0:000:00

0:00

W 2015 roku wydatki prywatne na ochronę zdrowia sięgnęły ponad 34 mld zł - wynika z obwieszczenia prezesa GUS. W tym samym roku na publiczną opiekę zdrowotną wyniosły prawie 80 mld. Prywatne wydatki stanowią zatem jedną trzecią wszystkich wydatków na zdrowie. Rosną one znaczenie szybciej niż wydatki publiczne.

W 2015 roku publiczne wydatki wzrosły zaledwie o 1 proc. podczas gdy prywatne prawie o 7 proc.

Większość to pieniądze wydawane doraźnie "z kieszeni", np. na wizytę u stomatologa lub ginekologa. Jednak w 2017 rekordowo urósł też rynek polis i abonamentów zdrowotnych. Takie prywatne abonamenty z reguły stanowią dodatkowe świadczenie gwarantowane przez pracodawcę w ramach zatrudnienia. Posiadacze abonamentu - najczęściej przedstawiciele wielkomiejskiej klasy średniej - mają bardzo sporadyczną styczność z publiczną podstawową opieką zdrowotną i korzystają niemal wyłącznie z przychodni prowadzonych przez ubezpieczyciela. Zarówno doraźne wydatki, jak i leczenie w ramach prywatnego ubezpieczenia tworzą łącznie segment prywatnej opieki zdrowotnej. Prognozuje się, że w najbliższych latach będzie on rósł w tempie 7 proc. rocznie.

Czy wzrost prywatnych nakładów to dobra wiadomość? Czy to szansa na ogólną poprawę jakości opieki zdrowotnej w Polsce? Niekoniecznie.

Jeśli tylko nas na to stać, wielu z nas umawia się na prywatną wizytę do specjalisty, aby uniknąć kolejki. To racjonalne z indywidualnego punktu widzenia. Często nie mamy zresztą wyboru. Jednak jeśli korzystanie z prywatnego leczenia - wobec niedofinansowania publicznej opieki zdrowotnej - staje się społeczną normą i koniecznością, tracimy na tym jako społeczeństwo.

Obywatele państw, które nie oszczędzają na publicznej opiece zdrowotnej, rzadziej umierają na uleczalne choroby. Z kolei tam, gdzie prywatna opieka zdrowotna zaczyna dominować, dochodzi do niekontrolowanego wzrostu kosztów leczenia, które jednak słabo przekładają się na stan zdrowotny społeczeństwa.

Amerykanie tracą pieniądze (i zdrowie)

Większość państw na świecie uznaje finansowanie opieki zdrowotnej obywateli za swój obowiązek. Nie wszystkie są jednak gotowe ponosić ciężar wydatków na zdrowie w tym samym stopniu. Różnią się tym, jakie świadczenia uznają za niezbędne, oraz sposobem publicznego finansowania leczenia (z funduszu utrzymywanego z powiązanych z pensją składek lub wprost z budżetu państwa).

Są też takie, które finansują wyłącznie leczenie określonych grup obywateli, np. weteranów wojennych lub emerytów (tak przez długo czas było w USA). Lukę pozostawioną przez państwo wypełnia wówczas sektor prywatny. Wielość systemów opieki zdrowotnej na świecie daje nam duże pole do porównań.

Choć wydatki na prywatne leczenie rosną, w Polsce są one wielokrotnie mniejsze niż w USA. Widać to w statystykach Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.

Źródło: OECD, źródło

Czy zatem obywatele Stanów Zjednoczonych mogą liczyć na lepszą opiekę zdrowotną niż mieszkańcy Polski? Jeśli tak, to bardzo nieznacznie.

W maju 2017 roku najważniejsze czasopismo medyczne na świecie, "The Lancet", opublikowało wyniki raportu przygotowanego przez naukowców z Uniwersytetu w Seattle. Artykuł zawiera swego rodzaju ranking systemów opieki medycznej w 195 państwach świata. Badacze posłużyli się autorskim indeksem jakości i dostępności opieki zdrowotnej (HAQ). Indeks bierze pod uwagę odsetek zgonów, których można by uniknąć, gdyby pacjentom zapewniono odpowiednio szybkie i skuteczne leczenie. Wyniki są fascynujące.

Okazuje się, że Polska, z nieproporcjonalnie małymi w stosunku do innych krajów rozwiniętych wydatkami, ma opiekę zdrowotną porównywalną ze Stanami Zjednoczonymi. Nasz wskaźnik HAQ (wyrażony liczbą od zera do 100) wyniósł 80 podczas gdy Stanów Zjednoczonych - 81.

Polska wypada lepiej od Stanów m.in w leczeniu przewlekłych chorób dróg oddechowych czy zapalenia wyrostka robaczkowego, natomiast źle wygląda u nas np. leczenie raka szyjki macicy.

"Silna gospodarka nie gwarantuje dobrej opieki zdrowotnej" - mówił autor badania. "Technologia również nie."

Trudno nie zauważyć, że znakomicie w rankingu wypadają kraje, które wydają dużą część swojego PKB na publiczną opiekę i zapewniają leczenie wszystkim obywatelom, więc ci nie muszą płacić za prywatne leczenie.

  • Szwecja (9,2 proc PKB ),
  • Francja (8,7),
  • czy Islandia (7,1)

nie są państwami bogatszymi od Stanów, ale opiekę zdrowotną mają dużo lepszą. Obywatele tych krajów nie muszą się martwić, że leczenie ich zrujnuje, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych rachunki za leczenie były - przynajmniej do niedawna - jedną z najczęstszych przyczyn bankructwa. Tam, gdzie publiczna opieka zdrowotna jest odpowiednio finansowana, także koszty prywatnej nie rosną w nieskończoność.

To się nie opłaca

Obywatele rozwiniętych krajów (należących do OECD) mogą korzystać zarówno z publicznej jak i prywatnej opieki zdrowotnej. Ta druga ma swoje oczywiste mankamenty. Nie wszystkie zabiegi są dostępne (na prywatną operację kardiologiczną stać by było tylko milionerów). Część klasy średniej, która na co dzień korzysta z prywatnego leczenia, może też łatwo zapomnieć, że na starość - lub w przypadku poważnej choroby - i tak będzie się leczyć w publicznym systemie. To złudzenie prowadzi do spadku poczucia odpowiedzialności za stan publicznej opieki zdrowotnej.

Z drugiej strony możliwość skorzystania z usług medycznych bez czekania w kolejce daje wielu ludziom poczucie bezpieczeństwa. W razie czego wydadzą więcej, ale będą mieli zmartwienie z głowy.

Problem zaczyna się, gdy - i tak już całkiem wysokie - wydatki na prywatną opiekę zdrowotną rosną znacznie szybciej niż na publiczną (a w Polsce rosną), a ta druga jest dramatycznie niedofinansowana (a w Polsce jest). To objaw choroby. I nie opłaca się nikomu z nas.

Przeczytaj także:

Z budżetu taniej

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze