznie jest w tej chwili wysokie, to trzeba je interpretować w kontekście niezwykle ciekawego zjawiska tych wyborów – bardzo dużego odsetka osób niezdecydowanych. Najwyraźniej źle oceniamy rzeczywistość, a jeszcze gorzej sferę polityczną, nie widząc w niej rozwiązania dla naszych problemów.
No właśnie, zarówno z waszych badań, jak i z naszych sondaży Ipsos dla OKO.press i TOK FM wynika, że odsetek niezdecydowanych w tych wyborach jest bardzo wysoki. We wrześniowym sondażu OKO.press niezdecydowanie co do tego, na kogo zagłosować, wyraziło aż 15 procent ankietowanych. Ale w raporcie Forum Idei „Polacy gotowi na zmianę” szacujecie tę grupę nawet na 42-45 procent wszystkich wyborców. Skąd tak wysoki odsetek niezdecydowanych?
To zależy od tego, jak definiuje się tę grupę. Najczęściej w badaniach sondażowych niezdecydowani to osoby, które deklarują, że pójdą na wybory, ale nie wiedzą, na jaką partię oddadzą głos. Tak wąsko zdefiniowanych niezdecydowanych według jednego z ostatnich badań CBOS-u jest około 20-23 procent.
My poszerzyliśmy tę grupę o tych, którzy są niezdecydowani, czy w ogóle pójdą na wybory. W sumie to jest jakieś 42-45 proc. dorosłych Polaków według badania realizowanego pod koniec września, a więc jeszcze przed Marszem Miliona Serc i debatą w TVP. Niezdecydowani to zatem zarówno ci, którzy deklarują, że pójdą na wybory, ale nie wiedzą jeszcze, na kogo zagłosują, a także ci, którzy jeszcze nie wiedzą, czy w ogóle pójdą.
W badaniach jakościowych postanowiliśmy przyjrzeć się też bliżej ich motywacjom, bolączkom i oczekiwaniom.
Kim są niezdecydowani? Jak udało się wam ich scharakteryzować?
Na potrzeby badań jakościowych wyodrębniliśmy kilka grup niezdecydowanych
Największą są wyborcy, których określiliśmy mianem wycofanych przeciwników PiS. To osoby zniechęcone do polityki, mało nią zainteresowane, w większości też odrzucające obecne rządy. Ci wyborcy wahają się, czy w ogóle pójść na wybory, ale nie wykluczają głosowania na partie opozycji demokratycznej lub Konfederację.
Dużą grupą wśród niezdecydowanych są wyborcy popierający partię rządzącą, ale rozczarowani efektami jej rządów, a w związku z tym niepewni, czy ponownie oddadzą na nią głos.
Znaczną grupę niezdecydowanych tworzą też wyborcy odrzucający partię rządzącą oraz Konfederację, ale rozczarowani też największą partią opozycyjną, choć nie wykluczają głosowania na nią. Część z nich waha się, czy pójść na wybory.
Są też wyborcy tacy, którzy wykluczają głosowanie na partię rządzącą, ale wahają się, na którą partię opozycyjną zagłosować. Są więc zainteresowani nową ofertą na „rynku politycznym” i skłaniają się do Konfederacji.
Co ciekawe, we wszystkich powyższych grupach większość stanowią kobiety.
Ostatnią, najmniejszą grupą, są wyborcy młodzi, głosujący po raz pierwszy, z których część nie wie, na kogo zagłosuje, a część wciąż waha się, czy w ogóle pójdzie na wybory.
To oczywiście nie jest pełne spektrum niezdecydowanych, ale obejmuje większość wyborców z tej kategorii.
Kogo jest zatem więcej pośród niezdecydowanych: tych, którzy mogą zdecydować się na głosowanie na PiS, czy tych, którzy prędzej swój głos oddadzą na opozycję?
Tych drugich.
Co ciekawe, te osoby łączy szereg poglądów na sytuację w kraju, więc jeśli zostałyby one dobrze zdiagnozowane przez partie walczące o głosy, mogły stać się punktem wyjścia dla zwycięskiej strategii – nawet na ostatniej prostej.
Co to za kwestie?
Jednym z najczęściej wskazywanych powodów niezadowolenia z obecnego rządu jest coś, co wielu respondentów określało mianem „rozdawnictwa” – chodzi o politykę redystrybucji uprawianą przez PiS.
Większość tych wyborców nie tyle kwestionuje te transfery socjalne, ile raczej nie podoba się im sposób, w jaki są one realizowane. Oczekiwaliby wprowadzenia jakichś warunków, które trzeba by było spełnić, by otrzymywać świadczenia. Na przykład, żeby chociaż jeden rodzic musiał pracować, aby można było dostawać 800 plus.
Ludzie coraz lepiej zdają sobie sprawę, że świadczenia socjalne nie pochodzą z portfela premiera, tylko z podatków, które płacą wszyscy pracujący.
I to właśnie wielu z nich ma poczucie niesprawiedliwości, że w czasach drożyzny i malejącej wartości pieniądza oni muszą „utrzymywać” niepracujących.
Wśród innych najważniejszych powodów krytyki rządu dodać należy jeszcze zbyt bliskie relacje z Kościołem, przekształcenie TVP w narzędzie propagandy i skłócanie Polaków.
Te zarzuty, poza „rozdawnictwem”, nie pokrywają się w pełni z największymi problemami, jakie wskazują badani.
Tak, najważniejszym jest wspomniana drożyzna. Ludzi bardzo dotyka gwałtowny wzrost kosztów życia. To, że ich rosnące w ostatnich latach wynagrodzenia zżera inflacja. Ale drożyzna to dziś temat, który dotyka wielu krajów. Podobnie było w znacznie zamożniejszej Francji podczas wyborów prezydenckich w 2022 roku – tam drożyzna także zdominowała wyobraźnię Francuzów.
Na wysokim miejscu wśród priorytetów badanych znalazła się też jakość opieki zdrowotnej, obronność i bezpieczeństwo. Kobiety w wieku do 45 roku życia na drugim miejscu wskazywały prawa kobiet – miejsce pierwsze także wśród nich niezmiennie zajmowała drożyzna.
W badaniach jakościowych respondenci mówili o poczuciu, że Polska utknęła w miejscu, że nie dostajemy środków z KPO, że polityka rządu polega na wywoływaniu konfliktów na arenie międzynarodowej.
Poza tym pojawiały się opinie, że Polska to nie jest kraj dla kobiet, dla ludzi pracujących, dla przedsiębiorców, dla ludzi młodych.
Na brak zainteresowania polityką wskazało aż około 81 procent respondentów niepewnych, czy zagłosują w wyborach, oraz 62 procent tych, którzy nie wiedzą, na jaką partię oddadzą głos.
Jeśli popatrzeć na całe społeczeństwo, okaże się, że polityką nie interesuje się aż 55 procent mężczyzn i 68 procent kobiet.
W badaniach jakościowych próbowaliśmy sprawdzić, co to znaczy.
I co się okazało?
Okazało się, że te osoby postrzegają politykę jako rodzaj młócki. Ta polaryzacyjna logika, zwłaszcza podczas kampanii, powoduje, że oni nie rozumieją, o co chodzi. Mają wrażenie, że to jest jakieś – tu cytuję wypowiedzi z badania – „nawalanie się facetów”, „zapasy”, „bójka w piaskownicy”, z której nic nie wynika.
Ci ludzie mają przekonanie, że politycy nie rozwiązują realnych problemów, tylko zajmują się walką o władzę.
Są zmęczeni polaryzacją i wojną polsko-polską. To odstręcza ich od polityki do tego stopnia, że w ogóle nie chcą jej legitymizować swoim głosem.
Najbardziej zniechęcało to do PiS i Koalicji Obywatelskiej jako tych głównych sił przeciwstawnych sobie. Ten problem dużo mniej rzutuje na stosunek do Lewicy czy Trzeciej Drogi.
Drugim najczęściej wymienianym powodem braku przekonania do udziału w wyborach – i to jest coś, na co najczęściej wskazywały osoby, które wykluczają głosowanie na PiS – jest poczucie, że z drugiej strony nie ma alternatywy; że w polityce nie ma dziś nikogo, kto byłby w stanie poprawić stan rzeczy. Dlatego ich zdaniem nie ma sensu iść do wyborów. Bo to i tak nic nie zmieni.
Próba przekonania ich do tego, że jest inaczej, może być bardzo trudna, ale nie niemożliwa. Tylko trzeba skoncentrować się na przekazie pozytywnym, odnoszącym do realnych problemów, o których mówiliśmy wcześniej.
Z waszych badań wynika, że niezadowolenie z obecnej władzy jest też obecne wśród wyborców PiS – aż 1/3 spośród osób, które w poprzednich wyborach głosowały na PiS, nie są pewne, czy znowu zagłosują na tę partię. Co ich najbardziej rozczarowuje? Z czego wynika ich niezadowolenie?
Tak, widoczna jest wyraźna erozja poparcia dla PiS-u, choć na ostatniej prostej widać, że partia ta konsoliduje elektorat, a udział niezdecydowanych zmalał od początku października.
Ci, którzy stracili sentyment do PiS-u, najczęściej jako powód podawali to wspomniane już „rozdawnictwo”. To właśnie oni popierają politykę transferów socjalnych realizowaną przez PiS, ale kwestionują sposób, w jaki te transfery są realizowane. Chcieliby wprowadzenia jakiś dodatkowych wymogów, żeby dostępność programów 800+ była powiązana z pracą.
Co ciekawe, niezdecydowani na to, czy dalej głosować na PiS, dość często wskazywali też na nadmierne związki państwa z Kościołem, jako powód ich niezadowolenia.
Część elektoratu doskonale zdaje sobie też sprawę z tego, czym stała się telewizja publiczna. Uważają, że jest narzędziem propagandy i to im się nie podoba. To było doskonale widać podczas poniedziałkowej debaty TVP, w trakcie której padły niezwykle tendencyjne pytania, sformułowane w taki sposób, by promować narracje PiS.
Nasze badania pokazały też, że część wyborców PiS odstraszył od siebie, skłócając Polaków, pogrążając nas w wojnie polsko-polskiej.
PiS jest świadome tego rozszczelnienia w swoim elektoracie. Dlatego, żeby odsunąć te wątpliwości, stosuje metodę radykalizacji, maksymalizacji tego polaryzacyjnego wątku. Zamiast mówić o konkretnych problemach, które są ważne dla wyborców, budował kampanię na definiowaniu wroga, z którym trzeba się rozprawić.
I to paradoksalnie przynosi PiS-owi dwie korzyści: cementuje ich elektorat, ale zniechęca też do polityki tych, którzy na PiS nie głosują.
Tak, tak to działa.
Ten wróg został spersonalizowany, dostał twarz: jest nim Donald Tusk. To jest głęboko przemyślana i zamierzona strategia, która będzie wykorzystywana do ostatniego dnia kampanii. Do tego dojdzie próba „sklejania” z demonicznym Tuskiem całej opozycji. Trudno o lepszy przykład niż wypowiedź Mateusza Morawieckiego podczas debaty TVP: „Trzy na jednego, banda rudego”.
Ten sposób budowania politycznej opowieści pełni wiele bardzo istotnych funkcji.
Po pierwsze, wróg ma się jawić jako większy problem, niż jakiekolwiek dotychczasowe błędy partii.
Po drugie, dopiero jak się z nim rozprawimy, będziemy w stanie w końcu zbudować to obiecywane polskie państwo dobrobytu, bo wróg na wiele różnych sposobów torpedował te wysiłki.
Po trzecie, obecność wroga sprawia, że ludzie integrują się wokół partii, która go dostrzega, identyfikuje.
Tusk jest przez PiS portretowany jako wcielenie absolutnego zła. Jest centralną postacią, wokół której ogniskują się inne, kluczowe tematy. PiS integruje elektorat na bazie strachu: strachu przed imigrantami, strachu przed zaprzedaniem Polski Niemcom czy Rosji, strachu przed utratą suwerenności.
Wszystko to ma się kojarzyć z Tuskiem, a dalej z KO i całą opozycją.
To strategia wyjęta z narzędziownika takich autokratów i populistów jak Viktor Orbán na Węgrzech czy Recep Tayyip Erdoğan w Turcji. Na Węgrzech funkcję wroga publicznego pełnił węgierski miliarder żydowskiego pochodzenia George Soros. W niedawnych wyborach w Turcji w ten sposób przedstawiany był główny kandydat zjednoczonej opozycji, Kemal Kılıçdaroğlu. Przedstawiano go jako agenta USA, którego zadaniem jest powstrzymywanie rozwoju Turcji, utrzymywanie hegemonii USA kosztem pozycji Turcji w regionie.
Tak. To jest rozwiązanie proste, a jak wiele wyjaśnia. Można z siebie zrzucić odpowiedzialność za wszelkie problemy, czy niedomagania rządu, wskazując na wroga, który torpeduje nasze wysiłki.
Ta narracja w Polsce oparta jest na tym samym schemacie. Tusk spiskuje z Niemcami, które dążą do utrzymania hegemonii w Unii Europejskiej i przekształcenia naszego kraju w kondominium. Polska nie może się bogacić i rozwijać, bo tej hegemonii zagrozi. Kijów spiskuje z Berlinem, żeby obalić rząd PiS w Polsce. Taka mniej więcej jest polityczna opowieść PiS-u.
To może mało wyrafinowane, ale bardzo skuteczne.
Ale jest też druga strona medalu. Z jednej strony PiS zniechęcił do siebie sporo wyborców, a z drugiej wasze badania pokazują, że ludzie są przekonani o tym, że PiS „dowozi”.
Tak, to niewątpliwie duży sukces tej formacji. Nasze badania pokazują, że aż 47 proc. respondentów uważa, że PiS jak coś powie, to tak zrobi. W przypadku Koalicji Obywatelskiej takie przekonanie ma tylko 30 proc. badanych.
W przypadku PiS respondenci mówili, że „powiedzieli, że dadzą 500 plus, i dali”, „obiecali wzrost wynagrodzeń, i one wzrosły”.
Co z tego, że w ostatnich latach ten wzrost wynagrodzeń – w tym pensji minimalnej – skonsumowała inflacja. Ale jest ta pamięć w ludziach o tym, że PiS jak coś obieca, to zrobi.
Za opozycją nie stoi taka „dobra pamięć”.
Platforma Obywatelska i PSL rządziły osiem lat temu, Lewica, tzn. część Lewicy – SLD, jeszcze dawniej. Ludzie nie pamiętają, co dobrego te rządy zrobiły, a propaganda PiS skupia się na podkreślaniu, jaka to była katastrofa. Że podnieśli wiek emerytalny, „ukradli” pieniądze z OFE, że była bieda i bezrobocie.
I to wszystko sprawia, że pomimo negatywnych nastrojów społecznych, wciąż najwyższy odsetek wyborców jest gotowy głosować na PiS.
Ale trzeba podkreślić, że ta przewaga nad opozycją jest znacznie mniejsza niż w poprzednich wyborach.
W ciągu ostatnich czterech lat PiS przestał być tak szeroko uważany za partię, która troszczy się o dobro ludzi.
To sprawia, że częściowo traci swój populistyczny mandat. I to jest dla opozycji szansa.
Które partie w tej ostatniej części kampanii mają i miały największe szanse na pozyskanie tego elektoratu niezdecydowanych?
Z naszych badań wynika, że największe pole manewru wśród niezdecydowanych miała i wciąż ma Trzecia Droga. To Trzecia Droga może odbić PiS-owi część tego elektoratu, który w poprzednich wyborach głosował na Zjednoczoną Prawicę, a teraz się waha.
W sumie w całym elektoracie PiS aż 5 proc. wskazuje Trzecią Drogę jako partię drugiego wyboru. Trzecia Droga jest też wskazywana jako partia drugiego wyboru przez 7 proc. elektoratu Konfederacji.
W przypadku Koalicji Obywatelskiej wydaje się, że ten potencjał do pozyskania niezdecydowanych był nieco mniejszy, bo elektorat KO jest o wiele bardziej skonsolidowany i tylko niespełna 10 proc. jeszcze się waha.
To są pierwsze wybory po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej w 2020 roku, który de facto zniósł dostępność aborcji w Polsce, a ponadto przyczynił się do takiego efektu mrożącego wśród lekarzy, że doszło do wielu tragedii. Kobiety, którym nie udzielono odpowiednio pomocy w sytuacji poronienia czy wad letalnych płodu, po prostu umierały w szpitalach, bo lekarze bali się wykonać aborcję. Robiliście państwo również badania stosunku kobiet do tych wyborów. Na ile ta sprawa aborcji i praw kobiet jest ważna – chociażby dla części elektoratu w Polsce?
No właśnie tu spotkało nas pewne zaskoczenie. Otóż wydawało się nam, że zwłaszcza po 2020 roku i tej decyzji Trybunału Konstytucjonalnego Julii Przyłębskiej, kwestia praw kobiet będzie jedną z najbardziej mobilizujących.
Tymczasem okazuje się, że w tym katalogu problemów ważnych dla wyborczyń plasuje się po drożyźnie. Tak więc nawet dla grupy bezpośrednio zainteresowanych nie jest to najważniejsza sprawa.
Ale to nie znaczy, że nie warto inwestować w komunikację skierowaną do kobiet.
W naszych badaniach bardzo mocno wybrzmiewało takie hasło: to nie jest kraj dla kobiet. Niemal we wszystkich grupach wyborców niezdecydowanych, większość – poza grupą tych, którzy głosować będą po raz pierwszy, stanowiły kobiety. To może być pokłosie tego, że polska polityka jest wciąż nadmiernie zmaskulinizowana, a kwestie praw kobiet były w niej bardzo długo traktowane jako drugorzędne.
I to stworzyło istotny potencjał dla opozycji, który, mam wrażenie, opozycja coraz lepiej wykorzystuje. Zwłaszcza Lewica, która jednoznacznie kojarzy się respondentom jako partia praw kobiet. Ale KO też wypracowało sobie tu silną pozycję.
A PiS rozumie zagrożenie i ma własny przekaz – straszy „piekłem kobiet”, jakie ma szykować opozycja.
Kampania miała też kilka etapów, jeśli chodzi o strategie partii demokratycznej opozycji, czyli Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. Początkowo Koalicja dość drapieżnie atakowała te mniejsze ugrupowania, usiłując konsolidować swoje poparcie. I rzeczywiście praktycznie cało lato widać było, że Koalicja rośnie trochę kosztem szczególnie Trzeciej Drogi. Pod koniec kampanii, w tygodniu poprzedzającym Marsz Miliona Serc, widać było zmianę narracji. Politycy KO zaczęli powtarzać, że głosowanie na Trzecią Drogę i Lewicę „też jest OK”. Podczas Marszu Miliona Serc Donald Tusk pozdrowił nawet ze sceny działaczy Trzeciej Drogi, którzy w tym czasie odbywali swoje „tysiąc spotkań”. Jak Pan ocenia te strategie?
Od czasu fiaska jednej listy, jeśli w ogóle ktokolwiek poważnie taki projekt rozważał, Donald Tusk postawił na budowę silnej, hegemonicznej wręcz pozycji Koalicji Obywatelskiej, która przy dobrych wiatrach, dobrze prowadzonej kampanii, miała doprowadzić do wyprzedzenia PiS i zdobycia największej liczby głosów.
To się na razie nie udało, ale polityka jest pełna zaskoczeń.
Do ciszy wyborczej będzie trwała zażarta walka o głosy wyborców – zwłaszcza niezdecydowanych. Wiele się jeszcze może zdarzyć.
Nie chodzi bowiem tylko o wygraną, ale także o możliwość skutecznego rządzenia po ewentualnej wygranej. Dzięki tej mocnej, dominującej pozycji KO, jeśli opozycja będzie miała szansę formowania rządu, jasnym będzie, że to właśnie Koalicja Obywatelska jest głównym rozgrywającym. Dzięki temu w mniejszym stopniu będzie skazana na obstrukcję ze strony mniejszych koalicjantów.
Ale w którymś momencie Donald Tusk, podobnie jak my wszyscy, zdał sobie sprawę, że dla ostatecznego wyniku wyborów kluczowe jest, by i Lewica, i Trzecia Droga weszły do Sejmu. I podjął z bardzo dobrą decyzję o wspieraniu pozostałych ugrupowań demokratycznej opozycji w kampanii.
Widać to po notowaniach Trzeciej Drogi, które się nieco ustabilizowały na poziomie pozwalającym liczyć na przekroczenie progu wyborczego, po takim dość mocnym cyklu niepewności. Z najnowszych sondaży wynika, że oba ugrupowania wchodzą do Sejmu. To wszystko ma szansę dyscyplinować potencjalny układ.
Jak partie demokratycznej opozycji radziły sobie z zagospodarowaniem niezdecydowanych i niezadowolonych?
Bardzo słusznie odwoływały się do takich tematów jak brak środków z KPO, niezadowolenie z powodu antyunijnej polityki rządu, czy konfliktowanie się z dotychczasowymi partnerami na arenie międzynarodowej.
W tych kwestiach najmocniejsza była chyba Koalicja Obywatelska, bo największą przewagą tej partii jest międzynarodowa pozycja Donalda Tuska, która budzi zaufanie do Koalicji jako siły proeuropejskiej. Dlatego też PiS tak mocno w to uderzał, bo
mocna pozycja Tuska na forum UE to jeden z największych zasobów KO.
Lewica dobrze radziła sobie z zagospodarowaniem tematu praw kobiet, edukacji, rozdziału państwa od kościoła oraz kwestii mieszkalnictwa. Do tego stopnia, że te tematy zaczęły być przez wielu postrzegane tematy określające Lewicę.
A Trzecia Droga dobrze wykorzystała i wykorzystuje tę szansę czy niekoniecznie?
Trzecia Droga bardzo dobrze zrobiła, że postawiła na wyraźne odróżnienie się od Koalicji Obywatelskiej. Po pierwsze, bardzo trafnie ustawiła się na scenie politycznej jako formacja konserwatywno-liberalna i chadecka, wykorzystując przesunięcie Platformy Obywatelskiej z formacji liberalno-konserwatywnej w kierunku liberalnym z elementami oferty lewicowej.
To, że nie zdecydowali się wziąć udziału w Marszu Miliona Serc, lecz w ten sam weekend zrobili objazd po Polsce z tysiącem spotkań, wydaje się, że było dobrym wyborem.
Pokazali, że są aktywni, blisko ludzi, zaangażowani. Jednocześnie Donald Tusk, pozdrawiając ich ze sceny, wysłał sygnał, że opozycja demokratyczna w sensie politycznym jest razem.
Siłą Trzeciej Drogi jest też mocna pozycja Szymona Hołowni jako lidera politycznego.
Badania pokazują, że Hołownia cieszy się dużym zaufaniem i ma silny pozytywny elektorat. To jest wielka siła Trzeciej Drogi. Zresztą debata w TVP to potwierdza.
Natomiast kampania to jest nie tylko praca polityków, to są też pieniądze, które trzeba mieć. I tu wyraźna jest przewaga – w pierwszej kolejności PiS-u, który do kampanii zaprzągł nie tylko środki komitetu wyborczego, ale też środki publiczne. A w drugiej kolejności Koalicji Obywatelskiej, która jest znaczenie większym ugrupowaniem.
Lewicy i Trzeciej Drodze na pewno było tu trudniej, musiały wykazywać się wielką kreatywnością.
I wydaje się, że poszło im dobrze. Te obawy o to, że Koalicja Obywatelska jakoś przejmie i wchłonie ich elektorat, nie potwierdziły się. Wydaje mi się, że to już nie nastąpi.
A co z Konfederacją? Przez chwilę byli typowani na trzecią siłę, która zdecyduje o tym, kto będzie miał decydujący wpływ na kształt rządu.
Tak, faktycznie, przez chwilę tak się wydawało. W tym momencie ciężko też wyrokować, która z partii ostatecznie zostanie tym języczkiem u wagi.
Jednak pomimo wielkiego szumu, jaki Konfederacja dość skutecznie robiła wokół siebie w pierwszej części kampanii, bardzo szybko okazało się, że „król jest nagi” i, poza kilkoma prostymi postulatami dotyczącymi podatków, imigracji i Ukrainy, nie mają nic do zaoferowania.
Do tego słabość liderów partyjnych – Sławomir Mentzen i Krzysztof Bosak nie są politykami jakoś bardzo rozpoznawalnymi i budzącymi szersze zaufanie. Konfederacji na pewno nie przysłużyło się też to, że w którymś momencie tlen odciął im PiS, sięgając po retorykę antyimigrancką i antyukraińską.
To było silne uderzenie w Konfederację.
Jaka to była kampania Pana zdaniem?
To była niezwykła kampania, pełna paradoksów – skrajnej polaryzacji i jednocześnie niechęci znacznej części społeczeństwa do tej gry.
Przez to polaryzacyjne szaleństwo PiS w dużym stopniu uniemożliwiał jakiekolwiek merytoryczne debaty. Opozycja bała się dotykać wielu kwestii, bo obawiała się tego, jak może to zostać przekręcone i wykorzystane przez pisowską machinę propagandową. I pomimo że były tematy ważne dla wyborców, to sensowna dyskusja na ich temat nie była możliwa.
Widać to doskonale na przykładzie tego, jak przeprowadzona była debata w TVP.
Ilekroć miała szansę zejść na jakieś bardziej racjonalne tory, PiS podchwytywał jakiś gorący temat, za pomocą którego mógł znowu doprowadzić do wybuchu emocji. Tak było z paktem migracyjnym, który nagle urósł do głównego tematu całej kampanii, tak było z filmem „Zielona Granica” Agnieszki Holland.
Tym samym PiS skutecznie prowadził do przekierowania uwagi.
Wzbudzanie emocji opartych na strachu i nienawiści za każdym razem, gdy pojawi się ku temu sposobność – to była strategia PiS-u.
Jeśli poważnie potraktować to, co respondenci mówili o tym, jakie tematy w kampanii są dla nich najważniejsze, to można wyciągnąć wniosek, że ludzie oczekiwali rozmowy o nakładach na służbę zdrowia, walce z inflacją czy reformie edukacji. Ale te tematy gdzieś zginęły.
Wszystkie ważne tematy PiS doprowadza do absurdu?
Większość. Przypomnijmy, jak wyglądały te rozmowy w kampanii?
Jak przez chwilę pojawiły się pytania o rozdział państwa i kościoła, PiS rozpętał histerię o to, że „przyjdą i zabiorą nam Jana Pawła II”.
Jak próbowano PiS pociągnąć do odpowiedzialności za brak środków z Unii Europejskiej, to była fala kontrnarracji, że to opozycja w zmowie z Brukselą blokuje środki z KPO dla Polski. No bo przecież Tusk to agent Niemiec, zdrajca polskich interesów.
Nikt już nawet nie odważył się na sensowną rozmowę o kształcie polityki redystrybucji, bo wiadomo było, że jeśli ktokolwiek odważy się poruszyć temat reformy tych programów, to zaraz podniesie się raban, że „przyjdą i zabiorą”.
PiS w ten sposób sprowadzał na manowce ważne tematy, uniemożliwiając rzeczową rozmowę. Tu znowu powtórzę: debata w TVP była tego najlepszym przykładem.
Kobiety
Opozycja
Propaganda
Władza
Wybory
Mateusz Morawiecki
Donald Tusk
Koalicja Obywatelska
Konfederacja
Nowa Lewica
Prawo i Sprawiedliwość
Trzecia Droga
Edwin Bendyk
kampania
kampania 2023
sondaż OKO.press
wybory
wybory 2023
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze