Ministerstwo Klimatu i Środowiska nie ma łatwego zadania – zadbać o przyrodę, zwierzęta i przyszłość kolejnych pokoleń, choć dla premiera Donalda Tuska wyraźnie są to kwestie niskiej wagi. Resort próbuje to robić, ale z jakim skutkiem? Podsumowujemy rok prac ministerstwa Pauliny Hennig-Kloski.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska od roku jest w rękach polityczki Polski 2050 Pauliny Hennig-Kloski (na zdjęciu), którą zaprzysiężono 13 grudnia 2023. Dla samej ministry na pewno nie było to łatwych 12 miesięcy. W grudniu 2023 zapowiedziała zmianę w przepisach dotyczących energetyki wiatrowej, która spowodowała falę krytyki. Spekulowano, że może przez to stracić stanowisko – jeszcze przed zaprzysiężeniem. Całą sprawę opisywaliśmy w OKO.press:
W kwietniu 2024, kiedy premier Donald Tusk zapowiadał rekonstrukcję rządu, informacje o możliwym odwołaniu Hennig-Kloski wróciły. „Nie widzimy podstaw do tego, by zmieniać coś w składzie rządu z ramienia Polski 2050. Twardo stoimy za panią minister. Nie ma i nie będzie naszej zgody na odwoływanie dobrych ministrów” – oświadczył w rozmowie z PAP szef klubu Polska 2050-TD Mirosław Suchoń. Finalnie Kloska pozostała na stanowisku, ale już miesiąc później w Sejmie, z inicjatywy posłów PiS, odbyło się głosowanie nad wotum nieufności wobec ministry klimatu. Wniosek jednak został odrzucony.
Kolejne kontrowersje pojawiły się we wrześniu, podczas powodzi na Dolnym Śląsku. Hennig-Kloska oświadczyła, że formą pomocy będą „nisko oprocentowane pożyczki”. Zawinił tutaj chaos informacyjny – z pożyczek mają korzystać samorządy, a nie sami powodzianie. Niejasności w komunikacie Kloski spowodowały burzę w mediach, a pomysł oferowania pożyczek ofiarom powodzi krytykowali politycy zarówno opozycji, jak i koalicji rządzącej. „Głowę” stracił w tej historii jednak tylko rzecznik resortu Hubert Różyk (choć oficjalnie nie podał powodu rezygnacji), Hennig-Kloska na stanowisku została.
W maju, podczas dyskusji nad wotum nieufności, ministra klimatu zwracała się do posłów PiS: „Napisaliście państwo w tym wniosku, że minister Paulina Hennig-Kloska jest odpowiedzialna za chaos w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. No, szanowni państwo, ktoś po was ten chaos musi posprzątać. Tak, czuję się za to odpowiedzialna. Co zastaliśmy w ministerstwie 13 grudnia? Blisko 8 miliardów złotych dziury w budżecie systemu mrożenia cen, naruszone zapasy interwencyjne paliw, całkowity brak pieniędzy w programie Czyste Powietrze, 24 naruszenia prawa unijnego, afery i podejrzane transakcje finansowe. To tylko czubek góry lodowej".
Jak udało się to ogarnianie chaosu?
Choć jeszcze w październiku, po rocznicy wyborów parlamentarnych, resort środowiska chwalił się, że „uratował Czyste Powietrze”, to obecnie przyjmowanie wniosków jest wstrzymane. Chodzi o program zakładający dopłaty do termomodernizacji i wymiany źródeł ciepła na takie, które nie emitują zanieczyszczeń i są bardziej efektywne. To główne narzędzie walki ze smogiem – nieidealne, wymagające poprawek, ale funkcjonujące.
W listopadzie Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej poinformował, że zawiesza przyjmowanie wniosków i będzie przeprowadzał „remont” całego programu.
Wyjaśniał, że poprzedni rząd nie zapewnił dalszego finansowania programu. Nowy uzyskał fundusze z KPO (13,9 mld zł) oraz unijnego instrumentu FEnIKS (7,6 mld zł). Teraz administracja szuka nowych źródeł finansowania. W tym czasie przyjmowane będą jedynie wnioski od beneficjentów z terenów dotkniętych powodzią, którzy będą mogli zawnioskować o środki na termomodernizację.
W wywiadzie dla OKO.press wiceprezes NFOŚ Robert Gajda zapowiedział, że wnioski o dofinansowanie będą przyjmowane ponownie wiosną.
O ile „remont” jest potrzebny, to całkowite wstrzymanie programu spowolni walkę ze smogiem, która w Polsce wciąż nie jest wygrana. Co więcej, zawieszenie programu może naruszyć społeczne zaufanie do rządowych dofinansowań na wymianę pieców. W efekcie Czyste Powietrze, nawet po wznowieniu, może działać wolniej niż dotychczas.
Jedną z najważniejszych zmian, nad jakimi pracuje Ministerstwo Klimatu, jest wprowadzenie kaucji zwrotnej za opakowania z tworzyw sztucznych i szklane butelki wielokrotnego użytku. Ustawę w tej sprawie przyjęto jeszcze za rządu PiS, nowe kierownictwo resortu dostało za zadanie wprowadzenie niezbędnych poprawek i uruchomienie systemu kaucyjnego. Wokół projektu, którym zajmuje się wiceministra Anita Sowińska, powstał jednak spory chaos, m.in. przez lobbing firm odpadowych.
Kaucja miała wejść w życie od 1 stycznia 2025. Według najnowszych zapowiedzi, jej start przesunięto na październik 2025. Kontrowersje wokół systemu opisywaliśmy tutaj:
Bartosz Kwiatkowski, dyrektor Fundacji Frank Bold opublikował analizę po roku prac resortu klimatu. Komentuje w niej, że transformacja energetyczna „drepcze w miejscu”. Faktycznie: wciąż nie opublikowano projektu zaktualizowanej Polityki energetycznej państwa do 2040 roku, pomimo zapowiedzi. To dokument, który szczegółowo przedstawia plan odejścia od węgla, budowy elektrowni jądrowych i rozwoju OZE.
Ogłoszono za to konsultacje Krajowego Planu w dziedzinie Energii i Klimatu do 2030 roku – ważnego dla transformacji dokumentu, który muszą opracować wszystkie kraje UE. „Wdrożenie zaktualizowanego planu przyniesie redukcję emisji gazów cieplarnianych o 50,4 proc. w 2030 roku w porównaniu z rokiem 1990” – informuje resort. Konsultacje zakończyły się 15 listopada, prace nad planem trwają.
Plany i dokumenty to ważny, ale pierwszy krok w stronę odpowiedzialnej i sprawiedliwej transformacji. Co z konkretnymi ustawami?
Nadal na zmianę czekają przepisy dotyczące energetyki wiatrowej. Obecnie wciąż obowiązuje tzw. zasada 10H. To oznacza, że odległość między zabudowaniami a wiatrakami nie może wynosić mniej niż dziesięciokrotność ich wysokości. To w praktyce około 2 km. 10H kompletnie zablokowało rozwój energetyki wiatrowej w Polsce. Pod koniec rządów PiS przyjęto liberalizację tej zasady i wprowadzono możliwość wpisania wiatraków do planu miejscowego w odległości 700 m od zabudowań. Jeśli taki zapis nie znajdzie się w planie miejscowym, nadal obowiązuje stara zasada 10H. Eksperci podkreślają, że to wciąż nie pozwala na wykorzystanie potencjału taniej i czystej energii z wiatru. Opisywaliśmy to w OKO.press:
Obecny rząd deklarował, że tę zasadę zniesie.
Jak pisał w Wysokim Napięciu i OKO.press Tomasz Elżbieciak:
"Kompleksowy projekt nowelizacji tzw. ustawy odległościowej rząd zapowiadał od końca ubiegłego roku, lecz jego publikacja była wielokrotnie odsuwana w czasie.
Finalnie projekt został wpisany do wykazu prac rządu na początku lipca z zapowiedzią przyjęcia przez rząd w trzecim kwartale 2024 roku".
Kluczowa zmiana, którą przewiduje projekt, to zniesienie generalnej zasady 10H i ustalenie nowej minimalnej odległości między instalacjami a zabudową mieszkaniową – 500 m. Wiatraki będą mogły stawać również 1,5 km od terenów cennych przyrodniczo – parków narodowych i rezerwatów. Odległość od Natury 2000 ma wynosić 500 metrów.
Jeśli wreszcie uda się przyjąć nowelizację, część jej zapisów zacznie obowiązywać dopiero w połowie 2025 roku. Tymczasem czystej energii potrzebujemy już dziś, jak najszybciej. Opóźnienia w pracach nad ustawą wiatrakową to duży minus dla resortu klimatu.
Na plus: Ministerstwo Klimatu nie wycofuje się i realizuje plan swoich poprzedników dotyczący budowy elektrowni jądrowej. Ogłoszono, że pierwszy blok w nadmorskim Choczewie zacznie działać w 2036 roku. To trzy lata później, niż zapowiadał PiS. Prace jednak trwają, wykonano już pierwsze odwierty geologiczne, rozpoczęły się prace związane z budową linii kolejowej do elektrowni, trwa przygotowanie projektu nowych dróg.
Rząd już szuka lokalizacji dla kolejnych bloków jądrowych.
Polska stopniowo odchodzi od węgla. „Udział energii elektrycznej wytwarzanej w elektrowniach na węgiel kamienny systematycznie zmniejsza się – na przykład we wrześniu osiągnął historycznie niski poziom 30 procent. Powodem spadku udziału węgla kamiennego w energetyce są coraz większe moce odnawialnych źródeł energii oraz nowe jednostki gazowe” – mówił w OKO.press Jan Rączka, ekonomista, kierownik Just Transition Impact Advisory Hub w Fundacji Instrat.
Wciąż jednak jest wiele nierozwiązanych problemów. Region zgorzelecki, gdzie działa kompleks energetyczny Turów, nie ma na razie szans na skorzystanie z unijnego Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji – FST. To fundusze dla regionów węglowych, które przedstawią plan transformacji do 2030 roku. W powiecie zgorzeleckim nadal obowiązuje plan przyjęty za PiS – działanie bloków na węgiel brunatny do 2044 roku.
Bartosz Kwiatkowski z Franka Bolda zauważa, że węgiel brunatny cieszy się „nieuzasadnioną ochroną”.
„Przyjęta jeszcze przez poprzedni rząd nowelizacja prawa geologicznego i górniczego zaczęła zbierać swoje żniwo. Pozwala ona ministrowi klimatu i środowiska arbitralnie decydować o tym, które złoża w Polsce zostaną uznane za strategiczne i gdzie w związku z tym wprowadzić np. zakaz zabudowy. Wraz z innymi organizacjami ostrzegaliśmy przed konsekwencjami dla gmin, na terenie których występują złoża węgla brunatnego. Dziś wiemy, że nasze obawy się potwierdziły. Większość odmów uniemożliwiających zabudowę ze względu na ochronę złoża dotyczy nieruchomości położonych na złożach węgla brunatnego (169 na 188 odmów wydanych przez MKiŚ do 31 października 2024 roku)” – czytamy w jego analizie.
Choć żadna ze strategii nie przewiduje budowy nowej kopalni węgla brunatnego, to w imię ochrony tych złóż odmawia się mieszkańcom stawiania m.in. budynków gospodarczych czy nawet silosów na ich własnych gruntach.
Za powolne postępy transformacji energetycznej nie odpowiada wyłącznie Ministerstwo Klimatu, a cały rząd, który nie powierzył tego tematu jednemu ministrowi. „Jeżeli chcemy skrócić funkcjonowanie kopalni, nie jest jasne, który z trzech ministrów będzie za podjęcie takiej decyzji odpowiedzialny – minister klimatu i środowiska, minister aktywów państwowych czy minister przemysłu” – zauważa Kwiatkowski. Podkreśla, że „dopiero w grudniu pojawiła się wciąż mglista zapowiedź powołania międzyresortowego pełnomocnika ds. sprawiedliwej transformacji”.
Ministerstwo Klimatu było odpowiedzialne również za wprowadzenie bonu energetycznego. Rząd przyjął projekt w tej sprawie w maju 2024. Założono, że bon trafi do 3,5 miliona rodzin, których dochody nie przekraczają 2500, albo 1700 zł na osobę. Kryterium dochodowe jest uzależnione od tego, czy są to jednoosobowe, czy wieloosobowe gospodarstwa domowe.
Dzięki tak ustalonym progom dochodowym wsparcie ma trafić do osób z niskimi dochodami oraz rodzin zmagających się z ubóstwem energetycznym.
„Wprowadzono też zasadę złotówka za złotówkę. Oznacza to, że dochód powyżej progu nie wyklucza ze wsparcia, ale obniża kwotę bonu o przekroczoną wartość. Dodatkowo do skorzystania z bonu uprawnieni będą emeryci z najniższymi emeryturami, co również jest dobrym rozwiązaniem, ograniczającym biurokrację” – pisał w OKO.press Jakub Sokołowski, ekonomista, ekspert w zespole RPO „Klimat i Przestrzeń”. Wskazywał jednak, że rozdysponowanie środków powierzono samorządom, a lepszym kandydatem do wypłacania bonu byłby ZUS. Jego zdaniem do zmiany są również kwoty wsparcia, które powinny być wyższe. Całą analizę można przeczytać tutaj:
Bon energetyczny można jednak uznać za ważny krok w stronę sprawiedliwej transformacji. „Niskie rachunki za energię to nie tylko inwestycja w walkę z nierównościami i ubóstwem, ale też zabezpieczenie przed protestami przeciwko ambitnej polityce klimatycznej” – podkreślał Sokołowski.
Zdecydowanym plusem jest również plan powołania Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry w woj. zachodniopomorskim. Tę inicjatywę, która wyszła od lokalnych społeczników i naukowców, opisywaliśmy szeroko w OKO.press, m.in. tutaj:
Wiceminister Mikołaj Dorożała deklaruje, że park na Międzyodrzu może zostać powołany już w 2025 roku. A przypomnijmy, że od 2001 roku nie powstał w Polsce żaden nowy park narodowy. W objęciu terenu między dwoma ramionami Odry najwyższą formą ochrony ma pomóc subwencja dla gmin. Wprowadziła ją ustawa, która powstała z inicjatywy ministerstw finansów i klimatu. Na jej mocy gminy, powiaty i województwa, na których terenie znajdują się tereny cenne przyrodniczo, otrzymają dodatkowe wsparcie finansowe. Za hektar parku narodowego będzie to 620 złotych, za hektar rezerwatu – 310 złotych, za hektar obszaru Natura 2000 – 46,50.
„To historyczny moment i ogromna szansa na przełamanie impasu w tworzeniu nowych obszarów chronionych. Od ponad 20 lat nie powstał przecież żaden nowy park narodowy. Dotąd samorządy protestowały przeciwko tworzeniu rezerwatów i parków narodowych, ponieważ podatek leśny związany z prowadzeniem gospodarki leśnej jest o połowę wyższy niż od obszarów chronionych. Teraz w końcu gminom zacznie się opłacać powoływanie rezerwatów przyrody i parków narodowych” – tak wprowadzenie ustawy komentował Radosław Ślusarczyk z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot.
Gorzej mają się sprawy dotyczące Lasów Państwowych (LP). Koalicja rządząca zapowiedziała na początku kadencji, że 20 proc. cennych lasów zostanie wyłączone z wycinki. Zadanie wprowadzenia tej obietnicy w życie realizuje resort klimatu, które już na początku 2024 roku ogłosiło tymczasowe moratorium na wycinki w 1,3 proc. lasów zarządzanych przez LP.
Moratorium miało obowiązywać do 30 czerwca. Później termin wydłużono do 30 września, a we wrześniu – do czasu aż LP „wprowadzą systemowe rozwiązania chroniące najcenniejsze przyrodniczo lasy”. Kiedy to się wydarzy?
Perspektywy nie są optymistyczne, dialog z LP trudny, a cały proces – chaotyczny. MKiŚ zwołało dwie Ogólnopolskie Narady o Lasach, gdzie spotykali się naukowcy, samorządowcy, leśnicy i społecznicy. Mimo rozmów wciąż nie udało się doprowadzić do objęcia 20 proc. lasów ochroną. W tej puli miały być również lasy społeczne wokół 14 miast, czyli takie, które niekoniecznie mają dużą wartość przyrodniczą, ale są ważnym miejscem odpoczynku i rekreacji mieszkańców. Powołano lokalne zespoły, które miały wytypować lasy społeczne. Dialog społeczników z leśnikami jest jednak bardzo trudny i w większości aglomeracji nie udało się osiągnąć porozumienia.
LP zaproponowały też swój plan objęcia 20 proc. lasów ochroną. Leśnicy jednak tak obeszli ten pomysł, że faktycznie chronione byłoby zaledwie 8 proc. Opisywaliśmy to po drugiej Ogólnopolskiej Naradzie o Lasach:
Dodatkowo na początku grudnia powołano 53 nowe rezerwaty, ochroniono m.in. około 200 hektarów słynnej Rospudy. Rezerwaty są potrzebne, ale trzeba zauważyć, że ich wspólna powierzchnia wynosi zaledwie 3,5 tys. hektarów. To daje średnio tylko 66 hektarów na jeden rezerwat. Bardzo mało.
Bartosz Kwiatkowski z Franka Bolda zwraca również uwagę na to, że do dziś nie przyjęto ustawy, która dawałaby obywatelom możliwość kontroli nad tym, jak zarządzane są lasy. „Od wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE w tej sprawie upłynęło już półtora roku, jednak w zakresie zaskarżalności planów urządzania lasów rząd zaproponował rozwiązania, które mogłyby tak naprawdę osłabić ochronę lasów, a nie ją wzmocnić” – pisze dyrektor Fundacji. O wyroku, o którym wspomina Kwiatkowski, pisaliśmy tutaj:
Wiceminister Dorożała, poza pracami nad ochroną lasów, podjął się zadania niewyobrażalnego dla poprzednich rządów: reformy łowiectwa. Powołał zespół, w którym z jednej strony zasiedli myśliwi, a z drugiej przyrodnicy, biolodzy i społecznicy. Za chęci – ogromny plus. Pytanie jednak, co (i czy w ogóle cokolwiek) z prac zespołu wyniknie. Na razie myśliwi zostają w swoich okopach, nie godząc się na żadne, nawet najdrobniejsze reformy.
Po miesiącach impasu i wbrew woli myśliwych Ministerstwo Klimatu opublikowało projekt rozporządzenia zmieniającego listę gatunków łownych. Proponuje wykreślenie z niej siedmiu z 13 gatunków ptaków. To mniej niż postulowane przez stronę społeczną moratorium na odstrzał wszystkich ptaków, ale może być pierwszym krokiem do większych zmian. Do wprowadzenia zakazu strzelania do siedmiu gatunków wystarczy podpis ministry Hennig-Kloski. Do momentu publikacji tego tekstu, podpisu pod rozporządzeniem jednak nie było.
Prace nad ochroną środowiska utrudnia cały rząd i decyzje premiera Donalda Tuska. Jednym z największych rozczarowań jest utrzymanie rzek w kompetencji Ministerstwa Infrastruktury. To zmiana, którą wprowadził PiS, traktujący rzeki jak drogi wodne i odbiorniki ścieków – czyli jak „infrastrukturę”. Kiedy obecna koalicja rządząca objęła władzę, pojawiła się nadzieja, że rzeki znów będą postrzegane jako ostoje bioróżnorodności, a woda – jako ważny zasób. Premier nie zdecydował się jednak na przesunięcie rzek do kompetencji ministra klimatu.
Rząd na razie zawiesił plany poprzedników dotyczące budowy stopni wodnych na Odrze, ale jednocześnie wciąż nie zmienił zapisów szkodliwej specustawy odrzańskiej. To dokument przyjęty pod koniec rządów PiS, który miał być receptą na katastrofę odrzańską. Okazał się jednak listą inwestycji w użeglownienie Odry, zapowiedzią budowy nowych stopni wodnych, elektrowni na mniejszych rzekach i stworzenia policji wodnej. Resort infrastruktury miał do końca maja 2024 przedstawić zmiany w specustawie. Do dziś nie znamy żadnych szczegółów.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska od rzek jednak nie odchodzi, a kiedy latem na dopływach Odry pojawiły się martwe ryby, zlecono eksperyment, który pomógł zahamować rozwój złotej algi. Wiceministra Urszula Zielińska spędziła na południu Polski większość lata, kiedy w rzekach i zbiorniku Dzierżno Duże umierały ryby. Dla rzek (i dla nas) byłoby jednak lepiej, gdyby w całości trafiły w ręce resortu zajmującego się środowiskiem.
Rząd Donalda Tuska kontynuuje antyprzyrodniczą politykę swoich poprzedników. W ciągu roku najbardziej uderzające były trzy decyzje:
Dobre chęci nie wystarczą – tak można podsumować rok prac ministerstwa Pauliny Hennig-Kloski. Resortowi udało się podjąć kilka pożytecznych decyzji i zrobić pierwsze kroki w stronę kolejnych, które wejdą w życie w 2025 roku. Trzymamy kciuki za system kaucyjny, rozwój OZE i nowy park narodowy. Wiele projektów – jak chociażby ochrona 20 proc. lasów – utonęło w chaosie i próbach pogodzenia partyjnych interesów. Ministerstwo Klimatu i Środowiska próbuje jednak w trudnym politycznie otoczeniu dokonać zmian. Otworzyło się również na współpracę z organizacjami pozarządowymi – czego poprzednie kierownictwa resortu klimatu nie brały pod uwagę.
Nadzieje były znacznie większe – wobec całej koalicji rządzącej, która do wyborów szła z przyrodniczymi hasłami na ustach. Dziś nie zostało z nich prawie nic. Ważniejsze dla rządu okazały się decyzje, które uspokoją protestujących rolników i przychylność kierowców z warszawskiej Wisłostrady, zdenerwowanych na korki spowodowane protestami Ostatniego Pokolenia. Premier Tusk ogłosił już, że policja będzie na protesty i klimatyczne nieposłuszeństwo obywatelskie reagować „zdecydowanie”.
Łatwiej jest przecież nasłać służby na aktywistów przerażonych katastrofą klimatyczną niż przyspieszyć transformację, chronić zwierzęta czy dostrzec, że bardziej niż ludzie, przed którymi odgradzamy się zaporą, zagraża nam bezmyślna dewastacja przyrody.
Ekologia
Gospodarka
Prawa zwierząt
Mikołaj Dorożała
Paulina Hennig-Kloska
Donald Tusk
Lasy Państwowe
Ministerstwo Infrastruktury
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
bon energetyczny
czyste powietrze
elektrownia jądrowa
energetyka
kaucja
odra
OZE
polowania
rzeki
wilk
złota alga
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze