Wybory prezydenckie w Polsce to nie tylko wybory o Polsce, to wybory o Europie. Tak samo było w Rumunii, w której dwa tygodnie temu marsz skrajnej prawicy po władzę został zatrzymany
Karol Nawrocki w kampanii bardzo sprawnie wszedł w buty prawicowego populisty. Jego wyborcza opowieść o Polsce i Europie jest prosta: to opowieść o „systemie” zdominowanym przez „obce ideologie”, który wyzyskuje zwykłych ludzi i ich kosztem realizuje swój interes.
„System” w opowieści Nawrockiego jest złowrogi i niezwykle przebiegły. To zdominowana przez globalistyczne siły Unia Europejska, która chce pożreć państwa narodowe i uczynić je swoimi „województwami”. Jego agentami są Donald Tusk i Rafał Trzaskowski. Ujawniane przez dziennikarzy śledczych informacje o przeszłości kandydata, jego udziale w niezwykle brutalnych, kibolskich ustawkach, kontaktach z trójmiejskim świadkiem przestępczym, czy oskarżenia o trudnienie się sutenerstwem, w tej narracji to jedynie przykłady tego, do jakich manipulacji ów system jest zdolny, by zagrażającego mu kandydata skompromitować.
„Obce ideologie”, takie jak Zielony Ład czy unijne zasady równości i niedyskryminacji, chcą zniszczyć polski przemysł, polskie górnictwo, polską religijność, polski naród, wreszcie polskość samą w sobie. Polskość, która dla Nawrockiego jest wartością najwyższą. „Tu jest Polska” – powtarzał Nawrocki jak mantrę niemal na każdym wiecu, a od tego tylko krok do powiedzenia wprost: „Polska dla Polaków", co Karol Nawrocki czynił, proponując wejście w życie np. takich regulacji jak dawanie pierwszeństwa w kolejce do lekarzy Polakom, a nie uchodźcom.
„System” najmocniej walczy obecnie z wolnością – wolnością osobistą i wolnością słowa. To tego przykładem według populistycznej prawicy było unieważnienie wyborów prezydenckich w Rumunii z powodu poważnych nieprawidłowości w kampanii jednego z kandydatów, czy uznanie przez niemiecki kontrwywiad skrajnie prawicowej AfD za organizację ekstremistyczną, zagrażającą demokracji. To o tych „zamachach na wolność„ mówił w antyunijnym przemówieniu wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance na konferencji bezpieczeństwa w Monachium w lutym 2025. ”System„ usiłuje wolność osobistą ograniczać, by „głosy protestu”, o które w kampanii prosił Nawrocki, nie podkopywały jego podstaw.
„Nie pozwólmy im domknąć systemu” – apelował w związku z tym do wyborców Karol Nawrocki w jednym ze spotów wyborczych.
Ewentualne zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich, do którego przyczynić mogą się również ci, którzy na wybory nie pójdą, będzie miało potężne konsekwencje dla Polski i Europy:
Narodowi konserwatyści i skrajna prawica robią wiele, byśmy postrzegali ich jako zwykłych, demokratycznych uczestników procesu politycznego. To stąd ich alarmistyczne wypowiedzi o tym, jakoby „system” usiłował ich wykluczać, posługując się nieuczciwymi metodami. Ich zdaniem demokratycznymi czyni ich nie tylko sam fakt reprezentowania części wyborców, ale coś więcej.
Postrzegają siebie jako heroldów „prawdziwej demokracji”. Wyrazicieli „prawdziwego interesu narodu” i „woli ludu”.
Według prawicowych populistów ustrój państwa ma być odbiciem tej „zjednoczonej woli ludu", a podstawowe elementy liberalnej demokracji, takie jak pluralizm czy ochrona mniejszości, mają być jej w pełni podporządkowane. Dla nich w prawdziwie narodowym państwie, którego najważniejszym zadaniem jest naród chronić, nie ma zwyczajnie miejsca.
Narodowi konserwatyści i skrajna prawica to siły wobec systemu demokratycznego przemocowe.
Chcą demontażu szeregu demokratycznych zasad i ograniczeń władzy. Preferują autokratyczne formy rządów i do autokratyzacji państwa dążą, czego najlepszym przykładem od lat demokracją już niebędące Węgry Viktora Orbána. To fundował nam też PiS przez osiem lat władzy między 2015 a 2023 rokiem, dokonując demontażu niezależności sądownictwa, podporządkowując sobie media i zawłaszczając kolejne obszary państwa poprzez upolitycznienie niezależnych instytucji.
To, w jaki sposób elity polityczne obozu PiS usprawiedliwiają dziś fakt udziału Karola Nawrockiego w kibolskich ustawkach, jest głęboko symboliczne wobec państwa, jakie chcą budować. To państwo, w którym przemoc jest dopuszczalna, a zamordyzm zrozumiały. Cel zawsze uświęca środki.
Niedzielne wybory prezydenckie to znowu – niebezpośrednio – wybory na temat tego, ilu z nas takiemu państwu mówi „tak".
Choć w praktyce to też wybory, które pokażą, ilu wyborców daje się złapać skrajnej prawicy na haczyk. Haczyk, na którym przynętą jest odwoływanie się do najbardziej atawistycznych postaw społecznych: nieufności do innych, braku zgody na złożoność świata i chęci bycia tym lepszym. Przynętę, której skuteczność wzmacnia także to, że próbujące neutralizować skrajną prawicę partie demokratyczne przejmują część jej retoryki, koncertowo strzelając sobie w ten sposób w stopę.
Antysystemowa, antynaukowa, homofobiczna i promująca teorie spiskowe prawica – jak ta w wyborach prezydenckich w Polsce reprezentowana przez Karola Nawrockiego – zdobywa kolejne przyczółki władzy w Europie.
Ostatnio jej pochód udało się zatrzymać m.in. w Austrii, Niemczech i Rumunii. Wszędzie tam partie demokratyczne albo zdołały powstrzymać partie antysystemowe od zdobycia władzy pomimo wygranej (Austria) lub dobrego wyniku wyborów (Niemcy), albo – dzięki umiejętnie prowadzonej kampanii – zmobilizowały takie poparcie dla proeuropejskiej i prodemokratycznej agendy, że udało się pokonać antysystemowców (Rumunia).
Centrowy burmistrz Bukaresztu, bardzo zdolny matematyk, Nicușor Dan zdołał zrobić rzecz niezwykłą: zmotywować do głosowania w drugiej turze wyborców, którzy do wyborów mieli zamiar nie iść, a poszli i zagłosowali na niego. Rumuni byli bardzo świadomi tego, że walczą o pozostanie kraju na europejskiej ścieżce. Bo narodowy konserwatysta w Pałacu Prezydenckim to apoteoza eurosceptycyzmu i antyunijnych narracji. Ta mobilizacja na ostatniej prostej dała im zwycięstwo.
W Rumunii się udało, ale w Europie od lat obserwujemy szybki wzrost poparcia dla partii antysystemowych oraz ich skuteczny pochód po władzę. Dziś partie skrajnej lub narodowo-konserwatywnej prawicy rządzą lub współrządzą w ośmiu krajach UE:
To powstrzymywanie pochodu narodowych konserwatystów i skrajnej prawicy przed zdobywaniem władzy jest kluczowe dla przyszłości całej Europy. Wybory w Unii Europejskiej już dawno przestały być odosobnionymi wydarzeniami.
Niemal za każdym razem idąc do urn pośrednio decydujemy także o tym, co dalej będzie się działo z Unią Europejską.
Za każdym razem bowiem nasz głos to wzmocnienie którejś europejskiej frakcji politycznej, która ma bezpośrednie przełożenie na to, co dzieje się na forum instytucji europejskich:
O tym, że narodowo-konserwatywna i skrajna prawica jest w Europie coraz mocniejsza, świadczy też skład europarlamentu po wyborach w czerwcu 2024 roku. Jeszcze nigdy na forum tak mocno reprezentowane nie były głosy radykalnej prawicy.
O tym, że prawica ta ma „ambitne" plany transformowania Unii Europejskiej i ograniczania europejskiej integracji do wymiaru czysto gospodarczego, wiemy z wielu źródeł. Politycy PiS mówią o tym od lat (tu jeden z przykładów), Karol Nawrocki mówił o tym otwarcie na swoich wiecach politycznych, np. w Zabrzu w środę 13 maja. To na tym wiecu towarzyszył mu wówczas walczący jeszcze o prezydenturę w Rumunii George Simion, lider skrajnie prawicowej i nacjonalistycznej partii Sojusz na rzecz Zjednoczenia Rumunów (AUR). AUR i PiS należą do jednej frakcji politycznej w UE, gromadzącej partie eurosceptyczne i ultrakonserwatywne Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.
„Wspólnie z Rumunią, gdy wygra George, będziemy budować Europę wartości. Europę ojczyzn, w której nie damy Unii Europejskiej się zcentralizować i zrobić z Polski i Rumunii swoich województw" – mówił Nawrocki.
O jaką Europę chodzi? Zredukowaną do postaci luźnego związku państw połączonych wspólnym rynkiem, który nie staje na drodze autokratyzacji władzy i zawłaszczania państwa, rozmontowywania mechanizmów kontroli władzy, czy systemowej dyskryminacji kobiet i osób LGBT+ w duchu zaprowadzania konserwatywno-religijnych porządków.
„Znowu musimy walczyć o wolność, o nasze prawa, o nasze chrześcijańskie wartości i nasze rodziny” – wtórował Nawrockiemu w Zabrzu lider AUR.
Nawet jeśli w przypadku Polski to nie prezydent reprezentuje kraj na forum Rady Europejskiej (choć, jak być może niektórzy pamiętają w 2009 roku doszło do słynnego „sporu o krzesło”, kiedy prezydent Lech Kaczyński uznał, że to on, a nie premier Donald Tusk mają prawo reprezentować kraj na szczytach UE), to w większości krajów UE prezydent w większym lub mniejszym stopniu ma wpływ na politykę międzynarodową.
Już sam sposób pełnienia funkcji reprezentacyjnej może mieć kolosalny wpływ na postrzeganie państwa.
Dość wyobrazić sobie Karola Nawrockiego odwiedzającego jako prezydent RP np. przywódcę Rosji, Władimira Putina, w Moskwie. Pomimo że Putin to podejrzany o zbrodnie wojenne i ścigany międzynarodowym nakazem aresztowania architekt rosyjskiej agresji na Ukrainę, Karol Nawrocki w kampanii zadeklarował, że byłby gotów się z nim spotkać.
„Czułbym niesmak, ale myślałbym o interesie Polski, o niczym więcej. Jestem w stanie usiąść z Putinem do stołu. Jako historyk wiem, że wielokrotnie w dziejach trzeba było negocjować z ludźmi odpowiedzialnymi za mordowanie, gwałcenie, niszczenie. I że rolą odpowiedzialnego polityka jest do tego stołu usiąść" — mówił w rozmowie z Wirtualną Polską.
Równie przykre jest wyobrażenie wizyt Karola Nawrockiego w Kijowie czy Berlinie.
Dla Nawrockiego Ukraina to jedynie niezbędny bufor bezpieczeństwa między Polską a Federacją Rosyjską.
W kampanii kandydat PiS niejednokrotnie sięgał po antyukraińską retorykę, uznając Ukrainę za „niewdzięczną", a ukraińskich uchodźców za obciążenie. Niemcy to z kolei wróg, który wciąż winien jest Polsce 6 bilionów złotych reparacji za straty poniesione w II wojnie światowej.
Nietrudno też wyobrazić sobie Karola Nawrockiego jako prezydenta RP angażującego się po stronie siostrzanych partii politycznych w wyborach w innych krajach UE lub w kwestionowaniu ich wyników. Tak jak miało to miejsce w przypadku Rumunii, gdzie Simion ostatecznie przegrał.
Prezydentura Nawrockiego to ryzyko powrotu najgorszych tendencji w polityce międzynarodowej z okresu rządów PiS.
Tendencji, które w ostatnim okresie swojego urzędowania Andrzej Duda nieco złagodził. To ryzyko powrotu polityki opartej na torpedowaniu najważniejszych, europejskich sojuszy, antyniemieckiej histerii, historycznym rewizjonizmie i polskich kompleksach, które każą relacje w UE postrzegać jako pole starcia „gorszych” i „lepszych”.
O tym, że niedzielne wybory w Polsce to wybory kluczowe nie tylko dla Polski, ale i UE, przekonani są też publicyści i komentatorzy wielu czołowych zagranicznych mediów.
Amerykański tygodnik „The Economist” pisze o tym, że wybory prezydenckie 1 czerwca są o tym, „czy Polska utrzyma swoje miejsce w sercu Europy, czy też zaprzepaści swój własny wpływ”.
Autor tekstu zwraca uwagę, że „dziś w Polsce ścierają się dwie wizje: prawicowy nacjonalizm reprezentowany przez Karola Nawrockiego, który karmi się konfliktem z sąsiadami i Unią Europejską, oraz centrowe przekonanie, że w tym niebezpiecznym świecie Polska potrzebuje Europy dokładnie w tym samym stopniu, w jakim Europa potrzebuje Polski”. Autor analizuje, jak w ostatnich 30 latach Polska skutecznie czerpała z możliwości, które dawała integracja europejska, oraz jak dynamicznie rozwijała się gospodarczo i społecznie.
To przełożyło się na rosnący wpływ Polski w Europie.
„Dziś grupa państw, które szczególnie liczą się na kontynencie w związku z wyzwaniami bezpieczeństwa, jest czasem określana mianem czterech muszkieterów: obok Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec w gronie tym jest Polska, jak znakomity szermierz d'Artagnan. Co znamienne, premier Donald Tusk udał się na początku tego miesiąca wraz ze swoimi trzema odpowiednikami (premierem Wielkiej Brytanii, kanclerzem Niemiec i prezydentem Francji – red.) do Kijowa, aby podkreślić, że Europa jest gotowa stanąć po stronie Ukrainy, nawet jeśli zaangażowanie Ameryki osłabnie.
Stanowisko Polski wyraźnie odbiega od stanowiska pozostałych państw grupy wyszehradzkiej. Węgry pod rządami Viktora Orbána i Słowacja pod rządami Roberta Ficy opowiedziały się po stronie Rosji, a nie Ukrainy. Po październikowych wyborach podobnego stanowiska może się spodziewać Czechy" – zwraca uwagę dziennik.
W podobnym tonie o wyborach w Polsce pisze Reuters, New York Times, francuski Le Monde, brytyjski The Guardian, czy brukselski portal Politico. Wybory prezydenckie w Polsce określane są mianem „krytycznych” i „o szczególnym znaczeniu”. Zdaniem wielu europejskich publicystów ich stawką są przede wszystkim:
„Czy istnieje polityczne życie po populizmie? Polska jest tego testem„ – zastanawia się New York Times. Francuski Le Monde pisze, że wybory prezydenckie w Polsce „stawiają przed Polakami jasny wybór: czy chcą żyć w liberalnej demokracji, czy w pół autorytarnym, populistycznym państwie?”. „Proeuropejski kierunek Polski to stawka drugiej tury wyborów prezydenckich” – pisze natomiast Reuters na trzy dni przed drugą turą.
Portal Politico zwraca szczególną uwagę na kwestię przywracania w Polsce praworządności. W tekście z 29 maja podkreśla, że wynik niedzielnych wyborów zdecyduje o tym, czy polski rząd będzie w stanie ruszyć w sprawie przywracania w Polsce praworządności. "Obecny prezydent Andrzej Duda zdołał blokować większość działań rządu mających na celu przywrócenie praworządności. Po niedzielnych wyborach sytuacja może ulec zmianie” – napisało Politico.
Ale Politico podkreśla też to, że od wyniku wyborów zależą też relacje Warszawy z UE.
O tym, że na szali niedzielnych wyborów prezydenckich leży możliwość przeprowadzenia „krytycznych reform" w kraju pisze też katarska Al Jazeera.
„Zwycięstwo Nawrockiego będzie oznaczało totalną wojnę z rządem. Nawrocki będzie też dużo bardziej konserwatywnym prezydentem niż Andrzej Duda. Bardzo możliwe, że będzie odsyłał do Trybunału Konstytucyjnego znacznie więcej ustaw niż Duda" – mówi cytowany w tekście Bartosz Rydliński, politolog z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie.
Rydliński podkreśla też, że zwycięstwo Nawrockiego może częściowo wprowadzić Polskę na wojenną ścieżkę z UE.
„Karol Nawrocki będzie najpewniej opowiadał się za wyraźnym wzmocnieniem bilateralnych relacji Warszawy z Waszyngtonem, usiłując w ten sposób łamać jedność z UE. Nawrocki będzie takim mini-Trumpem Europy Środkowej, co będzie oznaczało konfliktowanie się z Niemcami, ochłodzenie relacji z Francją i otwarty konflikt z Brukselą" – mówi Al Jazeerze Rydliński.
Agencja puentuje tekst wskazując na to, że wyścig będzie „na żyletki”.
Tak więc chodźmy na wybory. Każdy z nas może się w ten sposób wypowiedzieć w sprawie tego, w jaką stronę podążać ma Polska i Europa. A jak pokazuje prognoza wyników przygotowana przez Piotra Pacewicza i Michała Danielewskiego, o zwycięstwie może zadecydować frekwencja.
Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.
Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.
Komentarze