Unijny zegar tyka, terminy z KPO przekroczone, rząd w chaosie. Do 31 grudnia powinniśmy złożyć wniosek o płatność 8,75 mld euro, a do końca marca pierwsze sprawozdanie z wykonania reformy sądownictwa. Tymczasem ustawy wciąż nie ma, bo rząd chce zrobić reformę bez reformy
Do końca roku Polska powinna wypełnić 76 kamieni milowych i złożyć wnioski o dwie tury płatności z KPO: 5,85 mld bezzwrotnych dotacji (2,85 mld w pierwszej racie i 3 mld w drugiej) oraz 2,9 mld euro pożyczek (1,37 mld euro w ramach pierwszej raty i 1,53 mld drugiej), czyli w sumie o jedną czwartą z 35,4 mld euro środków z Funduszu Odbudowy przewidzianych dla Polski.
Tymczasem rząd nie jest w stanie dogadać się w sprawie realizacji kamieni milowych niezbędnych do aplikowania nawet o pierwszą transzę środków, czyli reformy sądownictwa. Na czym stoimy?
Rząd ma niecałe cztery miesiące, by zrealizować dwie główne reformy wymiaru sprawiedliwości, bo do końca marca 2023 roku musi przedstawić Komisji Europejskiej pierwsze sprawozdanie z ich realizacji.
To terminy wynikające z podpisanej 9 grudnia umowy operacyjnej, do których przestrzegania państwa członkowskie są zobowiązane.
Poza tym z końcem roku zamyka się okienko na składanie wniosku o płatność z Funduszu Odbudowy. Takie wnioski można składać w dowolnym momencie, ale maksymalnie dwa razy w roku.
Zgodnie z umową operacyjną rząd będzie musiał pisemnie poinformować Komisję Europejską o niedotrzymaniu terminów realizacji kamieni milowych, bo to wpływa na harmonogram płatności.
Sądząc po treści umowy operacyjnej podpisanej 9 grudnia przez ministra Grzegorza Pudę, jeszcze niecałe dwa tygodnie temu władze sądziły, że uda się pierwszy wniosek o płatność złożyć do końca tego roku, skoro podpisał się pod takim harmonogramem.
Tymczasem nie dalej jak tydzień temu przygotowane przez zespół prawników na zlecenie kancelarii premiera oraz w porozumieniu z Komisją Europejską zmiany w ustawach o sądach, które miały wypełniać kamienie milowe, nie tylko przepadły w Sejmie, ale zostały zakwestionowane przez prezydenta, koalicjantów Prawa i Sprawiedliwości oraz samego prezesa PiS.
To wywołało popłoch w szeregach obozu rządzącego, który chyba coraz bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że sytuacja jest naprawdę patowa.
Takiej kakofonii w obozie Zjednoczonej Prawicy nie było już dawno.
Już ponad pół roku rząd boksuje się sam ze sobą w kwestii realizacji kamieni milowych dotyczących naprawy sądownictwa; wcześniej przez wiele miesięcy boksował się z samym przygotowaniem KPO.
Pierwsze krajowe plany odbudowy zostały złożone przez państwa członkowskie już w kwietniu 2021 roku. Pierwsze środki w postaci bezzwrotnych zaliczek, do których Polska też miałaby prawo, gdyby złożyła KPO w 2021 roku, mogły popłynąć do nas już latem 2021 roku. Tak się nie stało.
Rząd ma przed sobą konkretne zadanie, które wciąż nie zostało zrealizowane:
Chodzi o kilka spraw. Poprzez odpowiednie zmiany w ustawach o ustroju sądów powszechnych oraz o Sądzie Najwyższym Polska ma zapewnić, że:
Wszystkie powyższe zmiany miały wejść w życie z końcem drugiego kwartału 2022 roku.
Wyjątkiem jest ponowne rozpatrzenie wszystkich spraw dyscyplinarnych do tej pory zrealizowanych przez Izbę Dyscyplinarną lub Izbę Odpowiedzialności Zawodowej – czas na realizację tego kamienia milowego jest do końca 2023 roku.
Co więcej, do końca marca 2023 roku rząd musi przedłożyć pierwsze sprawozdanie z realizacji reformy.
Nic dziwnego, że rząd ma taki problem z tymi reformami.
Wymogiem wynikającym z KPO jest zapewnienie sędziom możliwości badania statusu innych sędziów. O tym mówiły wielokrotnie szefowa KE Ursula von der Leyen oraz wiceprzewodnicząca KE Věra Jourová. Wyjściem wobec tego przepisu było umieszczenie w ustawie prezydenta nowej instytucji - "testu bezstronności i niezależności" przeprowadzanego na wniosek stron w postępowaniu.
Okazało się, że dla KE to nie jest wystarczające wypełnienie kamienia milowego, dlatego w najnowszym projekcie formułę testu dodatkowo rozszerzono: uprawnienie to przyznano także składom sędziowskim w konkretnych sprawach. Wciąż nie usunięto jednak przepisów ustawy kagańcowej, które wprost przewidują odpowiedzialność dyscyplinarną za „działania lub zaniechania mogące uniemożliwić, lub istotnie utrudnić funkcjonowanie organu wymiaru sprawiedliwości” oraz „działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego, skuteczność powołania sędziego, lub umocowanie konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej”.
PiS nie chce się zgodzić na ich wykreślenie, bo to uderzałoby w neo-KRS.
Rząd broni się rękami i nogami przed przyznaniem tego, bo słusznie boi się, że wadliwość neo-KRS mogłaby dawać podstawę do kwestionowania nie tylko powołań sędziów po 2018 roku, ale też wydanych przy ich udziale wyroków. To około 3 miliony orzeczeń, które można by zakwestionować.
Dlatego w kolejnych zmianach w ustawach o sądach – ustawie Dudy zaproponowanej w czerwcu 2022 roku oraz obecnej ustawie przygotowanej przez zespół prawników działających na zlecenie kancelarii premiera Morawieckiego, bardziej niż realizować reformy, politycy PiS próbują dokonać jakiś prawnych wygibasów, by trochę spełnić, a trochę nie spełnić wymogów z KPO.
Najnowsze zmiany w ustawach o sądach zaproponowane przez kancelarię premiera, reklamowane jako „uzgodnione z Komisją Europejską”, których wdrożenie miało „zapewnić odblokowanie środków z KPO”, opierały się przede wszystkim na:
Pomysł przeniesienia dyscyplinarek sędziów do NSA wynikał prawdopodobnie z faktu, że pomimo iż w NSA także zasiadają neo-sędziowie, to nie ma jeszcze żadnego orzeczenia TSUE, które kwestionowałoby prawidłowość działania tego sądu, podczas gdy takie orzeczenia dotyczą już Izby Dyscyplinarnej SN.
Test niezależności sędziego został wprowadzony już ustawą Dudy, która przyznawała prawo wystąpienia z takim wnioskiem stronom postępowania. W kamieniach milowych jest jednak jasno napisane, że prawo to należy się sędziom. Dlatego poprawka zespołu Morawieckiego zakładała, że wniosek o weryfikację sędziego może złożyć skład sędziowski w konkretnej sprawie, czyli nie zakwestionować status sędziego w ogóle, lecz w konkretnym postępowaniu.
Takie posunięcie ma zapobiegać automatycznemu podważaniu wyroków sędziego, który nie przejdzie testu niezależności. To w oczywisty sposób trochę spełnia wymóg z kamieni milowych, a trochę nie.
Ustawa Morawieckiego nie cofała zapisów tzw. ustawy kagańcowej, wprowadzała w nich tylko drobne modyfikacje.
Mimo, że robi malutki krok naprzód w kwestii naprawy sądownictwa, to dla obozu Zjednoczonej Prawicy i tak za dużo.
Prezydent Andrzej Duda oburzył się, że zaproponowane rozwiązania "podważają jego prerogatywy" dotyczące mianowania sędziów. Zasugerował, że propozycje PiS są niekonstytucyjne oraz dał wyraz swojemu sprzeciwowi wobec "pisania polskiego prawa pod dyktando Brukseli". Przyznał też, że nowy projekt sądowy nie był z nim konsultowany.
Jeszcze dalej w swojej krytyce przygotowanej przez zespół prezydenta ustawy poszło Ministerstwo Sprawiedliwości i politycy rządzącej nim Solidarnej Polski.
Solidarna Polska od ponad tygodnia piekli się, że to „ustawa pisana umlautami”, a jej wprowadzenie byłoby przekroczeniem „czerwonej linii”, którą jest kwestia „suwerenności Polski”.
Takie twierdzenie jest zupełnie bzdurne, bo wypełnianie zaleceń Komisji Europejskiej w zakresie przywracana przestrzegania zasad niezależności i bezstronności sądów, a więc przestrzegania unijnego prawa z przekraczaniem suwerenności nie ma nic wspólnego. Dla polityków Solidarnej Polski nie ma to jednak znaczenia. Jakiekolwiek uzgodnienia z Brukselą są przez nich wykorzystywane do budowania politycznej opowieści o rzekomej konieczności walki o polską suwerenność w UE.
Ciekawe w narracji Solidarnej Polski jest jednak to, że politycy obozu rządzącego doskonale zdają sobie sprawę z bałaganu, który ich niekonstytucyjne zmiany w sądownictwie wywołały.
Wprost mówił o tym wiceprezes Solidarnej Polski, Michał Wójcik w rozmowie z Krzysztofem Piaseckim na antenie TVN24 we wtorek 20 grudnia rano. Wójcik jasno przyznał, że wprowadzenie testu niezależności sędziego zgodnie z wymogami kamieni milowych oznaczałoby de facto możliwość zakwestionowania niemal 3 milionów wyroków wydanych z udziałem neo-sędziów:
„Panie redaktorze, wie Pan co to oznacza? To jest coś nieprawdopodobnego (…) Podważanie statusu sędziego przez sędziów jest bardzo niebezpieczne (…) Stary sędzia podważa nowego, nowy starego, nowy nowego. To jest coś niewyobrażalnego!”.
Dalej wiceprezes SP wyliczał, że w sądach apelacyjnych 35 proc. orzeczeń jest wydawanych przez sędziów, którzy byli nominowani po 2018 roku, w sądach okręgowych - 28 proc. , w sądach rejonowych – 21 proc. „To jest w sumie 3 miliony orzeczeń. Jak pan sobie to wyobraża [kwestionowanie statusu takich sędziów]?”
„To jest chaos, anarchia, destrukcja państwa i przekroczenie czerwonej linii” – kontynuował Wójcik, po czym przywołał słowa nielegalnie powołanej I Prezes Sądu Najwyższego prof. Manowskiej: nie można za przysłowiową miskę ryżu sprzedawać suwerenności".
Jak widać także dla prof. Manowskiej niekonstytucyjne zmiany i upolitycznienie polskiego sądownictwa to przejaw polskiej suwerenności.
Coraz większą frustrację widać też u samego premiera Morawieckiego, który od wielu miesięcy znajduje się na pierwszej linii naprawiania czegoś, czego bez całkowitej rewolucji naprawić się po prostu nie da.
12 grudnia na łamach Sieci Morawiecki zjechał z góry na dół zarządzany przez Zbigniewa Ziobrę wymiar sprawiedliwości, twierdząc, że znajduje się on w „półzapaści”.
„Większego chaosu i kłopotów, niż mamy obecnie w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy” – powiedział premier. „Sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści i myślę, że będzie wegetowało do momentu, gdy nastąpi jakaś poprawa, a może i szersza zgoda na zmiany. Dziś jest gorzej, niż było” – ocenił.
O tym, że sprawa realizacji kamieni milowych dotyczących sądownictwa utknęła już w zupełnie martwym punkcie, a obóz rządzący nie jest w stanie w swoich szeregach wypracować sensownego rozwiązania, dowodzi też mocna wypowiedź prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego.
Kaczyński w rozmowie z Gazetą Polską opublikowaną 21 grudnia stwierdził, że:
„Uchwalenie ustawy prawdopodobnie, ale nie na pewno, byłoby uznane za wypełnienie [kamieni milowych dotyczących sądownictwa], ale skutki w Polsce mogłyby być skrajnie destrukcyjne, nie tylko dla sądownictwa, lecz także dla całego aparatu państwowego” – powiedział.
Na pytanie o to, co ma na myśli, mówiąc o destrukcyjnym wpływie tej ustawy, wymienił możliwość podważania nominacji sędziowskich. „Te same wątpliwości wyraził prezydent Andrzej Duda, dlatego ta ustawa wymaga doprecyzowania i dalszych konsultacji”.
O tym, że negocjacje z prezydentem wciąż trwają poinformował we wtorek 20 grudnia na antenie radia Zet minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk. Minister przyznał, że „w tej chwili wyjaśnia prezydentowi, że ten projekt [prezydenckich] prerogatyw nie narusza”, a rządowi zależy by „[zmiany w tych ustawach] procedować bez zbędnej zwłoki”.
Prezes PiS wciąż zleca bowiem obozowi rządzącemu szukanie magicznego rozwiązania, które zrealizuje kamienie milowe, a więc przywróci niezależność i bezstronność polskich sądów, ale w taki sposób, by sędziowie mianowani przez upolitycznioną neo-KRS byli w stanie przejść test niezależności sędziego. A to se ne da, jak powiedzieliby Czesi.
Tymczasem politycy zgromadzeni wokół premiera Morawieckiego, którzy byli odpowiedzialni za wypracowywanie zmian w ustawach o sądach wciąż twierdzą, że "lepiej nie zmieniać w nich ani przecinka, bo zostały uzgodnione z Brukselą".
O tym, że tak rzekomo jest już 14 grudnia wieczorem w Sejmie przekonywał premier Mateusz Morawiecki domagając się przepchnięcia tego projektu przez Sejm bez żadnych poprawek opozycji. To dość dziwna deklaracja, bo Komisja Europejska nie zajmuje się pisaniem ustaw państwom członkowskich, ogranicza się do konsultowania, opiniowania i rekomendacji.
I faktycznie, jak zdradził minister Szymon Szynkowski vel Sęk w programie Polityczne Grafitti we wtorek 20 grudnia, nie inaczej było tym razem. Minister przyznał, że
Komisja Europejska „oceniła projekt, konkretny projekt ustawy (...) jako dobrą podstawę do wypełnienia po jego przyjęciu kamieni milowych wymiar sprawiedliwości”.
Dalej Szynkowski vel Sęk argumentował, że lepiej do tego projektu nie wprowadzać już żadnych zmian, bo „ten projekt, w tym kształcie, jako pozytywnie oceniony przez Komisję Europejską, daje największe prawdopodobieństwo na to, że będzie sprawna realizacja wniosku o wypłatę środków z Funduszu Odbudowy”.
Dobra podstawa, prawdopodobieństwo – to słowa klucze dotyczące poziomu dogadania tej reformy z Komisją Europejską.
O tym, że żadne gwarancje wypłaty środków z KPO na etapie realizacji kamieni milowych nie są możliwe pisaliśmy już w OKO.press tutaj.
Także dziś Komisja Europejska potwierdziła nam, że „obserwuje pozytywne zmiany, jeśli chodzi o projekt ustawy o systemie dyscyplinarnym w Polsce, informuje o tym polskie władze”, ale „dla nas liczy się tylko ostateczna ustawa, to, jak zostanie przyjęta, i jej wdrożenie. Będziemy to oceniać w kontekście pierwszego wniosku o płatność ze strony polskich władz. Wcześniej nie dajemy żadnych gwarancji, że wniosek o płatność zostanie zrealizowany”.
Wygląda więc na to, że obóz rządzący znalazł się w zupełnie patowej sytuacji, bo ani prezydent, ani Solidarna Polska nie są gotowi pójść na żadne ustępstwo. Tymczasem, gdy PiS-owi udało się dogadać przynajmniej z prezydentem, to okoniem będzie wciąż stał Zbigniew Ziobro i jego ludzie: Solidarna Polska już zapowiedziała, że pod żadnym pozorem nie zagłosuje za zmianami, które wypełniałyby postanowienia KPO. Czy rząd może więc liczyć na wsparcie ze strony opozycji?
Jak mówiła Katarzyna Lubnauer, wiceszefowa Nowoczesnej, posłanka Koalicji Obywatelskiej w środę 21 grudnia na antenie TVN24, opozycja planuje w tej kwestii trzymać wspólny front i zgłosić wspólne poprawki do ustawy.
Opozycja domaga się, by wrócić do stanu sprzed nielegalnych zmian i przypisać sprawy dyscyplinarne Izbie Karnej Sądu Najwyższego oraz dodać do tego siedmioletni okres karencji dla sędziów, którzy by w tej Izbie zasiedli, by mieć pewność, że w jej składzie nie znajdą się wadliwie powołani neo-sędziowie.
Poza tym opozycja obawia się, że PiS może szukać takich rozwiązań, które zadziałają na chwilę i doprowadzą do pozyskania środków z KPO, a następnie zostaną zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny i po jakimś czasie cofnięte. Te obawy dotyczą przekazania spraw dyscyplinarnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
„Żyjemy w państwie, w którym władza ma złą wolę, co wiemy po dotychczasowych orzeczeniach Trybunału Konstytucyjnego. W związku z tym możemy dopuścić taką myśl, że [rozpatrywanie spraw dyscyplinarnych sędziów] na razie będzie przekazane Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu, a potem okaże się, że jednak katalog [zadań NSA] w konstytucji [nie obejmuje takiego rozszerzenia kompetencji] i władza uzna tą ustawę za nieważną”.
Opozycja zwraca też uwagę, że wciąż nie ma zmian, które cofałyby postanowienia tzw. ustawy kagańcowej, czyli traktowania zapytań prejudycjalnych do TSUE jako wykroczeń.
O tym, że nowe przepisy są całkowicie wadliwe oraz nie usuwają w pełni skutków szkodliwych i niezgodnych z prawem reform wprowadzonych przez rząd Zjednoczonej Prawicy od 2015 roku (m.in. nowego trybu powoływania sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa, który sprawił, że KRS stała się instytucją zupełnie upolitycznioną i nie-niezależną), pisaliśmy w OKO.press w zeszłym tygodniu.
Opozycja
Sądownictwo
Władza
Mateusz Morawiecki
Komisja Europejska
blokada KPO
Fundusz Odbudowy
KPO
reforma sądownictwa
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze