TYDZIEŃ, JAKIEGO NIE BYŁO. „Gdzie do cholery byłeś? Potrzebuję cię” – to były pierwsze słowa Kamali Harris do męża, wypowiedziane kilkanaście minut po tym, gdy Joe Biden ogłosił rezygnację z ubiegania się o reelekcję. Ale czy amerykańcy wyborcy potrzebują Kamali?
To miała być względnie spokojna niedziela, gdy nagle 21 lipca 2024 późnym wieczorem polskiego czasu telewizyjne czerwone paski i portalowe powiadomienia zapoznały nas z mimo wszystko dość szokującą wiadomością: “Prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zrezygnował z ubiegania się o reelekcję”. Historia znów przyspieszyła i będzie tak pędzić co najmniej do 5 listopada. Bo wybory w USA interesują cały świat i na cały świat mają wpływ.
Rezygnacja Bidena niby wisiała w powietrzu, ale jednak była zaskoczeniem. Jeszcze w piątek 19 lipca zakażony covidem prezydent wysyłał wiadomości w mediach społecznościowych jasno wskazujące, że nie zamierza się wycofać. Pojawiły się także informacje, że w najbliższym czasie jego sztab ma już zaplanowane spotkania z donorami i sponsorami kampanii, których gwiazdą i wabikiem otwierającym portfele miał być David Letterman. Mimo fatalnej debaty z Trumpem, mimo podziałów wśród Demokratów, z których część wprost mówiła, że Biden powinien zrezygnować ze względu na wiek i fatalną formę, prezydent zdawał się trwać w przekonaniu, że jest w stanie pokonać Trumpa i że nikt nie ma to większych szans, niż on.
A jednak w końcu się ugiął.
Jak duża była to niespodzianka, pokazuje opowieść męża Kamali Harris przytaczana przez “Los Angeles Times”.
Doug Emhoff opowiada, że został zaskoczony komunikatem Bidena o rezygnacji z wyścigu prezydenckiego, gdy był akurat na spotkaniu w kawiarni z zaprzyjaźnioną parą gejów: „Piliśmy kawę, wygłupialiśmy się, gadaliśmy i raptem zaczęli podchodzić do mnie ludzie... Partner mojego przyjaciela powiedział: »Słuchaj, musisz na to spojrzeć«”.
Na ekranie telefonu widniał list Bidena do Amerykanów, w którym ogłosił, że rezygnuje z kandydowania.
"Oczywiście nie miałem ze sobą komórki, więc zerwałem się z krzesła i pobiegłem do naszego samochodu, gdzie mój telefon dosłownie płonął od nieodebranych połączeń i wiadomości. A wszystkie brzmiały jednakowo: »Zadzwoń do Kamali«, »Zadzwoń do Kamali«, »Zadzwoń do Kamali«. Więc zadzwoniłem i oczywiście pierwszą rzeczą, jaką powiedziała, było: »Gdzie do cholery byłeś? Potrzebuję cię«”.
No dobrze, ale czy amerykańcy wyborcy potrzebują Kamali Harris, obecnej wiceprezydentki, która już na 100 proc. zostanie nominowana na kandydatkę Demokratów?
„Tydzień, jakiego nie było” to cotygodniowy newsletter OKO.press, który jako pierwsi otrzymują posiadacze konta TWOJE OKO. By zarejestrować się za darmo i założyć konto, KLIKNIJ TUTAJ.
Na pewno bardziej, niż Joe Bidena: sondaże przeprowadzone po decyzji o rezygnacji wskazują raz małą przewagę Harris, raz małą przewagę Trumpa, ale wszystkie są zgodne w jednym: jej notowania za każdym razem są o kilka punktów procentowych lepsze niż urzędującego prezydenta.
Jednak chłonąc wieści polityczne i sondażowe newsy płynące do nas zza oceanu warto pamiętać o trzech rzeczach.
W pierwszym tygodniu kampanii Harris była na fali, zbierała kolejne głosy poparcia, na czele z tzw. endorsmentem małżeństwa Obamów w ostatni piątek 26 lipca. Ma też pierwszy niezwykle energetyczny klip wyboczy, nakręcony w rytm “Freedom”, piosenki Beyoncé.
Natomiast kampania Trumpa popadła w chaotyczny kołowrotek agresji i rzucanych na ślepo ciosów: kandydat w furii oskarża Harris o “radykalny marksizm”, jego otoczenie twierdzi, że nie może objąć urzędu ktoś, kto nie ma dzieci, a media bliskie Trumpowi sączą rasistowski jad, opisując Harris jako “DEI hire”, czyli osobę bez kompetencji, która zdobyła posadę ze względu na swoją rasę i płeć.
Ale mimo tego chaosu nie ma wątpliwości, że Trump ma wciąż ogromny potencjał wyborczy, a jego kampania po pierwszym szoku w końcu się ustabilizuje. I walka do końca będzie zacięta.
Więcej o kampanii w USA dowiecie się z “Programu Politycznego” Dominiki Sitnickiej i Agaty Szczęśniak w całości poświęconemu wyborom w USA. Oraz z tekstu Piotra Pacewicza.
Podczas gdy w USA jednym z najważniejszych tematów dla Demokratów i Kamali Harris jest obrona prawa do aborcji, w Polsce demokratyczna Koalicja 15 października wywiesiła w tej sprawie de facto białą flagę.
„Czy czuje pan, że zawiódł kobiety?” – zapytała Donalda Tuska we wtorek 23 lipca 2024 dziennikarka „Bloomberga”. Chodziło o głosowanie z 12 lipca 2024, kiedy różnicą czterech głosów przepadł projekt częściowej dekryminalizacji aborcji. „Źle się z tym bardzo czuję, że nie znalazłem argumentów, które by przekonały tych, którzy zagłosowali inaczej niż ja. Jako człowiek mam czyste sumienie, że robię wszystko, żeby to piekło kobiet zniknęło. Żeby kobiety czuły się podmiotowo, jak wolni ludzie” – odpowiedział Tusk. Dał jednocześnie do zrozumienia, że temat aborcji jest praktycznie w tej kadencji zamknięty: “Tak, macie prawo uważać, że na tym etapie nie daliśmy rady” – stwierdził premier.
Na szczęście z punktu widzenia praw kobiet Tusk zapowiedział, że KO nie poprze powrotu do zakazu aborcji z 1993 roku, czyli tzw. kompromisu aborcyjnego, którzy zawarli wtedy biskupi z politykami z konserwatywnej prawicy i konserwatywnej centroprawicy. Powrót do zakazu sprzed 31 lat to postulat Trzeciej Drogi.
Postulat sprytny.
Można się spodziewać, że po ewentualnym uchwaleniu takiej ustawy i prawdopodobnym podpisie Andrzeja Dudy prawica sprzeciwiająca się prawu do wyboru próbowałaby narzucić opinii publicznej opowieść, że sprawa została załatwiona. A Polki zostałyby z najskrajniejszym (poza Maltą) prawem antyaborcyjnym w Unii Europejskiej.
Czy premier Donald Tusk w sprawie aborcji mógł zrobić coś więcej? Naczelna OKO.press Magdalena Chrzczonowicz uważa, że tak: “Temat aborcji możemy zamknąć – tyle mówi nam Donald Tusk. Więcej nie mogłem zrobić – rozkłada ręce. Nie zgadzam się. Bo gdyby premier uznał tę obietnicę za absolutnie priorytetową i sięgnął po odpowiednie narzędzia, światopogląd PSL mógłby nagle zmienić się o 180 stopni”.
Nie odpuszczają posłanki KO i Lewicy, które w piątek po raz kolejny (z podpisem jednej posłanki PSL) złożyły projekt ustawy o dekryminalizacji pomocy w aborcji, choć szanse na jej uchwalenie są małe. Przy okazji przyjrzeliśmy się w OKO.press słowom lidera ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza, który w mediach opowiada, że aborcja Polek i Polaków nie obchodzi. Wicepremier mówi, że wynika to z badania CBOS – sprawdziliśmy, Kosiniak-Kamysz mówi nieprawdę.
Warto też odnotować, że Sejm w tym tygodniu ostatecznie przyjął ustawę o zmianie definicji gwałtu. Teraz nowe prawo trafi na biurko Andrzeja Dudy. Podobnie jak poprawiona zgodnie z postulatami mediów i twórców ustawa o prawie autorskim, a także nowelizacja „Ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu usprawnienia działań Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, Policji oraz Straży Granicznej na wypadek zagrożenia bezpieczeństwa państwa”, nazywanej ustawą o broni.
Przez Sejm przeszła też ustawa o rencie wdowiej.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze