Sprawa Radia Szczecin i Tomasza Duklanowskiego nie jest sprawą środowiska dziennikarskiego. To historia o tym, jak państwo, używając wszystkich dostępnych narzędzi atakuje aktywnych obywateli. Zobaczmy w tym system – tylko tak będzie można się przed nim obronić
To jest system masowego nacisku, dotykający tysięcy obywateli. Opisujemy go w OKO.press w cyklu „Na celowniku”. Zaangażowany jest w to cały PiS-owski aparat państwa. I bardzo wielu ludzi, którzy nie uważają swojego w tym udziału za coś zdrożnego. Bo oni „tylko” piszą policyjne notatki, akty oskarżenia w prostych sprawach, udostępniają dane, które powinny być chronione, czytają wiadomości w radiu... System nacisku jest, ale przecież to nic takiego – władza nie zabija, nie wsadza na lata do więzienia. A że jest hejt w sieci?
Tak to się kręci, aż dochodzi do tragedii.
To, że to jest system, łatwo zobaczyć, gdy przyjrzymy się nie sprawcom, ale osobom atakowanym przez ten system „łagodnej opresji”, brania ludzi „na celownik”.
Władza zaczynała po 2015 roku od incydentów. Od rozpędzania kontrmiesięcznic smoleńskich i protestów przeciwko nazistowskim marszom niepodległości. Od szytych na miarę ataków na polityków opozycji. Ale w miarę przejmowania kontroli nad kolejnymi instytucjami system się spinał. Sądzimy, że w miarę kompletny stał się jesienią 2017 roku. To na ten okres, po wielkiej fali protestów w obronie sądów, aktywiści datują pierwsze wzmianki policjantów, że „jest polecenie z góry”. W relacjach za rok 2018 staje się to bardziej powszechne.
Od tej pory system ma charakter powszechny, a bierze w nim udział całe państwo.
Łatwo można pokazać, że Magdalena Filiks i jej rodzina padła ofiarą tego systemu. Angażuje on policję, prokuraturę, pracowników instytucji mających dostęp do danych publicznych, pracowników instytucji publicznych decydujących o przekazywaniu pieniędzy na partyjne cele, media władzy oraz internetowych hejterów.
Czy Magdalena Filiks jest taką liderką? Tak. Jest znana w Szczecinie i jest aktywną posłanką opozycji.
Czy władza próbowała założyć Magdalenie Filiks sprawę sądową? Tak. Na przykład za rzekomy udział w proteście przeciwko Lex Czarnek w Szczecinie jesienią 2020 roku (posłanka ten protest obserwowała i dokumentowała, wykonując mandat poselski).
Czy policja była wobec Magdaleny Filiks brutalna? Tak. W czasie zgromadzenia w sprawie Lex Czarnek policjant wymierzył w nią broń palną, a drugi uderzył z tyłu, tak, że wypadł jej z rąk telefon, którym rejestrowała demonstrację. Policjanci wiedzieli, że mają do czynienia z posłanką.
Czy do ataku na posłankę Filiks użyto danych przechowywanych i chronionych w rejestrach państwa? Tak. Pracownik rządowych mediów dostał materiały z niejawnego procesu pedofila i użył ich, by uderzyć w posłankę i w jej ugrupowanie. A proces był niejawny właśnie dlatego, że wymaga tego ochrona ofiar. Dzieci.
Czy Magdalena Filiks została tak zaatakowana? Tak, została.
Czy atak na nią był koordynowany na wysokim szczeblu władzy? To bardzo prawdopodobne, skoro włączona w to była TVP, ministerstwo propagandy. Analiza ataku na posłankę w sieci też dowodzi, że było on skoordynowany.
Klasyczny, europejski SLAPP (Strategic Lawsuit Against Public Participation) to atak sądowy po to, by utrudnić udział w życiu publicznym. Skomplikowane pozwy o ochronę dóbr osobistych grożą zrujnowaniem dziennikarza, aktywisty, naukowca. Od zwykłych spraw o ochronę dóbr osobistych te sprawy różnią się tym, że nie chodzi w nich o ustalenie, kto ma rację, tylko o zastraszenie i zamknięcie ust.
W Polsce ten proceder wygląda inaczej, bo atakujący nie musi wynajmować drogich kancelarii prawniczych, skoro ma do dyspozycji prawie wszystkie instytucje państwowe. Bo w Polsce atakującym jest państwo, a nie oligarcha albo wielki biznes.
Jak sobie z tym poradzić? Nie ma tu prostych recept. Uważam jednak, że aby ten system nacisku rozmontować, trzeba działać szerzej. I systemowo.
Zakładanie spraw sądowych, głównie drobnych (tak jak było to w przypadku posłanki Filiks) jest w Polsce w ramach systemu „polskiego SLAPP” masowe, liczone w tysiącach. To są sprawy niby drobne, więc łatwo uchodzą uwagi opinii publicznej. Stawką są bowiem mandaty albo grzywny. Ale sprawy te zabierają czas, pieniądze, wymagają od atakowanych przeorganizowania dnia, zapewnienia opieki nad dziećmi czy seniorami.
Te sprawy policja wytacza za udział w legalnych zgromadzeniach, happeningach przeciwko polityce rządu PiS.
Prawników ten proceder prawnego nacisku może zwieść. Jeśli skupiają się tylko na nim, zobaczą tylko dyskryminacyjny legalizm, czyli wybiórcze stosowanie prawa (aktywista za przejście na czerwonym świetle dostanie mandat, a zwolennik władzy – nie). Ale prawny nacisk to element całego nacisku. Czyli, jak nas uczyli w szkole, część większego zbioru.
Nacisk państwa w tej dziedzinie jest porządnie udokumentowany – wystarczy przejrzeć sprawy w sądach z ulubionych przez Policję porządkowych paragrafów Kodeksu Wykroczeń. Obywatele te sprawy masowo wygrywają. A policja coraz częściej nawet się nie odwołuje. Ale nie zmienia praktyki nacisku.
Cały ten zasób wiedzy powstał dzięki aktywności społeczeństwa obywatelskiego. Ludzie nie godzili się na mandaty. Składali sprzeciwy od wyroków nakazowych (zaocznych). Nie zamykali się pokornie w domach. Szli do sądów. Powstały w ten sposób materiał pozwoli ustalić, co decyduje o tym, że policja staje się instytucją usługową dla partii rządzącej, a nie stojącą na straży prawa i obywateli.
Ten mechanizm trzeba rozwalić, bo na jego przykładzie kolejni funkcjonariusze państwa uczą się, że nadużycia wobec obywateli są w porządku, jeśli są to obywatele niepopierający władzy.
Idźmy dalej. Do policji w tym systemie może dołączać prokuratura. To proceder „szycia spraw” po to, by był pretekst do przeszukania, zabrania z domu potrzebnego do pracy komputera albo zrobienia upokarzającej rewizji osobistej i zatrzymania o szóstej rano. Materiały na ten temat zbieraliśmy w ramach projektu „Na celowniku”.
Tu sprawa jest w miarę prosta – to wszystko jest możliwe z powodu podporządkowania prokuratury bezpośrednio politykowi, który pełni w rządzie funkcję Ministra Sprawiedliwości. I który przyznał sobie prawo do ingerencji w każde śledztwo i do udostępniania informacji z nich mediom (i hejterom). Ten mechanizm wciąga też funkcjonariuszy państwa w nagonki na obywateli.
Atak na posłankę Filiks w październiku 2020 roku ujawniony został w czasie posiedzenia komisji regulaminowej Sejmu, na którym policja domagała się uchylenia jej immunitetu, by postawić jej - jak tysiącom obywateli - błahy zarzut z Kodeksu wykroczeń. Brutalność policji jest znakiem rozpoznawczym akcji przeciw demonstrantom, przede wszystkim w Warszawie i Katowicach. Ale jak widać – w Szczecinie też nie było przyjemnie.
Zachowanie policji w czasie obywatelskich protestów opisuje też Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur – instytucja powołana (na mocy prawa międzynarodowego) przy Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich do pilnowania minimalnych standardów praw człowieka.
W policyjnych kotłach i w czasie rozpędzania manifestacji w 2020 roku dochodziło do pobić, złamań, a po zatrzymaniu – do okrutnego i poniżającego traktowania. Czyli łamania Konwencji ONZ o zakazie tortur. Co tu jest ważne – to wszystko działo się nie w wyniku ekscesu pojedynczych policjantów, ale za zgodą i aprobatą ich przełożonych. A nawet samego prezydenta („przecież nikt nie zginął” - stwierdził prezydent Andrzej Duda w rozmowie z TVN ).
Jeśli chcemy rozmontować aparat przemocy, trzeba się za to zabrać systemowo. Bezpodstawne zatrzymania, stosowanie przymusu bezpośredniego jest już udokumentowane w wyrokach sądów, które przyznawały obywatelom rację. A także zasądzały odszkodowania. To ogromny materiał pozwalający zrozumieć, jak w policji pojawia się przyzwolenie na przemoc.
Władza systemowo korzysta z chronionych w systemach państwowych danych obywateli.
Rodzina Magdaleny Filiks nie była pierwsza. Żeby zaatakować urzędującego RPO Adama Bodnara, TVP zrobiła to samo i ujawniła sprawę jego niepełnoletniego syna. „Dotarła” do chronionych akt w sądzie. W przypadku Marty Lempart chronione dane medyczne „zostały wycieknięte” z Sanepidu, instytucji podległej rządowi. TVP ujawniła, że liderka protestów zakaziła się covidem. Wizerunki osób protestujących przeciwko temu, co się wyrabia w TVP (po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza – który był atakowany równocześnie przez prokuraturę i TVP) telewizja rządowa opublikowała wraz z adresami miejsc pracy, uruchamiając kolejną falę hejtu.
Hejt przeciwko niepokornym sędziom i prokuratorom zasilany był z chronionych teczek osobowych w Ministerstwie Sprawiedliwości i prokuraturze.
Zbierając informacje o dręczeniu aktywistów, napotykaliśmy też na historie o przeczesywaniu materiałów z lekcji w szkole, jeśli osoba wzięta na celownik prowadziła lekcje lub szkolenia.
Władza nie ma żadnych hamulców. Dlatego może też zaatakować dzieci i zranić je, żeby dopiec rodzicom. Może to robić, bo przyznała sobie specjalne uprawnienia (ustawa o prokuraturze), ale też uwierzyła, że metoda haków jest skuteczna.
Rozprawienie się więc z całą kulturą podsłuchów i inwigilacji, w tym nielegalnych zabaw z Pegasusem, jest kluczowe. Nie należy tego traktować jako osobne, specjalistyczne zagadnienie – ale właśnie jako obowiązkowy element wprowadzania ładu i zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa w tym państwie.
Wyciek informacji jest też możliwy tam, gdzie kluczowe decyzje podejmują ludzie całkowicie zależni od władzy. Choć nepotyzm, rozdawanie posad i upartyjnienie struktur państwa mogą się wydawać zagadnieniem odległym od „SLAPPów po polsku” i tragedii rodziny posłanki Filiks, to tu są podwaliny systemu atakującego obywateli.
Jeśli ktoś nie może wybronić się kompetencjami, tym, że wygrał konkurs, a do rozliczenia go stosuje się jasne kryteria – to nie powie NIE, słysząc bezprawne polecenie. System pociotków, choć wygląda tylko na nową formę redystrybucji dóbr, jest zagrożeniem dla nas wszystkich.
Te informacje, które państwo ma obowiązek chronić, są kolportowane przez rządowe media i przez konta trollerskie w sieci.
To też nie zdarzyło się pierwszy raz w przypadku rodziny posłanki Filiks. W zasadzie każda z aktywistek i każdy z aktywistów wzięty „na celownik” jest w ten sposób atakowany. Jeśli jest znany tylko lokalnie, uruchamia się lokalne fora, jeśli jest młody - infekuje się jego media społecznościowe. Nagle pojawiają się tam groźby śmierci i wulgarne komentarze na temat wyglądu. Ataki pojawiają się falami i mają charakter maszynowy (powtarzane jest to samo zdanie, zmienia się np. tylko wulgaryzm).
Ataki są groźne, zwłaszcza kiedy dotyczą osób wrażliwych lub w kryzysie. Świadczą o tym publikowane przez nas od 2021 roku relacje. Jasno wynikało z nich, że przetrwanie ataku hejterskiego wymaga niezwykłego hartu. Osoby młodsze potrzebują porządnego wsparcia, które tak naprawdę może dać tylko rówieśnicza solidarność i pomoc terapeuty. Osoby starsze radzą sobie z tym jako tako (nie są cyfrowymi tubylcami i pamiętają hejt i nagonki z czasów PRL).
Ale nie łudźmy się – władza szczuje, bo to skuteczna metoda. Bardzo wiele osób wycofało się z aktywności publicznej po takim ataku w sieci.
O tym, że ataki rozprowadza telewizja rządowa, przekonująco napisał Witold Głowacki. Więc kolejnym krokiem do przywracania podstaw sprawiedliwości musi być przemyślana reforma mediów, przejętych pod kontrolę przez partię władzy.
Warto zauważyć, że media publiczne funkcjonują w modelu niekonstytucyjnym – o nominacjach w spółkach medialnych decyduje Rada Mediów Narodowych, ciało nielegalne (wyrok TK z 13 grudnia 2016 roku). Przez co odpowiedzialna formalnie za utrzymanie standardów w mediach Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji czuje się zwolniona z sensownych, powstrzymujących hejt działań.
Rzecznik Praw Obywatelskich zgromadził w czasach PiS dokumentację pokazującą, jak działają media podporządkowane władzy. Są tam cyniczne pisma partyjnego prezesa TVP Jacka Kurskiego i zapewnienia szefa KRRiT, że ekscesy rządowych mediów nie są dla niego problemem. To lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zajmować się budowaniem mediów publicznych od nowa.
O tym, że hejt może się źle skończyć, było wiadomo nie od dziś. O tym, jak ten hejt działa – też.
Ataki nie są związane z aktywnością danej osoby, ale z faktem wzięcia jej „na celownik” przez władzę. Czym konkretnie tym razem naraziła się władzy posłanka Filiks? Kontrolą w Lasach Państwowych w sprawie dysponowania przez nie publicznymi pieniędzmi?
Wiem jedno:
A potem zaczął się hejt – jakby ktoś nacisnął przycisk.
I tu dochodzimy do istoty tego procederu. To zjawisko nie tylko prawne ani niedotyczące wyłącznie mediów czy internetu. Wiele świadczy o tym, że jest to proceder państwowy, koordynowany na wysokim szczeblu władzy. Być może nie w jednym ośrodku, lecz w kilku. Osoby odpowiedzialne za ten proceder są przekonane o dopuszczalności i bezkarności takich działań, gdyż wyższy cel to usprawiedliwia.
Duklanowski był elementem tego systemu.
Na tym polega tu problem. Każdy robi coś, co samo w sobie nie jest wielkim przestępstwem, a może w ogóle jest to legalne, bo władza odpowiednio zmieniła prawo. Dopiero w sumie składa się to na przestępczy system grożący wszystkim obywatelom. Bo system, żeby dopiec przeciwnikom, może uderzyć w każdego.
„Centrala” wydaje polecenia, ale realizacja zależy od lokalnej inwencji. Gdzieś policję poniesie w pałowaniu, gdzie indziej wyda majątek na analizę chemiczną białej farby, którą napisano „PiS=PZPR”. A gdzie indziej zajmie się ściganiem za okrzyki „Jebać PiS”. W jednym mieście w Polsce prokuratura zainteresuje się, czy 17-letnia dziewczyna na spontanicznym proteście w obronie kobiet naraziła na „niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób”, za co grozi 8 lat więzienia, a w innym - nie.
Dlatego skupienie się na sprawcach z najwyższego szczebla albo znanych śrubek tego systemu nie pozwoli go zmienić. Prawdopodobnie też ściganie ich okaże się nieskuteczne.
Trzeba zmieniać instytucje. No i oczywiście przyjrzeć się pieniądzom.
Zleceniodawcy hejtereskiego procederu mogliby sobie zlecać w swoich gabinetach to i tamto, ale nie miałoby to znaczenia, gdyby nie mieli na to środków. Dlatego przypilnowanie wypływu pieniędzy z instytucji publicznych i wykorzystywania ich na niejasne partyjne procedery jest kluczem. To nie będzie spektakularna akcja, ale jest niezbędna. I sprawa „Programu Willa+” nie powinna być sprowadzona do anegdotki, że może władza kradnie, ale inni też kradli.
Niekontrolowany przepływ pieniędzy zasila także hejt.
Proceder trwa kilka lat – nie jest więc dziełem złych ludzi. To wystarczająco dużo czasu, by zorientować się i przeciwdziałać temu. Ale rozmontowane zostały bezpieczniki państwa demokratycznego. A to, że można było po śmierci Mikołaja Filiksa rozpętać kolejną falę nienawiści i hejtu – lżyć, poniżać matkę i na nią zwalać winę, świadczy o tym, że
zdegenerowany system nie jest w stanie się zatrzymać. W miarę upływu czasu staje się bardziej niebezpieczny.
Bez odbudowy instytucji, które zatrzymałyby to, potrafiły sprawdzać, co się stało, ustalić, kto za to odpowiada i jak czemuś takiemu zapobiegać, nie obronimy się. A oberwać może każdy - nie tylko osoby zaangażowane w działalność publiczną. Mikołaj Filiks nie był aktywistą ani politykiem.
Będzie to nudne i żmudne. Ale nie dajmy się złapać w pułapkę, że jak rozliczymy Tomasza Duklanowskiego oraz rządowe media, to będzie po sprawie.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze