„Dzieciaki, aktywiści, mają po kilka postępowań, a politycy bezkarnie chlapią językiem?". Powinno być odwrotnie. Adwokat Sylwia Gregorczyk-Abram z inicjatywy Wolne Sądy reprezentowała osoby pozywające Zybertowicza, Piotrowicza, Morawieckiego, Ogórek, Ziemkiewicza, Czarnka
"Masowo pozywa się aktywistów, w tym bardzo młodych ludzi, wszczyna się postępowania przeciwko rodzicom protestujących nastolatków. Ogranicza się czas prywatny i zawodowy obywateli i obywatelek, obciąża ich oraz bliskie im osoby kosztami finansowymi, psychicznymi, emocjonalnymi. Niech więc bezczelni ludzie u władzy też odpowiedzą za swoje słowa i czyny" - deklaruje adwokat Sylwia Gregorczyk-Abram* z inicjatywy Wolne Sądy, która zasiada w radzie konsultacyjnej naszego nowego programu monitorowania represji wobec aktywistów "Na celowniku". W wywiadzie opowiada, jak do tego doprowadzić.
"Istnieje grupa, która się zeświniła, ale nie jest duża i na szczęście się nie powiększa" - mówi o sędziach.
Rozmowa w serii „Na celowniku" o „SLAPPach po polsku" - czyli systematycznych prześladowaniach aktywistów, nie tylko przy pomocy działań policyjnych i prokuratorskich. Wcześniej publikowaliśmy rozmowy z Elżbietą Podleśną, Bartem Staszewskim, Laurą Kwoczałą, a także relację z procesu 18-letniej mieszkanki Limanowej.
„Na celowniku" to projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji Rafto**, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, Rzecznikiem Praw Obywatelskich w latach 2015-2021. Ma na celu naświetlenie i zdiagnozowanie zjawiska nękania osób zabierających głos w interesie publicznym w Polsce. Publikujemy rozmowy z osobami, które znalazły się "na celowniku władzy", a także rozmowy z prawniczkami, badaczami, specjalistkami komunikacji. Kampania potrwa do grudnia 2021 roku. Przeczytajcie więcej:
Anna Wójcik, OKO.press: Dzięki pani i adwokatowi Michałowi Wawrykiewiczowi sąd nakazał wstrzymanie dystrybucji naklejek „Strefa wolna od ideologii LGBT", które miały być dołączone do „Gazety Polskiej". Wygraliście też w sprawie prof. Wojciecha Sadurskiego, którego PiS pozwał za porównanie władzy do zorganizowanej grupy przestępczej. Sąd oddalił pozew. Czy jest Pani tą „adwokat od SLAPP-ów", czyli pozwów mających zniechęcić do zabierania głosu w sprawach publicznych?
Sylwia Gregorczyk-Abram: W ostatnich latach reprezentowałam wiele osób dotkniętych prawnymi szykanami, w tym osoby, które zostały zatrzymane na protestach. Ale jestem też tą adwokat, która mówi: koniec miękkiej gry. Razem z Michałem [Wawrykiewiczem] przede wszystkim pozywamy tych, którzy przekraczają granice wolności słowa, w tym w czasie pełnienia urzędu publicznego.
To my reprezentujemy prof. Jakuba Urbanika w pozwie przeciwko ministrowi Przemysławowi Czarnkowi za jego słowa w TVP Info o gejach, lesbijkach, osobach biseksualnych i transpłciowych, że "ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją".
Czarnka w tej sprawie reprezentuje Jerzy Kwaśniewski z Ordo Iuris, który, co ciekawe, utrzymuje, że nasz pozew to SLAPP.
Na stronie Ordo Iuris czytamy: „Pełnomocnicy prof. Czarnka wskazują, że pozew stanowi próbę wprzęgnięcia wymiaru sprawiedliwości w rozstrzyganie sporów o charakterze politycznym, z natury nierozstrzygalnych w kategoriach procesu sądowego. Ponadto, już samo wystąpienie z pozwem i ogromny koszt publikacji przeprosin, których domaga się powód, stanowią nadużycie. Celem bowiem nie jest realizacja prawa do sądu i ochrona dóbr osobistych prof. Urbanika, ale ograniczenie debaty publicznej poprzez wywołanie tzw. efektu mrożącego i autocenzury pośród przeciwników ideologii LGBT".
Takie postawienie sprawy zupełnie pomija eksponowaną i uprzywilejowaną pozycję, jaką zajmuje Przemysław Czarnek. A istotą SLAPP-ów jest, że silniejsza strona pozywa słabszą.
Reprezentowaliśmy też sędziów Sądu Najwyższego w tym Pierwszą Prezes SN prof. Małgorzatę Gersdorf i sędziego SN Krzysztofa Rączkę w sprawie przeciwko posłowi PiS Stanisławowi Piotrowiczowi za jego słowa, że w SN są złodzieje.
W imieniu 75 byłych opozycjonistów opozycji demokratycznej pozwaliśmy też doradcę Jarosława Kaczyńskiego prof. Andrzeja Zybertowicza. Na spotkaniu z młodzieżą, organizowanym przez prezydenta Andrzeja Dudę, prof. Zybertowicz powiedział, że prawdą jest, co mówił Andrzej Gwiazda, że po 1989 roku władza podzieliła się stanowiskami ze swoimi agentami.
Z kolei w imieniu 38 sędziów krakowskich skutecznie domagaliśmy się sprostowania słów premiera Mateusza Morawieckiego, który mówił w "Gazecie Polskiej" o grupie przestępczej w krakowskim sądzie.
Reprezentujemy Elżbietę Podleśną w sprawie przeciwko Magdalenie Ogórek i Rafałowi Ziemkiewiczowi. To prywatny akt oskarżenia w związku ze słowami jakie padły w programie "W tyle wizji" na jej temat. Chodzi o obraźliwe sformułowania podważające także jej autorytet jako psychologa i terapeuty.
Dlaczego to robicie?
W ten sposób walczymy z przekonaniem o bezkarności ludzi władzy. Przypominamy im, że są granice i że ktoś się o nie upomni, że powie "nie, tak nie wolno robić. Nie ma tak, nie jesteście bezkarni".
Masowo pozywa się aktywistów, w tym bardzo młodych ludzi, wszczyna się postępowania przeciwko rodzicom protestujących nastolatków. Ogranicza się czas prywatny i zawodowy obywateli i obywatelek, obciąża ich oraz bliskie im osoby kosztami finansowymi, psychicznymi, emocjonalnymi. Niech więc bezczelni ludzie u władzy też odpowiedzą za swoje słowa i czyny.
"Nasza" strona powinna też prowadzić spór za pomocą środków prawnych. Musi przejść z defensywy do ofensywy. Oczywiście w granicach rozsądku. Nie jestem za tym, żeby działać tak jak druga strona, która wysyła 83 pozwy "Gazecie Wyborczej".
Staram się przekonać "naszą" stronę, że warto wykorzystać prawo, wiedzę i umiejętności.
Jak to może być, że dzieciaki, aktywiści, mają po siedem postępowań, a politycy bezkarnie chlapią językiem na prawo i lewo? Nie chcę takiego świata. Uważam, że powinno być odwrotnie. Osoby, które są na świeczniku, powinny mieć świadomość, że one też mogą dostać pozew za to, co mówią i robią.
Był jakiś punkt zwrotny?
Chyba kiedy dotarł do mnie ogrom postępowań wobec aktywistów i protestujących przeciwko nagonce na LGBT w 2020 roku. I kontrast, że osoby, które pełnią ważne funkcje publiczne, czują się kompletnie bezkarne.
Środowisko LGBT było, moim zdaniem, podwójnie dyskryminowane. Po pierwsze, dostawało słowem od najwyższych osób w państwie, a do tego było pozywane. To są bardzo odważni ludzie i byli świadomi, że za swoją postawę spotkają się z odpowiedzią i coś może ich spotkać. A do tego musieli tolerować, że osoby publiczne, obrażające i szczujące na ich środowisko, nie ponoszą żadnych konsekwencji.
Podobny mechanizm dotyczy atakowanych sędziów czy protestujących w obronie praw kobiet. Po kolejnym pozwie Ordo Iuris przeciwko Marcie Lempart czy Klementynie Suchanow zrozumieliśmy, że tak dalej być nie może. Że musimy pokazać, że za stroną krytykującą władzę stoją prawnicy.
Jak osoby z kręgu władzy reagują na wasze pozwy? Czy w ogóle robią na nich wrażenie?
Na pewno prof. Zybertowicz nie spodziewał się pozwu i mogło to na nim zrobić wielkie wrażenie. Ale wcześniej była sprawa Gersdorf i Rączka kontra Piotrowicz. Stanisław Piotrowicz, wtedy poseł PiS (obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego - red.) nazwał sędziów Sądu Najwyższego złodziejami.
Prawnicy, którzy są guru w dziedzinie ochrony praw osobistych, mówili nam, że nie mamy szans na wygranie takiego sporu na gruncie ochrony prawa osobistych, że pozew zostanie oddalony, a to tylko zaszkodzi sędziom. Ale my się uparliśmy, powiedzieliśmy, że nie może być tak, że nie wykorzystujemy wiedzy, umiejętności i nic z takimi skandalicznymi słowami nie robimy. Wygraliśmy to postępowanie. I wiele innych.
Chodzi o to, żeby reagować. I o to, żeby obywatelki i obywatele wiedzieli, że adwokaci wiedzą, jak użyć dostępnych im środków i się nie boją.
Jaki był szerszy kontekst pozwu Gersdorf i Rączka kontra Piotrowicz?
Wtedy sędziowie byli atakowani z każdej strony, z ogromnym impetem ruszały postępowania dyscyplinarne. Władza forsowała ustawę kagańcową, zaostrzającą model odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Do tego energia protestów na ulicach. I jak zapalnik, słowa Piotrowicza, nie byle kogo, posła, wymierzone w Sąd Najwyższy.
Już w 2018 roku reprezentowaliście Barta Staszewskiego w sporze z „Gazetą Polską" o naklejki „Strefa wolna od ideologii LGBT".
Tak, to też był moment przełomowy. Rozpędzała się nagonka na społeczność LGBT. I doszły te naklejki. Przyszła do nas Agnieszka Holland, Jacek Żakowski, Jan Ordyński. Powiedzieli, że coś trzeba z tym zrobić. Ale co? Bart Staszewski, aktywista LGBT, zdecydował się być powodem w tej sprawie i w jego imieniu pozwaliśmy wydawcę "Gazety Polskiej" za naruszenie dóbr osobistych.
To był game changer. Z dwóch powodów. Po pierwsze, atakowana mniejszość zobaczyła, że jest jednak jakaś emanacja państwa, sąd, która ich broni. I że robi to szybko. Okazało się, że nie trzeba na efekty czekać latami.
Po drugie, w dwóch instancjach udało się przewalczyć kwestię legitymacji procesowej dla całej grupy społecznej.
Politycy zręcznie posługują się sformułowaniami typu "ci ludzie nie są równi ludziom normalnym". To nie to samo, co powiedzenie, że "Pan X nie jest równy ludziom normalnym". Dotychczas można było skutecznie pozwać tylko, kiedy można było wskazać adresata nienawistnych słów.
Organizacje społeczne zajmujące się pomocą prawną społeczności LGBT przestrzegały nas, że tą sprawą narażamy na utrwalenie negatywnej linii orzeczniczej polskich sądów. Ale się udało. Uważam, że trzeba czasem ryzykować, spróbować wygrać. Bo jeśli nic nie będziemy robić, to nowa linia orzecznicza sama się nie wygeneruje. Sąd musi mieć sprawę.
Czyli dzięki sprawie Staszewski kontra „Gazeta Polska" w Polsce skuteczniej można będzie pozywać za słowa wymierzone w społeczność LGBT?
Tak. Ta sprawa jest idealnym przykładem złamania dotychczasowej linii polskich sądów dotyczącej legitymacji procesowej. Otworzyła drzwi.
Do tego uzasadnienia sądów pierwszej i drugiej instancji w tej sprawie są znakomite.
A najlepszym uzasadnieniem w sprawie SLAPP-ów w Polsce jest uzasadnienie sądu pierwszej instancji w sprawie prof. Wojciecha Sadurskiego, wydane przez sędzię Sylwię Urbańską. Podchwycił je też sąd apelacyjny.
Jest tak dobre, że wysyłam je do adwokatów, aplikantów adwokackich. Jeśli ktoś chce się nauczyć, jak powinno wyglądać uzasadnienie w sprawie typu SLAPP, powinien je przeczytać. Sędzia Urbańska uwzględniła wszystkie elementy, rozrysowała matrycę.
Z rozmów w naszym cyklu „Na celowniku" widać, że dla ofiar SLAPP dolegliwe są nie tylko procesy, ale i hejt. Jakie środki daje prawo w walce z hejtem?
Nie z każdym hejtem można pójść do sądu. Nie wszystkie wypowiedzi się do tego kwalifikują. Czym innym są groźby karalne. Hejt może po kimś spłynąć, ale groźby, moim zdaniem, przeżywa się zawsze. Jeśli ktoś ci napisze w mediach społecznościowych "Uważaj w ciemnym zaułku", to boisz się. O siebie, o swoich bliskich, dzieci, partnera, matkę, ojca.
Niestety, organy państwa nie zawsze reagują tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Pisałam zawiadomienie Bartowi Staszewskiemu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa groźby karalnej.
Okazało się, że według organów państwa to nie problem, jeśli ktoś pisze, że cię wbije na pal.
Hejterzy w internecie nie są anonimowi. Łatwo ich znaleźć po adresie IP. Ciężko jednak udowodnić im winę w sądzie.
To jest dramat. Zgadzam się, że ustalenie adresu IP nie jest problemem. Niestety jest to ogromny problem dla polskiej policji, czego ta powinna się bardzo wstydzić. Bo w porównaniu z nastoletnimi pasjonatami informatyki policjanci wychodzą na nieudaczników. Choć podejrzewam, że prawdziwą przeszkodą nie jest brak umiejętności.
W sprawach, które prowadziłam, policja ustaliła osobę po adresie IP tylko w sprawach dzieciaków zaczepianych w sieci przez pedofilów. Nigdy w prowadzonej przeze mnie sprawie dotyczącej gróźb, co uważam za swoją wielką porażkę.
Nie udało mi się doprowadzić do tego, że policja zidentyfikowała autorów gróźb przeciwko mnie samej, a także przeciwko osobom, które reprezentowałam.
W czasie Strajku Kobiet wiele organizacji pozarządowych otrzymało pogróżki, że ktoś spali ich siedziby. Kilka organizacji złożyło zawiadomienie. I nic. Policji nie udało się ustalić nadawcy tych wiadomości.
Widać przy tym nierównowagę w działaniu organów ściągania. Jeśli wpis dotyczyłby na przykład prezydenta, policja nie zwlekałaby z ustaleniem, kto jest autorem.
Nawet jeśli uda się zidentyfikować osobę po adresie IP, osoba podejrzana będzie się w sądzie bronić, że nie ona wypisywała nienawistne wiadomości czy groźby.
Faktycznie, występuje taka taktyka obrony. Nie zawsze jest jednak skutecznie przeprowadzana. Jeśli adres IP wskazuje na osobę mieszkającą samotnie, to jest znikoma szansa, że ktoś będzie z jej komputera w środku nocy wypisywał groźby czy nienawistne komentarze w internecie. To oceniają jednak organy ścigania, a potem sąd.
Co jeśli hejtuje nie konkretna osoba, ale armia botów?
Z prawnego punktu widzenia jedyne, co można zrobić, to spróbować ścigać konkretną osobę albo wywierać wpływ na firmę technologiczną.
Często aktywistom stawia się najbardziej absurdalne zarzuty: sprowadzenie zagrożenia dla zdrowia dużej grupy osób (Laurze Kwoczale, Marcie Lempart), zniszczenie znaku drogowego (Bartowi Staszewskiemu).
W czasie pandemii "sprowadzanie zagrożenia na życie i zdrowie" jest koronnym argumentem przy pozwach wobec organizatorek i uczestników protestów. Bardzo popularne są też oskarżenia o niszczenie pasów zieleni.
Za szczególnie niepokojące uważam nowe zjawisko kierowanie wniosków do sądów rodzinnych w sprawach osób poniżej 17 roku życia. Nieletni, którzy na przykład wychodzą na ulicę z "niewłaściwym" według policjantów transparentem, albo malują hasła sprayem na chodniku, nie są zatrzymywani, ale są spisywani. Policja może wezwać na komisariat i powiedzieć im, że mają więcej tego nie robić.
Ale niekiedy policja składa wnioski do sądu rodzinnego, a jeśli postępowanie nie jest umarzane, tylko toczy się miesiącami, potrafi być bardzo dolegliwe. Rodzice potwornie się go boją. Bo to ogromny stres - kurator w domu, widmo, że mogą zostać zaordynowane środki wychowawcze. W małym mieście rodzic ma postępowanie o demoralizację osoby nieletniej. To straszak na protestujące dzieciaki i na ich rodziców.
Podważane są ich kompetencje rodzicielskie. Nawet jeśli rodzice wiedzą, że ich dziecko protestowało ze słusznych pobudek, postępowanie i stawanie przed sądem jest dla nich bardzo trudne. Takiego rodzica można przeczołgać przed kuratorem, w sądzie.
Najbardziej szkoda mi właśnie dzieciaków, które są najdzielniejsze; mają Czarnka w szkole i jeszcze są nękane przez funkcjonariuszy, którzy przychodzą do domu i rozpytują.
Czy sama była Pani „na celowniku"?
Kierowano wobec mnie groźby. Raz były wyjątkowo obrzydliwe, a do tego niezwykle obrazowe. Złożyłam zawiadomienie na policję. Niczego nie ustalono.
Najbardziej zaskakujący i dotkliwy był dla mnie hejt, że ze względu na zaangażowanie w obronę niezależności sądownictwa jestem złą matką. Pojawił się po artykule w "Wysokich Obcasach" o prawniczkach walczących o praworządność. Prawicowy publicysta Stanisław Janecki napisał, że może jestem po prostu złą matką, bo wolę rewolucję od zajmowania się dzieckiem. Poruszyło mnie to, dodatkowo przez to, że ta osoba ma duże zasięgi na Twitterze, wpis podłapały prorządowe media.
Za to notoryczny hejt wobec mnie po mnie spływa. Staram się zresztą go nie czytać. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, że jestem na taki hejt kompletnie impregnowana. Przeżywa go za to moja mama. Naprawdę boi się, że stanie mi się fizycznie coś złego.
Przed polskimi i unijnymi sądami i trybunałami reprezentuje pani sędziów, jedną z grup najbardziej atakowanych przez PiS.
Weźmy serię absurdalnych zarzutów wobec sędziego Waldemara Żurka, rzecznika "starej" Krajowej Rady Sądownictwa.
Zawieszenie w orzekaniu to dla sędziego najdotkliwsze szykana. Widać to było po Igorze Tulei, Pawle Juszczyszynie, Beacie Morawiec.
Do tego prześwietla się ich życie prywatne, rodzinne. Dlatego skargę Igora Tulei do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka oparliśmy na naruszeniu artykułu 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, chroniącego prawo do prywatności.
Władza stworzyła i używa cały system zastraszania i dezawuowania sędziów. Ważne, żeby sędziowie bronili swojego dobrego imienia. To jest możliwe. Sędzie Justyna Koska-Janusz i Beata Morawiec wygrały procesy z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą.
Krakowscy sędziowie wygrali z "Gazetą Polską", która musiała sprostować kłamstwo premiera Morawieckiego.
Władza próbuje utożsamić państwo z partią, ale sądy nadal orzekają niezależnie.
To wielkie zwycięstwo wszystkich, dla których ważna jest demokracja, praworządność, prawa człowieka, że sędziowie wyszli z tego ataku na ich niezawisłość zwycięsko.
Istnieje grupa, która się zeświniła, ale nie jest duża i na szczęście się nie powiększa.
Większość sędziów sądzi zgodnie z prawem i sumieniem w sprawach o zabarwieniu politycznym, kiedy wie, że wyrok się władzy nie spodoba. Odpowiedzialność i osobiste ryzyko, które ponoszą sędziowie, jest bez porównania większe niż przed 2015 rokiem.
Za to pozwy wobec aktywistów nie ustają.
Celem pozywania liderów jest zniechęcenie innych do działania, do protestu. Chodzi zwłaszcza o wystraszenie młodych. Dlatego cieszy mnie, kiedy młodzi aktywiści zamierzający protestować pod Ministerstwem Edukacji zadzwonili do mnie z pytaniem, czy do nich przyjadę w dzień protestu. Rośnie świadomość, że warto już przed protestem mieć kontakt do prawnika, bo można dzięki temu uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji.
Gdzie mogą szukać pomocy, do kogo się zwracać?
Mam nadzieję, że jeżeli ktokolwiek z nich weźmie telefon do adwokata w swoim mieście czy miasteczku, to ten adwokat im pomoże. Że powie, słuchajcie, nie martwcie się, ja wam pomogę, jakoś to ogarniemy. Ja tak robię.
Na proteście prawnik jest potrzebny od początku, może pomóc opanować sytuację, porozmawia z funkcjonariuszami, choćby w zakresie wniosku do sądu rodzinnego.
Apeluję do swoich koleżanek i kolegów adwokatów, żeby nie ignorowali młodych, którzy chcą walczyć o lepsze jutro, bo jeśli ich zignorują, to naprawdę, możemy się pakować i wyjeżdżać.
A jak pomóc bliskim osób, które nagle znajdą się „na celowniku"?
Przydałyby się programy, które wzmocnią środowisko aktywistyczne, ale też osoby najbliższe. Aktywność osób zaangażowanych opiera się na najbliższych. Wspierając matkę, wspieramy aktywistkę, bo ta przecież w końcu się jej wypłacze.
Aktywista i jego otoczenie to komórka, którą należy wspierać. Bo i na otoczenie wylewa się hejt.
Ważne są nawet z pozoru małe gesty. Zapytanie partnera, czy partnerki, jak czują się, że ich bliska osoba jest na świeczniku i jest atakowana. I jak można pomóc. A tego prawie nikt nie robi.
*Sylwia Gregorczyk-Abram - adwokatka oraz działaczka społeczna. Jest zaangażowana w organizacje pozarządowe działające na rzecz rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, ochrony praworządności oraz systemowych zmian w polskim systemie sprawiedliwości.
Współtworzone przez nią organizacje pozarządowe - Komitet Obrony Sprawiedliwości i Wolne Sądy zajmują się monitorowaniem i archiwizowaniem przypadków wywierania politycznego nacisku na sędziów i adwokatów, radców i zapewnianie tym osobom pomocy prawnej. Uczestniczy regularnie w procesach legislacyjnych w parlamencie jako ekspertka, m.in. w pracach zespołów parlamentarnych ds. Ładu Konstytucyjnego czy Reformy Wymiaru Sprawiedliwości. Regularnie uczestniczy także w spotkaniach organizowanych przez Komisję Europejską, podczas których przedstawia obywatelskie i eksperckie spojrzenie na zmiany dokonywane w Polsce w wymiarze sprawiedliwości, w szczególności z punktu widzenia standardów UE. Od 2017 roku jest współorganizatorką dziesiątek demonstracji i akcji protestacyjnych w sprawie obrony praworządności i represjonowanych sędziów.
Przed sądami i trybunałami reprezentuje mniejszości narodowe i seksualne, ofiary przemocy, a także ofiary nadużyć policji. Występuje przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w kluczowych postępowaniach dotyczących niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Wielokrotnie reprezentowała w postępowaniach sądowych sędziów Sądu Najwyższego, w tym Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego.
Jest pomysłodawczynią i realizatorką obywatelskiej akcji „Tydzień Konstytucyjny” - projektu edukacyjnego przeprowadzany regularnie w szkołach w całej Polsce mającego na celu podnoszenie wśród dzieci i młodzieży znajomości Konstytucji i praw człowieka.
Zawodowo od 2006 roku związana z kancelarią Clifford Chance w Warszawie, gdzie odpowiada za praktykę pro bono. Laureatka "Złotego Paragrafu" w kategorii najlepszy adwokat w Polsce, znalazła się też w rankingu Forbes "Najbardziej wpływowych kobiet w Polsce" za rok 2020. Od sierpnia będzie zatrudniona przez Yale University w ramach programu The Maurice R. Greenberg World Fellows Program.
Członkini Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.
W cyklu "Na celowniku" publikujemy serię rozmów z aktywistami, prawnikami i naukowcami zajmującymi się zjawiskiem SLAPP. Zbieramy też informacje o SLAPPach. Możesz do nas dołączyć.
Razem możemy nie tylko opisać to, co się dzieje, ale znaleźć sposoby niesienia pomocy.
Piszcie: [email protected]
** Projekt 'Eye on SLAPPs in Poland' / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.
Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 r. w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.
Nad projektem „Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.
Projekt koordynuje Anna Wójcik, Agnieszka Jędrzejczyk i Piotr Pacewicz.
Policja i służby
Prawa człowieka
Sądownictwo
Prawo i Sprawiedliwość
Na celowniku
SLAPP
Sylwia Gregorczyk-Abram
Wolne Sądy
Pisze o praworządności, demokracji, prawie praw człowieka. Współzałożycielka Archiwum Osiatyńskiego i Rule of Law in Poland. Doktor nauk prawnych.
Pisze o praworządności, demokracji, prawie praw człowieka. Współzałożycielka Archiwum Osiatyńskiego i Rule of Law in Poland. Doktor nauk prawnych.
Komentarze