0:000:00

0:00

Terapia szokowa jaką była akcja "Media bez wyboru" w środę 10 lutego przypomniała szerszej opinii publicznej o zasadniczym konflikcie między PiS a światem wolnych mediów. W dodatku kawę na ławę widzom TVP wyłożył w czwartek marszałek Grodzki w swoim najostrzejszym do tej pory orędziu.

Pisaliśmy w OKO.press, że uderzenie w media nowym podatkiem to wyraz rywalizacji Morawieckiego z Obajtkiem o względy prezesa PiS.

Czas na szersze spojrzenie.

Analizujemy powody, dla których Jarosław Kaczyński obawia się wolnych mediów i chce je ograniczyć, promując mediopodobne wyroby typu TVP. Pierwszy powód jest natury ogólnej, kolejne są coraz bardziej specyficzne.

Bo jest politykiem

Jest w demokracji naturalna sprzeczność między władzą a mediami (niezależnymi, bo inne nie zasługują na tę nazwę).

Po pierwsze, każda władza dążąc do osiągnięcia celów napotyka przeszkody i na nich skupia uwagę. Łatwo dokonuje tzw. atrybucji zewnętrznej porażek, nie widząc winy po swej stronie, za to sukcesy przypisuje sobie w całości.

Tymczasem media z upodobaniem rozliczają władzę z porażek i wytykają niespełnione obietnice, nie zwracając zwykle uwagi na okoliczności - niespodziewanych utrudnień, zdarzeń przypadkowych itd.

Każda, nawet najbardziej demokratyczna władza, czuje się pokrzywdzona przez media. I poniekąd słusznie.

Po drugie, rolą mediów nie jest przedstawianie wszystkich działań władzy w równym stopniu lecz skupianie uwagi właśnie na błędach, zagrożeniach, przekrętach itd. Media w demokracji są jak system ostrzegawczy.

Takie działanie mediów jest wzmacniane przez oczekiwania odbiorców. Negatywne informacje są dla ludzi dużo bardziej interesujące, ekscytujące. Pozytywne są "nudne", tak jak nudny jest szlachetny w intencjach Międzynarodowy Dzień Dobrej Wiadomości (8 września).

Należałoby ograniczać to negatywne przegięcie mediów i można ubolewać nad ludzką naturą, która poznawczo przedkłada zło nad dobrem, ale lepiej na to spojrzeć z perspektywy funkcji informacji.

Dla siedzących w jaskini naszych przodków news "już nie pada" choć użyteczny (można wyjść zbierać korzonki) nie wywoływał aż takiego zainteresowania jak wiadomość, że "zbliża się tygrys szablozębny i wygląda na głodnego".

Bo tylko PiS reprezentuje naród i ma monopol na polskość

Tak, politycy w demokracji mają trudno z mediami. Ale Kaczyński nie jest politykiem demokratycznym, bo wbrew doktrynie PiS sama wygrana w wyborach nie wystarcza, by zasłużyć na tę nazwę.

Razem z Orbánem, Bolsonaro, Putinem, Erdoğanem, Jansą ze Słowenii, czy Trumpem, należy do szczególnej kategorii polityków - prawicowych populistów. Według politologa z Uniwersytetu Princeton Jana-Wernera Müllera, ich podstawowy przekaz brzmi:

"My i tylko my reprezentujemy interesy narodu".

My - to partia kierowana przez populistycznego lidera i/lub nawet on sam. Jak mówił OKO.press Müller, populiści twierdzą wręcz, że obywatele, którzy nie popierają ich wizji „prawdziwego narodu” (i dlatego nie głosują na populistów), być może w ogóle nie są narodem.

Stąd ulubione zajęcie Kaczyńskiego, czyli dzielenie społeczeństwa na część dobrą i złą. Operuje bogatym zestawem epitetów „ZOMO”, „komuniści”, „drugi sort”, „zdrajcy”, a ostatnio - coraz częściej - operuje odmową polskości.

Wobec mediów obowiązuje ten sam podział. Szczery do bólu Kaczyński powiedział 28 stycznia 2021:

"Musimy mieć własne media. Media niepolskie powinny być w naszym kraju wyjątkiem, i to rzadkim wyjątkiem". Polskość oznacza tu aprobatę dla rządów PiS, a Kaczyński ogłasza się sędzią tego, co jest polskie, a co nie.

Szczególną łatwość mają politycy PiS w operowaniu wykluczającą kategorią "Niemca" czy "niemieckiego interesu".

Kiedy w lipcu 2020 "Fakt" (własność koncernu szwajcarsko-niemieckiego) dał typową dla tabloidów okładkę z Dudą ułaskawiającym przestępcę seksualnego, prezydent uznał, że to "podłość Niemców, którzy chcą wybierać w Polsce prezydenta".

O Donaldzie Tusku, wybranym wbrew rządowi PiS na przewodniczącego Rady Europejskiej, europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski powiedział, że "dla jasności sytuacji powinien przyjąć obywatelstwo niemieckie”.

Wątek antyniemiecki w propagandzie PiS to klasyka. Pomijając „dziadka z Wehrmachtu” Tuska (wynalazek Jacka Kurskiego w kampanii prezydenckiej Donald Tusk kontra Lech Kaczyński 2005 roku), można znaleźć dziesiątki wypowiedzi, które mają wprowadzać elektorat w stan patriotycznego alertu.

„Polska nie potrzebuje od Niemiec lekcji demokracji” – komentował Kaczyński satyryczne komentarze tamtejszych mediów na swój temat. I z komiczną powagą dodawał: „Niemcy są nam winni bardzo dużo w każdym wymiarze, począwszy od moralnego, a skończywszy na ekonomicznym. Rachunek krzywd jest ogromny”.

Jarosław Kaczyński 2 lipca 2017 przypomniał Niemcom, że „Polska nie otrzymała nic za gigantyczne szkody wojenne, których tak naprawdę nie odrobiliśmy do dziś”. Czy wobec tego, historycznie rzecz biorąc, nie mamy pewnych moralnych praw?

Kiedy Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, powiedział, że Polska jest „beneficjentem europejskiej solidarności i nie powinna teraz twierdzić, że uchodźcy to tylko problem Niemców”, poseł PiS Mariusz Błaszczak (rocznik 1969) w TVN24 uznał to za „słowa skandaliczne i butę”. I wypomniał... mu egzekucję z czasów Powstania Warszawskiego:

„Rozmawiamy w Warszawie. Warszawa została zniszczona przez Niemców. Niedaleko stąd, na Woli 50 tys. ludzi wymordowali funkcjonariusze państwa niemieckiego. Niemcy się zachowują, jakby tego wszystkiego nie było”.

W narracji PiS Niemcy nie tylko nie chcą zamilknąć, ale wręcz działają na szkodę PiS. Politycy partii rządzącej obciążyli Niemców winą za swą dyplomatyczną klęskę w Brukseli 8 marca 2017, kiedy szczyt UE - wbrew PiS - jednomyślnie wybrał Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. „Zderzyliśmy się z dużą dozą nielojalności, a nawet kłamstwa. Mieliśmy zapewnienia, że niektóre kraje popierają nasze stanowisko” - opowiadał minister Waszczykowski w TVP Info. I wszystko byłoby OK, gdyby nie bezwzględna akcja Niemców.

„Jeśli na pół dnia przed rozpoczęciem szczytu w niemieckim Bundestagu kanclerz Merkel wygłasza opinię, że cieszy się z wyboru Tuska, to znaczy, że z Berlina poszła dyrektywa do tych państw, które słuchają”.

Kaczyński też nie miał 8 marca wątpliwości: „Jesteśmy zawiedzeni postawą premiera Węgier. Ale to tylko dowód na dominację Niemiec w Europie”.

„Niemiecki” występuje w retoryce PiS jako epitet o silnym negatywnym zabarwieniu. Dlatego używany jest wobec Donalda Tuska, wroga PiS nr 1. Wpływowy ideolog obozu władzy, prof. Zdzisław Krasnodębski 5 marca 2017 mówił: „Sądzę, dla jasności sytuacji Donald Tusk powinien przyjąć obywatelstwo niemieckie”.

Kaczyński, 8 marca 2017, o Beacie Szydło: „Wbrew wszystkim, potrafiła przeciwstawić się wszystkim. Pokazała, że Donald Tusk nie będzie już w tej chwili mógł funkcjonować z biało-czerwoną flagą, że nie będzie mógł swoich interwencji w polskie sprawy i innych wypowiedzi jakoś łączyć z Polską”.

W tej sytuacji ostre wypowiedzi na temat Niemców i Niemiec stanowią o wartości polityki PiS. Czyli wypowiedź Kownackiego liczy mu się na partyjny plus.

Kaczyński opisuje to tak:

„Państwo, które potrafi postawić się wszystkim, także Niemcom, w bardzo ważnej dla nich sprawie, to jest państwo o bardzo wysokim statusie. Być może nikt inny w Europie nie mógłby dziś poważyć się na coś podobnego”.

Beata Szydło się nie gięła, nie kłaniała, tylko z podniesioną głową walczyła o to, co jest najważniejsze. Realizowała misję "polskiego męża stanu”.

Mąż stanu to osoba, która stawia się Niemcom.

Obawa Kaczyńskiego przed mediami jest uzasadniona, bo demaskują (a czasem ośmieszają) narodową narrację PiS. W dodatku media liberalne krytykują koncepcję "Europy ojczyzn" jaką eurosceptyczny PiS próbuje lansować w UE, są z reguły za silniej zintegrowaną Europą.

Szczególnie niebezpieczne dla Kaczyńskiego jest też zaangażowanie mediów w misję społeczną, edukacyjną czy prozdrowotną, w tym w akcje typu WOŚP. Podważa to monopol PiS na patriotyzm i utrudnia wpisanie mediów do kategorii "niepolskich".

Kaczyński bezskutecznie stara się iść śladem Orbána, który na tyle wyciszył głos mediów, że nawet wybitny materiał śledczy może skwitować epitetem, że to robota "marionetki Sorosa".

Erdoğan każdy akt sprzeciwu opisuje jako element gigantycznego spisku, na czele którego ma stać żyjący na emigracji w USA duchowny Fetullah Gülen. I wsadza do więzienia polityków, dziennikarzy, sędziów i nauczycieli.

Obsesyjne ataki Trumpa na "łże prasę" zmobilizowały jego zwolenników do fizycznej agresji na dziennikarzy.

Bo przedstawia siebie i swoją formację jako nieskazitelnych

Jarosław Kaczyński daje sobie prawo do ferowania moralnych wyroków, a swoją formację opisuje jako partię wolności. W akcie politycznego zadufania unicestwia wszelkie inne punkty widzenia, instytucje, osoby, odbierając im moralne prawo do istnienia w życiu publicznym.

Jestem tylko ja, jesteśmy tylko my – mówi Kaczyński zupełnie wprost.

Media burzą tę narrację ukazując liczne przypadki korupcji politycznej i wykorzystywania przywilejów władzy. Sam Kaczyński - jak komunistyczny przywódca Władysław Gomułka (1956-1970) - unika bogacenia się, choć bez żenady korzysta z pieniędzy publicznych na osobistą ochronę, a jego dom w czasie manifestacji Strajku Kobiet zamienia się w twierdzę.

Zbulwersował też opinię publiczną odwiedzając rodzinne groby na zamkniętym z powodu epidemii cmentarzu (co Piotr Gliński próbował bezskutecznie tłumaczyć).

Jak pokazało dziennikarskie śledztwo "Wyborczej", był Kaczyński całkiem obrotny w zabiegach o budowę siedziby PiS w centrum Warszawy, przy okazji oszukując austriackiego biznesmena.

Szczególnie drastycznym przykładem korzystania z przywilejów grupowych były też odszkodowania smoleńskie, systematycznie opisywane w OKO.press przez Biankę Mikołajewską.

W doktrynie PiS sam Kaczyński musi być moralnie czysty, poza podejrzeniem, a gdy korupcja i nadużycia władzy w partii stają się zbyt jaskrawe, występuje w roli przywracającego ład moralny.

W 2018 roku próbował bronić nagród, które premier Szydło dała sobie i swemu rządowi, ale gdy oburzenie opinii publicznej urosło nakazał pieniądze wpłacić na Caritas.

Przeczytaj także:

To był kolejny przykład jak niebezpieczne dla Kaczyńskiego są media, nawet jeśli część wyborców prawicy nie reaguje na sygnały o korupcji czy kolesiostwie wychodząc z założenia, że wszyscy politycy kradną, a ci przynajmniej się dzielą z nami dokonując transferów socjalnych.

Bo operuje kłamstwem (postprawdą)

W ideologii Kaczyńskiego samo rozumienie prawdy zmienia znaczenie: ci, którzy myślą inaczej niż „my”, z definicji kłamią, są oszustami, albo zostali zmanipulowani. Prawdę mówimy "my".

OKO.press zanalizowało już jednak grubo ponad 1000 kłamstw Kaczyńskiego i polityków PiS, w tym partyjnej czołówki:

Koniunkturę dla kłamstwa w polityce PiS stworzyła mitologia smoleńska, z której Kaczyński uczynił polityczne paliwo. OKO.press już w drugim miesiącu swego istnienia w lipcu 2016 zestawiło 24 spiskowe teorie smoleńskiego zamachu, potem doszły kolejne dziesiątki artykułów o coraz bardziej kabaretowych "dowodach" (w tym "eksperymentach"), ale władza przegrała tu z mediami - w szczytowym natężeniu propagandy smoleńskiej w zamach wierzyło wg sondażu IPSOS dla OKO.press 27 proc. Polek i Polaków, w znacznej większości z elektoratu PiS.

Najnowszym przykładem powtarzanego w kółko kłamliwego przekazu dnia jest teza, że TK Julii Przyłębskiej musiał wprowadzić zakaz aborcji w przypadku trwałego uszkodzenia czy nieuleczalnej choroby płodu, bo tak stanowi art. 38 Konstytucji: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.

Ton podał tu Jarosław Kaczyński w trudnym do zapomnienia orędziu do narodu z 27 października: „W świetle konstytucji innego wyroku być nie mogło (…) I musimy pamiętać, że mamy całkowitą rację jeśli chodzi o kwestie prawne".

OKO.press starannie dowodziło, że teza o jednoznaczności art. 38 Konstytucji RP jest bezczelnym odwróceniem prawdy.

Twórcy Konstytucji celowo nie uregulowali jednoznacznie definicji "życia", by nie otwierać drogi do całkowitego zakazu aborcji i pozostawić sprawę do rozstrzygnięcia ustawowego.

Przypomnieliśmy, że podczas pracy nad obecną konstytucją, 21 marca 1997 roku głosowano nawet wniosek mniejszości, że "życie człowieka podlega szczególnej ochronie od poczęcia do naturalnej śmierci”. W głosowaniu wzięło udział 436 osób. Wymagana większość 2/3 wynosiła 291 osób, ale "za" głosowało tylko 154, a przeciw – 262.

Polskie media, podobnie jak amerykańskie w czasach Trumpa, coraz częściej dowodzą, że władze kłamią, manipulują i mylą się na potęgę. Żaden polityk nie lubi być na tym przyłapywany. Ale w przypadku populisty typu Kaczyńskiego każdy fact-checking podważa fundament politycznego panowania, jakim jest polityczna i etyczna doskonałość jego osoby i i jego formacji.

Nadzieją Kaczyńskiego może być nieoczekiwany efekt intensywnego używania post-prawdy. Jak pisał Harry Frankfurt w znanej książce „On Bullshit” („O wciskaniu kitu”), nie chodzi tyle o odrzucanie autorytetu prawdy, jak to czyni zwykły kłamca, ale o nieprzywiązywanie do niej najmniejszej wagi.

Innymi słowy, polityk w epoce post-prawdy tworzy narrację w całkowitym oderwaniu do faktów. W efekcie odbiorcy przestają reagować na kłamstwo, bo nie operują już tą kategorią.

Już pisaliśmy, że przenikliwą refleksję o post-prawdzie (bez używania nazwy) sformułowała już w 1967 roku Hanna Arendt:

„Rezultatem stałego i zupełnego przedstawiania kłamstw jako prawdy nie jest to, że kłamstwo zostanie zaakceptowane jako prawda, a prawda odrzucona jako kłamstwo. Dzieje się coś gorszego. Niszczony jest azymut, którego używamy do określenia naszego umiejscowienia w świecie”.

Taką negatywną rolę mogą pełnić np. programy publicystyczne, do których zapraszane są pary "władza - opozycja" i wiadomo, że dojdzie do chaotycznej kłótni. Emocje sprawiają, że przedstawiciele opozycji sięgają po demagogię à rebours i odbiorca ma wrażenie, że nie liczy się prawda, istnieją tylko skonfliktowane narracje.

Zadanie obrony prawdy w mediach polega zatem nie tylko na uporczywym trzymaniu się faktów, ale także na nieuleganiu pokusie uproszczeń płynących z polaryzacji politycznej (co w epoce internetu trzeba pogodzić z wyrazistością - karkołomne zadanie).

Bo stawia na ideologię katolicką i sojusz z Kościołem katolickim

„Kościół katolicki jest depozytariuszem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm” - głosi program PiS na wybory 2015 i na wybory 2019 roku.

Kaczyński i jego obóz próbują wcielać w życie strywializowane i uskrajnione postaci „nauki katolickiej” wykluczając, zakazując czy deprecjonując przy pomocy państwowych narzędzi inne punkty widzenia, style życia, czy grupy społeczne (np. LGBT).

Nie są to deklaracje bez pokrycia. Homofobiczne wezwanie Kaczyńskiego do LGBT "Wara od naszych dzieci", czy też jego potencjalnie groźne w skutkach bajki o "normalnej polskiej rodzinie", są przełożeniem na politykę treści "Katechizmu kościoła katolickiego" w wersji hard.

Wiadomo, że Kaczyński stoi za wyrokiem tzw. Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020, który - jak pisaliśmy - odebrał kobietom prawo do sumienia. Próbował zakazać aborcji już w 2016 roku agitując za tym, by „nawet przypadki ciąż trudnych, gdy dziecko jest skazane na śmierć, zdeformowane, kończyły się porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię”.

Odstąpił od planów nowelizacji ustawy z 1993 roku po potężnym Czarnym Proteście (szeroko wtedy popieranym - zobacz sondaż OKO.press z września 2016).

Kaczyński - zupełnie wprost - podaje też czysto endecką definicję narodu. "Dobrzy Polacy", nawet jeśli ateiści, muszą zrozumieć, że obowiązuje nauka katolicka. Pełnię władzy w takim narodowo-katolickim państwie sprawuje wybrana w wyborach partia i na tym polega "demokracja skonstruowana prosto".

Ten religijny rys polityki Kaczyńskiego dopełnił się w wygłoszonym w kościele w Starachowicach przemówieniu (w styczniu 2021, w rocznicę śmierci matki). PiS bierze udział w światowej wojnie dobra ze złem. Utrata rządów przez Prawo i Sprawiedliwość nie będzie demokratycznym werdyktem, ale triumfem zła, apokalipsą.

„Dzisiaj odrzucenie zła jest czymś niezwykle istotnym. Bo to zło atakuje. Atakuje nasz kraj, naszą ojczyznę, nasz naród” – mówił Kaczyński, jak narodowy prorok.

Problem Kaczyńskiego z mediami polega tu nie tylko na tym, że demaskują związek tronu z ołtarzem, ale także, że ujawniają patologie kościelnej instytucji, skandale przemocy seksualnej i równie wstrząsające przypadki krycia ich przez hierarchię Kościoła. Szwankująca reputacja Kościoła ciągnie w dół notowania PiS. Ponadto, media niezależne - jak wszędzie na świecie - są bliskie postawom świeckim i mniej konserwatywnym.

Polska przechodzi proces laicyzacji, który przyspiesza radykalizm jednych i konformizm innych hierarchów. Przejawem jest cała seria świadectw traum i upokorzeń doznanych w trakcie tzw. wychowania katolickiego, jakie ukazały się w OKO.press (por. np. zwierzenia kobiety, która dokonała apostazji, czy cykl "Katolicyzm, jako źródło cierpień"). Demaskatorską rolę odgrywają też analizy treści podstawy programowej szkolnej katechezy (tu wybór tekstów).

To wszystko podmywa ideologiczne uzasadnienie rządów PiS, bo podstawa moralności katolickiej okazuje się niemoralna.

Ponadto, jak o politykach prawicy mówi OKO.press prof. Małgorzata Fuszara, "Ich odklejenie od współczesności postępuje, szczególnie u pana Kaczyńskiego. Młodzi ludzie to widzą i niedługo zmiotą ich z powierzchni ziemi".

Media, które na dobre i złe są wyrazem współczesnej kultury Zachodu przyspieszają proces podmywania władzy PiS.

Bo jest Kaczyńskim

W wielu wypowiedziach Kaczyńskiego uderza przekonanie, że jego formacja i on sam są w stanie wielkiego zagrożenia ze strony potężnych sił. To może być wyraz wieloletnich doświadczeń politycznej i osobistej frustracji.

Starszy już pan, jak się mówiło nikczemnej postury, staromodny w obyczajach i poglądach, łatwo ulegający irytacji jest też dogodnym obiektem kpin i często niewybrednych żartów. W dodatku - przynajmniej w swej publicznej postaci - jawi się, jako totalnie pozbawiony poczucia humoru i dystansu do siebie samego.

Na karykatury (np. w formie kartofla) w niemieckich mediach reagował ze śmiertelną powagą: „Polska nie potrzebuje od Niemiec lekcji demokracji. Niemcy są nam winni bardzo dużo w każdym wymiarze, począwszy od moralnego, a skończywszy na ekonomicznym. Rachunek krzywd jest ogromny”.

Prezes PiS doskonale nadaje się cel żartów, zwłaszcza że stracił resztki politycznej swady inteligenckiego gaduły i zamienił się – jak go określił ktoś z naszej redakcji – w takiego nieprzyjemnego sąsiada z IV piętra, który ma wszystkim za złe, patrzy spode łba, łatwo wrzeszczy, a jak na parterze jest impreza, to wzywa policję, że hałasują.

Demonstrantki doceniają – może nawet przeceniają – rolę Jarosława Kaczyńskiego i biją w niego śmiechem i złością. Oto wybór haseł demonstracji Strajku Kobiet, z komentarzami:

Jarek, to nie wojna polsko-polska, to wojna między nami a tobą (skrótowa definicja sytuacji).

Cała seria następnych haseł jest spojrzeniem młodej osoby na oderwanego od realiów lidera, który postanowił regulować życie młodym ludziom:

Jarek wstawaj, posrałeś się,

Jarek, jesteś u pani (trochę dawno kończyłem szkołę, więc dopiero koleżanka z redakcji mi wyjaśniła, że chodzi o sytuację, gdy uczeń, który coś przeskrobał jest wzywany do pani),

Bajo Jaro (bajo – od ang. bye, w slangu oznacza pożegnanie),

Jarku oderwałeś mnie od Netflixa. Nigdy ci tego kurwa nie wybaczę (obrazowe),

Zamiast się uczyć do matury, muszę protestować,

Obyś chuju wdepnął w Lego (to z perspektywy młodego rodzica, któremu to się przydarzyło).

Kobiety chcą się Kaczyńskiego pozbyć. Krzyczą na niego:

Jarek nie wpierdalaj mi się,

Jarek wypierdalaj,

Zawsze i wszędzie Kaczyński jebany będzie (do zaśpiewania na melodię pieśni kibiców),

Jarku, otworzyłeś bramy do piekła kobiet!

Kaczor zbok,

Kot może zostać, reszta wypierdalać,

Twój kot, nasze bobry,

Kobieta to nie kot, ma jedno życie,

Żeby ci się kot w łóżku zesrał (każdy, komu to się przydarzyło, wie jak straszna to groźba).

Ostatnie lata politycznych sukcesów nie przekreśliły doświadczeń frustracji i marginalizacji, jakie Jarosław Kaczyński ma za sobą. Autor tego tekstu miał to okazję obserwować jako sekretarz prof. Bronisława Geremka w 1988 i 1989 roku w pracach przygotowawczych i w negocjacjach przy Okrągłym Stole. Jarosław Kaczyński należał do ok. 30-osobowego zespołu Geremka, szykującego się do rozmów politycznych z komunistami.

Lech Kaczyński w wywiadzie dla „Newsweeka” mówił, że byli z bratem „uważani za pułkowników, a Geremek czy Mazowiecki byli generałami”. Ciągnąc tę metaforę, Jarosławowi Kaczyńskiemu należałoby przypisać niższy stopień wojskowy, powiedzmy starszego kaprala, ale był to kapral z ambicjami i myśleniem generalskim.

Podczas obrad ze „stroną partyjno-rządową” Kaczyński nie zabierał głosu (brylowali Michnik i Kuroń), podczas narad, przed i w trakcie Okrągłego Stołu także siedział raczej cicho.

Starał się natomiast nawiązać ze mną kontakt, np. komentował moje sprawozdania i dzielił się pomysłami politycznymi. Pewnie przeceniał moją rolę i liczył na to, że wpłynę na stosunek Bronisława Geremka do jego osoby.

Rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim były – żałuję, że nie prowadziłem notatek – ciekawe. Rysował koncepcje polityczne, które wydawały mi się kompletnie utopijne.

Zapewne wcześniej niż inni zobaczył możliwość, że efektem Okrągłego Stołu może być zmiana całego układu politycznego, a nie tylko legalizacja „Solidarności” i innych niezależnych od władz organizacji.

Jarosław Kaczyński był przy Okrągłym Stole wyraźnie sfrustrowany, ale robił wszystko, by przy nim zaistnieć i starał się przebić ze swoimi politycznymi ideami. Pół roku później przeszedł jego pomysł na rząd „Solidarności” z przybudówkami partii komunistycznej – ZSL i SD.

Także epizod pracy (razem z bratem) w charakterze "zderzaków" Lecha Wałęsy dostarczył Kaczyńskiemu frustracji, która zamieniła się we wzajemną nienawiść; spotkali się też w sądzie.

W czasach ośmiu lat rządów PO-PSL Kaczyński przeżywał frustrację marginalizowanej mniejszości sejmowej.

W końcu 2020 roku stał się postacią powszechnie odrzucaną, w rankingach zaufania CBOS, po wypadnięciu z listy Antoniego Macierewicza, cieszy się (czy raczej martwi) największym odsetkiem osób deklarujących "brak zaufania": w styczniu 2021 - 55 proc., drugi był Ziobro (49 proc.). W listopadowym (2020) sondażu OKO.press aż 80 proc. uznało, że "już czas na polityczną emeryturę Jarosława Kaczyńskiego".

Podejrzliwy stosunek do świata, poczucie zagrożenia i odrzucenia, odklejanie się od nowoczesnego świata, wszystko to wzmacnia obawę Kaczyńskiego przed mediami, poczucie obcości, a nawet nienawiść do nich.

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze