0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Ed JONES / AFPFot. Ed JONES / AFP

Bardziej z niepokojem niż z wdzięcznością na początku wielkiej wojny patrzyłam na ukraińskie flagi wywieszone w polskich miastach, na budynkach urzędowych, sklepach. Naklejki „russkij korabl idi na ****” na samochodach, wstążki i ubrania. Nawet pisanki na pierwszą naszą wspólną Wielkanoc w kolorystyce żółto-niebieskiej mnie przytłaczały.

Myślałam: ile to potrwa? (Nie wojna, to wydawało się oczywiste, że będzie długa, biorąc pod uwagę „natchnienie” Rosjan; wojna nagle nie „wybuchła”, wówczas trwała co najmniej osiem lat, tylko eskalowała). Jak długo będziemy żyć w zgodzie, wzajemnym szacunku i poczuciu wdzięczności – Polsce za opiekę nad tysiącami ludzi ratujących się przed wojną i Ukrainie – za obronę całej Europy. Ilu z nas doniesie worek z empatią, wyrozumiałością, współczuciem, opieką, który na początku był wypełniony po brzegi, do końca? Ile w nim zostanie? Jak długo wytrzymamy ze sobą? Co nas złamie?

Wówczas, patrząc w przyszłość, wolałam relacje w trybie „na luzie", chciałam, żeby było, jak wcześniej: Ukraińcy w Polsce byli po prostu jedną z narodowości wśród migrantów, ze swoimi problemami, które nikogo nie obchodzą, jeśli nie pokrywają się ze zmartwieniami obywateli Polski. Jednak wojna jest zbyt mocnym słowem, żeby zabrzmiało po cichu, jest zbyt dużą tragedią, żeby nie została zauważona. Przeniknęła w każdą cząsteczkę każdego Ukraińca i Ukrainki, gdzie byśmy nie mieszkali. Naznaczyła nas i stała się tłem do każdej rozmowy. Nie potrafimy, nie możemy i nie chcemy być w tym sami.

Z czasem okazało się, że rzeczywiście, jak w przysłowiu – od miłości do nienawiści jeden krok.

Przeczytaj także:

Jak mam bronić Polski?

Przestałam dodawać do swoich tekstów, które dotyczą losów osób uchodźczych z Ukrainy, hasło „Jesteśmy tu razem” (nazwa cyklu OKO.press, który prowadziliśmy od trzech lat). Jak mam dodawać go do tekstów o dyskusjach o ograniczeniu 800 plus dla niepracujących (chociaż wiele osób jednak po prostu nie ma możliwości oficjalnego zatrudnienia, przez co będą pozbawione świadczeń) ukraińskich matek, jak mam go dodawać do artykułów o wecie do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym (chociaż już coraz mniej zostaje nawet z nazwy tej ustawy, nie mówiąc już o zakresie pomocy) oraz jej noweli, która z końcem października przewiduje zakończenie przyjmowania nowych uchodźców z Ukrainy w ośrodkach zbiorowego zakwaterowania, do tekstu o przemocy, której doświadczyła uchodźczyni tylko przez to, że była Ukrainką?

Jak ma się w Polsce czuć weteran wojenny, którego w pracy Polak wysyła na front, a ten z niego wrócił połamany na całe życie i ma inne problemy zdrowotne? Inny weteran został na ulicy pobity. Tak mu się odwdzięczyliśmy za obronę?

Rozrysowane auta z ukraińskimi tablicami rejestracyjnymi (napisami „na front”), zrywanie flag ukraińskich, którymi tak chętnie na początku dekorowaliśmy budynki urzędowe, sklepy, domy.

Wiedząc, jak będą haniebnie zdejmowane, nie chciałabym, żeby były wywieszane. Nie chciałabym, żeby w polskich miastach były skwery czy place Wolnej Ukrainy, których nazwy byłyby zaklejane.

Takie działania nie są żadną partyzantką ani żadnym bohaterstwem, to przejaw niedojrzałości.

24 września. Skroluję profil na Facebooku ukraińskiego portalu. Dwie polskie wiadomości z rzędu. Pierwsza – „Polak, który uderzył aktywistkę, która wystąpiła w obronie Ukrainki, został zatrzymany”, druga – „W polskiej Gdyni mężczyzna zakleił tabliczkę z napisem »Plac Wolnej Ukrainy« naklejką »Bohaterom Gdyni«”.

Latem, podczas przerwy w warsztatach, które odbywały się w Ukrainie, ukraińscy koledzy zapytali mnie, co takiego wydarzyło się w Polsce, skąd się wzięła nienawiść wobec Ukraińców, ba więcej – ukraińskich uchodźców (wielu z nich i tak nigdy nie pozbędzie się swojego przeokropnego bagażu wojennego).

„Przecież praca Ukraińców stanowi 2,7 proc. polskiego PKB, w ostatnim roku wnieśliśmy 15 mld zł do polskiego budżetu. Poprawiamy ich złą sytuację demograficzną” – słucham argumentów kolegów i tylko kiwam głową. „To o co chodzi Polakom?”.

Inna osoba: „Rosną siły skrajnej prawicy w całej Europie. Rosyjska propaganda bardzo dobrze radzi sobie w Polsce, ale jak można jej tak ulegać? Jak można przyswajać te bzdury i w nie wierzyć?”.

Potrzebuję porady: co mam mówić w Ukrainie o tej sytuacji, w której się znaleźliśmy? Jak mam bronić Polski?

Osoby, z którymi rozmawiałam, miały ciepłe wspomnienia z Warszawy, ze zwiedzania Krakowa. Odnotowali pomoc, której w pierwszych miesiącach wielkiej wojny Polacy i Polki udzielili ukraińskim uchodźcom.

Wcześniej, podczas każdej rozmowy z osobą z Ukrainy słyszałam dużo podziwu i podziękowań za ten gest człowieczeństwa i nieobojętności, teraz słyszę o przypadkach ksenofobii, dyskryminacji, bullyingu (nie pamiętam przypadku, żeby ukraińskie dziecko NIE stykało się z nim w szkole, a w ciągu ponad trzech lat zrobiłam dziesiątki rozmów z uchodźcami). Ukraińskich dzieci w szkole, dorosłych w pracy, w sklepie i na ulicy wysyłamy walczyć z Putinem. Jak mam to usprawiedliwiać i tłumaczyć? Przecież to w Polsce mieli znaleźć schronienie, póki ich bliscy, znajomi walczą.

Jest mi przykro z tego powodu, ponieważ wiem, że nie dotyczy to całego społeczeństwa polskiego i wśród nas nadal są ci, którzy dźwigają na swoich barkach pełne dobroci worki, nie ustają w pomocy i nie szkoda im dla Ukraińców empatii. Dziękuję Wam za to, że jesteście i macie odwagę. Tak, ponieważ manifestowanie swojej postawy nazwijmy dobrego Samarytanina, niestety, teraz wymaga odwagi.

Solidarność z ofiarami agresji, bycie proukraińskim dziś w Polsce jest wyjątkiem, a nie normą.
Men stand at the site of heavily damaged residential buildings following a Russian air attack on the outskirts of Kyiv, on September 28, 2025, amid the Russian invasion of Ukraine. An overnight Russian barrage on Kyiv killed at least four people, including a 12-year-old girl, Ukrainian authorities said on September 28, 2025. (Photo by Roman PILIPEY / AFP)
Mężczyźni stoją na miejscu mocno zniszczonych budynków mieszkalnych po rosyjskim ataku powietrznym na przedmieściach Kijowa, 28 września 2025, w trakcie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W wyniku nocnego ostrzału Kijowa przez Rosję zginęły co najmniej cztery osoby, w tym 12-letnia dziewczynka. Fot. Roman Pilipey/AFP

Jak nie narazić się na hejt w Polsce? Porady

Ukraińcy często noszą na sobie coś patriotycznego: koszulkę z napisem po ukraińsku, naklejkę w barwach narodowych, znaczek z godłem, kolczyki czy pierścionek. Jeden z kolegów z warsztatów mówił, że wybiera się do Warszawy na wymianę studencką.

Przypomniałam sobie historię, kiedy 19 lipca 2025 po marszu wsparcia dla migrantów, który odbywał się równolegle z marszem pod hasłem „Stop imigracji”, uczestnicy tego drugiego szarpali naszego redaktora i założyciela OKO.press Piotra Pacewicza, tylko przez to, że był ubrany w koszulkę z tryzubem. Napastnik strącił z głowy Piotra czapkę. Opowiedziałam o tym koledze z Ukrainy i poradziłam, żeby starał się w publicznych miejscach nie rozmawiać po ukraińsku, bo natychmiast usłyszy „spierdalaj na Ukrainę”, ale też, żeby pilnował, w co się ubiera (chociaż w sumie nie wiadomo, o co jeszcze można Ukraińców oskarżyć… drogiego samochodu nie ma). Wyjaśniłam, żeby nie pomyślał, że wstydzę się Ukrainy. Niestety, takie mamy czasy, a to po prostu rada, jak dodatkowo „nie narazić się” na hejt.

Te słowa go zaskoczyły. Powiedział, że Ukraińcy, na co dzień żyjący z wojną, wyjeżdżając za granicę (w przypadku mężczyzn to rzadkie zjawisko, trzeba mieć odpowiednie zezwolenie) chcą eksponować swoją tożsamość (tę samą, którą Rosjanie chcą w nich zniszczyć). Są dumni, że reprezentują walczący i niezłomny naród. Chcą rozpoznać swoich, usłyszeć w Niemczech, czy Belgii „We stand with Ukraine!”, „Dziękujemy, że nas, Europę, bronicie”. A kilka dni czy tygodni za granicą to dla nich możliwość, by choć troszkę wypocząć od wojny, chociaż i tak w większości to się nie udaje – wojna nie bierze wolnego.

W Ukrainie dyskusje o zmianie nastawienia do Ukraińców w Polsce trwają też wśród zwykłych ludzi. Ostatnio na weselu (tak, w przerwach pomiędzy bombardowaniami ludzie też chcą być szczęśliwi, zakochują się, biorą śluby i rodzą się dzieci; dzieje się to z mniejszą rozwagą niż w czasach pokoju – nie ma czasu na zastanawianie się, jutro możesz zginąć; każde takie wydarzenie rozpoczyna się od podziękowania Siłom Zbrojnym Ukrainy za tę możliwość) na zachodzie Ukrainy jeden z gości z Kijowa, dowiedziawszy się, że przyjechałam z Polski, zaproponował, byśmy zaśpiewali „Hej Sokoły!”. „Chociaż po tym wszystkim, co się dzieje w Polsce, to chyba lepiej nie śpiewajmy” – zdecydował po sekundzie namysłu.

Jak Polacy chcą być w Ukrainie postrzegani? Na naszych oczach upada opowieść o dobrych sąsiadach. I sami do tego doprowadzamy.

Fakty przestały się liczyć, kiedy królują uprzedzenia

Mój kolega redakcyjny powiedział, że prawda sama się obroni. W tej sytuacji siły są nierówne. Jakich danych byśmy nie podawali, (jak dużo Ukraińców pracuje, ile wnoszą do budżetu i że Polska zyskuje na ich obecności), już jest zbyt późno. Przewaga jest po stronie propagandy. Fakty przestały mieć znaczenie, choćbyśmy bardzo skrupulatnie liczyli. Powtórzone 10 razy kłamstwo/manipulacja/dezinformacja staje się prawdą. Zapasy sprawiedliwości – tej szlachetnej cechy – okazały się zbyt małe, a Polacy do zweryfikowanych treści podchodzą z uprzedzeniem i dystansem, ponieważ „wiedzą swoje”.

Przekonałam się o tym 10 września – kiedy około 20 rosyjskich dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną. To, co działo się w polskich mediach społecznościowych, było apogeum działań rosyjskiej propagandy, która wmawiała Polakom, że to ukraińska prowokacja. Najbardziej skutki tych „starań” odczuwają Ukraińcy mieszkający w Polsce. Chociażby na targu. Znajomy uchodźca, pan w starszym wieku, od polskiego sprzedawcy usłyszał, że to Ukraińcy są winni temu, że Putin spuścił drony na Polskę, ponieważ jest ich tutaj za dużo i on tak naprawdę poluje na Ukraińców, to ich chce zabijać (!). Innymi słowy, przebywając w Polsce, są dla jej obywateli zagrożeniem, narażają ich, „prowokują” Putina.

Inny znajomy, pracujący w korporacji, od polskiego kolegi, który popiera Sławomira Mentzena z Konfederacji, usłyszał, że Ukraińcy specjalnie przepuścili te kilka dronów do Polski (przecież narracja „Ukraina chce wciągnąć nas do wojny z Rosją” nadal jest żywa).

Celem takich operacji jest sianie strachu. Kiedy się boimy, to jest zgoda na radykalne – choć nie zawsze logiczne – decyzje, żeby zadbać o siebie. Zapominamy, że wspieranie Ukrainy, dzięki której jesteśmy bezpieczni, jest niezbędne. Odcięcie się od walczącego kraju nie ulży nam, a pogubi nas – upadnie Ukraina, to rosyjska agresja militarna może rozlać się na Polskę oraz inne kraje NATO.

Celem jest także podważanie prawdy, wzbudzanie jeszcze większej niechęci do Ukraińców, uczynienie z nich – a nie z agresora – wroga. I Rosjanie są w tym bardzo skuteczni. Udało im się wypromować narrację o tym, że może owszem jest jakaś tam wojna setki kilometrów od nas, ale bardziej przeszkadzają Polakom Ukraińcy mieszkający w Polsce. Nastąpiło odwrócenie pojęć.

Selektywne podejście do Ukrainy i Ukraińców

Nie przestaje mnie irytować wybiórcze podejście do informacji dotyczących Ukrainy i Ukraińców w mediach społecznościowych. Jak można rozdzielać podejście do Ukrainy, którą jeszcze na szczęście chcemy wspierać, i do uchodźców, którzy już nie są mile widziani? Widać to chociażby w komentarzach pod moimi tekstami w OKO.press. Pojawia się wiadomość np. że ukraińskie Siły Zbrojne zestrzeliły rosyjski myśliwiec, uderzyły w rosyjską rafinerię – setki polubień, serduszek, oklasków, iskierek, komentarzy typu: „tak trzymać”, „niszczyć ruskich”, „Sława Bohaterom!”. Ale tekst o świadczeniach 800 plus, które Polska chce odebrać rodzinom właśnie tych bohaterów, wzbudza jeszcze więcej emocji. Według komentatorów Ukraińcy nie powinni otrzymywać świadczeń, są roszczeniowi i niewdzięczni oraz klasyka: korupcja, Bandera, rzeź.

Czy to komentują ci sami ludzie, którym się podobają wiadomości o złym stanie rosyjskiej gospodarki i liczbie zabitych żołnierzy rosyjskich?

Gubi się w tym związek przyczynowo-skutkowy, zanika, że to dzieje się kosztem istnień ukraińskich wojskowych, tragedii ukraińskich rodzin. Może zbyt dobrze wykonali swój obowiązek, że pozwalamy sobie na selektywne spojrzenie. Natomiast ukraińscy żołnierze przypominają: bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze, ciągle trzeba o nie walczyć, a my nie jesteśmy niezdobytą twierdzą.

UKRAINE-RUSSIA-CONFLICT-WAR
Ciała cywilnych mieszkańców miejscowości Jarowa, zabitych w wyniku rosyjskiego nalotu, w kostnicy w nieujawnionej lokalizacji, 9 września 2025. Fot. Tetiana Dzhafarova/AFP

Nieznośnie jest natrafiać na kolejne przykłady powielanej dezinformacji (o masowym rozdawaniu obywatelstwa Ukraińcom czy o obowiązkowych lekcjach języka ukraińskiego w polskich szkołach), z których składa się propagandowa narracja, równolegle z wiadomościami o tym, że w nocy rosyjski dron zabił czteroosobową rodzinę na Sumszczyznie, w tym sześcio- i czteroletniego chłopca. Po kilku godzinach dowiadujemy się, że ich matka była w ciąży bliźniaczej.

„W miejscu ich domu pozostały ruiny. Nie ma dachu ani ścian. A na podwórku nadal wisi wyprana odzież dziecięca, przygotowana na narodziny kolejnych dwojga dzieci” – relacjonuje Kordon.Media.

Albo o 25 zabitych starszych osobach, które po prostu stały przed mobilnym oddziałem poczty w kolejce po emeryturę w miejscowości przyfrontowej (Jarowa) – Rosjanie zrzucili na nich sterowaną bombę lotniczą. Żona Bohdana z Dnipra nie zdążyła zmienić nazwiska w dokumentach – tydzień po ich ślubie rosyjski dron uderzył w budynek, gdzie pracował jej ukochany.

Trudno jest czytać pełne nienawiści komentarze i ustalać nazwę miejscowości, gdzie w budynek mieszkalny trafiła rosyjska rakieta, bo na zdjęciach ratowników dom obok przypomina twój. Okazuje się, że pod Lwowem rakieta uderzyła w dom 15-letniej Nastii. Jej tata, który od trzech lat służy w szeregach sił zbrojnych, z wojny przyjechał do córki na pogrzeb. Za kilka dni kolejne wiadomości: „Wskutek ostrzału Zaporoża zginął 7-letni chłopczyk. Jego tata przeżył niewolę [spędził w niej trzy lata]”.

Wiedząc o nastrojach społecznych w Polsce wobec Ukraińców, trudno jest oglądać filmiki ze szpitali wojskowych, gdzie młodym chłopakom amputują rękę lub nogi. Jak mam się zachować, słysząc o tym, że „Ukraina próbuje wciągnąć nas do wojny, a to nie jest nasza wojna”, a jednocześnie dowiaduję się, że jutro odbędzie się pogrzeb chłopaka z sąsiedniej wsi. Zginął na froncie. 27 lat.

Boleśnie jest obserwować autobus z ukraińskimi żołnierzami, którzy jadą na szkolenia i jednocześnie znajdować na Instagramie post wolontariuszki o zrzutce na czarne worki na front.

Koleżanki z klasy, znajomi udostępniają na Facebooku zdjęcia mężczyzn w kamuflażu – zaginieni bracia, ojcowie. Niekończące się informacje o pożegnaniach z żołnierzami i żołnierkami.

Jak mamy sobie z tym poradzić?

„Jeśli pozwolimy sobie zanurzyć się w tej rzeczywistości z głową – po prostu oszalejemy” – mówiła mi niedawno Daryna z Kijowa.

Jak nie przeoczyć prawdziwego zagrożenia

Polscy politycy – w większości – nie tylko nie stawiali oporu propagandowym przekazom o ukraińskich uchodźcach, ale też wykorzystywali je w realizacji swoich politycznych celów. Ukraińscy uchodźcy byli odbierani jako goście na chwilę, a kiedy stało się jasne, że zostaną w Polsce na dłużej i chcą budować w tym kraju swoje życie i to nie od nich zależy, kiedy wrócą (albo nie) do domu, zostali po prostu kozłem ofiarnym. Są winni wszystkiemu, co złego wydarzyło się w Polsce. Kto się temu przeciwstawi i stanie w obronie Ukraińców?

Politycy koalicji – którzy mogliby być takimi obrońcami – ulegają nastrojom antyukraińskim, antymigranckim, bo jakoby boją się stracić elektorat. Nie mają śmiałości – poza nielicznymi wyjątkami – powiedzieć, że ci ludzie już są częścią polskiego społeczeństwa, które staje się coraz bardziej różnorodne i nie ma w tym nic złego.

W ostatnich dniach widziałam kilka wideo z dworców, nakręconych obok samochodu z otwartym bagażnikiem, wypełnionym walizkami i pudłami. „Wyjeżdżamy z Polski, bo nie ma co tutaj więcej robić” – mówi jeden z panów, swoją decyzję tłumaczy nastrojami w Polsce, ograniczeniem ich praw i niewiadomą, jak bardzo może zaostrzyć się polityka wobec Ukraińców. Do tego dążyliśmy?

Nie wiem, jak – i przede wszystkim, co dokładnie – naprawić. Ale jestem przekonana, że tylko wspólnie możemy przetrwać.

Pojęcie pokoju jest kruche.

Mam poczucie, że w czasach (przed) wojennych w polskiej debacie publicznej nie powinny dominować kwestie „ideologii banderowskiej”, nadawania obywatelstwa cudzoziemcom czy ograniczenia świadczeń dla tzw. obcych. Wojna stoi u progu. Przydatne byłoby natomiast sprawdzanie schronów, dyskusje o obronie cywilnej, o sposobach zestrzeliwania dronów, o obronie obiektów infrastruktury krytycznej i przygotowanie scenariuszy reagowania na kolejne rosyjskie prowokacje.

Nie możemy być tak podatni na ataki informacyjne. Może w końcu zaczniemy stawiać im opór?

Coraz więcej przypadków naruszenia przestrzeni powietrznej krajów NATO, pożarów magazynów i firm, zakłóceń sygnałów, dywersji, ataków informacyjnych ze strony Rosji. To nie zbiegi okoliczności, przypadki.

Dezinformacja i propaganda, sianie nienawiści, podziały są istotnym elementem wojny hybrydowej, którą Rosja prowadzi przeciwko Zachodowi.

Wojna to nie tylko czołgi na granicy, to przede wszystkim destabilizacja państwa i mieszanie nam w głowach.

Federacja Rosyjska cierpliwie dąży do swojego celu – odbudowania imperium. Jak nie udało się w 2014 i 2022 roku, to może uda się w 2027, 2030. Jest konsekwentna w swoich działaniach.

Ukraińcy, którzy są w epicentrum wojny, najbardziej precyzyjnie odczuwają kierunek zmian. Do Europejczyków ta świadomość dociera zbyt powoli – po kilku miesiącach, a nawet latach. Już stracono dużo czasu.

Nierealne

Przemawia do mnie fragment z filmu „Lee” (2023) o korespondentce wojennej Lee Miller.

Francja, 1937 rok.

Lee, była amerykańska modelka, prowadzi artystyczny tryb życia i rozpoczyna karierę fotografki. Razem z przyjaciółmi – pisarzami, malarzami, artystami spędzają przyjemnie czas nad morzem. Oglądają reklamę, pojawiają się wiadomości z Berlina.

„Swoje 48. urodziny Hitler obchodził bardzo uroczyście. Świętu towarzyszyły demonstracje, w których uczestniczyły setki berlińczyków, którzy machali flagami i cieszyli się wszyscy razem” – mówi narrator.

– Boże, tylko spójrzcie na to – mówi Lee.

– Idioci – mówi Roland, jej przyszły mąż. – Jednak niebezpieczni. Wyprali im mózg.

– Przecież nie wszyscy mu wierzą, nie zdają sobie sprawy, kim on jest naprawdę? – kontynuuje Lee.

– Nie zdają, sama widzisz. Nie jest to gra – mówi jeden z przyjaciół.

– Jedyną odpowiedzią tyranii jest malować, tworzyć – mówi inny.

– I pić!

– I pisać!

– I tańczyć!

Lata 70. Dziennikarz pyta Lee:

– Nie rozumiem, wtedy nie zdawaliście sobie sprawy z tego, co was czeka?

– Chociaż wszystko odbywało się powoli, jednak wojna okazała się dla nas niespodzianką. Pewnego ranka zbudziliśmy się i zdaliśmy sobie sprawę, że Hitler jest najpotężniejszym władcą Europy. Mimo to wydawało się nam to nierealne.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media. W OKO.press pisze o wojnie Rosji przeciwko Ukrainie oraz jej skutkach, codzienności wojennej Ukraińców. Opisuje również wyzwania ukraińskich uchodźców w Polsce, np. związane z edukacją dzieci z Ukrainy w polskich szkołach. Od czasu do czasu uczestniczy w debatach oraz wydarzeniach poświęconych tematowi wojny w Ukrainie.

Komentarze