0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.plFot. Marcin Stępień ...

„O, radości, iskro bogów, kwiecie Elizejskich Pól...” – słyszę jak polonistka pewnego liceum* prowadzi lekcję o hymnie Unii Europejskiej. Pyta: „jakie są według Friedricha Schillera źródła tytułowej radości podmiotu lirycznego?”. Gdy znudzona klasa milczy, podpowiada, że radość wynika z boskości, a także z nieśmiertelności.

Skąd się bierze nasza radość po wyborach 2023? Jak sobie z nią radzimy? Bo odczuwamy ją przecież jako zbiorowy podmiot wyjątkowo liryczny, na przykład płaczący ze wzruszenia. Jak ta szefowa komisji na warszawskiej Woli, która przez łzy powiedziała „Dziękuję wam, rodacy”.

Sporo łez się wylało w Polsce 15 października 2023 roku wieczorem i w nocy. I w następnych dniach.

Cud widoczny na giełdzie

Nieśmiertelność? Wręcz przeciwnie, pani profesor – śmiertelność, która jest naszym wrednym losem. Śmiertelność (zwłaszcza po 70-tce) odgrywa istotną rolę, bo czas przyspiesza i jest go mniej, niż było kiedyś. Ale także od całkiem młodych ludzi słyszałem: „kolejnych czterech lat nie wytrzymam. Wyjeżdżam”. Oczywiście, było wiadomo, że wytrzymamy, nie wyjedziemy, ale kluczowe było poczucie, że szkoda czasu, szkoda życia na dalszy ciąg takiej władzy, takiej Polski.

Boskość? W pewnym sensie.

Na pewno nie chodzi tu o Pana Boga, którym Czarnek chciał zatrzymać rozum prowadzący nas na manowce („Rozum, dotychczas w służbie zrozumienia istoty, intencji i dzieła Boga, stał się samym Bogiem. Celem nie jest już odkrywanie prawdy, ale jej wymyślanie”). Ani o tego Pana Boga, który zaglądał razem z policją w miejsca intymne pani Joanny, żeby znaleźć tabletkę – narzędzie aborcyjnej zbrodni. Ani tego Pana Boga, na którego powoływał się autor podręcznika, pisząc o in vitro (bez używania nazwy), że jest ”traktowaniem sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli„ (ten fragment ”HiT-u" zniknął po protestach).

Przeczytaj także:

Brak Pana Boga nie oznacza, że nie ma w nas poczucia cudu. Jest. W rozumieniu św. Augustyna „Cud jest to fakt wzniosły, nadzwyczajny, przekraczający możliwości natury i niespodziewany dla osoby, która go podziwia”. Czyli coś zachwycającego, w co trudno uwierzyć, co nie miało prawa się zdarzyć, a jednak jest.

Dlatego wciąż jeszcze – cztery dni po – upewniamy się, że naprawdę PiS przegrało wybory.

W naukach humanistycznych mówi się o przeżyciu pokoleniowym, które – jak Sierpień 1980, czy protesty kobiet po wyroku tzw. TK w 2020 roku – "odsłania przed młodymi i chłonnymi umysłami wymiar wartości absolutnych i [uruchamia] inicjację aksjologiczną. Jest pierwszym zbiorowym spotkaniem ze złem, a tym samym także z dobrem”.

Wybory 2023 stały się przeżyciem międzypokoleniowym, zachowując swój aksjologiczny charakter nie tyle spotkania ze złem, ile pożegnania zła. Nie wiadomo jeszcze, czy ukształtują nową mentalność Polaków, a zwłaszcza Polek, których aspiracje są wciąż tłamszone, a bez których głosu PiS rządziłby dalej.

Pan fizjoterapeuta, pani w warzywniaku, pan taksówkarz, moja mama (lat 90), sąsiedzi, redaktorka gazety i redaktor tygodnika... wszyscy opowiadamy sobie o tym, jak głosowaliśmy, żeby się upewnić, że to nie był sen. Ale realność tego wydarzenia wciąż wydaje się krucha. „Nie do wiary” – słyszę.

Potwierdzeniem mogą być takie sygnały, jak zapowiedź dyscyplinarek dla policjantów, którzy wciągnęli do suki posłankę Kingę Gajewską, jak spokojny głos Adama Bodnara, który tłumaczy, jak naprawić praworządność i jak milczenie liderów PiS. Jak bezradność Kaczyńskiego w lokalu wyborczym, kiedy chciał ominąć kolejkę, ale ludzie się nie zgodzili. Bo – jak powiedział ktoś czekający kolejną godzinę na oddanie głosu na Jagodnie we Wrocławiu – to była kolejka do wolności. A nie kolejka do władzy, jakiej spodziewał się Kaczyński.

I jeszcze takie urealnienie.

W górę WIG-20, zwłaszcza akcje Orlenu – to mnie aż zaskoczyło.

Czyli inwestorzy wierzą w wynik wyborów! To znaczy, że to się dzieje naprawdę, bo co jest bardziej realnego niż giełda?

Trudno uwierzyć po treningu bezradności

Przez osiem braliśmy (cały czas „my”, czyli podmiot zbiorowy w liczbie kilkunastu milionów osób niechętnych władzy PiS) udział w eksperymencie przypominającym makabryczne badania „wyuczonej bezradności” sprzed pół wieku. Rażony prądem pies czy tonący szczur po ledwie kilku nieudanych próbach ucieczki poddaje się i nawet gdy przeciąga się psa przez przeszkodę, żeby mu pokazać, jak może się uratować, a szczurowi podaje się kij, to zwierzęta nie podejmują już próby. Naszym treningiem bezradności były kolejne wybory. Od 2014 roku PiS wygrywał siedem razy, pod rząd.

PiS wygrał wybory parlamentarne 2005 (PiS 26,99 proc. przed PO – 24,14 proc.), a także wybory prezydenckie 2005 (Lech Kaczyński 54 proc., Donald Tusk – 46 proc.), ale potem dwukrotnie przegrywał w 2007 i 2011. W 2014 przegrał o włos eurowybory (PO – 32,1 proc., PiS – 31,8 proc.; obie partie dostały po 19 mandatów).

Potem były porażki w wyborach parlamentarnych 2007 (PO – 41,5 proc., PiS – 32,1 proc.), porażka Jarosława Kaczyńskiego w 2010 roku (47 proc.) w wyborach prezydenckich z Bronisławem Komorowskim (53 proc.) i przegrana w wyborach 2011 roku (PO – 39,2 proc., PiS 29,9 proc.). Od tego czasu PiS wygrywał siedem razy pod rząd w wyborach

  • samorządowych 2014 (licząc głosy do sejmików: PiS 26,9 proc. PO – 26,3 proc.)
  • prezydenckich 2015 (Duda 51,55 z Komorowskim 48,45)
  • parlamentarnych 2015 (37,58 proc. przed PO 24,09 proc.)
  • samorządowych 2918 (34,7 proc. głosów do sejmików wojewódzkich przed KO – 27 proc.)
  • europejskich 2019 (PiS 45,4, przed Koalicją Europejską – 38,5 proc.)
  • parlamentarnych 2019 (43,6 proc. przed KO 27,4 proc.)
  • prezydenckich 2020 (Duda 51 proc. przed Trzaskowskim – 49 proc.)

Co ważniejsze, tresura trwała na bieżąco, non stop. Jej mistrzem według mnie nie był ani podszyty paniką histeryk Ziobro, ani miotający się między wciskaniem kitu i uniesieniem narodowym Morawiecki, ani nawet Kaczyński, który dziadział memląc antykobiece żarciki jak u cioci Krystyny na imieninach 13 marca 1967 roku, a także nie fanatyk Czarnek, wychowanek księdza i niespełniony Savonarola. Nauczycielem bezsilności nr 1 był dla mnie Ryszard Terlecki, przez osiem lat wicemarszałek, który nie zatrzymując się w sejmowej wędrówce, rzucał dziennikarzom jakieś ochłapy wyjaśnień w ostentacyjnym pogodzeniu ze światem PiS, a nawet z ciepłą wyrozumiałością byłego hippisa o ksywie Pies. Let it be, let it be.

Władza PiS rosła. Sondaże pokazywały, że nic tej partii nie szkodzi, żadna afera, żaden kryzys. Ani 190 tys. nadmiarowych zgonów na Covid w latach 2020-2021 (chyba że – makabryczna obserwacja – zaszkodziły w tym sensie, że poumierali przede wszystkim wyborcy PiS). Ani utrata prawie 60 mld euro KPO (według zrewidowanego planu) i zagrożenie kolejnych miliardów funduszy strukturalnych (o czym OKO.press napisało jako pierwsze i nikt nam nie chciał wierzyć). Ani inflacja. Ani kolejne kompromitacje w Europie, afera wizowa. Ani nawet komendant policji odpalający granatnik w swoim gabinecie, którego wiceminister obrony narodowej zupełnie serio bronił słowami: „Powinno się panu komendantowi Szymczykowi okazywać empatię wobec tej sytuacji, a nie pójście w śmiech”.

Średnia prognoza z 13 ostatnich sondaży przed wyborami (7-13 października) była już lepsza: PiS – 36 proc., KO – 29,6 proc., Trzecia Droga – 11,4, Lewica – 10,1 proc., Konfederacja – 9,2 proc., ale wciąż dawała niewielką większość PiS z Konfederacją.

W dniu wyborów na dziennikarskiej giełdzie przecieków rysowało się coraz bardziej, że to się może udać, ale nie chciałem wierzyć, baliśmy się cieszyć.

Kiedy po południu porównywaliśmy mobilizację w województwach PiS-owskich (wysoka, wyższa niż w 2019) i nie PiS-owskich (ogromna, uderzająco większa), jeszcze się wstrzymywaliśmy z radością. Mapa, którą opublikowaliśmy, to był dowód z geografii politycznej: ludzie ruszyli do wyborów w dawnym zaborze pruskim i na tzw. Ziemiach Odzyskanych**, Galicja i zabór rosyjski (z wyjątkiem Warszawy rzecz jasna) były mniej poruszone.

Iskra bogów z „Ody do wolności” tliła się, już wybuchała płomieniem, ale

powtarzaliśmy sobie, że to nie może być prawda, a potem, że to może nie być prawda.

Radość jako ulga

„To był moment wspaniały, moment radości dla mnie” – mówi Timothy Garton Ash. W jego przypadku radość ma wymiar patriotyczny, bo od rewolucji 1980 roku jest polskim patriotą. Tim jest oczywiście patriotą brytyjskim, bolejącym nad brexitem, ale nie ma tu żadnej sprzeczności. W ogóle polecałbym perspektywę, że mamy wiele patriotyzmów – jesteśmy teraz patriotami ukraińskimi, a Wołodymyr Zełenski jest naszym prezydentem, opłakujemy pomordowanych Żydów (choć Binjamin Netanjahu nie jest naszym premierem), ale także stajemy się palestyńskimi patriotami, gdy giną dzieci w Gazie.

Polska ulga ma też wymiar globalny. Po smutnych wyborach w Turcji, a wcześniej na Węgrzech, po zwycięstwie Roberta Fica w Słowacji (tym bardziej bolesnym, że sondaże exit poll dały zwycięstwo Liberalnej Słowacji, ale pomyliły się o... 5,5 pkt. proc.) zwycięstwo PiS byłoby kolejnym gwoździem do trumny europejskiej demokracji i rysującej się skrajnie prawicowej międzynarodówki.

Dopiero teraz, kiedy narzędzia władzy i propagandy lecą im z rąk, możemy sobie pozwolić na żal i złość za te bezsensowne osiem lat.

Wiem, że gospodarka się kręciła (ale wiatraki już nie), widzę, jak zmienia się wieś i miasta, ślepy nie jestem, ale w sensie życia publicznego był to czas jałowy. Nawet protesty traciły temperaturę, zamieniały się w część rytuału. Nasza praca fact-checkerów, czyli poszukiwaczy fałszu, traciła na atrakcyjności.

Ze smutkiem patrzyłem, jak porządne duże fundacje nie chcą podpisywać listów protestacyjnych. Jak szkoły na wszelki wypadek (bo Lex Czarnek nie wszedł) pozbywały się zajęć pozalekcyjnych, jak Polsat stawał się coraz bardziej wyważony.

Wisiał nad nami, w mediach takie rzeczy czuje się najlepiej, ciężar nudnych kłamstw.

Ile razy można pisać, że nie jest prawdą, co wygadywał Morawiecki, że "My, Polacy, na pamięci milionów Polaków, którzy walczyli, cierpieli i ratowali w czasie okrutnej niemieckiej nocy swoich żydowskich sąsiadów, na tym fundamencie, budujemy wielkie jasne domy, budujemy wielką jasną Polskę”.

Ile razy można debunkować oskarżenia pod adresem Brukseli, że jest winna wzrostu cen w Polsce. Albo prostować „opinię” Kaczyńskiego o TSUE, że „mamy tu do czynienia z kontynuacją tego kursu antypolskiego, nienawistnie antypolskiego oraz tego bardzo groźnego zjawiska, jakim jest odrzucenie prawa, po prostu kompletnie nieliczenie się z traktatami w Unii Europejskiej”.

Albo rozbierać słowa polskiego prezydenta, który „na prawach cytatu” mówił, że tylko świnie siedzą w kinie na filmie Agnieszki Holland. Tych świń poszło do kina, licząc do niedzieli wyborczej już 671 278, co już w tej chwili daje najlepszy wynik polskiego filmu w 2023 roku, a kolejne świnki nadchodzą***.

Kłamstwo się degenerowało. W kampanii wyborczej zeszło na poziom magla (z całym szacunkiem, a nawet nostalgią za takimi inicjatywami tzw. prywaciarzy w PRL). „Wiem, że dostał pan wazon ze złotem i srebrem od Putina w 2010 roku. Za co dostał Pan ten wazon i ile on jest wart? Platforma wyprzedawała majątek narodowy, sprzedawali nawet kolejkę na Kasprowy i nagrania Czerwonych Gitar. Gdzie są te pieniądze, na co one poszły” – rzucał Morawiecki w Tuska. I dalej: „Genów nie oszukasz, sprzedaliby lasy, Bałtyk i Tatry”.

Jakich genów? Żydowskich, które ma także Morawiecki? Kaszubskich? Niemieckich? Ryżych?

To było jak życie koło nieszczelnego szamba. Dało się działać, pisać, protestować, albo po prostu zasłaniać nos, ale dopiero teraz czujemy, jakie to było obciążające. I bezsensowne.

„Notatnik wyborczy Pacewicza” to subiektywny przegląd tematów wyborczych, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić.

To nie jest polskie ulubione uczucie

Życie w radości nie jest dla Polaków i Polek stanem naturalnym. Ten sam Timothy Garton Ash wytykał nam na konferencji OKO.press, że wciąż obowiązuje opisana przez poetę Adama Zagajewskiego zasada, że „Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce”. Potrafiliśmy nawet wspaniałe zwycięstwo rewolucji Solidarności (1980-1989) przedstawić jako porażkę, a w każdym razie zgniły kompromis. Ten niesamowity wiersz wart jest większego cytatu:

"Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce

Przyjaźnie pogłębiają się

miłość czujnie podnosi głowę.

Nawet rzeczy stają się czyste".

Czysty podział na dobro (co prawda niemożliwe do realizacji) i zło (niestety nie do pokonania) dawał pewien komfort zarówno aktywistkom, jak i osobom biernym. Osiem lat z PiS odnowiło polskie doświadczenie życia w beznadziei. Utwierdziło nas w przekonaniu, że żaden inny naród tak nie cierpiał, jak my (tak uważa 74 proc. Polek i Polaków!).

Wyzwaniem będzie przełamanie tego paradygmatu narzekania-smutku-beznadziei, tego „a nie mówiłem”, albo „no wiadomo było, że tak się skończy”.

Powstaje problem, jak zadbać o radość? Jak nie dać pogrążyć się w rozczarowaniu, w pesymistycznych prognozach, w niecierpliwym żądaniu, bo skoro zwyciężyliśmy, to ile można czekać na „rozliczymy” i „naprawimy”?

Jak ją pielęgnować, choćby dlatego, że dała nam poczucie, że Polki i Polacy to fajni, wolni ludzie.

Przestrzegał św. Augustyn (który wyrasta na główne źródło OKO.press), że tylko przyzwyczajenie zabija w nas poczucie cudu. Nie przyzwyczajajmy się zatem, że jest normalnie, choć raz lepiej, a raz gorzej, bo z tym prezydentem, w tym świecie, i z najważniejszymi instytucjami opanowanymi przez armię funkcjonariuszy PiS, nie będzie łatwo. Ale zachowajmy umiar w rozczarowaniu.

Bez nich nie byłoby 15 października

Oczywiście, to wszystko tylko ciemna strona medalu. Jest i jasna, czyli to wszystko, co doprowadziło nas do 15 października, który nie wziął się przecież z październikowego chłodnego powietrza.

Przez te osiem lat w Polsce toczyła się bitwa, a raczej wiele bitew. O wolne sądy i niezależność prokuratury, o wolną szkołę, o wolne media, o prawa kobiet, o prawa osób LGBT, o klimat, o prawdę, o przyrodę i lasy na czele z Puszczą Białowieską, o kulturę wolną od polityki i ideologii, o niezależność organizacji społecznych, o prawa Ukrainek i Ukraińców przebywających w Polsce legalnie oraz uchodźców, którzy próbują się dostać do nas nielegalnie z punktu widzenia niehumanitarnej ustawy wywózkowej.

Te wszystkie bitwy i potyczki widzieliśmy jako wartość samą w sobie i opisywaliśmy oburzające represje, jakie spotykały ludzi. Dopiero 15 października zobaczyliśmy ich skutek, bo każdy z tych ruchów, grup, a czasem pojedynczych osób, które stały z transparentem przed siedzibą PiS (por. cykl o „Slappach po polsku”), kogoś mogły zainspirować, stać się dla kogoś wezwaniem.

Ale doszło jeszcze coś, co wymyka się sondażom i przewidywaniom.

W wyborach 2015 roku siły demokratyczne zdobyły 48 proc., w 2019 roku 48,5 proc. głosów. Teraz 53,7 proc.

W wyborach 2015:

PO – 24,1 proc.;

N – 7,6 proc.;

PSL – 5,1 proc.;

Zjednoczona Lewica – 7,6 proc. (nie przekroczyła progu 8 proc.);

Partia Razem – 3,6 proc. (nie przekroczyła progu 5 proc.).

W SUMIE 48 proc.

W wyborach 2019:

KO – 27,4 proc.;

SLD – 12,6 proc.;

PSL – 8,6 proc.

W SUMIE: 48,5 proc.

W liczbach wygląda to jeszcze lepiej:

  • W 2015 – 7,3 mln głosów,
  • w 2019 – 8,96 mln,
  • teraz – 11,6 mln.

W porównaniu z 2015 rokiem przybyło ponad 4,3 mln wyborców-demokratów, w porównaniu z 2019 rokiem – 2,6 mln głosów,

PiS w porównaniu z 2015 zyskał 1,9 mln głosów, ale w porównaniu z 2019 rokiem stracił 0,4 mln.

Sondaże nie wskazywały na tak ogromną zmianę. Coś się wydarzyło tuż przed wyborami, a może nawet w dniu wyborów. Młodzi ludzie mówią, że miało to dynamikę flash-mobu, „błyskawicznego tłumu”, który skrzykiwał się w sieci. Coś tych młodych (i nie tylko) porwało.

To było coś więcej niż wybory, to był nowy polski Październik, 67 lat po poprzednim zrywie.

(Brakuje już nazw dla tych polskich miesięcy).

Coś przelało tę czarę, nie wiemy co.

Może obrażające ludzką inteligencję pytania referendalne? W mojej komisji ludzie na cały głos mówili „bez referendum” i brzmiało to jak deklaracja przynależności do wspólnoty (ale pisaliśmy też w OKO.press jasno, że jak ktoś się boi bojkotować referendum, to niech bierze kartę, bo najważniejsze są wybory).

Może po prostu nastąpiła kumulacja głupoty, chamstwa, obsesji, cała ta prawicowa danse macabre nagle stała się nie do zniesienia. Ilość przeszła w jakość? Może energii dały dwa potężne marsze, na których różne pokolenia połączył nowy polski hymn „Wolności oddać nie umiem?”. Może debata TVP, w której błysnęli Hołownia i Scheuring-Wielgus?

Może jeszcze coś. Masowa komunikacja, która pociągnęła także młodych do głosowania, wynikała także z tego, że warto było wziąć udział w czymś ciekawym, że było o czym rozmawiać. Na kogo głosujesz? – pytaliśmy w demokratycznej bańce i często odpowiedź nas zaskakiwała. W tym sensie wybory były bardziej demokratyczne. I interesujące.

To, co nie udało się na Węgrzech i w Turcji, udało się w Polsce może właśnie dlatego, że u nas opozycja poszła do wyborów ze zróżnicowaną ofertą programową i silnymi osobowościami (co dedykuję tym wszystkim, którzy jedną listą opozycji wymachiwali jak maczugą, waląc także w niezależnie myślące dziennikarki i dziennikarzy).

„Oda do radości” nas połączy?

Pojawiają się już obawy, że politycy to zmarnują, że zaczną się spory, awantury, że skupią się na rozliczeniach, igrzyskach, że wejdą w buty poprzedników itd. To wszystko może się zdarzyć, w jakimś stopniu nawet musi. Rzeczy złe i brzydkie będziemy demaskować, władza może liczyć na wolne media, tak jak na organizacje społeczne, które zapowiedziały, że „będą wskazywać błędy, nieprawidłowości i niedostatki publicznych polityk, domagać się ich naprawy i proponować rozwiązania. Będziemy krytykować, protestować i interweniować, kiedy łamane będzie prawo, podważane zasady demokracji, odbierane lub ograniczane nasze obywatelskie prawa”.

Ale bodaj najważniejszym zadaniem jest rozbrojenie tego, czym był i czym jest PiS, nawet jeśli ma dziś minę Kaczyńskiego z lokalu wyborczego. Nawet jeśli się rozpadnie, ulegnie degeneracji, to jedna trzecia Polaków na PiS głosowała. I to ich trzeba zachęcić do tego, żeby nie popadli w smutek, nie mieli poczucia klęski, poniżenia.

Trzeba przeciągnąć ich na stronę radości. I to się może udać.

Bo rząd koalicyjny otwiera różne furtki. Podejście Lewicy do spraw mieszkaniowych może dać do myślenia młodym wyborcom Konfederacji, a projekt wdowiej renty mógłby naruszyć PiS-owską jednomyślność – jak to się mówi – seniorów, choć to przecież w znacznej przewadze seniorki, wdowy, które często mają jeszcze apetyt na życie.

Trzecia Droga ma z kolei poparcie w Polsce wiejskiej i mniejszych miast oraz ambitny projekt likwidacji kolejek do lekarza.

Wielką szansą mogą być zmiany w szkołach, radykalny wzrost płac, zdjęcie balastu absurdalnych podstaw programowych, wyrzucenie do najbliższego śmietnika lektur, których nikt nie czyta i nikt nie rozumie (więcej o tym w tekstach o Wolnej Szkole oraz o Pakcie dla Edukacji, który już podpisały trzy partie opozycyjne).

In vitro z pieniędzy publicznych będzie dobrze przyjęte, bo niepłodność nie ma barw partyjnych.

Jest jeszcze drugi powód i tu wrócimy do „Ody do radości”, uznanej za hymn Europy na 20 lat przed powstaniem Unii Europejskiej (na szczęście nie została hymnem Niemiec). W przedwyborczym sondażu prosiliśmy osoby badane o wybranie stwierdzenia, które najlepiej oddaje to, „jak tacy ludzie jak pan/pani czują się w Polsce”. Do wyboru było pięć możliwych odpowiedzi, które odtwarzały narracje głównych sił politycznych.

Uderzające, że najczęściej wybierano dwa odczucia, które można opisać jako tęsknotę za uspokojeniem polskich spraw i oparciem zgody narodowej na symbolicznym związku Polski i Unii Europejskiej:

„Nie jestem już w stanie wytrzymać wciąż tych samych kłótni, Polacy muszą się wreszcie dogadać” – taką odpowiedź (główny przekaz Trzeciej Drogi) wybrało 25 proc. osób badanych. Tyle samo (24 proc.) wskazało na wydawało się wyznanie wiary tylko KO, czyli europejską wersję patriotyzmu: „Jestem dumny/dumna z tego, że mamy dwie flagi biało-czerwoną i unijną”.

Zobaczcie sami, że elektorat PiS niczym nie różni się tutaj od KO. Wyborcy i wyborczynie jakby nie słyszeli słów Dudy, Kaczyńskiego nie mówiąc o wyznaniu Krystyny Pawłowicz, że flaga UE to dla niej unijna szmata. Są równie dumni z dwóch flag! I równie stęsknieni za końcem politycznej awantury, czego najbardziej chcieliby ludzie Lewicy.

Sadzę, że polski premier, który zostanie z honorami przyjęty w Brukseli i ogłosi odblokowanie funduszy europejskich, a potem przejdzie się ulicami Kijowa z naszym prezydentem Zełenskim, potrafi dać odrobinę satysfakcji także wyborcom i wyborczyniom PiS. Resztę będzie leczył czas.

Na zdjęciu: Łódź, ulica Piotrkowska. Happening Komitetu Obrony Demokracji z okazji wygranych wyborów, 16 października 2023.

*To liceum jest figurą retoryczną, nie istnieje realnie, ale żyje w mojej głowie z udziałem nauczycielek (w tym polonistki) z czasów mojej młodości

**Chyba najwyższy czas, by odrzucić tę propagandową nazwę. Może Kresy Zachodnie?

*** Takie dane przekazała nam 19 października Małgorzata Borychowska z Kino Świat, dystrybutora filmu Holland.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze