Na chwilę przed decyzją ministra finansów ws. pieniędzy dla PiS rozwój wypadków popycha nas w kierunku kryzysu ustrojowo-politycznego wokół wyborów prezydenckich, o trudnych do przewidzenia konsekwencjach
Zasygnalizowana „na moje oko” decyzja premiera Tuska, zgodnie z którą minister finansów nie wykona uchwały PKW o przyjęciu sprawozdania PiS, jest trudna do pogodzenia ze „standardami prawa okresu przejściowego”, czyli według uchwały Sejmu z grudnia 2023 "działań naprawczych (...) w zgodzie ze standardami państwa prawa w okresie przejściowym, tj. do czasu uchwalenia i wdrożenia stosownych rozwiązań legislacyjnych”. Oddala nas także od stworzenia choćby minimalnej politycznej zgody wokół wyborów, np. takiej, jaką proponuje ustawa incydentalna marszałka Szymona Hołowni.
Aby trochę uporządkować chaos ostatniego półrocza odpowiemy kolejno na cztery kwestie:
Będę tu siłą rzeczy wracał do poprzednich tekstów OKO.press. Tekst jest, cóż, sążnisty... Możesz sobie Czytelniczko i Czytelniku wybierać najciekawsze dla siebie pytania, a resztę przelatywać wzrokiem.
29 sierpnia 2024 PKW zelektryzowała nas po raz pierwszy. Pięciu delegatów koalicji 15 października (dwóch wskazanych przez KO, po jednym przez Polskę 2050, PSL i Lewicę) przegłosowało trzech propisowskich (dwóch delegatów PiS i sędziego tzw. TK) i odrzuciło sprawozdanie komitetu wyborczego PiS. Przewodniczący Sylwester Marciniak, sędzia NSA, jeszcze się wtedy wstrzymywał.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie neguje faktu, że PiS wykorzystywał w kampanii wyborczej środki publiczne do agitacji na rzecz swych kandydatów i partii jako całości. Nie pierwszy raz w historii III RP, ale nigdy tak bezwzględnie, można powiedzieć – systemowo: z udziałem tylu instytucji rządowych (także szczebla wojewódzkiego), ministerstw oraz agresywnej propagandy mediów publicznych.
Aż trudno uwierzyć, że kodeks wyborczy nie zawiera jednoznacznego zakazu takiej agitacji. Aby PiS za nią ukarać, pięciu delegatów rządowej koalicji musiało dokonać rozszerzającej interpretacji art. 144 kodeksu wyborczego, który stwierdza, że „odrzucenie sprawozdania wyborczego następuje w razie przyjęcia przez komitet wyborczy partii politycznej korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym”*.
Stosowana do tej pory dosłowna interpretacja zapisu o przyjęciu korzyści „przez komitet wyborczy” zakładała, że jak to ujęło w lipcu 2024 Krajowe Biuro Wyborcze (obsługujące PKW organizacyjnie i merytorycznie), formy agitacji musiały być "ściśle powiązane z działaniami komitetu wyborczego, podejmowane w porozumieniu z jego pełnomocnikiem finansowym, a przynajmniej za jego wiedzą i zgodą”. Takie ujęcie sprawia, że „działania podmiotów innych niż komitety wyborcze nie podlegają kontroli ani ocenie przez PKW” – konkludowało KBW.
Prof. Ewa Łętowska nazwała rzecz po imieniu. Mamy do czynienia ze sporem między formalistyczną, literalną czy językową interpretacją prawa a podejściem systemowym, skupionym na szerszym kontekście (także europejskim!) i sensie („duchu”), a nie literze prawa:
„Każde ciało kolegialne napotyka moment, w którym dochodzi do wniosku, że dotychczasowa praktyka była niedobra. Mógł być to błąd, z którego nie zdawano sobie sprawy, albo ktoś mógł dopiero wpaść na pomysł, jak właściwie rozwiązać dany problem. Skład ma dylemat. Albo trwać w błędzie, orzec tak, jak orzekano dotychczas i udawać, że nic się nie stało. Wtedy nie ma szans na naprawę sytuacji i konserwuje się błędy. Albo orzec wbrew dotychczasowej linii”.
Pięciu nominatów koalicji rządowej wyszło poza dosłowne znaczenie art. 144 kodeksu, uznając, że "niektóre działania podejmowane przez podmioty inne niż Komitet Wyborczy PiS mają charakter korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym przekazanych temu Komitetowi, a podejmowanie tych działań
Jak widać, są tu momenty domysłów i interpretacji. Nie ma przecież dowodów, że Komitet nie reagował na fakt auto-agitacji prowadzonej przez Jadwigę Emilewicz pod postacią "Spaceru po zdrowie” dla seniorów, która zresztą nie dała jej mandatu. Mógł wręcz nie wiedzieć, tyle było takich działań. Ale liczył się sens zakazu, szerszy kontekst wyborczego oszustwa.
Kolejne rządowe instytucje, ministrowie i posłowie koalicji 15 października kierowali pisma do PKW, wskazując na mniej lub bardziej oczywiste przykłady PiS-owskiej agitacji, a także wyceniając ich wartość.
Najbardziej kosztowny okazał się spot Zbigniewa Ziobry „To przestępcy mają się bać, a nie uczciwi obywatele”, reklama działań ministerstwa i startującego w wyborach ministra, emitowany aż do ostatniej chwili przed ciszą wyborczą przez kolejne 64 dni w największych telewizjach. Jak poinformował PKW minister Adam Bodnar, koszt produkcji i emisji wyniósł 2,67 mln zł, a wszystko ze środków osławionego Funduszu Sprawiedliwości.
PKW ostatecznie wybrała sześć form agitacji o łącznej wartości 3 mln 621 tys. zł.
Zgodnie z kodeksem wyborczym oznaczało to stratę 16 razy większą, bo PiS musiałby:
Razem PiS straciłby zatem 57 mln 944 tys. zł.
Znamienne są cytowane w uchwale PKW z 29 sierpnia wyjaśnienia Komitetu Wyborczego PiS, kwintesencja dosłownej interpretacji prawa: „Komitet wyjaśnił, że nie zlecał wykonania materiałów wyborczych, o których mowa, nie zlecał również żadnemu organowi administracji publicznej jakiegokolwiek zapotrzebowania na agitację na jego rzecz, nie miał wiedzy o opisanych w niektórych pismach sytuacjach i nie miał wpływu na ewentualne działania swoich kandydatów lub osób trzecich”.
Na granicy bezczelności jest następny cytat:
„KW PiS jest pokrzywdzonym w sprawach, w których osoby trzecie bez zgody, wiedzy i akceptacji KW podejmują wątpliwe działania na własną rękę”.
Brakowało tylko informacji o pozwaniu Emilewicz czy Ziobry albo Krzysztofa Szczuckiego, tego ostatniego za użycie własnych urzędników RCL do swej kampanii, która zapewniła mu mandat poselski.
PKW „systemowo” polemizowała: "Interpretacja przepisów Kodeksu wyborczego, zgodnie z którą potwierdzenie przez pełnomocnika finansowego Komitetu Wyborczego woli przyjęcia świadczeń byłoby warunkiem koniecznym uznania ich za przyjęte,
prowadziłaby do pozbawienia sensu czynności kontrolnych prowadzonych przez PKW,
wynik ich byłby bowiem uzależniony wyłącznie od oświadczenia pełnomocnika, który oczywiście nie byłby zainteresowany w potwierdzeniu naruszenia prawa przez komitet wyborczy (...) pozbawiałoby [też] znaczenia przepisy Kodeksu wyborczego dotyczące limitów wydatków. Pozwalałoby bowiem komitetom wyborczym na nieograniczone finansowo prowadzenie kampanii wyborczej ze środków, które nigdy nie mogłyby zostać poddane kontroli przez PKW".
Jak widać, PKW rozwija systemową interpretację przepisów, odnosząc się do ich celu, jakim jest zapewnienie jawności i kontrola wydatków partii na agitację.
Mówiąc metaforycznie, PKW argumentuje, że
komitet wyborczy nie jest świętą krową, która samotnie kroczy po łące, ale należy do politycznego stada.
„Działania podejmowane przez podmioty ściśle związane z partią polityczną, która utworzyła komitet wyborczy, w tym podmioty kierowane przez członków władz partii i kandydatów tego komitetu (m.in. organy administracji państwowej) nie mogą być uznane za działania osób trzecich, niemające związku z działalnością i gospodarką finansową komitetu wyborczego”.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy akceptowalna jest tak daleko idąca „interpretacja systemowa”, jaką zastosowała PKW. Trudno jednak zaprzeczyć, że sprawia ona, że PKW skuteczniej wypełnia swoje ustawowe zadanie „sprawowanie nadzoru nad przestrzeganiem prawa wyborczego”, a także – równości szans startujących w wyborach osób i ugrupowań politycznych, co gwarantuje choćby art. 32 Konstytucji RP o równości wobec prawa i zakazie dyskryminacji.
Argumentem na rzecz takiego podejścia jest także to, że PKW już raz je w podobny sposób zastosowała, odrzucając sprawozdanie finansowe (a nie wyborcze!) Polski 2050 za 2021 rok. W sprawozdaniu nie wykazano aktywności Stowarzyszenia Polska 2050 oraz Instytutu Strategie 2050, których działalność, formalnie niezależna, "bez wątpienia wpływała na budowanie wizerunku i upowszechnianie informacji o partii Polska 2050 (...) To zaś oznacza, że Polska 2050 przyjęła od tych podmiotów korzyści majątkowe o charakterze niepieniężnym”.
Na tym nie koniec. 18 listopada PKW, już głosami 5 do 4 (z Marciniakiem „po stronie PiS”) odrzuciła sprawozdanie finansowe PiS za 2023 rok, co było konsekwencją sierpniowej decyzji, bo art. 38 a. ustawy o partiach politycznych zabrania „gromadzenia lub dokonywania wydatków na kampanie wyborcze z pominięciem Funduszu Wyborczego”.
Na mocy art. 38d oznacza to utratę przez PiS subwencji na trzy lata, licząc od decyzji PKW lub – w razie skargi na postanowienie PKW do SN – od momentu oddalenia skargi przez SN.
A to mogłoby oznaczać, że PiS straciłoby dodatkowo 3 x 25,9 mln x 3 = 77,7 mln, choć do tej pory stosowano interpretację, że dopóki skarga nie została rozpatrzona, subwencję wypłacano (ostatnio w przypadku Konfederacji).
Pewien niepokój musi budzić fakt, że nowatorska, rozszerzająca interpretacja prawa ma oczywisty efekt polityczny:
nominaci koalicji 15 października wymierzają karę rywalowi politycznemu,
w czym uczestniczą instytucje rządowe, zgłaszając przykłady agitacji PiS i na podstawie dokumentów dostarczając dowodów.
Ponadto, PKW przyjęło sprawozdanie KO, akceptując wyjaśnienia pełnomocnika finansowego Komitetu Wyborczego KO dotyczące m.in. agitacyjnych elementów na wrześniowym Campusie Polska 2023: „inicjatywa Campus Polska nie jest w żaden sposób związana z komitetem wyborczym. Wydarzenie organizowane jest przez podmiot niezależny od Komitetu oraz od partii go tworzących. Wskazał, że Komitet nie zawierał żadnych umów ani porozumień z Fundacją Campus Polska. Pełnomocnik nie wyrażał też zgody na prowadzenie agitacji wyborczej przez tę Fundację. Komitet nie finansował działalności Fundacji Campus Polska ani nie przyjmował od niej żadnych świadczeń”.
To przecież wypisz wymaluj takie same wyjaśnienia jak pełnomocnika Komitetu Wyborczego PiS.
Pełnomocnik KO dodał, że „z informacji publicznie dostępnych wynika, że w ramach wydarzeń Campus Polska tworzona jest platforma dyskusji, w której udział biorą na zasadzie równości, politycy różnych partii i opcji”. Wymienił gości Campusu 2023 Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia (NL) Władysława Kosiniaka-Kamysza (PSL) i Szymona Hołowni (Polska 2050).
PKW nie przyjrzała się tej argumentacji. Nie poprosiła o wyjaśnienia organizatora Campusu, nie zapytała, czy występowały tam elementy bezpośredniej agitacji (ulotki, banery), zachęty do głosowania na konkretne osoby itd.
Lista zgłoszonych PKW zarzutów dotyczących rzekomej nielegalnej agitacji na rzecz KO była zresztą długa (wiele z nich operowało fake newsami). PKW stwierdziła po prostu, że opisane w nich działania podejmowane przez podmioty inne niż Koalicyjny Komitet Wyborczy KO nie mogą być uznane za przekazywanie Komitetowi i przyjęcie przezeń niedozwolonych korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym, albowiem udział w wydarzeniach niezwiązanych z prowadzeniem kampanii wyborczej nie stanowi naruszenia powołanego przepisu".
Czyli użyła dosłownego odczytania przepisów kodeksu wyborczego!
Jak widać, kodeks wyborczy wymaga pilnej korekty w ten sposób, aby powodem odrzucenia sprawozdania była po prostu agitacja prowadzona na lewo, która ze swej istoty odbywa się poza komitetem wyborczym. Wystarczy przenieść do kodeksu zakaz z ustawy o partiach politycznych „gromadzenia lub dokonywanie wydatków na kampanie wyborcze z pominięciem Funduszu Wyborczego”.
Sprawdzianem dla prodemokratycznych intencji koalicji rządowej byłoby zgłoszenie takiej właśnie szybkiej nowelizacji kodeksu wyborczego. Koalicja nałożyłaby na samą siebie ograniczenie ewentualnej pokusy uprawiania agitacji na poziomie rządowym.
Zgodnie z przewidywaniami Prawo i Sprawiedliwość odwołało się od sierpniowej decyzji PKW do Sądu Najwyższego, czyli – zgodnie z art. 26 ustawy o SN z grudnia 2017 roku – do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
11 grudnia Izba uznała skargę PiS za zasadną. Zgodnie z art. 145 kodeksu wyborczego sytuacja była jednoznaczna: „Jeżeli Sąd Najwyższy uzna odwołanie pełnomocnika finansowego za zasadne, PKW niezwłocznie postanawia o przyjęciu sprawozdania finansowego”.
16 grudnia PKW zdecydowała jednak o bezterminowym odłożeniu decyzji aż do „uregulowaniu przez konstytucyjne władze RP statusu prawnego Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN oraz sędziów biorących udział w orzekaniu w tej izbie”. To oznaczało, że uchwała PKW z sierpnia 2024 obowiązywała dalej.
Decyzję PKW poprzedził skierowany do Sądu Najwyższego wniosek PKW z 2 grudnia 2024, żeby odwołania komitetu wyborczego PiS nie rozpatrywała siódemka wyznaczonych do tego zadania sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej.
Sierpniowa uchwała Komisji nie została do tej pory opublikowana na stronie PKW.
Jest to decyzja polityczna przewodniczącego PKW, który w polemice (z udziałem inwektyw) z członkiem PKW Ryszardem Kaliszem, kategorycznie stwierdził, że „w dniu 16 grudnia 2024 roku nie zapadła uchwała o odroczeniu rozpatrzenia sprawozdania finansowego KW PiS, ponieważ Kodeks wyborczy, w przeciwieństwie do innych ustaw, nie przewiduje podstawy prawnej do odroczenia lub zawieszenia postępowania w sprawach wyborczych”. Czyli uchwały nie było.
Ale była.
Dr Anna Frydrych-Depka, specjalistka prawa wyborczego, ocenia uchwałę krytycznie: PKW nie powinna zastępować innych władz, których zadaniem jest uporządkowanie zamieszania w SN. Mieliśmy tu do czynienia z naruszeniem zasady dwuinstancyjności, bo decyzja SN na odwołanie od decyzji PKW, została zakwestionowana przez organ pierwszej instancji. Jak już pokazywaliśmy, PKW naruszyła też wprost przepisy Kodeksu wyborczego i ustawy o SN.
Literalne rozumienie prawa musi prowadzić do krytyki PKW, ale jej uchwały z sierpnia i 16 grudnia 2024 wpisują się w stosowanie standardów prawa okresu przejściowego. Przypomnijmy raz jeszcze, że w grudniu 2023 Sejm w zupełnie innej sprawie (mediów publicznych) wezwał [Skarb Państwa] do „podjęcia niezwłocznie działań naprawczych (...) w zgodzie ze standardami państwa prawa w okresie przejściowym, tj. do czasu uchwalenia i wdrożenia stosownych rozwiązań legislacyjnych”.
PKW tak właśnie zrobiła. Zakwestionowała orzeczenie organu, który nazywa sam siebie sądem, ale z puntu widzenia prawa krajowego i europejskiego nim nie jest, jest pozostałością zamachu na praworządność z czasów rządów PiS. Skutków tamtego zamachu nie można odwrócić bez rozwiązań legislacyjnych, na które trzeba poczekać. PKW uznała: to poczekajmy...
W stanowisku z 18 listopada PKW podkreśliła, że w świetle orzecznictwa ETPCz, TSUE oraz samego SN (słynna uchwała połączonych izb z 2020 roku) status sędziów powołanych do SN przez nową KRS jest podważony.
Szczególnie wyraziste było tu orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który na pytanie prejudycjalne Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, odpowiedział, że... nie odpowie, ponieważ ta Izba nie jest sądem w rozumieniu prawa unijnego, a w szczególności nie jest to sąd niezawisły i bezstronny.
Na pozór rzecz wygląda tak, że PKW mogła albo postąpić zgodnie z prawem (kodeksem wyborczym i ustawą o SN) i nie zajmować stanowiska w sporze o praworządność, albo podjąć działanie, które będzie „polityczną wypowiedzią” przeciwko „praworządności według PiS”. To jednak fałszywy opis dylematu.
Każda decyzja PKW – zarówno wykonanie, jak i odrzucenie postanowienia Izby Kontroli Nadzwyczajnej – byłaby zajęciem stanowiska w sporze o polską praworządność.
Przyjmując postanowienie Izby Kontroli Nadzwyczajnej, PKW opowiedziałaby się za trwaniem porządku prawnego stworzonego przez PiS i legitymizowałaby go. Odrzucając postanowienie PKW, naruszyła przepis kodeksu wyborczego, odwołując się do wyższych racji ustrojowych.
Przywrócenie reguł demokratycznego państwa prawa w SN w okresie przejściowym, tzn. w czasie gdy prezydent Andrzej Duda stoi na straży przepisów prawa (w tym swojej własnej ustawy o Sądzie Najwyższym) i instytucji ancien régime'u, stawia organy państwa (np. PKW) przed opisanym wyżej niekomfortowym wyborem, czy respektować bezprawne prawo i instytucje stworzone przez PiS i czekać na zmiany ustawowe; czy odrzucać już teraz stary porządek z naruszeniem ustanowionego przez PiS prawa.
16 grudnia PKW wybrała to drugie.
Jak zwracała uwagę w OKO.press Dominika Sitnicka, tego samego 18 listopada 2024, kiedy PKW wzywała stosowne władze państwa do uregulowania statusu sędziów w SN, podjęła jeszcze jedną uchwałę – przyjęła sprawozdanie komitetu wyborczego Konfederacji, kierując się postanowieniem... Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych z września 2024. Przeciw głosował tylko Ryszard Kalisz.
Izba uwzględniła skargę partii na postanowienie PKW jeszcze z 2020 roku, po drodze pytając o zdanie tzw. TK. W międzyczasie Konfederacja pobrała już całą przysługującą jej subwencję za poprzednie lata, czyli ponad 20 mln złotych.
Porównanie jest uderzające. PKW nie przyjęła sprawozdania komitetu jednej partii (PiS), bo orzeczenie na korzyść partii wydala kontestowana Izba, ale przyjęła sprawozdanie innej partii (Konfederacji), uwzględniając decyzję tej samej Izby.
Prof. Ewa Łętowska, szukając uzasadnienia dla decyzji PKW z 16 grudnia, jednocześnie ubolewała: "Czy mnie się podoba, że jednego i tego samego dnia PKW zrobiło raz tak, raz tak?
Nie, nie podoba mi się. To jest kontrproduktywna niekonsekwencja".
Ktoś powie, że można uznać, że są decyzje (Izby Kontroli Nadzwyczajnej) w starych sprawach, mniejszej wagi, na które może przymknąć oko i są kwestie fundamentalne np. wyborów...
Ale przecież ta sama „trefna” Izba od października 2018 roku wydała już kilka orzeczeń o ważności wyborów: dwukrotnie parlamentarnych i europejskich, raz prezydenckich i samorządowych.
Czyli raz można, a raz nie można.
Realistycznie dodajmy, że w okresie przejściowym, w którym mierzymy się z pozostałościami „starego prawa” i instytucjami stojących na ich straży (na czele z Prezydentem RP), skazani jesteśmy na arbitralny wybór sytuacji, w których łamane będzie prawo ustanowione przez większość PiS dla zakonserwowania władzy politycznej.
Pewien poziom chaosu decyzyjnego jest tu nieunikniony,
ale to nie znaczy, że wolno działać tak, jakby żadne reguły nie obowiązywały.
Trzeba sprawdzać uzasadnienia decyzji politycznych nowych władz, im decyzja bardziej wyrazista, czy jak kto woli, drastyczna, tym bardziej trzeba.
Uchwała nr 421/2024 znowu zelektryzowała opinię publiczną. PKW zmieniła zdanie i „w wykonaniu postanowienia SN z 11 grudnia 2024 przyjmuje sprawozdanie finansowe Komitetu Wyborczego PiS”, to samo, które w sierpniu zakwestionowała.
W par. 2 mowa, że „niniejsza uchwała została podjęta wyłącznie w wyniku uwzględnienia skargi przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN”, co dodatkowo podkreśla, że PKW uznaje werdykt „trefnej Izby”.
Dalej jest kalambur: "[uchwała] jest immanentnie i bezpośrednio powiązana z orzeczeniem, które musi pochodzić od organu będącego sądem w rozumieniu Konstytucji RP i kodeksu wyborczego. PKW nie przesądza przy tym, iż IKNiSP SN jest sądem w rozumieniu Konstytucji i nie przesądza o skuteczności orzeczenia”.
Jak pisze prof. Łętowska, pod uchwałą „mogłaby się śmiało podpisać wyrocznia delficka”. Trudno przede wszystkim zrozumieć, dlaczego „nie przesądzając o skuteczności orzeczenia” i sugerując, że powinien je wydać organ będący sądem, PKW kieruje się orzeczeniem Izby, która sądem nie jest. I po 14 dniach zmienia decyzję, co doprowadza opinię publiczną do zawrotu głowy.
Zagadkowa refleksja z paragrafu 2 jest jednak tylko dodatkiem do jednoznacznego paragrafu 1. Jak stwierdził w TVN24 rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek, sytuacja jest jasna: "Uchwała mówi, że PKW przyjmuje sprawozdanie. Co więcej, w tym samym dniu PKW wystąpiła do ministra finansów z pismem wskazującym na potrzebę odblokowania dotacji, co potwierdza, że
intencją PKW było przyjęcie tego sprawozdania i wywołanie skutków prawnych,
jakie Kodeks wyborczy wiąże z przyjęciem sprawozdania partii politycznej". Czyli – wypłaty dotacji i subwencji bez potrącania kar.
Kiedy mówimy o zmianie decyzji PKW, mamy tak naprawdę na myśli dwóch delegatów Koalicji Obywatelskiej: profesorów Ryszarda Balickiego i Konrada Składowskiego, którzy 16 grudnia głosowali przeciw przyjęciu sprawozdania PiS, a 30 grudnia – wstrzymali się. Konsekwentnie przeciw głosowali: Paweł Gieras (delegat Polski 2050), Maciej Kliś (PSL) oraz Ryszard Kalisz (NL).
Balicki 31 grudnia w rozmowie „Jeden na jeden” w TVN24 powiedział ni mniej, ni więcej, niż „to nie jest tak, że zmieniliśmy zdanie”. Dopytywany przez zdziwionego Konrada Piaseckiego, mówił o naciskach przewodniczącego Marciniaka, który m.in. nie dopuścił do głosowania wniosku, że PKW nie jest w stanie zdecydować (czyli tak jak 16 grudnia). Ale co to za wyjaśnienie?
„Wyborcza” pisze, że "dwaj członkowie PKW (...) tłumaczyli, że ich
środowisko naukowe źle to wszystko przyjmuje.
Że jest podzielone w sprawie legalności tej izby, a PKW nie jest od interpretacji prawa. Że czują się odpowiedzialni za państwo, a przez ten spór wybory prezydenckie mogą nie zostać przeprowadzone".
Ponadto komitet wyborczy PiS groził członkom PKW pozwami. PiS mógłby w sądzie dowodzić, że bezprawna decyzja z 16 grudnia 2024 spowodowała szkodę dla partii, a to mogłoby oznaczać ryzyko odpowiedzialności cywilnej członków PKW, a nawet naprawienia szkody z majątku własnego.
To wszystko jednak nie tłumaczy, dlaczego coś, co było 16 grudnia orzeczeniem bezprawnym, wręcz nieistniejącym, bo nie było wydane przez sąd, staje się 30 grudnia prawem, które trzeba respektować.
W radiu Wrocław Balicki poszedł o krok dalej: „PKW nie była w stanie zrobić już nic więcej. Działamy w ramach konstytucyjnej zasady legalizmu (...) tylko i wyłącznie w granicach prawa, które określa w naszym przypadku kodeks wyborczy, który mówi wyraźnie: [po orzeczeniu SN] Komisja niezwłocznie przyjmuje sprawozdanie komitetu wyborczego”.
Skoro tak, to czemu 16 grudnia głosował przeciw?
Radio Wrocław: Trochę tak określano, zresztą chyba słusznie, że umyliście ręce?
Balicki: Można tak to nazwać (...) Tu nie było dobrych rozwiązań. I z tych złych musieliśmy wybierać taką, która daje nam przynajmniej
szansę jako państwu, by wyjść z tego w sposób zgodny z prawem".
To byłby przynajmniej zrozumiały motyw. Byłby Balicki współczesnym Konradem Wallenrodem, który poświęca swoją reputację dla ratowania ojczyzny, otwierając drogę do porozumienia z władzami SN, by znaleźć sposób na wyjście z kryzysu wokół wyborów? Jak poinformowano tego samego 30 grudnia, „PKW zleciła przewodniczącemu Sylwestrowi Marciniakowi zorganizowanie spotkania z I prezes SN Małgorzatą Manowską. Celem jest omówienie składów orzekających w sprawach wyborczych”.
W sprzeczności z takim szukaniem kompromisu stoi jednak oświadczenie czterech członków PKW (Balickiego i Składowskiego, a także Gierasa i Klisia), które ukazało się na stronie PKW 3 stycznia 2025. "Z całą mocą oświadczamy, że
nie zaistniały okoliczności uzasadniające zmianę decyzji
podjętej na posiedzeniu Komisji 16 grudnia o odroczeniu postępowania o sprawozdaniu finansowym Komitetu Wyborczego PiS, a powyższa sprawa także dla zagwarantowania strony skarżącej i wyborców powinna być prawidłowo procedowana w trybie respektującym wszelkie wymogi konstytucyjne i ustawowe".
Czyli Balicki i Składowski głosowali inaczej, choć nie zaistniały nowe okoliczności.
Ryszard Kalisz nie podpisał się pod tym oświadczeniem, a 30 grudnia wyszedł wyraźnie rozdrażniony z posiedzenia PKW.
W tym całym prawno-politycznym chaosie i wojnie interpretacji przekaz Balickiego jest zatem podwójnie sprzeczny.
W oparciu o takie wygibasy interpretacyjne Balicki – wbrew punktowi pierwszemu uchwały z 30 grudnia – twierdzi, że „na miejscu ministra finansów nie śpieszyłby się z wypłacaniem pieniędzy”. Balicki próbuje dać alibi ministrowi, a dokładniej premierowi Tuskowi, które 30 grudnia wycofał, głosując – de facto – na korzyść przyjęcia sprawozdania PiS. Warto zauważyć, że mówi to dzień po kategorycznej deklaracji premiera, że „pieniędzy dla PiS nie będzie”.
Wieczorem 30 grudnia Donald Tusk napisał na X:
W popularnej wiadomości (2,3 mln wyświetleń, 6 tys. komentarzy, 3 tys. udostępnień) Tusk używa kolokwialnego zwrotu „na moje oko”, co oznacza, że – nawet jeśli pół żartem – ustawia się w roli decydenta, która będzie teraz interpretować uchwałę PKW i cały opisany wyżej spór prawny.
Premier nie mówi np. o zamawianiu ekspertyz, czy o tym, że zwróci się do PKW o wyjaśnienia, tylko arbitralnie przesądza sprawę z perspektywy władzy wykonawczej, która – ręką ministra finansów – podpisuje przelew lub go nie podpisuje.
Pieniędzy nie będzie, bo „na oko premiera” być nie powinno. Kropka.
To brzmi jak prowokacja wobec procedur państwa prawa i może nasuwać skojarzenie z „Ja bez żadnego trybu” Jarosława Kaczyńskiego z lipca 2017 roku w Sejmie, choć tamto było atakiem szału, a to lekko rzuconą uwagą w stylu komunikacji typowej dla Donalda Tuska.
Aż trudno uwierzyć, że premier i jego minister mogą zignorować uchwałę PKW, zwłaszcza po deklaracjach m.in. z 11 grudnia, że "ministerstwo nie jest stroną w sprawie. Dla nas wiążące są decyzje PKW”. Ale wtedy na stole leżała sierpniowa decyzja PKW o odrzuceniu sprawozdania PiS, a następnej miało nie być.
Deklaracja Tuska może oznaczać, że „standardy prawa okresu przejściowego” pozwalają na ignorowanie decyzji nie tylko „postPiS-owskich” organów władzy, ale także „własnych organów”, gdy podejmują decyzje, które są politycznie „niewłaściwe”.
Czyli nie chodzi o działania naprawcze, które mają przywrócić praworządność, nawet jeśli naciągają czy łamią prawo z poprzedniej epoki politycznej. Celem jest ukaranie partii Kaczyńskiego, co ma dać polityczne zwycięstwo koalicji rządzącej.
Naprawa państwa utożsamia się z interesem i wizją polityczną jednej koalicji, czy nawet partii, a dokładniej – jej lidera.
Poza (licznym) gronem bezwarunkowych zwolenników premiera musi to budzić co najmniej zastanowienie, czy za modelem tak walczącej demokracji głosowaliśmy 15 października 2023?
Hasło demonstracji „J**** PiS”, które połączyło tak różne kręgi społeczne i przyniosło zwycięstwo wyborcze, w dużej mierze dzięki przywództwu Donalda Tuska, stałoby się tutaj karykaturą rządzenia, a także pomysłem groźnym z punktu widzenia wyborów 2025 roku (o czym dalej).
Prof. Łętowska pisze, że "przełamanie pata, w jakim się znaleźliśmy na skutek uchwały PKW, jest możliwe:
Odwołanie do Carla Schmitta, urodzonego w 1888 roku niemieckiego filozofa państwa i prawa, jest tu znamienne. Fascynacja „Lewiatanem” Hobbesa doprowadziła Schmitta do głoszenia prymatu decyzji władzy, która stanowi o „politycznym istnieniu państwa” nad „ustawami, regułami i innymi unormowaniami”. Jego idee były używane w III Rzeszy, a Schmitt, który w 1933 roku wstąpił do NSDAP, po wojnie stracił naukowe stanowisko i siedział nawet w więzieniu. Decyzjonizm Schmitta od 30 lat fascynuje polską prawicę, także dlatego, że głosił, że wspólnotę można tworzyć tylko w opozycji wobec „wroga” (mając na myśli – wroga zewnętrznego).
Byłby to chichot historii, gdyby Tusk zasłużył teraz na oskarżenie, że idzie drogą Carla Schmitta.
„Jeżeli minister finansów nie zamierza wypłacać PiS subwencji zgodnie z uchwałą PKW, to powinien wydać decyzję, dokument, który potem mógłby być przedmiotem kontroli sądu, np. administracyjnego” – mówi rzecznik praw obywatelskich,
Łętowska także wskazuje na rolę sądu, do którego mógłby się odwołać PiS, zaskarżając decyzję rządu jako wydaną bez dostatecznej podstawy prawnej. Sąd akurat może jasno postawić sprawę powiązania uchwały PKW z orzecznictwem ETPCz i TSUE, a także z polską konstytucją.
Prezes Iustitii Krystian Markiewicz stwierdza w OKO.press: "Prawdą jest, że PKW, czy minister finansów nie są od przesądzania statusu Izby Kontroli. Jak sama nazwa wskazuje, od przesądzania są sądy i to się stało (...) Może trzeba wprost zapytać członków PKW, czy respektują orzeczenia sądów europejskich i krajowych. A co do ministra finansów. Jeśli ma wątpliwości, czy wypłacić subwencję, jest kilka sposobów na
przeniesienie rozstrzygnięcia sprawy z płaszczyzny politycznej na poziom prawny.
Rozważyłbym np. możliwość skorzystania z instytucji depozytu sądowego. W ten sposób być może uzyskano by surogat kontroli sądowej takiej decyzji".
Inny pomysł Markiewicza: „na miejscu ministra przeanalizowałbym całościowo uchwałę i dopytał PKW, jakie znaczenie prawne ma drugi punkt tej uchwały”.
Tak czy inaczej, trzeba by zadbać o to, by Donald Tusk nie poszedł drogą na skróty.
Na straży prawa, jakie PiS tworzył, by umocnić swoją władzę, nadal stoją warowne bastiony: od prezydenta, przez Pierwszą Prezes SN Małgorzatę Manowską i część Sądu Najwyższego, tzw. TK, KRRiT, Radę Mediów Narodowych, NBP, a także... Krajowe Biuro Wyborcze, którym kieruje nominatka PiS Magdalena Pietrzak i które konsekwentnie trzyma się tradycyjnej interpretacji kodeksu wyborczego.
Okres przejściowy od państwa PiS do demokratycznego państwa prawa z przywróceniem konstytucyjnych rozwiązań wymaga niejednokrotnie odejścia od litery postPiS-owskiego prawa, szukania pretekstów (jak przy odwołaniu prokuratora krajowego) czy omijania instytucji ancien régime'u (jak przy przejmowaniu mediów publicznych).
Tu jednak mamy do czynienia z piekielnie ważną instytucją administracji publicznej, która została wybrana już przez obecny Sejm, w dodatku z korzystnym dla koalicji rządzącej „przechyłem” składu personalnego.
Zgodnie z art. 157 kodeksu wyborczego „liczba członków [wskazywanych przez każdy klub] musi odzwierciedlać proporcjonalnie reprezentację w parlamencie”, z czego wynikałoby, że delegatów PiS wśród siedmiu miejsc dla Sejmu powinno być trzech, a jest dwóch. PiS się na to zgodził (choć wciąż narzeka), Duda taką PKW powołał.
Teraz może się okazać, że władze wykonawcze będą – według politycznego uznania – wybierać „dobre” i „złe” uchwały także „swojej PKW”.
To praworządnościowe horrendum, kompromitujące zaufanie do transformacji ustrojowej.
Natomiast zlekceważenie PKW dla samej Komisji oznaczałoby nie tylko cios prestiżowy, ale także do końca zachwiałoby morale tego ciała, które musi przecież przeprowadzić od A do Z proces wyborczy. Tymczasem w PKW i wokół toczyły się gry i podchody nielicujące z powagą instytucji, której reputacja powinna być spiżowa. I która stała się – na skutek PiS-owskiej nowelizacji z 2018 roku – w znacznym stopniu ciałem politycznym.
Zablokowanie wypłat dla PiS decyzją ministra (premiera) będzie gwoździem do trumny wyborów przeprowadzonych z choćby elementarnym poziomem zgody obu stron politycznego sporu, że toczą się one w sposób prawidłowy i sprawiedliwy. Znacząca część wyborczyń i wyborców miałaby podstawy, by uznać, że zostali oszukani, bo faworytowi ich partii arbitralną decyzją odebrano pieniądze.
Można być prawie pewnym, że jeśli Nawrocki przegra wybory, zwłaszcza jeśli przegra minimalnie, jego komitet wyborczy zgłosi protest, argumentując, że PiS został pozbawiony dotacji i subwencji z naruszeniem prawa i konstytucji, i tym samym szanse kandydatów nie były równe.
Protest zostanie z pewnością uznany przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej. Co wtedy zrobi PKW? Stwierdzi, że orzeczenia Izby nie ma i wybór Trzaskowskiego jest ważny? Padnie zarzut braku konsekwencji.
To wszystko może wywołać protesty z epizodami w stylu szturmu zwolenników Trumpa na Kapitol z 6 stycznia 2021 roku. Można sobie nawet wyobrazić, że prezydent Andrzej Duda postanowi bronić konstytucji do upadłego przed „komunistyczną hydrą”. Ogłosi urbi et orbi, że do czasu podjęcia decyzji zgodnych z ustawą zasadniczą, nie opuści Pałacu Prezydenckiego.
Jak mówił OKO.press marszałek Hołownia, podczas prezentacji 20 grudnia 2024 projektu ustawy incydentalnej przewodniczącym klubów parlamentarnych, jeden z posłów już zapowiedział, że „w sytuacji proceduralnych niejasności po wyborach, prezydent Duda powinien pełnić swoje obowiązki dalej”.
Ten na pozór operetkowy wariant, zupełnie przestałby nas śmieszyć, gdyby to wszystko się wydarzyło.
I na koniec, pytanie o polityczny sens decyzji premiera (ministra), że „pieniędzy dla PiS nie będzie”.
Można być pewnym, że takie dictum zmobilizuje wyborców PiS, których politycy tej partii i prawicowe media przekonują, jak bezwzględny i niedemokratyczny jest „reżim Tuska”. Tym razem nie byliby aż tak dalecy od prawdy.
Jaką reakcję „nie” dla pieniędzy dla PiS wywołałoby po drugiej stronie? Stawianie siłą na swoim może utwardzić żelazny elektorat PO (KO), jako wyraz stanowczości w rozliczaniu PiS, które postępuje zbyt powoli.
Czy jednak niektórzy wyborcy i wyborczynie KO, a zwłaszcza TD i Lewicy, mimo jednoznacznie antypisowskiego nastawienia, nie poczują się rozczarowani stylem uprawiania polityki tak dalekim od wyobrażeń, jakie towarzyszyły wyborom 15 października 2023 roku? Nie mówiąc o grupie wyborców niezdecydowanych. Czy spodoba im się dyktat siły i nie wywoła aby sympatii do „pokrzywdzonych”?
A o wyniku głosowania na prezydenta na lata 2025-2030 zdecyduje mobilizacja.
*Na mocy art. 132 dopuszczalne jest przyjmowanie takich „korzyści majątkowych o charakterze niepieniężnym” jak roznoszenie przez osoby fizyczne plakatów i ulotek wyborczych, pomoc w pracach biurowych udzielanej, udostępnianie przedmiotów i urządzeń, a także nieodpłatne udostępniania miejsc do ekspozycji materiałów wyborczych.
Wybory
Adam Bodnar
Andrzej Duda
Jadwiga Emilewicz
Jarosław Kaczyński
Sławomir Mentzen
Karol Nawrocki
Rafał Trzaskowski
Donald Tusk
Zbigniew Ziobro
Koalicja 15 października
Koalicja Obywatelska
Konfederacja
Nowa Lewica
Państwowa Komisja Wyborcza
Polska 2050
PSL
Rzecznik Praw Obywatelskich
Ewa Łętowska
Iustitia
Kodeks Wyborczy
Krajowe Biuro Wyborcze
Krystian Markiewicz
Ryszard Balicki
Ryszard Kalisz
Sylwester Marciniak
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze