Aż 82 proc. Polek i Polaków uważa, że Polska zyskuje na członkostwie w Unii Europejskiej. Jesteśmy ósmym najbardziej zadowolonym z unijnej przynależności krajem. Mimo to partia rządzącą z powodzeniem stosuje antyunijną retorykę do tłumaczenia swoich porażek oraz mobilizacji elektoratu. Jak to możliwe?
Rok 2022 obfitował w antyunijne hasła. Dla obozu władzy złowroga Bruksela nieodmienne pełni bardzo istotne funkcje:
To na tej narracji rząd opiera mobilizację swojego elektoratu.
Według tej koncepcji Polska PiS stoi w obliczu potężnego wroga: transnarodowej, lewackiej bestii, która chce zniszczyć naszą opartą na katolicyzmie tożsamość, doprowadzić do erozji rodziny, czyli tkanki społecznej, dzięki której ta tożsamość trwa. Ponadto, dąży do tego, by utrzymać nas w pozycji podporządkowanej, by nic nie zagroziło niemieckiej hegemonii w UE.
Sukcesy rządu, który walczy z tak potężnymi siłami, powinny być doceniane podwójnie. To sukcesy państwa, które funkcjonuje w bardzo niesprzyjającym środowisku.
To, że rządzącym cokolwiek się udaje, to wyraz geniuszu naczelnego wodza oraz odpowiedniej dyscypliny w szeregach PiS.
Wyobraźmy sobie, jaki dobrobyt panowałby w Polsce, gdyby nie konieczność przeciwstawiania się tak potężnym, transnarodowym siłom!
W ten sposób tłumaczono podwyżki cen energii oraz inflację, wyzwania związane z napływem uchodźców z Ukrainy do Polski, trudności z pozyskaniem środków z Krajowego Planu Odbudowy spowodowane brakiem ustalonych w KPO reform. Ta narracja była też główną osią mobilizującą wyborców i polaryzującą elektoraty: Tusk i opozycja są na usługach transnarodowej bestii, PiS chce nas przed nią ocalić.
Przedstawiamy pięć przykładów tego, co zdaniem rządzących "złego" zrobiła nam Bruksela w 2022 roku.
Zaczęło się dość niewinnie, od obwiniania UE za podwyżki cen energii oraz coraz wyższą inflację.
Już na początku roku okazało się, że rachunki za prąd gospodarstw domowych wzrosną o jedną czwartą, co będzie nie tylko odczuwane bezpośrednio przy opłatach za media, ale pociągnie za sobą ogólny wzrost cen. Tymczasem inflacja już w styczniu była bardzo wysoka – wynosiła 9,2 proc., tyle co w listopadzie 2000 roku.
Istniało ryzyko, że ta sytuacja przełoży się na spadek poparcia dla obozu władzy, dlatego rządzący zdecydowali się działać.
Według firm energetycznych niemal 70 proc. ceny prądu stanowią koszty wynikające z polityki klimatycznej UE:
W wielu mediach opublikowane zostały artykuły sponsorowane oparte na tej samej dezinformacji, np. w portalu Money.pl.
Na łamach OKO.press pisała o tym Katarzyna Kojzar:
Za wzrost cen energii elektrycznej według ekspertów odpowiadał wówczas szereg czynników: zwiększone zapotrzebowanie na energię, rosnące koszty zakupu surowców energetycznych (między październikiem 2020 a październikiem 2021 ropa naftowa zdrożała dwukrotnie, a węgiel i gaz ponad trzykrotnie), a także wzrost marży wytwórców. Zakup certyfikatów ETS uprawniających do emisji gazów cieplarnianych wpływał na około 20 procent ceny. Te wszystkie czynniki napędzały też inflację.
Ale to dość skomplikowane tłumaczenie, a PiS do swoich wyborców woli kierować przekazy uproszczone.
Łatwiej powiedzieć, że to zła Unia i zielone „widzi mi się” lewackich elit owocuje drastycznymi podwyżkami cen energii. Tak też politycy Zjednoczonej Prawicy zrobili.
„Podwyżki cen energii w Polsce, a w konsekwencji wysokie ceny towarów i usług, to efekty polityki UE” – powiedział wicepremier Jacek Sasin podczas pierwszego posiedzenia Sejmu 12 stycznia 2022 roku.
"Podwyżki cen energii w Polsce i wysokie ceny towarów i usług to efekty polityki UE."
Sasin podkreślił, że rząd chce realizować politykę klimatyczną, ale „nie może być [ona] podszyta ideologią”. Jak stwierdził, "w dokumentach KE" jest wyraźnie zaznaczone, że „mechanizmy przyspieszenia transformacji uderzą w najbiedniejsze kraje i najbiedniejszych obywateli, a zwłaszcza kraje najmocniej oparte o węgiel” – cytował wypowiedzi wicepremiera portal wGospodarce.pl.
„To Polska będzie krajem, który ucierpi najmocniej. Ta polityka cofa nas w rozwoju” – mówił Sasin.
Jego zdaniem celem unijnej polityki jest podzielenie Europy na „Europę dwóch zamożności”, aby „łatwiej nią zarządzać”. Sasin tłumaczył, że odkąd Polska rozwija się szybko i zmniejsza dystans od bogatszych krajów, kraje te z niepokojem obserwują to i „chcą nieuczciwymi metodami wygrać wyścig rozwojowy”. Chcą, by Polska pozostała „rezerwuarem taniej siły roboczej i rynkiem zbytu dla ich produktów”.
Podobnie traktowana jest przez część polityków Zjednoczonej Prawicy wynikająca z Zielonego Ładu konieczność odchodzenia od węgla, który jest najbardziej zanieczyszczającym surowcem energetycznym. Solidarna Polska stoi na stanowisku, że odchodzenie od węgla jest działaniem na szkodę Polski. Brukseli w tej narracji miało chodzić o to, by nasz kraj nie mógł czerpać korzyści ze swojego sektora wydobywczego.
Pisał o tym Marcel Wandas w poniższym tekście:
Ta narracja oparta na paranoicznym, spiskowym przekonaniu o tym, że pozostałe państwa UE chcą powstrzymywać rozwój Polski, bo mają w tym jakiś interes, będzie przewijała się w komunikacji obozu władzy także przy okazji innych tematów, o czym dalej.
W 2022 roku rząd mierzył się z koniecznością zapłaty kolejnych kar za niezastosowanie się do wyroków TSUE. W sumie przez cały rok zapłaciliśmy niemal 400 mln euro, czyli ok. 1,8 mld zł za niezastosowanie się do postanowienia TSUE z lipca 2021 roku o zawieszeniu systemu dyscyplinarnego dla sędziów, w tym Izby Dyscyplinarnej w SN, oraz 68,5 mln euro, czyli około 300 mln zł kar za Turów.
Kary za Turów w wysokości pół miliona euro dziennie były naliczane od 20 września 2021 do 3 lutego 2022 roku. TSUE wezwał Polskę do wstrzymania wydobycia do czasu rozpatrzenia skargi Czechów dotyczącej zaburzeń wód gruntowych w związku z pracami kopalni. Polska jednak nie zastosowała się do tego postanowienia. Licznik przestał bić dopiero po polsko-czeskim porozumieniu.
68,5 mln euro, ponad 300 mln złotych. Ostatnią transzę Komisja Europejska potrąciła nam 31 maja.
Na łamach OKO.press pisała o tym Katarzyna Kojzar:
O tym, ile dokładnie przez cały rok zapłaciliśmy na niezastosowanie się do wyroku TSUE w sprawie systemu dyscyplinowania sędziów na początku grudnia pisała Dominika Sitnicka:
Gdy na początku kwietnia Komisja Europejska potrąciła kolejną transzę kary za Turów – 69 mln euro, Jarosław Kaczyński stwierdził na antenie Radia Plus, że "mamy do czynienia z pewnego rodzaju szaleństwem" oraz że decyzja o potrąceniach jest „całkowicie nielegalna”.
„Mamy tu do czynienia (…) z kontynuacją (…) tego kursu antypolskiego, nienawistnie antypolskiego (...) oraz (...) tego bardzo groźnego zjawiska, jakim jest odrzucenie prawa, po prostu kompletnie nieliczenie się z prawem, z traktatami w Unii Europejskiej."
Kaczyński argumentował niezbyt jasno, że decyzja o potrąceniach „została podjęta (…) na podstawie regulaminu TSUE, który nie jest aktem uchwalonym przez jakiekolwiek ciało, które może zgodnie z traktatami podejmować jakieś decyzje, tworzyć tzw. prawo wtórne".
Podkreślił, że jego zdaniem „mamy tu do czynienia (…) z kontynuacją (…) tego kursu antypolskiego, nienawistnie antypolskiego” oraz „tego bardzo groźnego zjawiska, jakim jest odrzucenie prawa, po prostu kompletnie nieliczenie się z prawem, z traktatami w Unii Europejskiej".
„Tu chodzi o upór w karaniu" — stwierdził wówczas jeszcze wicepremier.
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej jest instytucją, która działa na mocy traktatów. TSUE rozpatruje różne rodzaje skarg zgodnie z zapisami art. 19 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE), art. 251-281 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE), art. 136 Traktatu Euratom oraz załączonego do Traktatów protokołu nr 3 w sprawie Statutu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ma prawo nakładać kary oraz stosować środki tymczasowe (np. nakazać wstrzymanie prac kopalni do czasu rozpatrzenia skargi), a obowiązkiem państw członkowskich jest stosować się do jego postanowień i wyroków, bo to unijny sąd.
Sugerowanie, że kary nałożone na Polskę są nielegalne czy podyktowane jakąś uporczywą chęcią karania Polski, to tylko sposób na mydlenie oczu wyborcom i pozbywanie się odpowiedzialności za wielomilionowe straty dla budżetu.
Ta strategia narracyjna była stosowana także w kontekście problemów ze sfinalizowaniem prac nad Krajowym Planem Odbudowy, który Komisja Europejska zaakceptowała dopiero w czerwcu, a potem przedłużających się zmagań rządu z wdrożeniem wymaganych w ramach KPO reform wymiaru sprawiedliwości.
Rząd próbuje zrobić reformę, która zostałaby zaakceptowana przez KE, ale nie likwidowała upolitycznienia sądów i możliwości wpływania na sędziów.
To dlatego rządzący cały zeszły rok powtarzali, że Komisji Europejskiej nigdy nie chodziło o obronę praworządności w Polsce, a jej działania podyktowane są tylko antypolską obsesją podsycaną przez opozycję. Kłamstwa na temat KPO zebraliśmy pod koniec roku w poniższym tekście:
Antyunijne narracje oraz ataki na Brukselę nie ucichły nawet po rosyjskim ataku na Ukrainę. Mimo że na samym początku wojny eksperci i publicyści wieścili prawdopodobny odwrót obozu władzy od antyunijnej retoryki, sądząc, że w obliczu wojny nawet rząd PiS stwierdzi, że na forum UE lepiej trzymać się razem, nic takiego się nie stało.
Polska prawica zaczęła się kreować na jedyną siłę polityczną, która od lat pozbawiona była złudzeń na temat Rosji, w przeciwieństwie do "skorumpowanych zachodnich elit", które robiły z Putinem interesy.
Poczucie moralnej wyższości dało prawo premierowi Mateuszowi Morawieckiemu dość natrętnie krytykować prezydenta Francji Emmanuela Macrona za kontynuowanie dialogu z Putinem. Morawiecki tak dużo i często mówił o Macronie, że ten uznał, że polskie władze prawdopodobnie usiłują wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich we Francji wspierając w ten sposób obóz Marine Le Pen.
Na łamach OKO.press pisał o tym Edwin Bendyk:
Politycy Zjednoczonej Prawicy ochoczo atakowali też kanclerza Niemiec Olafa Scholtza oraz byłą kanclerz Angelę Merkel za ich podejście do Rosji. Pojawiły się też oskarżenia o to, że być może Zachód gotowy jest zdradzić Ukrainę, bo potajemnie wciąż sprzyja interesom Kremla. Polska kreowała się też na głównego architekta kolejnych pakietów sankcji przeciwko Rosji.
Dla OKO.press pisał o tym Tomasz Bielecki:
O nasileniu antyeuropejskiego dyskursu w związku z twardym kursem Brukseli odnośnie reform niezbędnych do otrzymania przez Polskę środków z Funduszu Odbudowy, pisała Agata Szczęśniak:
Narracja ta osiągnęła apogeum w dziwacznym wywodzie prof. Zdzisława Krasnodębskiego, eurodeputowanego PiS, który w sierpniu zabłysnął stwierdzeniem, że
„zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu”.
Krasnodębski zaznaczył, że to „paradoksalne, oczywiście”, bo „Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć wojnę”, ale jego zdaniem Polacy wiedzą, jak sobie z takim niebezpieczeństwem radzić. Tymczasem „UE posługuje się zupełnie innymi środkami”.
UE mami „zachętami, pieniędzmi, siłą miękką, na pewno atrakcyjnością" i Polacy wobec tego są dużo bardziej bezbronni.
"Komisja Europejska ma bardzo sprawnych urzędników, ma doskonałych prawników, Parlament Europejski jest bardzo dobrze zorganizowaną instytucją. I wygrać z nimi jest trudniej" – tłumaczył europoseł PiS.
"Na Rosję trzeba mieć HIMARS-y, Abramsy. Wiadomo, jakich środków użyć. Natomiast, żeby sobie poradzić z Unią, która jest opanowana przez siły, które wzięły ją w jasyr (niewolę – przyp. red.), które są nam niesprzyjające (...) to wymaga jednak większego wysiłku organizacyjnego, intelektualnego – i w tym sensie to jest większe niebezpieczeństwo" – mówił polityk PiS w programie "W punkt" w Telewizji Republika we wtorek 23 sierpnia.
"Zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. To jest paradoksalne (...) Rosja jest brutalna, Rosja może wypowiedzieć nam wojnę (...) Unia posługuje się innymi środkami – zachętami, pieniędzmi, siłą miękką"
Przynależność do UE stanowi zdaniem rządzących zagrożenie dla naszej tożsamości, a w konsekwencji zagraża samemu przetrwaniu narodu
W świetle faktów takie myślenie trzeba uznać za paranoiczne. Rosja to kraj, który prowadzi w Ukrainie niezwykle brutalną wojnę dopuszczając się zbrodni wojennych i ludobójstwa. Unia Europejska – czego by jej nie zarzucać – to jednak projekt pokojowy, wspólnota społeczno-gospodarcza, której członkiem jest się dobrowolnie. Takie wywody europosła PiS można uznać jedynie za cyniczne działania mające na celu mobilizację elektoratu – ludzi podatnych na teorie spiskowe jest w Polsce dość dużo. PiS z dużym sukcesem politycznie gospodaruje tymi nastrojami.
Na łamach OKO.press pisał o tym Michał Danielewski:
Nieco jaśniej, a w podobnym tonie, wypowiadał się w październiku premier Mateusz Morawiecki podczas wiecu skrajnie prawicowego ugrupowania Vox w Hiszpanii, o czym pisaliśmy tutaj. Morawiecki, który był jednym z nielicznych przywódców państw europejskich, którzy osobiście pofatygowali się do Madrytu na tą imprezę, wygłosił przemówienie, w którym tłumaczył, jak to siłą europejskiej wspólnoty jest tradycja, a Unia Europejska „chce odwrócić się plecami do tradycji, podcinając sobie skrzydła”.
„Biurokraci w Brukseli uważają, że tworzą Europę, ale mylą się. Europa jest stworzona z narodów, wolnych i suwerennych” – mówił.
Dalej Morawiecki tłumaczył, że „biurokraci brukselscy rozszerzają swoje kompetencje bez jakichkolwiek podstaw traktatowych", a my "nie możemy na to pozwolić".
"W ten sposób będą w stanie stworzyć transnarodową bestię bez faktycznych i tradycyjnych wartości, bez duszy” – dodawał.
Polski premier stwierdził też, że "choć dziś wydaje się, że największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji jest Rosja", to jeszcze istotniejszym zagrożeniem jest „niszczenie naszego dziedzictwa kulturowego”.
„Przez lata w Europie prowadzona była cicha wojna przeciwko wartościom, na których zbudowana została nasza cywilizacja. To dla nas prawdziwe niebezpieczeństwo” – mówił premier.
Z antyeuropejskimi mitami prawicy rozprawiał się na łamach OKO.press Piotr Buras:
Temat europejskiego superpaństwa oraz rzekomych prób federalizacji UE pod przewodnictwem Niemiec w narracji obozu władzy pojawił się ze zdwojoną siłą po zakończeniu Konferencji o Przyszłości Europy, czyli trwających kilka miesięcy konsultacji obywatelskich dotyczących reformy UE.
Rezultatem prac była seria rekomendacji zmian funkcjonowania UE, między innymi zniesienia wymogu jednomyślności, która blokuje sprawność podejmowania wielu decyzji w UE, a także daje poszczególnym państwom członkowskim możliwość ich blokowania, co w mijającym roku zdarzyło się wielokrotnie.
Po weto sięgały zarówno Polska, jak i Węgry, usiłując zdobyć w ten sposób przewagę w negocjacjach w zupełnie innych, bardziej kłopotliwych sprawach związanych z łamaniem praworządności.
O tym, że weto tworzy niebezpieczeństwo wpływania na politykę UE zewnętrznych aktorów, np. Rosji, mówił w wywiadzie dla OKO.press Daniel Freund, europoseł Zielonych z Niemiec, który był głównym negocjatorem mechanizmu warunkowości, którego celem jest ochrona budżetu UE przed nadużyciami wynikającymi z nieprzestrzegania zasad praworządności.
Ideę zniesienie wymogu jednomyślności, z wyjątkiem przyjmowania nowych członków i zmian fundamentalnych zasad UE zawartych w art. 2, poparła też Ursula von der Leyen, co nie powinno być żadnym zaskoczeniem. O potrzebie ograniczenia jednomyślności w polityce zagranicznej szefowa KE mówiła już w swym pierwszym Orędziu o stanie Unii w 2020 r.
"Zawsze twierdziłam, że głosowanie jednomyślne w niektórych kluczowych obszarach po prostu nie ma już sensu" – powiedziała szefowa KE.
Zdaniem byłej premier Beaty Szydło takie zmiany to „prosta droga do stworzenia europejskiego superpaństwa, gdzie kraje UE będą sprowadzone do roli republik związkowych, a o losach Europy decydować będzie wąska grupa najsilniejszych”.
O tym, czy takie zagrożenie faktycznie istnieje, pisał Tomasz Bielecki w tym tekście:
Narracja ta bardzo szybko ewoluowała w stronę narracji o UE jako forum dominacji silniejszych nad słabszymi.
Im dłużej rząd borykał się z wdrażaniem kamieni milowych oraz bezskutecznie usiłował zmusić Komisję Europejską do zaakceptowania pozornych reform wymiaru sprawiedliwości, tym bardziej nasilała się rządowa narracja o „wewnętrznym imperializmie”, który zagraża Europie. Raz ten imperializm był niemiecki, raz niemiecko-francuski, za każdym razem jednak walka o praworządność w Polsce była tylko przykrywką dla złowrogich zapędów większych sąsiadów.
„Walczymy, by Unia Europejska była związkiem wolnych i równych narodów” – mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas spotkania z mieszkańcami Inowrocławia 26 czerwca 2022 roku. Kaczyński podkreślił wówczas, że „musimy być w UE i chcemy w niej być. Ale Unia Europejska musi być związkiem wolnych i równych narodów”, a Polska „musi walczyć o swoją podmiotowość”.
O tym, czy taka narracja ma jakikolwiek sens, a mechanizmy podejmowania decyzji w UE faktycznie dają przewagę takim państwom jak Francja czy Niemcy, pisał m.in. Piotr Buras w poniższym tekście.
Analityk zwraca uwagę, że owszem, po brexicie siła głosu największych ludnościowo państw w UE istotnie wzrosła, ale na poziomie praktyki politycznej nie widać, by niemiecko-francuski tandem usiłował jakoś zdominować Europę. Głównie z tego powodu, że rzadko kiedy Francja i Niemcy mają podobne stanowiska w ważnych sprawach.
Jednym z wątków antyunijnej ofensywy obozu rządzącego było też sugerowanie, że „eurokraci z Brukseli” chcą wpływać na wyniki wyborów w Europie.
Tak komentowana była komunikacja między Komisją Europejską a Węgrami w sprawie mechanizmu warunkowości, którego uruchomienie zostało ogłoszone tydzień po wyborach parlamentarnych na Węgrzech w kwietniu 2022 roku, ale wstępna wymiana korespondencji miała miejsce już kilka miesięcy wcześniej, o czym pisały media.
Także w Polsce politycy Zjednoczonej Prawicy wielokrotnie sugerowali, że Unia Europejska nie wypłaca Polsce pieniędzy z Funduszu Odbudowy, bo chce doprowadzić do przegranej PiS w wyborach. Mówił o tym m.in. eurodeputowany PiS Ryszard Legutko czy Jarosław Kaczyński, który powątpiewał, czy w sprawie KPO Komisji Europejskiej "w ogóle o co coś chodzi", czy tylko o to, by "pomóc opozycji wygrać wybory w Polsce".
„Jest pytanie, czy tam [Komisji Europejskiej - przyp.red.] w ogóle chodzi o jakieś konkretne sprawy, czy wyłącznie o to, aby pomóc radykalnej opozycji w zwycięstwie [w nadchodzących wyborach parlamentarnych w Polsce – przyp. red.]".
Komisji Europejskiej jak najbardziej "o co chodziło", czego nie omieszkaliśmy wyjaśnić prezesowi Kaczyńskiemu w poniższym tekście:
Ale ostatecznym dowodem na meblowanie europejskiej sceny politycznej przez europejskich urzędników był dla eurosceptycznej prawicy komentarz szefowej KE Ursuli von der Leyen. Tuż przed wyborami we Włoszech, 22 września podczas spotkania ze studentami na uniwersytecie w Princeton szefowa KE odpowiedziała na komentarz studenta, że część włoskich polityków, która ma szansę na zwycięstwo w wyborach, utrzymuje dobre relacje z Putinem. Von der Leyen powiedziała:
"Jeśli sprawy we Włoszech po niedzielnych wyborach pójdą w trudnym kierunku, mamy narzędzia, jak w przypadku Polski i Węgier".
Z szerszego kontekstu wypowiedzi von der Leyen wynika, że instytucje unijne dysponują skutecznymi narzędziami ochrony praworządności. Ale wypowiedź ta oburzyła włoskich populistycznych narodowców, a także polską prawicę.
Matteo Salvini, lider włoskiego ugrupowania Lega, które jest częścią zwycięskiej koalicji i w obecnym rządzie Giorgii Meloni pełni funkcję ministra infrastruktury oraz wicepremiera uznał wówczas, że "to nędzna groźba, nieproszona ingerencja". Podkreślił, że "w niedzielę głosują Włosi, a nie biurokraci z Brukseli".
Wypowiedź oburzyła też premiera Mateusza Morawieckiego, który 24 września skomentował:
"Wypowiedź pani von der Leyen była skandaliczna. Ona powiedziała, że Bruksela ma narzędzia, by zdyscyplinować Włochy, jeśli powołają taki rząd, który nie będzie na rękę Brukseli".
Morawiecki zaapelował w związku z tym do rodaków oraz obywateli UE: „Drodzy państwo, czy takiej Europy chcemy? Czy to jest demokracja, czy to jest praworządność? Że eurokraci w Brukseli dyktują, jaki ma być rząd? Kto ma wybierać rządy? Narody europejskie czy Bruksela z Berlinem mają się naradzać i dyktować, jaki ma być rząd?". Czy Ursula von der Leyen w sprawie wyborów we Włoszech powiedziała za dużo? Na łamach OKO.press sprawdzał to Tomasz Bielecki:
Czy antyunijna narracja Zjednoczonej Prawicy wpływa jakoś na stosunek Polek i Polaków do Unii Europejskiej? Jak wynika z najnowszego Eurobarometru oraz z historycznych pomiarów stosunku Polski do naszego członkostwa w UE, niekoniecznie.
Polska jest na ósmym miejscu pod względem zadowolenia z członkostwa w UE – aż 82 proc. Polek i Polaków uważa, że nasz kraj na członkostwie w UE zyskuje, przeciwnego zdania jest 15 proc. ankietowanych.
Z tymi wynikami pokrywają wyniki sondażu Ipsos dla OKO.press i TOK.FM z grudnia 2022 roku, w ramach którego sprawdziliśmy, co Polacy i Niemcy sądzą na temat przystąpienia Polski do UE.
Okazało się, że aż 59 proc. Polek i Polaków uważa, że przyjęcie Polski do UE było zdecydowanie dobrym pomysłem, a 28 proc. raczej dobrym pomysłem. W sumie aż 87 proc. Polek i Polaków pozytywnie ocenia nasze członkostwo w UE.
Bardziej szczegółowe sondaże przeprowadzane przez OKO.press dowodzą jednak, że narracja PiS-u wpływa na opinie społeczne na temat UE.
PiS dość skutecznie przekonuje swoich wyborców do idei "Europy Ojczyzn", choć jak wynika z analizy Piotra Burasa jest to bardziej figura retoryczna niż idea kształtująca działanie Polski na forum UE.
Jak wynika z sondażu Ipsos przeprowadzonego na zlecenie OKO.press w dniach 6-8 września 2022 aż 52 proc. Polek i Polaków opowiada się za ściślejszą współpracą i zwiększeniem roli Komisji Europejskiej. 38 proc. za ograniczeniem współpracy do spraw gospodarczych i większą niezależnością państw. Ta druga opcja jest elementem forsowanej przez europejską prawicę – także PiS – idei "Europy ojczyzn". O tym jakiej Europy chcemy pisał Piotr Pacewicz tutaj.
Więcej sondaży OKO.press znajdziecie tutaj.
Władza
Jarosław Kaczyński
Ryszard Legutko
Emmanuel Macron
Mateusz Morawiecki
Matteo Salvini
Jacek Sasin
Olaf Scholz
Ursula von der Leyen
Komisja Europejska
ceny energii
Europejski Zielony Ład
Fundusz Odbudowy
inflacja
Izba Dyscyplinarna
kary za Turów
KPO
Krajowy Plan Odbudowy
Rosja
tsue
wojna w Ukrainie
wymiar sprawiedliwości
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze