Kilkanaście tysięcy złotych poszło już na analizę śladów kleju biurowego i ustalanie szkód, jakie spowodował na drzwiach biura PiS plakat z palcem posłanki PiS Joanny Lichockiej. A jeszcze trochę na to wydamy. Patryk Stępień na celowniku
Kurator sądowy w Ostrowcu Świętokrzyskim w asyście policji rusza w tym tygodniu na wywiad środowiskowy w sprawie aktywisty, który tuż przed pandemią, w lutym 2020 roku, nakleił na biurze PiS plakat ze słynnym zdjęciem posłanki PiS Joanny Lichockiej pokazującej palec postulatowi przekazania 2 mld na zdrowie, a nie na TVP.
“W moim domu są trzy klatki, w każdej po 10 mieszkań. Może wszystkich nie będą pytać? A jeśli chodzi o pracę - bo tam też będą robić wywiad – to jest niestety duża korporacja" - mówi Patryk Stępień.
Sprawa dotyczy naklejki na biurze posła PiS Andrzeja Kryja. Stepień razem z koleżanką Iwoną Marczak zdjęcie Lichockiej z palcem nakleili zimowym wieczorem, kiedy ulice miasta są puste. Rano zdjęcia nie było - pracownica biura posła dostała polecenie, by je natychmiast zerwać. Użyła drapaczki, a nie wody, więc uszkodziła ażurową naklejkę na drzwiach.
Patryk Stępień ma 22 lata, a od prawie 10 (tak!) działa w Ostrowcu. Bez powodzenia startował w wyborach samorządowych w 2018 roku. Był w młodzieżówce PO, ale odszedł, gdy latem 2020 posłowie postanowili podnieść sobie uposażenia. Od trzech miesięcy kieruje biurem poselskim Kamili Gasiuk-Pihowicz (KO) w Mińsku Mazowieckim, Węgrowie i Siedlcach. Pracuje w Ostrowcu jako ekspert od marketingu w firmie telekomunikacyjnej. Obraca się w świecie polityki, zna posłów, wie, jak dostać pomoc prawną.
Poseł Andrzej Kryj ma 61 lat, też pochodzi z Ostrowca, był nauczycielem, dyrektorem szkoły podstawowej, potem urzędnikiem samorządowym, wicestarostą, radnym powiatowym i wojewódzkim (z listy PiS). W sejmie w klubie PiS jest drugą kadencję. W oficjalnym życiorysie podaje, że pod jego redakcją ukazała się w 2006 roku książka „»Błogosławię wam…«: mieszkańcy Ostrowca Świętokrzyskiego w hołdzie Janowi Pawłowi II".
To poseł zgłosił sprawę naklejki policji. Bo młody działacz zalazł mu za skórę. Tak to się zaczęło.
Z faktury, jaką przedstawił, wynika, że folia uszkodzona przez zdrapywanie “palca Lichockiej” kosztuje tysiąc złotych. Jednak w takiej sprawie nie chodzi o to, ile kosztuje nowa folia, ale jaka jest szkoda. Zdaniem biegłych - około 500 złotych.
Koszty sądowe - bo odbyło się już dziewięć rozpraw – to już kilkanaście tysięcy złotych.
Poseł Andrzej Kryj zwrotu 500 zł nie chce. Chce dla Stępnia kary. Sąd ustalił to na początku postępowania, w 2020 r. I to jest dziwne, bo o ile plakatu z palcem Lichockiej raczej nie widział, to o sprawie wie teraz cały Ostrowiec. Bo relacjonują ją media lokalne i ogólnopolskie.
O co więc chodzi?
Poseł Kryj odbiera telefon od razu. W słuchawce miły, ciepły głos. Mówię, że zajmuję się w OKO.press sprawami nękanych aktywistów i niewspółmiernymi środkami, jakich państwo używa wobec nich. I że trafiłam na sprawę z Ostrowca, w której poseł jest poszkodowany.
“Dobrze, że pani zauważyła, że jestem w tej sprawie poszkodowanym. Jak już wielokrotnie mówiłem, dopóki sprawa jest sądzie, nie będę jej komentował. Mogę jednak powiedzieć, że zanim się zaczęła, było dużo czasu, by sprawcy szkodę naprawili.
Gdyby tylko zwrócili się do mnie z propozycją, byśmy to ustalili i nie byłoby sądu” - mówi poseł.
Patryk Stępień przyznaje, że posła “palec Lichockiej” naprawdę ubódł. Ale poza tym - nawet w realiach polskiej polityki - daje się z nim o ważnych sprawach w Ostrowcu normalnie porozmawiać (na przykład w sprawie projektu “Obywatelski Monitoring Przychodni”). Tylko że poseł nie lubi sytuacji, gdy coś się nie dzieje dokładnie na jego warunkach.
Problem w tym, że poseł partii rządzącej nie jest w sprawie “palca Lichockiej" sam.
To podległa władzy prokuratura sprawę nakręca. Zamawia ekspertyzy i pilnuje policji, by się przypadkiem nie straciła zainteresowania palcem.
I tak sprawa z Ostrowca urosła do monstrualnych rozmiarów. Wygląda, jakby wymknęła się spod kontroli zainteresowanych: starszego posła i młodego działacza. Teraz już miele ją państwo, cała jego machina. Nie da się tego zatrzymać - więc w sprawie “palca Lichockej” robimy wywiady środowiskowe.
Choć teoretycznie oskarżonym grozić może najwyżej grzywna, póki sprawa się toczy, Patryk Stępień i Iwona Marczak muszą się liczyć z tym, że sąd może obciążyć ich także rosnącymi kosztami sądowymi. A sprawa trwać może jeszcze bardzo długo...
Tak wygląda “polski SLAPP” (Strategic Lawsuit Against Public Participation, Strategiczny Pozew Przeciw Zaangażowaniu w Sprawy Publiczne).
Na świecie polega to na wytaczaniu - głównie dziennikarzom – spraw po to, by zaniechali publikacji na temat niewygodny dla biznesu czy władzy. Robią to wyspecjalizowane, drogie kancelarie prawne. W Polsce (co ustaliliśmy w ramach projektu "Na celowniku") jest nieco inaczej – przeciwko ludziom zabierającym głos w przestrzeni publicznej występuje państwo i cały jego aparat. Prokuratura, policja, służby. Nie ma w tym wiele prawniczego wyrafinowania, ale efekt jest taki sam - mrożący. Bo w tych sprawach niekoniecznie chodzi o zwycięstwo przed sądem. Cel główny to zniechęcenie człowieka do publicznej aktywności.
Potrzymanie “na celowniku” i wystraszenie tych, którzy ten ludzki “cel” znają.
„Na celowniku" to pilotażowy projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji RAFTO, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, rzecznikiem praw obywatelskich w latach 2015-2021. Ma naświetlić i zdiagnozować zjawisko nękania osób zabierających głos w interesie publicznym w Polsce. Publikujemy rozmowy z osobami, które znalazły się "na celowniku", a także z prawniczkami, badaczami, specjalistkami do spraw komunikacji.
W serii „Na celowniku" o „SLAPPach po polsku" publikowaliśmy już rozmowy z Elżbietą Podleśną, Bartem Staszewskim, Laurą Kwoczałą, Katarzyną Kwiatkowską, Pawłem Grzesiowskim, Wojciechem Sadurskim, Ewą Siedlecką, Piotrem Starzewskim, Julią Landowską, Anną Domańską, aktywistkami z Przemyśla, Katarzyną Wappą a także adwokat Sylwią Gregorczyk-Abram, adwokatem Radosławem Baszukiem i ekspertką od komunikacji Hanną Waśko. Relacjonowaliśmy też trzy procesy aktywistów: w Sierpcu, Płocku, Nowym Sączu i Warszawie.
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Ile osób bierze udział w protestach w 70-tysięcznym Ostrowcu?
Patryk Stępień: Różnie. Tak 50-60 osób, z wyjątkiem Strajku Kobiet – bo na protesty w 2020 roku przyszły niezliczone tłumy. Potem dopiero przycichło. Bywa, teraz, że policji jest więcej niż nas.
Nasze protesty są pokojowe – to zgromadzenia, czasem akcje z naklejaniem plakatów. Robimy to najczęściej pod biurem PiS, spontanicznie – skrzykujemy się na Facebooku. Protestowaliśmy w obronie sądów, przeciw likwidacji gimnazjów, w sprawie 2 mld dla TVP, w sprawie praw kobiet. Dużo tego było - w ciągu ostatnich lat co najmniej 50.
A ludzie jak na Was reagują?
Niektórzy głośno i agresywnie. Że protestujemy za pieniądze, że nam PO płaci, że jesteśmy “komuchy” i “ubeki”. Działaczy Solidarności, którzy mają biuro koło PiS, denerwowało, że stearyna ze świeczek poplamiła im kostkę brukową i że “kto to posprząta”.
Przechodnie mówią, że “wszystkie partie to zło” - ale wtedy z nimi rozmawiamy. Pokazujemy, że są jednak różnice, tłumaczymy, o co nam chodzi.
Kiedy zaczęły się na Was naciski państwa? Pytam o to, bo z cyklu “Na celowniku” wyraźnie wychodzi nam, że ludzie prowadzą działalność publiczną od lat i długo nic się nie dzieje. Aż nagle lądują “na celowniku"
W moim przypadku – tuż przed sprawą z plakatem. Organizowałem wtedy w Ostrowcu Żywą Bibliotekę, takie spotkanie z osobami narażonymi na dyskryminację - można przyjść, poznać ich perspektywę. Na to nasze spotkanie miała przyjechać osoba LGBT, niewidoma i lekarka-muzułmanka mieszkająca w Polsce od 20 lat. Z polskim obywatelstwem.
I nagle pojawiła się ABW, delegatura z Lublina.
ABW?
To mnie naprawdę zwaliło z nóg. Byli w domu i w pracy. Nie sposób się było dowiedzieć, co to za sprawa. Coś mówili o “sprowadzeniu zagrożenia terrorystycznego”. To wszystko wystraszyło lekarkę-muzułmankę i nie przyjechała. Ale spotkanie się odbyło. Przyszło 50-60 osób.
I nie dowiedział się Pan, dlaczego zbierali o Panu informacje?
Nie. Odesłali mnie do prokuratury, a ta zasłoniła się RODO, chociaż to o moje dane chodzi. Pytał o to ABW Rzecznik Praw Obywatelskich, pytali posłowie - i nic. Tajemnica. Pytałem potem ludzi od Żywych Bibliotek w Polsce, ale nigdy nigdzie o czymś podobnym nie słyszeli. A tak myślę - plakaty z informacją o Żywej Bibliotece były w mieście, może się komuś nie spodobało?
A hejt w sieci? Spotkał Pana? Bo organizowana w sieci nienawiść to częsty element spraw “Na celowniku”.
Owszem, ale debata publiczna w sieci jest w Ostrowcu drastyczna. To jest nasza norma.
Kiedy w 2018 roku wystąpiłem w filmie ARTE o sytuacji w Polsce (film można zobaczyć na kanale Youtube Stępnia), na lokalnym forum wylał się na mnie taki hejt, że aż prokuratura sama z siebie wszczęła śledztwo. Bo tam były groźby powieszenia, publicznego ogolenia itd. Ale umorzyli z powodu niewykrycia sprawców.
A na co dzień to są takie zwykłe wyzwiska. Za organizację Żywej Biblioteki byliśmy oskarżani o “gender” i “kanibalizm” (że niby jemy dzieci). Są wpisy, które można wiązać z ruchem kibicowskim. Mam rude włosy, więc piszą o mnie “Rudy to, rudy tamto”, “Rudy taki owaki”.
“Rudy” to generalnie w polskim ścieku Tusk
A tu się to tak powiela. Np. “Dlaczego kretynem i zdrajcą zawsze jest ruda ciota?”. Ale to nie są organizowane kampanie. To prawdziwi ludzie piszą, wzajemnie się komentują. Tak wygląda życie w Ostrowcu.
Czym się różni plakat z Lichocką od tego hejtu, że państwo zaangażowało w to takie siły?
Początek był banalny. Poseł potraktował sprawę bardzo osobiście. A potem zajęła się nią prokuratura. Policjanci, jak mnie przesłuchiwali, to nie kryli rozbawienia, że czymś takim muszą się zajmować. Ale musieli.
Wysokość szkody ustalili dla prokuratury biegli. I tu już było ciekawie, bo było ich dwóch. Pierwszy wyliczył szkodę na 300 zł i choć został dodatkowy wezwany, zdania nie zmienił. A to było za mało na Kodeks karny. Więc wezwali drugiego – i jemu wyszło 504 zł. 4 złote nad progiem.
Sąd próbował zamknąć sprawę jak najszybciej. W wyroku nakazowym kazał nam usunąć szkody. Te 500 zł. Ale od tego odwołaliśmy się - i my, i prokuratura. Chodziło o to, żeby jednak przedstawić argumenty na rozprawie. I jesienią 2020 roku, po rozprawie, sąd sprawę umorzył. Wskazał, że nie doszło do wykroczenia, bo nasze działanie nie było szkodliwe społecznie (a tylko wtedy można mówić o wykroczeniu).
Znowu ruszyła prokuratura: odwołała się i Sąd Apelacyjny w Kielcach odesłał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Rozprawy, świadkowie, biegli, kuratorzy sądowi, asysta policji – to wszystko idzie już w kilkanaście tysięcy złotych. Pani prokurator bywa na sprawach, choć nie na każdej. Widzę, że dobrze się zna z posłem.
W sprawach “na celowniku” charakterystyczne jest to, że państwo nie liczy się z kosztami.
W tym procesie powołano i zapłacono za ekspertyzy trojgu biegłym (dwóm z zakresu wyceny nieruchomości i rzeczy ruchomych oraz biegłemu lekarzowi sądowemu, który ustalał, czy stan zdrowia świadka pozwala na jego przesłuchanie).
Przesłuchano czworo świadków.
Zasięgnięto opinii szefowej Kancelarii Sejmu (bo perforowana naklejka, na którą nakleiliśmy wizerunek posłanki Lichockiej z palcem, powstała za pieniądze Sejmu).
Wcześniej policja analizowała kryminalistycznie ślady kleju biurowego na perforowanej naklejce.
Mówił Pan, że policjanci, którym kazano analizować klej i przesłuchiwać Was na okoliczność “palca Lichockiej”, z trudem kryli rozbawienie. A jak jest na demonstracjach?
Na początku tylko byli, pilnowali, może dokumentowali zgromadzenia – ale to ich prawo. Tak gdzieś po Strajku Kobiet to się zmieniło - przyjeżdżają w 6-7 samochodów plus auta nieoznakowane. Legitymują nas bez powodu (to znaczy podają powód, że mają prawo nas legitymować – ale nie podają, za co), wydają polecenia: tu możecie stać, a tu nie, tego nie wolno, tamtego nie wolno. Bywa, że jest ich często więcej niż nas.
Ale my robimy swoje – trudno, najwyżej poniesiemy konsekwencje.
A jakie są zarzuty?
Głównie art. 63a kodeksu wykroczeń: naklejanie ogłoszeń w miejscu do tego nieprzeznaczonym lub bez zgody administratora.
Bardzo powszechne w całym kraju teraz.
I dziewczyny dostały teraz zarzut za używanie brzydkich wyrazów.
Art. 141 kodeksu wykroczeń? To się pojawia w wielu relacjach projektu “Na celowniku” – policja stała się wrażliwa na brzydkie wyrazy gdzieś latem tego roku.
To jest nowa sprawa, więc niewiele jeszcze wiemy. Poszło o demonstrację z okazji rejestru ciąż i Instytutu Rodziny dla posła Wróblewskiego, dwa czy trzy tygodnie temu.
Czy są w Ostrowcu demonstracje, które policja traktuje łagodniej?
“Solidarność” nie angażuje się w protesty, ale raczej w uroczystości rocznicowe i państwowe. Tak naprawdę wiele demonstracji odbywa się w odpowiedzi na nasze happeningi. Wtedy reaguje “S” i “straż kościołów” - im się wtedy nic nie dzieje.
Są jeszcze też Ostrowieccy Patrioci – oni robią różne patriotyczne, narodowe rzeczy. Czasem fajne, bo potrafią jednoczyć, ustawić np. ludzi na rynku w znak Polski Walczącej.
Teraz 20 salowych zostało zwolnionych ze szpitala w Ostrowcu, zapowiadają protest – ale to przed nami dopiero. Zobaczymy.
Czy zdarzały się brutalne policyjne interwencje w czasie protestów?
Nie. Najwyżej ostro domagali się dokumentów, ale nic więcej.
Może mi Pan wytłumaczyć, jaka ta sprawa “palca Lichockiej” ma sens? Im dłużej trwa, tym więcej osób o niej wie. To wystawia posła Kryja na śmieszność.
On na to chyba tak nie patrzy.
Mam wrażenie, że ta władza nie ma nic przeciwko zgromadzeniom i protestom – byle się odbywały dokładnie tak, jak ona sobie to wyobraża i na jej warunkach.
Protestu polegającego na przywoływaniu wybryków władzy ta władza nie akceptuje.
Ale ważne jest to, że mimo pandemii sąd prowadzi to postępowanie tak, by ludzie mogli je śledzić. Publiczność i media mają wstęp, sędzia rezerwuje największą salę. No i do procesu przystąpiły Helsińska Fundacja Praw Człowieka i KOD (w jego imieniu występuje przedstawiciel fundacji CourtWatch). Oni mają prawa przysługujące stronom, mogą zadawać m.in. pytania.
Im dłużej to trwa, tym więcej ludzi o tym wie – i to nie z przekazu władzy. To bardzo ważne.
Projekt „Eye on SLAPPs in Poland" / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.
SLAPP to postępowania prawne przeciwko osobom działającym w interesie publicznym (Strategic Lawsuits Against Public Participation).
Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 roku w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.
Nad projektem "Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.
Projekt koordynuje Anna Wójcik, Agnieszka Jędrzejczyk i Piotr Pacewicz.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze