Były komunistyczny prokurator krzyczący z mównicy polskiego Sejmu "precz z komuną" w jednej chwili urósł do rangi symbolu tego, czym są rządy PiS. Stanisław Piotrowicz uosabia wszystkie wątki: jest w nim i nostalgia po PRL, i ciągoty do autorytaryzmu, i uniżenie wobec Kościoła, i gotowość do politycznego pójścia po trupach
To, co stało się ze Stanisławem Piotrowiczem nosi wszelkie znamiona cudu. Niczym święty Augustyn, który dzięki boskiej iluminacji porzucił pogaństwo, by stać się jednym z najostrzejszych, najbardziej radykalnych teologów Kościoła, poseł Stanisław Piotrowicz, niegdyś prokurator czasów stanu wojennego, jest dziś przewodniczącym Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz sprawozdawcą wszystkich poselskich projektów ustaw o Trybunale Konstytucyjnym.
To twarz tego byłego członka PZPR firmuje, a jego ręce piszą projekty, którymi niszczy polski ustrój Prawo i Sprawiedliwość. Nie przeszkadza to partii szafować hasłami lustracji i dekomunizacji.
Zasługi posła Piotrowicza są na tyle znaczące i ważne dla niepodległej Polski, że całkowicie niwelują jego zaangażowanie w PRL.
Partyjny kolega Piotrowicza, Stanisław Pięta, właśnie kacem moralnym za komunę tłumaczy zachowanie Piotrowicza - bohater "dobrej zmiany" poświęca się w wojnie z ustrojem III Rzeczypospolitej, aby odkupić swoje winy z czasów prokuratury.
Idzie mu zupełnie nieźle - w PiS jest lubiany na tyle, że minister Mariusz Błaszczak nie wpisał prokuratorów do swojej ustawy o obniżeniu uposażeń emerytalnych członkom komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, którą reklamuje jako przywrócenie sprawiedliwości.
PiS tak troszczy się o Piotrowicza, że minister Błaszczak w Radiu ZET nie umiał nawet wydusić z siebie potępienia dla komunistycznych prokuratorów. Dzięki zasługom Piotrowicza potępienia uniknęły takie postaci, jak Helena Wolińska, Wiesława Bardonowa czy Artur Kassyk.
Choć karta Piotrowicza w stanie wojennym nie jest zła, to nie jest też dobra - jako należący do PZPR prokurator stawiał zarzuty jednemu z opozycjonistów, Antoniemu Pikułowi.
Sam Piotrowicz twierdzi, że zarzuty dla Pikuła "dostał z góry". Musiała to być cenna lekcja przed pracą dla Jarosława Kaczyńskiego.
Niszczenie Trybunału Konstytucyjnego to nie jedyna zasługa duchowa posła Piotrowicza - jeszcze jako prokurator wsławił się obroną oskarżanego o pedofilię księdza z Tylawy. Zachowanie podejrzanego, który wkładał dziewczynkom ręce do majtek tłumaczył jego zdolnościami bioenergoterapeutycznymi, a pocałunki w usta nazwał "dawaniem ciumka" proboszczowi. Podczas śledztwa prokuratura w Krośnie konfrontuje pokrzywdzone dzieci z księdzem, muszą przy proboszczu opowiadać o swoich przeżyciach.
Dopiero po odsunięciu prokuratorów Piotrowicza od sprawy i interwencji ówczesnego ministra sprawiedliwości sprawę podjęto na nowo w innej prokuraturze. Ksiądz został w 2004 roku skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek.
Piotrowicz nigdy nie przeprosił ani ofiar, ani świadków za swoje postępki. Ciekawe, czy poseł Pięta również błędy w sprawie księdza-pedofila zalicza do "zasług dla wolnej Polski".
Z tej perspektywy przestaje dziwić, że Prawo i Sprawiedliwość wybrało właśnie takiego człowieka na rzeźnika polskiego porządku prawnego. To człowiek zdolny powiedzieć każde głupstwo, każdą prawdę wywrócić na lewą stronę - a konferencja prasowa posła w Sejmie 29 listopada była niezwykłym popisem umiejętności.
Szeroko pojęta władza sądownicza podejmuje wysiłki zmierzające do ograniczenia kompetencji parlamentu, do złamania zasady podziału władzy.
Wypowiedź Piotrowicza to absurd i nonsens. Władza sądownicza nie dysponuje ani możliwością uchwalania prawa, ani możliwością jego egzekwowania (czyli aparatem przymusu), więc nawet gdyby sędziowie strasznie chcieli, nie mogą ograniczyć kompetencji parlamentu w inny sposób, niż wydając orzeczenie na podstawie legalnego wniosku. A kiedy wymiar sprawiedliwości wyda ostateczny wyrok, władza ustawodawcza i wykonawcza muszą się mu podporządkować.
Inaczej jest w przypadku parlamentu, który może uchwalać prawo - a dzięki temu m.in. krępować niezależność sądów lub starać się ją zastąpić. Mniej może władza wykonawcza, ale przez nadużycie dostępnych środków przymusu lub niewykonywanie obowiązków również można dokonać zamachu na trójpodział władzy.
Dobrymi przykładami niebezpiecznych dla porządku prawa zaniechań egzekutywy mogą być uchylanie się od obowiązku odebrania ślubowania od wybranego przez Sejm sędziego Trybunału Konstytucyjnego albo zakazywanie podległej instytucji publikacji orzeczenia Trybunału w dzienniku urzędowym.
Trybunał Konstytucyjny jest władzą niezależną, odrębną, ale reguły postępowania przed Trybunałem będzie określał parlament. I to parlament będzie decydował, kto będzie sędzią Trybunału Konstytucyjnego, bo tak jest zapisane w konstytucji.
Rzeczywiście, w Konstytucji jest napisane, że sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybiera Sejm. Ale nie dowolny Sejm, i nie na każde stanowisko, na którym zmianę uzna za stosowną. Po pierwsze dlatego, że kadencja sędziów TK trwa dziewięć lat, a data jej rozpoczęcia jest ściśle określona i przypada następnego dnia po zakończeniu kadencji sędziego ustępującego ze stanowiska - Sejm może więc wybrać sędziego na miejsce, które zostanie zwolnione. Po drugie dlatego, że w orzeczeniu z 3 grudnia 2016 roku Trybunał Konstytucyjny określił również, że to parlament, na którego czas kadencji przypada zakończenie kadencji sędziów ma prawo dokonać wyboru nowego sędziego.
Ponadto posłowi Piotrowiczowi warto przypomnieć, że w konstytucji jest napisane również, że "orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne".
Skoro poseł Piotrowicz tak przejmuje się zapisami konstytucji, to zamiast przywracać praworządność powinien zająć się doprowadzeniem do zaprzysiężenia trzech sędziów prawidłowo wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji oraz publikacją wyroków Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca i 11 sierpnia tego roku.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze